Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Artysta, który minął się z powołaniem
#17
Rozdział 4
Noc zaczęła się już dawno. Księżyc był duży i jasny. Jego długie, srebrzyste promienie rzęsiście oświetlały wąską, piaszczystą ścieżkę. Na końcu dróżki, odgrodzony od świata niskim ogrodzeniem ze sztachet, stał dom. Nazywano go Domem Mgły i nikt nigdy nie przechodził obok niego po zmroku.
Stojąca na tle ciemnej ściany lasu kobieta zadrżała i postąpiła krok do przodu. Nie miała innego wyjścia, jak tylko wejść do budynku, który mieszkańcy wsi uznawali za przeklęty. Kobieta czuła rozpacz, ogromna pustka wypełniała jej ciało. Nie miała nic do stracenia. Gdzieś w oddali rozległ się przejmujący krzyk nocnego zwierzęcia.
Niewiasta rozejrzała się dookoła, ale nikogo nie zobaczyła. Mimo woli wykonała znak krzyża na czole i weszła do chatki. Wnętrze było szare, zapuszczone. W powietrzu unosił się zapach zgnilizny. Srebrzysta poświata Księżyca oświetlała migotliwym blaskiem skrzypiącą przy każdym kroku klepkę. Coś trzasnęło za plecami przybyłej. Chwilę później rozległ się zgrzyt otwieranych drzwi. Odwróciła się gwałtownie, a nieuchwytny, zimny dreszcz przebiegł jej po plecach. Stał za nią, zbyt daleko, by mogła dojrzeć jego twarz.
– Czego? – spytała ostro i cofnęła się. Wiedziała, że musi za wszelką cenę dowiedzieć się, z kim ma do czynienia. Miała cichą nadzieję, że to tylko człowiek.
Podszedł do niej powoli, lekko powłócząc lewą nogą. Niewiele wyższy od niej, przystojny, chyba brunet, ubrany był na czarno. Pachniało od niego drogim koniakiem i siarką. Przyłożył palec do ust, a jego czarniawą twarz rozjaśnił szyderczy uśmiech.
– Witaj, królowo – powiedział cicho. Zauważyła, że wyraźnie nie wymawia głoski „r”. Coś w głosie nieznajomego sprawiło, że zadrżała i cofnęła się.
– Kim jesteś? – spytała, nie patrząc mu w oczy.
Zaśmiał się, lekko kręcąc przy tym głową jak ktoś, kto właśnie usłyszał najbardziej niedorzeczną rzecz w życiu. Zbliżył się i wyciągnął drobną dłoń w skórzanej rękawiczce w kierunku jej twarzy. Dotyk był lekki jak muśnięcie pióra, ale obudził w niej strach.
– Posłańcem mego pana, królowo – odparł po chwili, patrząc jej prosto w twarz. Oczy miał duże, zielone i martwe jak otchłań.
– Jakiego pana? – Powoli docierało do niej, że nie rozmawia z człowiekiem.
Zachichotał przeraźliwie i odparł, cofając się w głąb opuszczonego pokoju:
– Tego, który jest… Kogo wzywałaś, o pani? Czyje imię wymawiałaś tamtej nocy? Kogo wzywałaś, królowo, by uśmierzył ból twojej samotności?
– Jesteś aniołem, tak? – zapytała, chociaż domyślała się odpowiedzi. Nie chciała jednak dopuścić do siebie tej myśli.
Odpowiedział jej śmiech. Nie, nie był to śmiech jednej osoby i na pewno nie był to ludzki śmiech.
– O królowo! – przemówił posłaniec, kłaniając się do ziemi. – Czyż anioł przebywa w środku nocy w Domu Mgły?
– Nie… Jesteś… jesteś… demonem?
Skinął głową bez słowa.
– Jak ci na imię?
– Mam wiele imion… – odparł.
– Jak ci na imię na Ziemi?
Westchnął i oparł się dłonią o framugę. Drewno pod jego palcami zwęgliło się i zaczęło dymić. Dopiero teraz zauważyła, że pomiędzy nimi wznosi się niewysoka, sięgająca kostek ściana ognia.
– Izmael…
Kobieta w pamięci przekartkowała katalog demonów. Nie pamiętała imienia „Izmael”, ale domyśliła się, że niewłaściwie zadała pytanie.
– Jak cię zwą ci, którzy chcą cię widzieć w twojej prawdziwej postaci?
– Nie wymówię tego imienia, bo mój pan chce, byś żyła. Pomyśl o tym, co oznacza ślepca w języku Mojżesza.
„Sami” – pomyślała.
– A teraz odetnij głowę Izmaelowi.
„Głowa to… początek. Zostaje „ael”… „Sami” i „ael”… Samael?”
– Tak, królowo – przytaknął demon i uśmiechnął się. – Wejdź, królowo, spójrz, co dla ciebie przygotował mój pan. – Odsunął się na bok. Framuga była zwęglona, a czerwonawe języki ognia pełzły powoli w kierunku stóp kobiety.
– Nie mogę. Spłonę – powiedziała cicho.
Duch zachichotał.
– Musisz spłonąć, jeśli chcesz dojść do wiekuistego szczęścia. Twoje ciało musi spłonąć, królowo – powiedział z uśmiechem i wyciągnął dłoń w jej kierunku. – Chodź, królowo.
– Nie chcę! – wrzasnęła, odskakując. – Nie chcę, nie chcę, nie chcę! – krzyczała, szarpiąc się z zamkniętymi drzwiami. Nie pamiętała, by przez nie wchodziła, ale domyślała się, że musiała to zrobić nieświadomie, pochłonięta rozmową z nieznajomym. Języki ognia były coraz bliżej, czuła gorąco na bosych, mokrych od rosy stopach.
Czyjaś dłoń spoczęła jej na ramieniu. Była zimna, a długie, szponowate palce wpijały się boleśnie w skórę. Agata poczuła ukłucie w okolicy przedramienia. Otworzyła oczy. Ujrzała nad sobą biały, szpitalny sufit. W powietrzu unosił się zapach środka dezynfekującego.
– Pani Agato… – Ktoś nachylił się nad nią, wyjął zwisającą jej z ręki igłę i zaczął ostrożnie przecierać rankę spirytusem. Podniosła oczy.
Stał nad nią, a jego zielone, podkrążone oczy patrzyły na woreczek, wiszący na stojaku od kroplówki. Poruszyła się, chcąc rozprostować zdrętwiałe nogi. Lekarz przerwał obserwację pojemniczka z płynem, spojrzał na nią i uśmiechnął się po ojcowsku. Czymś przypominał jej demona ze snu.
– Jak się pani czuje, pani Agato? – Głos miał cichy i melodyjny, niczym szmer górskiego potoku.
Nie odpowiedziała. Nie miała zamiaru rozmawiać z nim, kimkolwiek był. Bała się, że ją oszuka tak jak oszukała ją znajoma znad morza. Zacisnęła usta i odwróciła głowę w kierunku okna. Za szybą niepodzielnie panował świt. Blade, obrzydliwie niebieskie światło wstającego dnia nachalnie przeciskało się przez niedokładnie zasunięte zasłony, nadając wszystkim sprzętom w pomieszczeniu nieprzyjemny, trupi odcień.
– Pani Agato… – Lekarz ostrożnie położył jej rękę na ramieniu, cały czas śledząc wzrokiem każdy ruch leżącej na łóżku kobiety. – Proszę się uspokoić. Co się pani śniło? Krzyczała pani przez sen…
Rzuciła mu pełne strachu spojrzenie. Skąd wiedział, że śniła? Skąd wiedział, że krzyczała z powodu tego, że sen ją przeraził? Przyjrzała mu się dokładnie, starając się to zrobić najdyskretniej jak mogła. Był niewysoki, miał zielone oczy i czarne włosy. Uśmiechał się z głęboko skrywaną kpiną, zupełnie jak demon ze snu. Tak, to był on. Nikt inny nie mógłby czytać jej w myślach. To on. Po co go wtedy wzywała? I po co przyszedł do niej na jawie?
„A może ja jeszcze śpię?” – pomyślała Agata i ostrożnie uszczypnęła się w udo. Zabolało tak bardzo, że aż syknęła.
„Nie śpię… A on tu jest… Co to znaczy? Po co on tu jest? Żeby mnie spalić? Nie, nie chcę…”
– Nie! – wrzasnęła nagle, zrzucając z siebie kołdrę. Chciała wstać i wybiec z pokoju, ale ciało miała skrępowane skórzanymi pasami. „Przywiązał mnie… Więc zaraz spłonę…” – pomyślała, a jej oczy rozszerzyły się pod wpływem panicznego strachu.
– Spokojnie, spokojnie… – zaszeptał nieznajomy i podszedł powoli do małego stoliczka u wezgłowia. Wziął z blatu niewielką fiolkę z ciemnego szkła, odkorkował ją i ostrożnie włożył doń igłę. Tłoczek zaczął się podnosić, wypełniając wnętrze strzykawki brązowo–złotym płynem. Agata podniosła głowę i spojrzała w dół. Mężczyzna miał na sobie czarne, garniturowe spodnie.
„On też był ubrany na czarno…” – mówiła do siebie w myślach. – „Specjalnie narzucił kitel… Żeby mnie zmylić… Ale nie, nie uda mu się… Nie tym razem, nie tym razem, ślepcze z Szeolu! O, i jeszcze do tego udaje, że widzi! A to obłudnik…”
– Będzie trochę bolało, pani Agato, ale zaraz wszystko minie… Już nie będzie się pani śniło nic strasznego – zapewnił, wbijając jej igłę w przedramię. Poczuła, jak złocisto żółta substancja zaczyna wciskać się do środka.
„Ciekłe… Złociste…” – myślała. Nagle coś ją tknęło. Uniosła się na wolnym od igły łokciu i głęboko wciągnęła powietrze. Wyczuła zapach nafty. – „Chce mnie spalić… Nasącza mnie naftą!”
Szarpnęła się ze wszystkich sił, ale pasy były zbyt mocno zaciśnięte, by mogła je rozerwać. Tajemniczy płyn zaczynał powoli rozchodzić się po ciele, w głowie zapanował chaos. Nie była w stanie myśleć, nie mogła się ruszyć.
„Koniec…” – pomyślała i ciężkie, duszące łzy pociekły po policzkach. Nie chciała umierać. Nie tutaj, nie w jego obecności i nie z jego rozkazu… A jednak umierała.
Ciemność zaczęła zasnuwać horyzont, sufit zniknął we mgle. Agata zapadła w cichy, spokojny sen. Nie śniło się jej nic. Zasypiając, czuła na sobie troskliwie spojrzenie lekarza.
– Mamo – wyszeptała ledwie słyszalnym półgłosem. – Idę do ciebie…
"Ja "beznadziejność nadchodzących dni" -
Witam odważnym i rycerskim : "phi" !!" Tongue
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
RE: Artysta, który minął się z powołaniem - przez Grafoman - 28-01-2017, 12:39

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości