Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 2
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Ludzie wiatru cz. 1 i 2
#1
Deter szedł przed siebie polną drogą. Nie zwracał uwagi na przyrode, śpiew ptaków, szum liści w pobliskim lesie, a nawet przekleństwa pracującego na polu chłopa. Szedł, nie wiedząc dokąd, myśląc o swojej przeszłości. Lekki wiatr znów zburzył idealny porządek. Dźwięk słów niknął w oddali.
- Hej ty! - usłyszał nagle tuż przy uchu i prawie podskoczył. Barczysty mężczyzna, wielki niczym dąb patrzył na niego z właściwą sobie przenikliwoscią. - Szukasz czegoś?
Nic nie szło po mysli Detera. Od czasu gdy stracił bezpowrotnie kontakt z tamtym miejscem wiedział, że nie bedzie łatwo.
- Nie, tak tylko - odrzekł. - Wyszedłem na chwilę, żeby pooddychac świeżym powietrzem. Kto wie...
- No dobra już dobra, nie mam czasu na twoje wyznania. Potrzebuję kogoś do pracy przy drzewie. Moi pracownicy - można by przysiąc, że wypluł te słowa - pojechali do miasta. Powiedzieli, że za gorąco dzisiaj na prace w lesie. Nic tylko pierdolą o podpalaczach, złodziejach drewna i podobnych im wszystkim gnidom. Dzisiejsze pokolenie zawsze szuka jakiejś wymówki - rzekł z pogardą. - No więc jak będzie?
- To zależy - odrzekł z lekkim uśmieszkiem Deter. - Ja też czegoś potrzebuję, moglibyśmy się dogadać.
- Nie mam czasu na gierki. Muszę zrobić swoją robotę jeszcze dzisiaj, a sam się nie wyrobię. Decyduj się: idziesz czy nie?
- Potrzebuję historii.
- Historii? Masz mnie za idiotę chłopcze?
- Nie, mówię całkowicie poważnie. Potrzebuję jakiejś ciekawej historii, to wszystko. W zamian oferuję panu swoją pomoc.
- Po co ci historia ode mnie? Nie możesz po prostu jakiejś wymyślić? Na pierwszy rzut oka wyglądasz mi na inteligentnego człowieka.
- Mogę, ale to wymaga czasu. Ja mam go już niewiele dlatego potrzebuję pańskiej pomocy, - kończac ostatnie słowo niezauważalnie wykonał gest ręką jakby chciał kogoś przywołać.
Wiatr zawiał ponownie, tym razem od strony lasu. Na twarzy starszego mężczyzny dało sie zauważyć dziwny grymas jakby w jednej chwili zabrakło mu wszystkich argumentow. Przekszywił nieco głowę i powiedział:
- Dobrze, i tak musimy jeszcze dojść na polanę. Opowiem ci po drodze.
Na twarzy chłopaka ponownie pojawił się charakterystyczny uśmiech. Nie minęło parę chwil gdy nagle drwal rozpoczął opowieść:
- Było to dawno, kiedy ludzie jeszcze nie wiedzieli czym jest cywilizacja. W pewnej jaskini położonej wysoko w górach żył starzec - ot zwykły samotnik, który kiedyś odłączył się od reszty współplemieńców.
Kopnął leżący na ścieżce kamień.
- Nikt nie wiedział skąd pochodzi ani co je. W wiosce u podnóża góry ludzie uważali go za dziwaka. Rzadko wyściubiał nos ze swojej nory. Ktoregoś dnia widziano go przy strumieniu jak czerpał wodę garściami i pił łapczywie, innym razem kreślił coś na ziemi za pomocą patyka, niezmiernie z czegoś zadowolony.
Wyglądał na kogoś, kto już dawno powinien zakończyć swój ziemski żywot. Siwe włosy opadały mu bezładnie na ramiona i plecy, a broda sięgała już niemal do pasa. Długie ciężkie łachmany, w których zwykł chodzić ciągnęły sie za nim po ziemi, zniekształcając ślady stóp.
Pewnej nocy w wiosce urodziło się dziecko. Było inne niż wszystkie do tej pory- miało bielmo zamiast oczu, a po niezwykle ciężkim połogu z jego gardła dobył sie taki wrzask, że kobiety czuwajace przy rodzącej o mało co nie wybiegły z chaty. Będącą niedawno przy nadziei pochowano jeszcze tej samej nocy.
Starzec z gór poruszył się niespokojnie na swoim posłaniu. Widać było jak jego gałki oczne poruszają sie pod powiekami w te i z powrotem. Ich szybkie ruchy i pot na czole zdradzały okropne wizje jakie miał teraz przed oczami. Śnił.
Nazajutrz rano starsi wioski zebrali sie na naradę. Każdy z członków rady słyszał co wydarzyło się ostatniej nocy. Jednogłośnie wydali zgodę na pozbycie sie odmieńca. Chwilę potem dało się słyszeć huk wyważanych drzwi i odgłosy walki. Krzyki mężczyzn zlewały sie ze sobą niczym fale morskie uderzające jednocześnie o wysoki brzeg. Po pewnym czasie wszystko ustało. Słychac było jedynie płacz dziecka wynoszonego przez jednego z nich. Nieszczęsny ojciec leżał w kałuży własnej krwi niedaleko kołyski.
Na dworze panowało lodowate zimno, a niemowlę owinięte jedynie w szarą szmatę po paru chwilach nie miało juz sił by dalej krzyczeć. Ślepe i bezradne trzęsło się z zimna przytulając mocno do oprawcy, żeby znaleść choć odrobinę ciepła.
Wyruszyli w drogę. Wiatr nie dawał za wygraną i zacinał niemiłosiernym zimnem. Szli we dwóch niepomni na zamieć dookoła i trzęsącego się białookiego. To było po prostu kolejne polecenie, które mieli wypełnić.
Nagle w połowie drogi zauważyli cień z przodu, który sunął niestrudzenie w ich stronę. Jego łachmany łopotały na wietrze, a długie białe włosy nie dawały złudzeń kim jest ów tajemniczy wędrowiec.
- Dokąd zmierzacie?! - krzyknął z oddali nadal idąc przed siebie.
Mężczyźni lekko zbici z tropu nie stracili animuszu:
- Idziemy w słusznej sprawie i lepiej, żebyś wracał tam skąd przyszedłeś starcze. Nic ci do nas - odkrzyknął jeden z nich.
Nie usłyszęli żadnej odpowiedzi. Starzec był coraz bliżej.
Nazajutrz znaleziono ich niedaleko wioski. Byli przerażeni i zziębnięci. Nie potrafili powiedzieć co dokładnie się wydarzyło. Bredzili o krwawej zemście i hańbie zesłanej na ludzi przez jakichś górskich panów. W ciągu trzech dni pochowano obu.
O starcu z gór słuch zaginął. Od tamtej pory nikt go już więcej nie zobaczył podobnie jak dziecka. Jeszcze kilka lat później starzy ludzie w wiosce opowiadali o Siwobrodym i Białookim, którzy razem przemierzają góry i przełęcze w poszukiwaniu swojego miejsca na ziemi.
- To tu - przerwał nagle - musimy poskładać te pniaki w jedno miejsce zanim się ściemni. Nie mam najmniejszego zamiaru zostawać w lesie po zmroku.
Pracowali ciężko ramię w ramię jakby znali się już od dawna. Kiedy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi praca była skończona.
- Nooo i to ja rozumiem! - zmęczony, ale niezwykle zadowolony drwal oparł się o drzewo. - Praca na dziś skończona. Dzięki chłopcze.
- Drobiazg, czy to juz koniec historii?
- Jakiej do cholery... a... tej historii..., hmm powiedzmy może, że nie do końca. Szkoda ją tak szybko kończyć - zaśmiał się - niech dojrzeje przynajmniej do jutra, niech się uleży jak dobre wino w naszych głowach a potem zobaczymy czy warto ją w ogóle kończyć.
Po tych słowach obaj rozeszli sie we własne strony - mężczyzna do chatki po drugiej stronie lasu, do żony i wspaniałych dzieci, a chłopak na tę samą drogę, po której szedł jeszcze kilka godzin temu.
Zapadał zmrok. Kontury poszczególnych domostw i rozrzuconych tu i ówdzie drzew zaczęły się rozmywać. Gwiazdy powoli odnajdywały swoje miejsca na nieboskłonie i przypruszyły go tak, jak płatki śniegu ciemny liść, który jeszcze nie zdążył opaść na ziemię. Robiło się zimno.
Sięgnął do kieszeni i znalazł tam okragły przedmiot. Odchylił nieco wieko, a jego twarz oświetlił blask dochodzący ze środka. Na samym dnie widac było maleńkiego owada, który kroczył w te i z powrotem z niesamowitą lekkością. Chłopak wziął świetlika do ręki, przybliżył twarz do wnętrza dłoni i cicho wypowiedział zaklęcie.
Z prawej strony spomiędzy drzew bezszelestnie zaczęły wynurzać się smukłe cienie o ludzkich kształtach. Było ich dokładnie trzy - jeden na konarze drzewa, a dwoje przyczajonych nisko przy ziemi gotowych w każdej chwili zareagować na najmniejszy nawet szelest. Księżyc oświetlał ich twarze o szlachetnych rysach elfickich wojowników.
- Czego chcesz ludzka istoto? - warknął ten siedzący na drzewie.
- Greenhal, bracie, to przecież ja. Nie poznajesz?
Elf wykrzywił twarz w geście pogardy:
- Odkąd zdradziłeś nasz ród, nie zasługujesz na to, żeby nazywać mnie swoim bratem. Przez ciebie nasze dobre imię na zawsze zostało zmyte z kart historii Konaa, a nasza matka i ojciec zostali wygnani z krainy i skazani na to, by wieść ludzkie, pełne chorób i cierpienia życie! - Uniósł się gniewem, wykrzykując ostatnie zdanie. - Czy nie tego chciałeś?!
- Oczywiście, że nie. Wszystko poszłoby dobrze gdyby nie Skerin. To jego powinni byli ukarać, a nie nas! – wykrzyknął w nagłym przypływie złości.
Teraz obaj patrzyli na siebie spode łba. Żaden nie zamierzał ustąpić - tak ich wychowano.
- Twierdzisz, że Najwyższa Rada popełniła błąd, że to wszystko wina tego bękarta? Idź i wykrzycz im to prosto w twarz!
- Przecież wiesz że nie mogę. Zabiliby mnie zanim jeszcze przekroczyłbym Świętą Grań.
- To już nie mój problem. Myślisz że mi jest łatwo? Jestem bratem zdrajcy, który w dodatku nie ma ani krzty odwagi, żeby przyznać się do swojego błędu. Wytykają mnie palcami i śmieją się kiedy tylko pojawię się na widoku. Moje dzieci są bite i poniżane przez kolegów, a żona nie może wyjść spokojnie z domu, bo wystawia się na pośmiewisko. Żyjemy tam jak pariasi pozbawieni honoru i dumy. Gdzie ty tu widzisz sprawiedliwość?
Deter zamierzał odciąć się gdy w tej samej chwili w słowo wszedł mu szelest, niemożliwy do wyłapania dla przeciętnego człowieka, ale uchwytny dla wprawnego łowcy. Towarzyszący Greenhalowi, do tej pory prawie niezazuważalni, poderwali się ze swoich miejsc i w oka mgnieniu zniknęli w mroku między drzewami. Po chwili wrócili popychając przed sobą zakapturzoną postać w długiej po kolana szacie.
- Zdejmij kaptur, już po zabawie.
Oczom wszystkich ukazały się złociste długie do pasa włosy, opadające swobodnie na ramiona i plecy. Deter zbladł:
- Miriam! Ty żyjesz! - oboje rzucili się sobie w ramiona. Jej ciepłe ciało i pachnące lasem włosy przypomniały mu o wszystkim tym co stracił.
- Jasne, że żyję głuptasie, myślisz że zostawiłabym cię samego?
Był szczęśliwy. W tej chwili nie potrzebował już niczego innego. Warto było tyle wycierpieć, żeby znów znaleść się tak blisko niej, żeby poczuć na swoich ustach ciepło jej twarzy.
Trwali tak jeszcze przez jakiś czas nie mogąc się sobą nacieszyć.
Niestety, takie chwile jak ta nie mogły trwać wiecznie.
- Co ty tu robisz? - szorstki głos Greenhala kontrastował z ciszą dookoła nich.
Oderwali sie od siebie z trudem.
- Przecież wiesz, że nie możemy pozwolić mu umrzeć - odrzekła.
- Po to ma tę swoją zabawkę - wskazał z pogardą na pudełko leżące na ziemi. - Nic mu nie będzie.
- Gdybym była na jego miejscu plunęłabym ci w twarz za te słowa.
Elf niebezpiecznie przybliżył się, ale nie śmiał zadać ciosu.
- Jeśli jeszcze raz będziesz miała czelność zwracać się do mnie w ten sposób to przysięgam na wiatr, że nie ujdzie ci to płazem. - Przez chwilę oboje mierzyli się wzrokiem badając nawzajem. Pierwsza oczy spuściła ona. Tak nakazywał obyczaj... Mimo wszystko.
- Co do ciebie natomiast - wlepił swoje wściekłe spojrzenie w Detera - ciesz się że pozwalam ci jeszcze przeżyć te marne ludzkie lata, i tak nic ci po nich. Ciesz się swoją pozorna wolnością zanim i to się skończy - po tych słowach odwrócił się w stronę lasu.
Cała trójka wraz z Miriam zaczęła znikać w coraz wiekszej gęstwinie. Elfka w ostatniej chwili odwróciła się przez ramię i obdarzyła chłopaka smutnym uśmiechem.
- Miriam zaczekaj! Znam nową historię.
- Teraz to już nieważne mój kochany. Żegnaj...
To mówiąc, naciągnęła kaptur i odeszła razem z innymi.
Przez kilka następnych miesięcy jeszcze wiele razy sięgał po okrągłe puzderko ze świetlikiem, niestety bez skutku.
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Ludzie wiatru cz. 1 i 2 - przez Khorinis - 26-01-2013, 18:49
RE: Ludzie wiatru cz. 1 - przez Magiczny - 26-01-2013, 19:15
RE: Ludzie wiatru cz. 1 - przez Khorinis - 26-01-2013, 20:12
RE: Ludzie wiatru cz. 1 - przez Lexis - 26-01-2013, 20:44
RE: Ludzie wiatru cz. 1 - przez Khorinis - 26-01-2013, 21:17
RE: Ludzie wiatru cz. 1 - przez sielakos - 21-04-2013, 11:26
RE: Ludzie wiatru cz. 1 - przez Khorinis - 05-08-2013, 21:03

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości