Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
2012,5
#27
Jednak troszkę się to wydłuży. Mam nadzieję, że nie zanudzę wszystkich. Całość będę zmieniał nieco (głównie o cyfry chodzi). Tym razem jeszcze nieco "ubarwiłem" fabułę. Nowy wątek. Ale mam nadzieję, że pozwoli mi to lepiej zakończyć fabułę. Myślę, że nadal jedna lub dwie części jeszcze do napisania.
Ten fragment jest jeszcze przed "leżakowaniem" ale jestem ciekaw (jak zwykle) waszych opinii.


****
Gęsta mgła sprawiała, że wielkie okna dookoła mostka „Arki 006” wyglądały niczym porzucone przez malarza szare płótna rozpięte na sztalugach. Widoczność wynosiła niewiele ponad dziesięć metrów. Mark spojrzał na ekranik radaru – znowu tylko szumy.
- Pieprzona tandeta! Czy to kiedykolwiek dobrze działało? - zapytał.
- Tak, w czasie testów próbnych, potem już tylko teoretycznie. - Igor przytaknął kapitanowi.
- Zamelduj z terminala, dryfujemy jak wielka kłoda, jeszcze na kogoś wpadniemy.
- Na pewno nas zobaczą na radarach.
- Chyba, że mają taki sam sprzęt jak my. Zgłoś to.
- Ta jest. - Podwładny posłusznie wystukał kilka komend na klawiaturze.
Kilka chwil później, na ekranie pojawił się zwięzły komunikat.
- Zmieniamy pozycję. - Na pulpitach, sterowanych zdalnymi sygnałami z dowództwa ożyło kilka wskaźników.
- Będą nas holować?
- Nie – w głosie Igora pojawiła się nutka niedowierzania. - Płyniemy na własnym napędzie.
- Przecież trzeba godzin, żeby to gówno nas ruszyło o kilometr. Co oni kombinują?
- Nie wiem skipper. Ale może to już koniec? Od tygodnia nie było fal tektonicznych, a temperatura się nie podnosi. Wczoraj nawet było nieco chłodniej.
- Chłodniej? Trzydzieści sześć stopni to chłodno? No, ale masz rację. Może Słonko się uspokoiło i wracamy do domu?
- Tylko czemu nas nie holują? - Sternik nie dawał za wygraną.
- Może mają za mało statków, a nawet na tym malutkim silniczku podpłyniemy kilka kilometrów do brzegu.
- No to będzie co świętować! Chyba ma pan rację, płyniemy prosto na zachód!
W sterówce zapadła cisza. Obaj chyba nie mogli uwierzyć w to co się dzieje. Od niemal dwóch miesięcy dryfowali po Pacyfiku. Wszystko co przewidzieli jajogłowi się sprawdziło. Dwa dni po tym jak zostali odholowani na głęboką wodę zaczęły się trzęsienia ziemi. O większości dowiedzieli się tylko z komunikatów. Tylko dwie większe fale tsunami, zakołysały wielkim statkiem nie czyniąc mu najmniejszej szkody. Upały stały się nieznośne, nawet na pięćdziesiątym równoleżniku, temperatura dochodziła do niemal czterdziestu stopni Celsjusza. Teraz wyglądało na to, że wszystko się kończy. Wracali do „domu”. To znaczy do tego co zastaną na lądzie. Obaj zdawali sobie sprawę, że świat nie będzie już taki jak dawniej. Zmieni się wszystko. Ale im się udało, przeżyli, a wraz z nimi trzydzieści milionów ludzi zamkniętych wewnątrz kolosa na którym pełnili służbę.
Kolejne wachty wyglądały inaczej. W miejsce wyćwiczonej rutyny i znudzenia, pojawiło się napięcie i zdenerwowanie. Ludzie spędzali na mostku więcej czasu niż musieli. Zwłaszcza przed południem, gdy podnosiła się mgła, niektórzy zamiast odpoczywać czy spać przychodzili by popatrzeć na wyłaniający się horyzont. Jakby w nadziei, że zobaczą jakiś ślad lądu. To, że GPS wskazywał, że nadal są setki mil od najbliższego brzegu wcale im nie przeszkadzało.
Mark, zastanawiał się czemu to robią, czemu on sam uczestniczy w tym niemym rytuale. Mimo iż u wszystkich dało się wyczuć poddenerwowanie, to jednoczenie bardzo często się uśmiechali. Widać było, że pojawiła się jakaś nowe uczucia, że czekają na to co ma się wydarzyć, może i z obawami ale także z wielką nadzieją. Przeglądali mapy z pozycjami jednostek. Wszystkie powoli zmierzały ku brzegom. Cała operacja miała potrwać jeszcze całe tygodnie, ale coś wreszcie zaczęło się dziać.
Drugiego dnia, po południu, przyszły nowe rozkazy. Dwa okręty stanowiące eskortę miały odpłynąć pełną prędkością i udzielić pomocy uszkodzonemu transportowcowi. Arka 006, zwana „Trzecią Lożą Vipów” miała podążać nadal wyznaczonym kursem. Mieli na pokładzie sporą ilość możnych tego świata w specjalnym pionie, wyposażonym w dodatkowe systemy zabezpieczające i ratunkowe. Na świecie zawsze istnieli ci „równiejsi”.
Gdy następnego dnia przyszedł na swoją wachtę, płynęli już od niemal sześćdziesięciu godni z pełną prędkością, wynoszącą całe cztery węzły. Pierwszy zdał krótki meldunek i zaoferował filiżankę ciepłej kawy.
- Przez tą przeklętą mgłę nic nie widać. A radar cały czas pokazuje tylko szum.
- Chyba wiedzą gdzie nas prowadzą. Przecież mają pozycję z GPS.
- No tak, ale lubię wiedzieć co się wokół dzieje, a z tym mlekiem wokół nie zobaczylibyśmy Everestu gdyby wyrósł przed nami. Trzydzieści mil na południe płynie „132-druga”. To zaopatrzeniowiec, pewnie nasze zaplecze, przynajmniej tak było cztery godziny temu.
- Jak chcesz to, sprawdź na mapach gdzie są.
- Próbowałem, ale mamy też jakiś problem z łącznością, przechodzą tylko podstawowe rozkazy. Pasma dodatkowe są niedostępne. Pewnie coś nawaliło.
- Co? To znaczy, że teraz jesteśmy i ślepi, i głusi? - Wcale nie podobała mu się ta sytuacja.
- Na to wygląda. - Pierwszy dopił swoją kawę jednym haustem i zasalutował na pożegnanie. Najwyraźniej nie miał zamiaru ryzykować, że rozdrażnienie kapitana skupi się na jego osobie.
Chwilę później pojawił się też Igor i zmienił sternika.
Po kilkudziesięciu minutach Mark usłyszał pierwszy, jeszcze bardzo słaby, sygnał.
- Co to było? - zapytał jakby chciał się upewnić, że nie tylko jego uszy coś wychwyciły.
- Nie wiem, tak jakby sygnał przeciwmgielny. Może wrócił któryś z okrętów eskorty i daje nam...
- Cicho! - Kapitan podbiegł do schodów, wspiął się na nie szybko i otworzył luk na mostek zewnętrzny.
Przez chwile gorące wilgotne powietrze niemal odebrało mu dech w piersiach. Nie wiedział nawet skrawka morza przesłoniętego gęstą, mlecznobiałą zasłoną, ale w górze dało się już dostrzec zarys Słońca. Jeszcze godzina i mgła opadnie. Jednak, teraz wpatrywanie się w nieprzeniknioną biel, w której nie dawało się dostrzec żadnego punktu odniesienia sprawiało wręcz fizyczny ból. Wytężył słuch, a nawet przymknął oczy by umysł mógł skupić się na tym jedynym użytecznym zmyśle.
Po chwili dało się słyszeć bardzo cichy, niski odgłos. Wydawał się, że dobiera ze wszystkich kierunków.
- Włączyć sygnał! Silniki stop! Spróbuj wywołać ich przez radio lub komunikator. - krzyknął w otwarty luk.
Ciszę rozszarpał bardzo głośny basowy dźwięk. Potem kolejny. Na dole na mostu zaroiło się od ludzi. Głowa pierwszego pojawiła się w zejściówce.
- Można kapitanie?
- Wchodź. Słychać sygnał przeciwmgielny. Ktoś jest blisko. A my nic nie widzimy.
- Kapitanie – odezwał się w interkomie głos Igora. - Nikt nie odpowiada. Co gorsza system sterowania też nie działa! Silnik nie reaguje na polecenia! Nadal płyniemy całą naprzód.
- Pierwszy, do maszynowni, wyłącz ręcznie silnik!
- Tak jest.
- Cholera nic nie widzimy nic nie słyszymy! Co tu się dzieje!?
- Kapitanie, jeśli to „132-ka” to mam pewien pomysł. Znam ich kapitana. To stary wyjadacz z marynarki wojennej.
- Rób co możesz! Już do ciebie idę.
Znowu odezwał się sygnał przeciwmgielny, tym razem wydając z siebie szereg dłuższych i krótszych sygnałów. Gdy Mark podszedł do stanowiska sternika, zobaczył jak tamten wydaje kolejne polecenia.
- Mors. - To jedno słowo wyjaśniało wszystko. Dopiero gdy skończył popatrzył na kapitana. - Trochę zardzewiałem pod tym względem, ale nic innego nie mamy.
Czekali w skupieniu, cisza wydawała się przedłużać w nieskończoność. Dopiero kilka minut później znowu dało się słyszeć basowe pomrukiwanie odległej jednostki. Kapitan patrzył jak sternik zapisuje coś na kartce. Widać było że poświęca całą uwagę, żeby dobrze odczytać wiadomość. Gdy skończył, podbiegł do stołu na mapy i zaczął na nim coś szybko rysować.
- Uderzymy w nich za pół godziny – powiedział jednym tchem. - Zmieniają kurs na południe, proszę byśmy próbowali uciekać na północ. U nich też nie działa ani radar, ani komunikacja.
Przez chwilę wpatrywał się natarczywie w zwierzchnika.
- Mało czasu, może się nie udać...
Kapitan spojrzał na naszkicowany kurs i chwycił za komunikator.
- Pierwszy! Obróć śrubę na sto osiemdziesiąt stopni. Parkins pomóż mu!
Od sześcioosobowej grupki załogantów, obserwujących całe zajście w nabożnym milczeniu, oddzielił się niski łysawy mężczyzna i podbiegł do włazu prowadzącego do maszynowni.
Niecałe dwie minuty później, Pierwszy zameldował:
- Kurs zmieniony, Parkins spiął sterowanie silnika na krótko, mamy 110% mocy.
- Dobrze. Teraz możemy się już tylko modlić.
***
Czterdzieści minut później, gdy promienie słońca rozproszyły już całkowicie mgłę młody oficer francuskiej marynarki wojennej, patrzył przez peryskop jak dwa kolosy przepływają obok siebie.
- Udało im się, panie kapitanie. Minęli się dosłownie o parę metrów. Ale udało im się! - Uśmiechnął się do dowódcy.
- Świetnie. Pomysłowi dranie.
- Kapitanie chciałbym z panem porozmawiać na osobności – głos łysiejącego jegomościa w cywilnym garniturze, wskazywał na to, że rozwój sytuacji nie przypadł mu do gustu.
- Dobrze panie Jurgen, zapraszam do mojej kajuty. Pierwszy, przejmujesz dowództwo. Płyńcie za „006”. Bosman wykonać wcześniejsze rozkazy.
Masywny mężczyzna z krótko przystrzyżoną blond fryzurą, tylko skinął głową w odpowiedzi. Gdyby Jurgen był wojskowym, lub gdyby choć dokładniej przyglądał się przez ostatnie dwa miesiące temu jak działa okręt na którym się znalazł, może uznał by to za dziwne odstępstwo od przyjętych standardów. On jednak uważał, że jest ponad to wszystko.
Gdy tylko weszli do kapitańskiej kajuty, gospodarz zamknął drzwi i wskazał krzesło na przeciw biurka.
- W czym mogę pomóc?
- Ta Arka musi zatonąć.
- 006? - kapitan wyglądał na rozbawionego, co najwyraźniej poirytowało rozmówcę.
- Dostał pan rozkaz żeby udzielić mi wszelkiej pomocy!
- A pan chce zatopić jednostkę z trzydziestoma milionami ludzi na pokładzie? - głos kapitana nie zmienił barwy nawet o ton.
- Nie ja! Dowództwo. Miałem to panu przekazać gdyby doszło do takiej sytuacji. - Jurgen sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki i podał kapitanowi zalakowaną kopertę. - To pańskie nowe rozkazy.
Juste, wziął kopertę podniósł ozdobny nóż do papieru z blatu biurka, po czym niemal z namaszczeniem najpierw otworzył kopertę i powoli rozwinął wyjęty papier. Cywil siedział za wszelką cenę próbując zachować spokój.
- Tak... „Konieczne unicestwienie...”, „Dla dobra ogółu...”, „Niezbędne ofiary...”. „Storpedować”? O nawet mamy „w ostateczności... taktyczną broń nuklearną...”.
- To nie jest zabawne kapitanie! To pańskie rozkazy! Ma pan obowiązek je wykonać!
- Tak, rozkazy... Tyle, że ja widzę tu mały problem...
- Jaki problem!? - Widać było, że cywil jest coraz bardziej zdenerwowany tą rozmową i nonszalancką postawą oficera.
- Nie kojarzę admirała o nazwisku Stock wśród moich przełożonych, może i coś mi tam świta jeśli chodzi o armie sprzymierzone, ale nie zmienia to faktu, że to okręt Republiki Francuskiej i ów jegomość niekoniecznie może mi wydawać rozkazy.
Jurgenowi na chwilę zabrakło słów. Poruszał bezgłośnie ustami tak jakby chciał coś powiedzieć. Dopiero po chwili udało mu się uspokoić i oświadczyć tonem nieznoszącym sprzeciwu:
- To jedne z członków sztagu generalnego Nowych Sił Zbrojnych! Głównodowodzący wszystkich sił morskich!
- Jak mówiłem, nie znam tego pana. A ja i moja załoga składaliśmy inną przysięgę. - Kapitan pieczołowicie złożył kartkę z rozkazem i wsuwał ją na powrót do koperty.
- Miałem nadzieję, że do tego nie dojdzie. - Jednak w głosie cywila nie było słychać żalu.
Sięgnął ponownie za połę marynarki i wydobył mały pistolet który wycelował w kapitana.
- Jestem zmuszony przejąć dowodzenie na tym statku!
- Okręcie panie Jurgen. To jest okręt, nie statek. Powątpiewam więc, by był pan w stanie sam nim sterować, podobnie jak w to, by był pan w stanie tą zabaweczką sterroryzować całą załogę. - kapitan wsunął złożoną kopertę do szuflady biurka.
- Na mocy uprawnień nadanych mi przez nowy rząd...
- Niech pan już z tym skończy. Naprawę myślał pan, że nie wiem co się święci na pokładzie mojego okrętu?
- Nakazuję panu przekazanie załodze rozkazów – Jurgen recytował formułkę jakby dziesiątki razy powtarzał ją stojąc w wystudiowanej pozie przed lustrem – wydanych, przez...
- Bosman! - Krzyknął kapitan.
Do kajuty błyskawicznie wdarło się trzech ludzi. Jedne z nich chwycił cywila za rękę i wykręcił ją tak, że pistolet upadł na podłogę, drugi przystawił broń do skroni Jurgena.
- Wszystko w porządku, panie kapitanie? - Zapytał stojący za swymi podwładnymi bosman.
- Tak, zaprowadźcie naszego gościa do jego kajuty. Przeszukajcie ja, może mieć tam więcej takich zabawek. - Kapitan wstał zza biurka i podniósł z dywanu pistolet. - Potem zostaw dwóch ludzi pod drzwiami. Od teraz jest pan więźniem, panie Jurgen. Po powrocie na ląd będzie pan musiał sporo wytłumaczyć.
- Pożałuje pan tego kapitanie! - Groźba nie zabrzmiała jednak przekonująco.
Just Janko.
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
2012,5 - przez Janko - 20-11-2009, 16:50
RE: 2012,5 - przez Triss - 20-11-2009, 18:10
RE: 2012,5 - przez Janko - 20-11-2009, 18:27
RE: 2012,5 - przez Kot - 23-11-2009, 05:26
RE: 2012,5 - przez Janko - 23-11-2009, 10:18
RE: 2012,5 - przez Triss - 23-11-2009, 10:30
RE: 2012,5 - przez Lilith - 25-11-2009, 09:27
RE: 2012,5 - przez Janko - 25-11-2009, 22:57
RE: 2012,5 - przez Triss - 28-11-2009, 13:56
RE: 2012,5 - przez Danek - 11-12-2009, 12:40
RE: 2012,5 - przez Janko - 13-12-2009, 01:10
RE: 2012,5 - przez Kot - 16-12-2009, 12:02
RE: 2012,5 - przez Met - 16-12-2009, 19:22
RE: 2012,5 - przez Janko - 29-12-2009, 15:01
RE: 2012,5 - przez Triss - 29-12-2009, 15:46
RE: 2012,5 - przez Met - 29-12-2009, 16:43
RE: 2012,5 - przez RootsRat - 29-12-2009, 16:47
RE: 2012,5 - przez RootsRat - 31-12-2009, 13:42
RE: 2012,5 - przez Janko - 31-12-2009, 16:07
RE: 2012,5 - przez RootsRat - 31-12-2009, 18:32
RE: 2012,5 - przez RootsRat - 06-01-2010, 14:35
RE: 2012,5 - przez Danek - 20-01-2010, 10:47
RE: 2012,5 - przez gorzkiblotnica - 27-01-2010, 20:37
RE: 2012,5 - przez Janko - 22-02-2010, 15:01
RE: 2012,5 - przez RootsRat - 22-02-2010, 15:49
RE: 2012,5 - przez Kot - 22-02-2010, 18:45
RE: 2012,5 - przez Janko - 29-05-2010, 11:58
RE: 2012,5 - przez RootsRat - 08-07-2010, 21:03

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości