Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Po prostu dzień z dziennika
#1
PO PROSTU DZIEŃ Z DZIENNIKA
 
 
 
Pamięci Daviða Ingi
 
            Siedzieliśmy sobie z Ollim pod Drekinnem w atmosferze nadciągającego sztormu z deszczem. Mocno wiało, a ciężkie chmury przesłaniały już niemal pół nieba. Olli to mój islandzki kumpel, króry jednak większość życia przeżył w Brazylii, dziewięćdziesiąt kilometrów od São Paulo, skąd zapewne jego miłość do futbolu. Gramy razem w piłkę, palimy zioło, no i przesiadujemy pod Drekinnem – chłonąc moment i obserwując świat. Poza tym obaj lubimy kobiety tego samego typu, to znaczy drobne brunetki o ciemnej cerze. A Drekinn to taki sklep, gdzie sprzedają tanie papierosy i tytoń. Mieści się w budynku, którego czerwono-zielone ściany są tak jaskrawe, że przyciągają wzrok turystów z daleka. Jakby ktoś wkręcił w centrum Reykjavíku żarówkę o rozmiarach domu.
            Co dokładnie widać z naszego punktu obserwacyjnego, ławeczki pod Drekinnem?
            Na dalszym planie można dojrzeć częściowo przesłoniętą budynkami w skandynawskim stylu Hallgrímskirkja, czyli królującą nad całym miastem katedrę. W bliższej perspektywie skrzyżowanie dwóch ulic. Z białych tabliczek drogowskazu możemy dowiedzieć się, że uliczki noszą nazwy Njálsgata oraz Frakkastígur. Delikatnie na prawo od znaku drogowego znajduje się mały placyk z drewnianymi ławkami do leżakowania, a gdy obracam głowę zupełnie w prawo, napotykam spojrzeniem ścianę czyjegoś domu, ozdobioną przepięknym graffiti z syreną. Uwielbiam oglądać dobre graffiti, a o syrenie pisałem ostatnio opowiadanie i czuję, że będę w swojej twórczości częściej sięgał po te cudowne stworzenia. Tą konkretną Olli nazwał kiedyś Królową Oceanu, co idealnie do niej pasuje.
            Dziś ja opowiadam Olliemu o swoim spacerze do ogrodu rzeźb Einara Jónssona. Prace artysty, mówiąc kolokwialnie – niszczą mózg i nie przeżyję, jeżeli nie napiszę cyklu minaturek inspirowanych tymi rzeźbami. Weźmy za przykład Wiosnę. Jónsson wyrzeźbił anielicę o twarzy pięknej kobiety, która tuli czule w ramionach ludzką czaszkę, a jednocześnie przełamuje ją na pół. Z powstałego pęknięcia rodzi się kolejny aniołek, tym razem sporo mniejszy – unosi ręce ku niebu i ma kaskady kwiatów zamiast skrzydeł. Oto prawdziwa wiosna.
            Ludzie zdają się spieszyć, jakby chcieli zdążyć przed nadciągającym deszczem. To właśnie oni są dla mnie najciekawsi z całego tego „krajobrazu spod Drekinna”. Podążają z góry na dół lub odwrotnie po Frakkastígur. Z lewa na prawo i przeciwnie Njálsgatą. Wiatr wieje coraz silniej, ale dziś nie przeszywa zimnem tak bardzo jak zwykle. Czoło ołowianych chmur prawie dotyka krzyża na czubku wieży Hallgrímskirkja.
            Frakkastígur w dół schodzi dziewczyna z pustą obrożą w dłoni. Nielogiczność tego atrybutu szczypie mnie tak mocno, że dłuższą chwilę rozglądam się za jakimkolwiek zwierzakiem, ale żadnego nigdzie nie dostrzegam. Chwilę później po jednokierunkowej Njálsgacie, tuż przed moim nosem, przejeżdża oszołamiająco piękna kobieta w czerwonej Škodzie. Pod górę biegnie sportsmenka w szortach i koszulce. Wygląda tak, że Olli aż krzyczy za nią słowa uznania po portugalsku.
            Hallgrímskirkja rozbrzmiewa dzwonami. Biją ogłuszająco seriami po trzy i nieświadomie liczę, ile razy tak zabiją, jakbym nie wiedział, że mamy godzinę szesnastą. Najwidoczniej Olli również je liczył, bo po dwudziestym pierwszym uderzeniu odzywa się. Pyta, czy wiem, co chcą nam przekazać te dzwony, ale ja również tego nie wiem.
            Po Frakkastígur schodzi dziewczyna w niebieskiej kurtce. Skręca górną połowę ciała tak, żeby wbijać się klinem między podmuchy nadciągającego sztormu. Kożuszek, którym obszyto kaptur jej kurtki, a który teraz okala jej twarz, również jest niebieski, ale w ciemniejszym odcieniu, niemal granatowym. Wiatr wyciąga pojedynczy kosmyk blond włosów dziewczyny i wygląda ona przez to tamtej sekundy tak, że mógłbym się zakochać. Niby nie przepadam za blondynkami, no ale... no ale, kurwa, ja pierdolę i co tu więcej dodawać. Piękność.
            Z nieba odrywają się pierwsze krople deszczu, a z Drekinna wychodzi mój inny znajomy, Polak. Pytam, czy poczęstuje mnie tytoniem, żebym sobie skręcił, no i czy może wie, dlaczego dzwony tak długo biją. Skręcam sobie szybko papierosa, a znajomy odchodzi w kierunku katedry. Czyli w górę Frakkastígur, ale tego już chyba domyślilibyście się sami.
            – Pogrzeb – przekazuję wieści Olliemu.
            Rozmawiamy po angielsku. Podczas tej konkretnej pogawędki palimy papierosy i patrzymy na zacinający coraz mocniej deszcz. Islandzka ulewa potrafi przemoczyć człowieka do suchej nitki w dosłownie kilka chwil. Dzwony nadal biją seriami po trzy uderzenia, co niesie się w nieokreślenie złowrogi sposób po Reykjavíku.
            – Może to Davið Ingi? – pytam odnośnie pogrzebu. – Słyszałem, że zmarł kilka dni temu.
            Nie mogę być pewny, czy Olli zna człowieka, o którym wspomniałem, ale okazuje się, że tak – Islandia to bardzo malutki kraj i tutaj powiedzenie, że „każdy zna każdego” nie jest tylko frazesem.
            Olli wyjaśnia, że pogrzeb Daviða Ingi odbędzie się w piątek w innym kościele. Pyta, czy zamierzam się tam wybrać. Oczywiście, Davið Ingi był dobrym człowiekiem. No to jesteśmy umówieni na piątek, bro.
            – Słyszałeś, jak zginął?
            – Mówią, że na jakąś alergię.
            Njálsgatą przejeżdża kobieta i ta z kolei jest tak piękna, że w ogóle nie pamiętam marki ani koloru jej auta. Ma bardzo chudą twarz, o wręcz zapadniętych policzkach, a czarne włosy związała wysoko z tyłu głowy w warkoczyk. Tak wygląda Bogini.
            – Davið Ingi był bardzo utalentowanym artystą – kontynuuje Olli. – Malował obrazy i grał na gitarze. Jego mniej utalentowani i zazdrośni koledzy zniszczyli go za życia. Jako jeden z pierwszych na Islandii walczył o prawa homoseksualistów.
            To zawsze smutne, kiedy umiera młodo jakiś dobry człowiek. Jednak nie przeszkadza to w niczym, abyśmy dalej słuchali, jak ktoś gra muzykę na żywo albo abyśmy oglądali piękne chwile z punktu obserwacyjnego naszej ulubionej, codziennej ławeczki. Blond kosmyk, który wymsknął się spod niebieskiego kożuszka. Syrena na graffiti. Rzeźba anielicy Wiosny o kwiatach zamiast skrzydeł. Tyłek biegaczki w obcisłych szortach. Śliczna brunetka za kierownicą anonimowego samochodu.
            Dedykuję to opowiadanie pamięci Daviða Ingi. Still play in heaven, bro. You was a good man.
 
23 czerwca 2020r., Reykjavík
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Po prostu dzień z dziennika - przez Hanzo - 25-06-2020, 14:16
RE: Po prostu dzień z dziennika - przez Khorinis - 27-06-2020, 19:02

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości