Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 2
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Opowieśc o tym co tu dzieje się naprawde.
#1
Witam. Otóż, jak zapowiadałem to już wcześniej, wracam silniejszy. Myśle, że w porównaniu do mojego pierwszego tekstu zrobiłem spory progres, zobaczymy, czy jestem totalnym debilem nie umiejącym wyciągać nauk, czy jednak nie bez powodu jestem na wrocławskiej ekonomii!

Ogólnie pomysł na ten tekst wpadł mi już dość spory czas temu, rzecz jasna na wykładach Big Grin. Trochę nie byłem pewny jak zapisywać retrospekcje i myśli bohaterów z przeszłości, ale chyba nawet mi wyszło.

A tutaj tekst.




Łzy wolno pełzły mu po policzkach, wijąc się w mokrym uścisku zostawiającym wilgotne smugi na twarzy. Zaczerwienione białka dopełniały obrazu katuszy i cierpienia, jakich doznawał przez ostatnie pięć minut. Długi nóż, przypominający bardziej maczetę niż kuchenny przyrząd tańczył przeprowadzając cięcia w przód, tył i na boki. Uwolniony potok łez i jęki przypominające odgłosy z lokalu „Drewniany pomarszczony dzwon” wypełniały pustkę pomieszczenia, w którym nie znajdowało się nic, prócz małej kuchenki i kamiennego stołu, który imitował równocześnie blat i miejsce na naczynia. Światło wpadało przez nieduże okrągłe okno, lecz na tyle wystarczające, aby wypełnić pomieszczenie porannym blaskiem.
Ciche echo zbliżających się kroków zaczęło rysować wiele obrazów w umyśle Yorafa. W końcu wrócili. Ten głośny stukot wielkich stóp i świszczący oddech mógłby poznać nawet na końcu świata. Minęło pół roku. Pól roku cholernego oczekiwania, pół roku od wypowiedzenia wojny przez miasta próbujące poddać władzę Króla w wątpliwość wszystkich na Vasyryjskim wybrzeżu. Cały obszar funkcjonował jako jeden zgodny organ państwowy, lecz mniejsze aglomeracje próbowały podbić swoją pozycję zdobywając autonomię. Rzecz jasna nie było mowy o takim obrocie spraw, gdyż lord całego kontynentu, nazywany przez ludzi Cielesnym Zbawicielem, Ard Arteta tłumił takie zachowania z rozmachem. Mimo twardych rządów, reakcja wojska była niezbędna. Prezentacja siły dla przykładu zawsze sprawdzała się w historii. Tym razem nie było inaczej.
Nie mogą mnie zobaczyć, umazanego jak tłustego prosiaka. Cholerna cebula! - pomyślał nagle. W dupę Królowej, czemu nie zamknąłem tego pieprzonego domu na trzy spusty?
Głęboko wzdychając przetarł oczy, posiekaną cebulę wrzucił na patelnie i obrócił się na pięcie w stronę wejścia. Ujrzał tam dwie postacie oparte o futrynę masywnych drzwi.

- Właśnie takiej reakcji się po tobie spodziewałem, Yorafie. Zapłakany jak zawsze! - uśmiechnął się pod nosem. - Brakuje tylko tańczących kobiet i hektolitrów wina w pyskach prawdziwych mężczyzn! – poprawił dynamicznym ruchem swoje gęste, kruczoczarne włosy, które opadły mu na czoło, zasłaniając równocześnie oczy. Skrzyżował ręce i powoli spojrzał na chłopaka stojącego obok.

- On chciał powiedzieć, że bardzo się cieszymy, że jesteśmy tutaj razem – po chwili wycedził Ezwin. - Przynajmniej ja się cieszę! - Yoraf pokiwał kilkukrotnie głową, zawieszając po chwili wzrok na grubej, skórzanej zbroi z wyhaftowanym herbem swojego rodzinnego miasta. Herb wyszywany wszystkim żołnierzom. Dwa skrzyżowane miecze przeplecione czerwoną wstęgą zupełnie mijały się z prawdziwym obliczem tego miejsca.

Niegdyś bojowo nastawione Laflov wytwarzało wokół siebie aurę zadumy, szacunku, a nawet najgorszym wrogom przedzierało się do umysłu, spędzając sen z powiek. Obecna pozycja była zupełnie inna, obszar na wybrzeżu stanowił jedną z dróg handlowych, a jedyną spuścizną z okresu świetności była legendarna tarcza ówczesnego króla, który zginął na tych ziemiach.

- Też się cieszę, że was widzę. - Po chwili nieprzyjemnej ciszy odpowiedział Yoraf. - Nie znaczy to, że dostaniecie mój obiad! Ha! - rozłożył masywne ręce w zapraszającym geście – Co tak stoicie?! Przywitajcie się jak ludzie, nie jak kundle!

- Wilk z tobą tańcował! Myślisz, że tknę twoją sławną potrawkę z krowich placków? Twoje niedoczekanie! – śmiejąc się Renelee wykrzyczał te słowa prawie opluwając twarz swojego kompana. Po chwili wylądowali w przyjacielskim uścisku człowieka przypominającego bardziej niedźwiedzia, aniżeli człowieka. Yoraf przewyższał o Rena o głowę, a umięśniona sylwetka połączona z surowym wyrazem twarzy i szramą na lewym policzku zawsze wywoływała strach w oczach nawet najdzielniejszych mężczyzn. Przynajmniej tak myślał Yoraf.

- Dobra, dobra – przerwał im Ezwin. - Gołąbeczki się podziobią się potem, co? Ren, idziemy. Zameldujmy się u, erm.. Komendanta! - z uśmiechem dodał.

- U komendanta Czerwonej Lilith, co? - zakpił Yoraf, założył dłonie na miednice, imitując pozę kobiety lekkich obyczajów - Zresztą – róbcie co chcecie. Wolicie dziwkę od starego kumpla? Ja przynajmniej jestem zdrowy, pomyślcie o tym, bo..

- Zawsze byłeś głupim gnojem. Zawsze. - wtrącił Renelee. machając z niedowierzaniem głową.

- A teraz niby kim jestem? - zapytał Yoraf wystawiając zęby w szerokim uśmiechu.

- Nadal jesteś głupim gnojem! - odrzekł bez namysłu.

Cała trójka wybuchła dzikim śmiechem, próbując nie zachwiać swojej, już teraz, zachwianej równowagi. Ezwin po chwili podniósł się z fotela, na którym rozsiadł się przy okazji jednej z fali śmiechu wywołującego niemal ekstazę. Zaczął wypowiedź, poprzedzając ją głośnym wdechem, który brzmiał bardziej jak świst.

- Naprawdę, koniec już, koniec! - rzucił surowo – Musimy się stawić, czy tego chcemy czy nie. Chodź już, Ren.

- Jak zwykle, jak zwykle musisz wszystko zepsuć, do cholery. Pieprzony rozsiewacz moralności, popatrz na takiego - nie dość, że gruby, rudy, to jeszcze wredny! - w pomieszczeniu nastała cisza a Renelee był wyraźnie zdziwiony brakiem pozytywnej reakcji swojego brata i Yorafa - Ale.. tym razem ma rację. – Dodał szybko i wykonał dynamiczny gest wskazując dwoma palcami na swoje oczy, a potem na postać Yorafa – Widzimy się potem w karczmie, jak za starych, dobrych czasów, co?

Jak za starych dobrych czasów. Ciekawe dla kogo. – pomyślał Yoraf. Dla niego były to dobre czasy, póki Ezwin i Renelee nie postanowili wstąpić do Vassyryjskiej armii.
Nie będę bezpańskim kundlem drapiącym w pieprzone drzwiczki do lepszego świata. Mam się przyznać do porażki? Mam ich popierać? Nigdy! Prędzej upadnę na mój zawszony pysk niż wskoczę w ten cholerny mundur, jak ostatni szczur. Prędzej, kurwa, zdechnę! - powtarzał zawzięcie. Dla pewności często przekonywał ludzi argumentem styku pięści z twarzą. Rzecz jasna z twarzą rozmówcy.

Swojego czasu cała trójka snuła plany życia wyrwanego ze schematów, obserwacja rutyny jaką prowadził każdy dorastający mężczyzna na wybrzeżu wywoływał w młodzieńcach uczucie wyprania z ludzkich zachowań i odruchów, a samo stąpanie na ziemi z wyszytym herbem miasta, nierówno wykutym mieczem i prowizoryczną skórzaną zbroją nie różniło się niczym od odwiedzania miejsc rozkoszy, zwanych burdelami. Dodatkowo, traktowanie Laflov jak miasta niższych potrzeb oraz liczne polityczne intrygi prowadzone przez króla zazębiały nienawiść do ówczesnej władzy, w tym i do jednostek wojskowych.

Lata przemijały, a potrzeba pieniądza brała górę nad młodzieńczymi, nierealnymi planami obalenia obecnego systemu. Dziesięć złotych monet na dzień było zdecydowanie lepsze niż grosze, które ewentualnie chłopi i wieśniacy mogli utargować za swoją pracę przy plonach. Dodatkowo, w głowach dwójki braci wyklarowała się wyższa potrzeba zaistnienia w hierarchii społecznej. Na nieszczęście Yorafa, oznaczało to porzucenie sierpów i kos na polu uprawnym, a zamienienie ich na tarczę i miecz na polu bitwy.
Jednak nie to było dla Yorafa następującego zamykania się w swoim świecie nienawiści. Nie chodziło o to, że on, jako jedyny został wierny swoim ideom, a twarze jego najlepszych przyjaciół zostały zastąpione jedną, wspólną twarzą zobojętnienia i marazmu. - Przynajmniej nie daję sobie teraz pluć w twarz. To różni twojego jedynego syna, od tych nic nie wartych moczymord bez krzty osobowości. Ale to nie ich wina. Nie czują nic. To wina takich jak ty – pójdź za pieprzoną większością a nie wyjdziesz na idiotę. Jakbym słyszał ojca. - prawdziwym powodem były wielokrotne kłótnie z matką, które nigdy nie przyniosły realnego rozwiązania i wniosków. Koniec końców stały się po prostu swojego rodzaju obrzędem, który odbywa się przynajmniej raz na tydzień. Matka Yorafa od początku była zwolenniczką postępowania jego przyjaciół. Twierdziła, że mężczyzna w dzisiejszych czasach musi być agresorem, a jedyny cywilizowany agresor ma swoje miejsce między kompanami broni. Szczera nienawiść Yorafa do niej zaczynała na początku tych słów, a kończyła dokładnie na ich końcu.

- Tak, jasne. Jak za starych, dobrych, czasów... - odrzekł odprowadzając wzrokiem dwójkę swoich przyjaciół. Może już byłych. Sam wielokrotnie wyobrażał sobie to spotkanie i w żadnym scenariuszu nie było roześmianych twarzy przy kuflu zimnego piwa. Zimne były jedynie spojrzenia i słowa, którymi finalnie zakończył wieloletnią znajomość. Nic takiego się nie stało, a nadchodzące spotkanie wywoływało masę niepokoju w umyśle Yorafa. Cholera, tak dawno nie byłem w karczmie, że na pewno mnie przepiją...


Z góry dzięki za krytykę.
[Obrazek: 2w5ujyt.png]

- Thierry Henry on the ball and Zanetti trying to catch up with him, Henry steps inside, Pires is there, Henry will have to do it alone - OH! SENSATIONAL GOAL FROM THIERRY HENRY!
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Opowieśc o tym co tu dzieje się naprawde. - przez Alf Pacino - 15-11-2012, 02:29

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości