Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Dobro i zło
#1
Noc była chłodna i ciemna. Księżyc ukryty gdzieś za szarymi chmurami, przeświecał gdzieniegdzie, jakby chciał podejrzeć nocne życie cichego miasta.
Ulicą szedł człowiek. Nie miał długiego czarnego płaszcza ani idealnie wypastowanych butów od garnituru, mieniących się w księżycowej poświacie. To był po prostu Zwykły Człowiek.
- Kim jesteś? – spytał ktoś, uchylając okno wychodzące na pokryty deszczem chodnik.
- Jestem dobrem i złem. – Coś wystrzeliło z wnętrza domu i omal nie trafiło go prosto w twarz. Zaraz potem usłyszał wysyczane przekleństwo i trzask zasuwy okiennej.
Na mokrej ziemi leżały zwłoki, wyrzucone przed chwilą z ogarniętego szaleństwem domu. Podszedł bliżej, zarzucił je sobie na ramię i spojrzał w kierunku, do którego cały czas zmierzał.
Nie był już sam. W jego wnętrzu toczyła się bitwa - wielki bój pomiędzy wściekłością a opanowaniem, spokojem a wrzaskiem. To, co było na zewnątrz nie miało żadnego znaczenia. Ważne było jedynie to, co działo się w środku.



Zwłoki wisiały nad jego głową, rozprute, pozbawione kończyn. Wnętrzności wylewały się wszelkimi możliwymi otworami. Nie potrafił ich nazwać. Był świadomy, że każda część ludzkiego życia nosi jakąś nazwę. Nawet pierdolone flaki jakoś się nazywały. W jednej chwili chciał znać je wszystkie.
Podnosił z ziemi znaleziony kawałek, oglądał z każdej strony, smakował, wąchał, w końcu zrezygnowany rzucał gdzieś i chwytał następny. Po chwili przestawał i wracał pod zmasakrowane ciało, by odczuwać na nagiej skórze każdą ciepłą kroplę życia, jaka skapywała jeszcze z podwieszonego truchła.



Od zawsze był dziwny. To nie pierwszy raz, gdy wszyscy wokół zastanawiali się co robi. Stojąc nago pod rozprutym pluszowym misiem w samym centrum wesołego miasteczka, był czymś na miarę wioskowego przygłupa, z tym, że w ich oczach, oprócz poważnie ograniczonych horyzontów, miał też nierówno pod sufitem.



Zwykły Człowiek szedł dalej nie zważając na tłum, który gonił za nim z bluzgami wymalowanymi na twarzach, z wieczną nienawiścią do wszystkiego co nowe i wcześniej nieznane. Oczy pałające wściekłością, gałki oczne wychodzące na zroszoną potem ohydną parchatą twarz, zmuszały go, by choć na chwilę odwrócił się w ich stronę. Oni wszyscy biegli, a on szedł.
W swoim świecie dogoniliby go z łatwością, przywiązali do drzewa i kazali patrzeć na siebie tak długo, aż jego rysy twarzy pokryłyby się z ich rysami, jego spojrzenie stałoby się takie samo jak spojrzenia oprawców. W tamtym jednak momencie świat nie należał do nich. Należał tylko i wyłącznie do jednego człowieka, który w tamtej chwili po prostu szedł.
A to zmieniało niemal wszystko.



Ochrona biegła szybciej niż niejeden patrol z psami tropiącymi, które wyczuły zdobycz. Co chwilę ocierali pot z czoła, zalewający im i tak już czerwone od soli oczy.
Czasami słychać było gwałtowny wrzask jednego z nich, łapiącego zaraz powietrze i zmuszającego nogi do posłuszeństwa. Biegli dalej chociaż nie mieli najmniejszych szans dogonić nagiego faceta, idącego spokojnie w stronę pobliskiego lasu. Był oddalony od nich o co najmniej pół kilometra, raz widoczny jak na dłoni, za chwilę niknący gdzieś pośród gęstwiny rosnących przy polnej drodze krzaków.
Tymczasem ekipa przybyła do miasteczka, uwijała się jak w ukropie, składając porozstawiane wszędzie karuzele, tory jazdy, budki z watą cukrową i strzelnice. Lampy przy ogrodzeniu świeciły słabym, wątłym jeszcze światłem, a zgromadzony tłum zaczynał powoli rzednąć. Kolejny dzień miał się już ku końcowi.



Tymczasem Zwykły Człowiek pościg zostawił daleko za sobą. Brnął w gęstwinę niczym doświadczone życiem zwierzę, z paciorkami blizn wokół szyi - pozostałościami po wnykach i zębach ogarów.
Patrzył dookoła tak, jakby znał każdy szczegół tego miejsca. Wiedział gdzie dokładnie zmierza i jak ma tam dotrzeć, żeby nie wpaść w ręce kłusownikom, czającym się we mgle poranka.
Dla niego bowiem ten dzień miał się dopiero rozpocząć.



W miarę jak lampy świeciły coraz jaśniej, a szarówka nie mąciła już zmysłów, oczom pozostałych w miasteczku ukazywała się coraz wyraźniej pluszowa maskotka, pozostawiona przez człowieka, który zniknął w lesie.
Pewien chłopiec podszedł bliżej. Miał może z jedenaście lat, gdy na jego zmierzwionej czuprynie wylądował pierwszy perz z rozprutego misia. Wisiał tak samo jak w chwili, gdy nagi mężczyzna opuszczał teren, ponaglany krzykami panikującego tłumu.
Pluszak nie był tak bardzo uszkodzony. Na rozprutym brzuchu można było przyszyć łatę, a oczy zastąpić guzikami ze starej marynarki taty. Chłopiec myślał i nabierał coraz większej pewności. W miarę jak układał sobie wszystko w głowie, stawał się bardziej dojrzały i zdeterminowany, a jego bystre oczy błądziły w poszukiwaniu drabiny.
Nadzieje dziecka zostały rozwiane, wraz z mocnym szarpnięciem przez silne, nieznoszące sprzeciwu ramię. Im bardziej oddalał się od wesołego miasteczka, tym był bardziej smutny a krople łez płynące po policzkach uderzały bezgłośnie o trawę z każdym kolejnym krokiem.



Klęcząc, popatrzył wysoko w niebo. Na jego twarzy malował się smutek, a we wnętrzu trwała zaciekła wojna dobra ze złem. Towarzyszyła mu od samego początku - cokolwiek robił i czuł, zawsze miał świadomość, że któraś ze stron wygrała, natomiast druga poniosła klęskę. Najważniejsze było, co zwycięży tym razem.
Nie zmieniając pozycji, zaczął kopać szaleńczo w ziemi, rozrzucając dookoła wydobywane przedmioty. Po paru chwilach wstał, podnosząc do oczu umorusaną na czarno dłoń. Uchylił lekko palce. Przedmiot leżał w jego dłoni i ciążył coraz bardziej. Zwykły Człowiek wiedział, że to już koniec. Po raz kolejny coś zatriumfowało i nikt nie miał na to wpływu.
Nacisnął przycisk.



W oddali słychać było tylko zawodzenie syren i ryk silników jednostek straży pożarnej. Dym unosił się powoli, lecąc coraz wyżej i wyżej. Zdawał się dotykać nieba, niknąc coraz bardziej z każdym kolejnym podmuchem wiatru, dochodzącym jakby z samego wnętrza lasu. Z wysadzonego w powietrze misia został jedynie popiół.
Na niewielkim pagórku stał Niezwykły Człowiek. Nosił długi czarny płaszcz i idealnie wypastowane buty od garnituru, mieniące się w blasku ognia. W jednej ręce trzymał teczkę, w drugiej natomiast dłoń jedenastolatka, stojącego zaraz przy nim.



Nagi mężczyzna chodził w tę i z powrotem po polanie, wyłamując palce. Wydobyte z dziury w ziemi przedmioty leżały w nieładzie. Niektóre były czarne od ziemi, inne zapakowane w reklamówki lub woreczki strunowe. W pewnej chwili podniósł jeden z nich i odpakował. Kolorowe klawisze komórki sprawiły, że uspokoił się i uśmiechnął. Wybrał numer.



W teczce nagle coś zabrzęczało. Chłopiec przestraszył się i jeszcze mocniej zaczął ściskać mężczyznę za rękę. Doktor położył teczkę na ziemi po czym wolną ręką otworzył klamry. Przystawił telefon do ucha.
- To ty?
- Tak, - usłyszał drżący głos po drugiej stronie.
- Nie musisz się już bać, wiem co wygrało. Wracamy do domu, do szpitala. - W słuchawce słychać było jedynie nerwowy chichot człowieka.
Zwykłego Człowieka.
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Dobro i zło - przez Khorinis - 15-09-2014, 20:30
RE: Dobro i zło - przez Magga - 02-10-2014, 18:31
RE: Dobro i zło - przez Khorinis - 13-10-2014, 17:39
RE: Dobro i zło - przez gorzkiblotnica - 07-12-2014, 23:17
RE: Dobro i zło - przez Kruk - 09-12-2014, 13:47
RE: Dobro i zło - przez Khorinis - 09-12-2014, 19:49
RE: Dobro i zło - przez Kruk - 10-12-2014, 11:54
RE: Dobro i zło - przez hareem - 06-01-2015, 08:47
RE: Dobro i zło - przez Miranda Calle - 18-04-2019, 20:17

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości