Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 3
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Cykl "dzika róża", tom 1-szy "Zgubiona"
#1
Zapraszam na kolejną odsłonę mojej pisaniny. Smile
Czekam na opinie.
______________________

Prolog


Bonnie stała pośrodku pięknej łąki. Promienie słońca muskały jej nagie ramiona, delikatny wietrzyk przeczesywał jasne loki, podwiewał zwiewną, letnią sukienkę dziewczyny. Miękka trawa pieściła bose stopy tej frywolnej trzpiotki, beztrosko tańczącej wśród słodko pachnących kwiatów.
I wtedy na skraju łąki znikąd pojawił się jakiś mężczyzna. Bez wahania ruszył w stronę tańczącej Bonnie.
— Witaj, moja droga.
Na dźwięk tego głębokiego, aksamitnego, uwodzicielskiego głosu dziewczyna stanęła. Spojrzała na nieznajomego z mieszaniną strachu i podziwu. Był bowiem piękny; miał krótkie czarne włosy, jasną skórę silnie kontrastującą z czernią jego ogromnych skrzydeł. Miał na sobie tylko luźne spodnie.
— Kim ty jesteś? — spytała drżącym głosem.
— Twoim przeznaczeniem — zabrzmiała odpowiedź.
Nieznajomy zbliżył się do niej i otoczył swoimi skrzydłami.
— Nie… — zaczęła protestować, lecz on uciszył ją namiętnym pocałunkiem.
— Jesteś moja — wymruczał, przywierając do dziewczyny. Jego sylwetka była niczym mgiełka. Bił od niej jakiś dziwny chłód, a w oczach mężczyzny błyskały iskry pożądania i żądzy.
Kolejny pocałunek zdusił wszelkie protesty Bonnie. Dziewczyna czuła wszechogarniającą ją bezradność i panikę. Pod wpływem przyciągania upadłego stała się uległa. Nie mogła się oprzeć. W końcu była tylko śmiertelniczką.
Posiadł ją, lecz nie było w tym akcie ani odrobiny czułości, delikatności. W łonie Bonnie poczęło się życie. Dziecko upadłego anioła i śmiertelniczki — Nefilim.


***

Dwudziesty dziewiąty dzień lutego — jedyny taki dzień na cztery lata, a więc wyjątkowy, szczególny. Ktoś, kto urodził się w tym dniu, może być pewien, że czeka go ciekawe życie, pełne przygód i niespodzianek.
Dziecię, które miało przyjść na świat, od pierwszych chwil swego istnienia skazane było na śmierć.
Reemlon Day był niespokojny. Chodził z kąta w kąt, denerwując się, stresując. Każdy wrzask dobiegający z pokoju obok przyprawiał go o gęsią skórkę. Bał się, że jego żona nie przeżyje porodu, albo, co gorsza, że oprócz swej małżonki straci także dziecko, które miało przyjść na świat. Lecz gdy tylko jego krzyk rozdarł ciszę oczekiwania, spowijającą domostwo państwa Day, a akuszerka wyszła z pokoju z uśmiechem na ustach, odetchnął z ulgą.
— Poród był trudny, ale na szczęście wszystko się udało. Ma pan śliczną córeczkę, panie Reemolnie. Gratuluję.
— Czy mógłbym ją zobaczyć? — spytał uradowany ojciec.
— Ależ naturalnie.
Świeżo upieczony tatko zajrzał więc do pokoju, w którym odbywał się poród. Gdy się wchodziło, czuło się drażniący zapach ziół i lekarstw. Przez okno wpadały promienie jesiennego słońca, oświetlając postać na łóżku. Kobieta miała miękkie rude loki i brązowe oczy wpatrzone teraz w spoczywające w jej dłoniach zawiniątko. Cisza była znakiem, że maleństwo zasnęło.
— Witam. — Wszedł dumny do pomieszczenia i przysiadł na rogu łóżka. — Jak się miewają moje królewny? — spytał, zniżając głos do szeptu.
— Dobrze, mój drogi. — Kobieta leżąca na łóżku zaśmiała się cicho. Jej śmiech był delikatny, przepełniony szczęściem, miłością. — Prawda, że jest śliczna? –Delikatnie podniosła zawiniątko z niemowlęciem i podała mężowi. — Podobna do tatusia.
Na te słowa serce mężczyzny się rozradowało. Spojrzał na śpiącą dziewczynkę. Była takim ślicznym dzieckiem. Nie mógł uwierzyć, że to on spłodził tak piękną córeczkę.
— Wybrałaś już dla niej imię? — Reemlon czule gładził po główce swą pierworodną.
— Niech będzie Eliza — zdecydowała kobieta.
Gdy „ceremonia” nadania imienia dobiegła końca, Messie chciała odpocząć po wyczerpującym porodzie, więc Reemlon zostawił ją samą, zastrzegając, że jeśli będzie czegoś potrzebować, będzie w pokoju obok.
— Wystarczy, że zawołasz, a przyjdę — obiecał, zanim zamknął za sobą drzwi.

Kilka dni później szczęśliwi rodzice, zgodnie z rytuałem, zanieśli pociechę do świątyni. Tam mieli poznać jej przyszłość.
Kapłanka Avaera wzięła płaczące dziecko w ramiona i delikatnie ułożyła na kamiennym blacie, uważając, żeby nie wyrządzić mu krzywdy. Zmrużyła oczy i rozłożyła ręce, modląc się do Boga Przyszłości, Vergileusza, w starodawnym języku.
— Ostendite mihi futurum pueri dominum futurum. Lux vitae ante.
Włosy kobiety unosiły się, delikatnie falując. Rozbłysk światła na moment oślepił zebranych, a ołtarz otoczył pierścień ognia. Na twarzy Mistrzyni malował się niepokój i zmartwienie. Gdy wszystko ucichło, zwróciła się do rodzicieli Elizy.
— Wasze dziecko… — Mówienie przychodziło jej z trudem. — Ono zagraża nam wszystkim. Jest niebezpieczne.
— Jak to? — Messie była zdruzgotana.
— Jeśli zostanie przy życiu, sprowadzi na nas zagładę. — Ton głosu wieszczki był obojętny, a jednak krył w sobie przestrogę. Wyraz twarzy kobiety nie zdradzał nic.
— To co się stanie z naszym maleństwem?
— Jutro, wraz z Najwyższą Radą, zaniesiemy je w Skaliste Góry.
— Ale… czy nie ma innego wyjścia? — Messie nie dawała za wygraną.
— Przykro mi. Musicie się z tym pogodzić.
Dayowie opuścili świątynie z wyrazem przygnębienia na twarzy i zalewającym serce smutkiem. Rozpacz otuliła ich swym dusznym całunem, pogrążając tych ludzi w całkowitym żalu.


Następny dzień był dla Messie i Reemlona trudnym przeżyciem. Mężczyzna niespokojnie krzątał się po domu, nie umiejąc znaleźć sobie miejsca, a kobieta cały czas trzymała w swych objęciach dziecko. Nie trwało to jednak długo, bowiem przybyła do ich domu Rada wraz z kapłanką. Przyszli po Elizę. Matka niechętnie oddała córkę w ich ręce, ale nie miała wyboru. Musiała. Łzy spłynęły po policzkach, gdy małą wyrwano jej z objęć, a usta zamarły w niemym okrzyku sprzeciwu.
— To konieczne — powiedziała Avaera, wychodząc i zostawiając zrozpaczonych rodziców samych.
Śnieg mienił się w promieniach zachodzącego słońca. Góry lśniły w świetle kończącego się dnia i wyglądały, jakby jakiś hojny bóg obsypał je diamentami. Ścieżki górskie były kręte i niebezpieczne. Strome zbocza gór groźnie opadały w dół. Pochód odnalazł jaskinię mieszczącą się we wnętrzu góry. Tam też pozostawili śpiące niemowlę, mając nadzieję, że mróz przyniesie mu szybką i lekką śmierć.



— Kochanie, musimy coś zrobić! — łkała Messie. Reemlon tulił ją do siebie i głaskał po włosach. Choć sam był dotknięty do żywego ostatnimi wydarzeniami, chciał pocieszyć swoją młodą żonę.
— Już dobrze. Coś wymyślimy — szeptał.
— Wiem! Chodźmy w góry i odszukajmy ją. Może jeszcze nie jest za późno! — Kobieta poderwała się z łóżka. Była gotowa wyruszyć nawet zaraz.
— Sam nie wiem… — Mężczyzna był pełen obaw. — A jeśli Rada się dowie? Możemy mieć problemy.
— Wtedy zmienimy miejsce zamieszkania. No chodź, proszę! — błagała, delikatnie ciągnąc męża za rękę.
— No dobrze… ale trzeba zabrać jakiś prowiant. Ja coś spakuję, a ty ubierz się cieplej. W górach jest zimno.
Kobieta skinęła twierdząco głową i zniknęła w sąsiedniej izbie.
Po kilku minutach wszystko było gotowe. Ruszyli więc ku górom w nadziei, że uda im się odnaleźć Elizę. Śnieżyca skutecznie utrudniała im zadanie, ograniczając widoczność prawie do zera, jednak nie poddawali się. Szli uparcie przed siebie, wspinali się na skalne półki, czasem nawet zbaczali z wyznaczonych szlaków, szybko jednak na nie wracali. Po kilku godzinach wyczerpującego marszu Messie musiała odpocząć. Zrobili więc krótki postój. Gdy Reemlon zajmował się przygotowaniem jedzenia, usłyszeli płacz. Dochodził gdzieś z bliska. Zostawili więc wszystko i pobiegli w stronę, z której dochodziło łkanie. Razem wpadli do ciemnej jaskini, w której leżała Eliza. Szczęśliwa matka wzięła na ręce swoją córeczkę i przytuliła ją do serca.
— Już dobrze, kochanie. Mama tu jest.
Everything it's possible...

Heart

Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Cykl "dzika róża", tom 1-szy "Zgubiona" - przez Azzza - 01-11-2012, 19:14

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości