29-12-2010, 00:35
Najbardziej nie cierpię tego słowa "demokracja"! Naprawdę znosiłbym ciążący nam ustrój nieco lżej, gdyby określano go innym, dowolnym wręcz mianem!
Pomijam już fakt, że gdy używał go śp. Arystoteles, miał na myśli zupełnie coś innego (to co obecnie dominuje w państwach tzw. "Zachodu" to wg tamtej terminologii "ochlokracja") - tak to już jest, że znaczenia słów zmieniają się.
W słowie drażni mnie to, że miesza ono i spaja w jedno zjawiska jak najbardziej pozytywne, z najbardziej wstrętnymi, tak jakby wmuszając w nas przeświadczenie, że są one nierozerwalne.
W to jedno pojęcie wpycha się tzw. "demokratyczne wartości", jak wolność przekonań, tolerancja, pluralizm polityczny, wolność słowa, czyli krótko mówiąc "prawa człowieka". I to jest rzeczywiście najlepsze rozwiązanie, jakie kiedykolwiek wmyślono. Gdyby "demokracja" składała się tylko z tego, byłbym jej radykalnym zwolennikiem.
No, ale niestety... pod tym kłamliwym słówkiem, przemyca się też te wszystkie dziwaczne instytucje, tworzy aparat ucisku i daje zbyt dużą władzę w ręce niewielkiej grupy ludzi, którzy nie mają ku temu żadnych kompetencji, poza tym, że umieją elegancko kłamać i manipulować naiwnością mas. Wszelki wyzysk i przemoc uzyskują tym sposobem zbyt łatwą legitymizację, usprawiedliwiona je bowiem rzekoma "wola większości".
O samej absurdalności metody wyłaniania władz poprzez powszechne głosowanie pisano już powyżej, więc nie będę się dłużej pastwił nad leżącym. Bo takim leżącym jest dla mnie właśnie ten system, który już gnije, a w nie tak dalekiej przyszłości powinien upaść ostatecznie, wbrew temu co chciałby pan Franciszek Fukuyama czy inni krętacze. Pytanie tylko czy zastąpi go coś lepszego czy też znacznie gorszego - bo nie jest to z pewnością ani najlepszy, ani najgorszy z możliwych ustrojów.
Pomijam już fakt, że gdy używał go śp. Arystoteles, miał na myśli zupełnie coś innego (to co obecnie dominuje w państwach tzw. "Zachodu" to wg tamtej terminologii "ochlokracja") - tak to już jest, że znaczenia słów zmieniają się.
W słowie drażni mnie to, że miesza ono i spaja w jedno zjawiska jak najbardziej pozytywne, z najbardziej wstrętnymi, tak jakby wmuszając w nas przeświadczenie, że są one nierozerwalne.
W to jedno pojęcie wpycha się tzw. "demokratyczne wartości", jak wolność przekonań, tolerancja, pluralizm polityczny, wolność słowa, czyli krótko mówiąc "prawa człowieka". I to jest rzeczywiście najlepsze rozwiązanie, jakie kiedykolwiek wmyślono. Gdyby "demokracja" składała się tylko z tego, byłbym jej radykalnym zwolennikiem.
No, ale niestety... pod tym kłamliwym słówkiem, przemyca się też te wszystkie dziwaczne instytucje, tworzy aparat ucisku i daje zbyt dużą władzę w ręce niewielkiej grupy ludzi, którzy nie mają ku temu żadnych kompetencji, poza tym, że umieją elegancko kłamać i manipulować naiwnością mas. Wszelki wyzysk i przemoc uzyskują tym sposobem zbyt łatwą legitymizację, usprawiedliwiona je bowiem rzekoma "wola większości".
O samej absurdalności metody wyłaniania władz poprzez powszechne głosowanie pisano już powyżej, więc nie będę się dłużej pastwił nad leżącym. Bo takim leżącym jest dla mnie właśnie ten system, który już gnije, a w nie tak dalekiej przyszłości powinien upaść ostatecznie, wbrew temu co chciałby pan Franciszek Fukuyama czy inni krętacze. Pytanie tylko czy zastąpi go coś lepszego czy też znacznie gorszego - bo nie jest to z pewnością ani najlepszy, ani najgorszy z możliwych ustrojów.
"Jeśli moja poezja ma jakiś cel, to jest nim ocalenie ludzi od postrzegania i czucia w ograniczony sposób."
— Jim Morrison
— Jim Morrison