Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Kroniki Białogórskie Tom II: Ghan
#5
Jest tu cały pierwszy tom, to będzie i cały drugi. Jutro może wrzucę następne rozdziały. Jak na razie "Ghan" ma zaledwie 146 stron podzielonych na dziesięć rozdziałów, ale siedzę aktualnie w innym opowiadaniu, do tego studia i niechęć sprzętu komputerowego do mojej skromnej osoby spowodowały trochę zastoju.

V



– Tak... – przyznał gorzko Franco. – Olaf...
Od kilku dni między ojcem i synem toczyła się prawdziwa wojna. Widząc, że Eryk może przeżyć zamachy, Olaf sięgnął po swoje koneksje. Kilku dziennikarzy przypomniało sobie stare sprawy, w które zamieszany był Eryk i raczyło czytelników zdjęciami zapłakanych matek i wdów, nie informując, ilu ludzi uśmiercili wcześniej zlikwidowani przez Eryka gangsterzy i najemnicy. Franco szybko obdzwonił swoich znajomych i dzięki uprzejmości Martineza, po kilku dniach publika wiedziała już z czyjej ręki poległa Banshee i co było powodem zwołania Wielkiej Rady. Gdy Olaf szukał poparcia wśród Wergoraga, Franco rozmawiał z Przewodnikiem Rodu Mnemnona, Ereghorem o tym, jak Eryk wsławił się pod Balami, a Marog podawał swoim uczniom Widłowskiego jako przykład walki z własnymi słabościami i grzechami. Gdy spowinowaceni z Khairą kapłani oregiańscy zaczęli głosić kazania o tym, jak odarci z moralności i zepsuci są ludzie spłodzeni w wyniku zdrady małżeńskiej, w kaplicach Czarnej Straży i klasztorach Szarych Sióstr odczytano list, w którym biskup Terrog stawiał czyste serce bękarta nad bezduszność szlachetnie urodzonego.
W końcu Młody Ghan, Kubilaj, publicznie potępił akt usynowiający Eryka, jako sygnowany przez Aurian. W odpowiedzi na to, jego ojciec, Wielki Ghan Tendżin Bielgorah, wydał notę, w której oświadczył, że akt potwierdzony przez Lupusaidę po tej stronie Granicy jest ważny niezależnie od tego, kto go firmował.
Sprawa Eryka była jak zapałka rzucona na suchą ściółkę. Odniosło się do niej całe państwo od robotników z nabrzeża, po Czarną Górę. Przez pierwsze trzy dni Franco był zdziwiony tym zapałem do komentowania i oceniania prostego, rodzinnego aktu prawnego, ale po trzech dniach monitorowania dzienników i agencji informacyjnych, zrozumiał to, czego nie dotąd widział, skupiony na sprawach Departamentu: Ghanat był podzielony od dawna. Wergoraga to był szczyt góry lodowej. Oni chcieli jedynie być na uprzywilejowanej pozycji, ale było kilku takich, którzy twierdzili, że należy usunąć z tego świata zwykłych ludzi i pozostawić go tylko dla Lupusaidów. Z drugiej strony, sporo było takich ludzi, co szukali metody eliminacji „pchlarzy” i zakończenia ich „tyranii”. Jedni chcieli pełnej swobody gospodarczej, inni chcieli wprowadzić godzinę policyjną po zmierzchu. Wszędzie roiło się do reformatorów i proroków.
Ale trudno było mówić, że ktoś jest powszechnie szanowany. Osoba uwielbiana przez Ruch Robotniczy była oszołomem i dyletantem w oczach inteligencji z Akademii Białogórskiej. Profesor Janicki mógł liczyć na to, że koledzy wystawią mu pomnik za życia, ale przewodzący Wergoraga Orhog nie uznawał go za godnego tytułu magistra. Uważany przez Klarytów za świętego Terrog był w oczach oregian tchórzem i mięczakiem.
Jeśli był ktoś, kogo mogli posłuchać ci wszyscy ludzie, to był to Stary Ghan, Tamerlin. Ten starzec wciąż był ikoną, pomimo tego, że od czasu, gdy zapobiegł wojnie nuklearnej minęło dobre pięćdziesiąt lat. Wszyscy chcieli się z nim zgadzać, a jeśli okazało się, że czyjeś zdanie był rozbieżne z opinią Starego Ghana, ten ktoś starał się tak naginać swoje własne wypowiedzi, by rozbieżność zniknęła. Musieli się z nim liczyć wszyscy w regionie.
Jeśli sprawa Eryka miała zakończyć się pomyślnie, musieli zdobyć poparcie Tamerlina. Nie powinno to być zbyt trudne – Stary Ghan był jedną z osób, które chętnie korzystały z tego, że na dworze jest ktoś, kto nie widzi nic złego w zabójstwie jakiejś szychy i niezbyt przejmował się możliwymi konsekwencjami. Można powiedzieć, że jedna druga wszystkich zleceń Widłowskiego była sprawką Ghana. Dawało to pewną nadzieję, musieli jednak pokazać, że Eryk jest w pełni sprawny i kontroluje się lepiej niż kiedyś.
Akurat była ku temu okazja.
– Wiesz, którego dziś mamy? – spytał Franco, przyglądając się synowi. Zgodnie ze słowami Korreora i Martineza, leki Czarnych zrobiły swoje: tam, gdzie bandaże odsłoniły ciało, nie widać było nawet blizn. Opatrunek na twarzy Eryka obluzował się nieco, odsłaniając dwa wąskie pasy cienkiej, gładkiej skóry w miejscach, gdzie jad pazurów Banshee utrudniał gojenie. Jednak sądząc ze sprawności z jaką przedostał się do łazienki, Widłowski był już w dość dobrym stanie.
– Nie wiem... – oznajmił Eryk. – Wychosi mi, se of bitwy w Balach minęło... dwanaście dni.
– Tak, mamy siedemnasty Khowir – przyznała Maria. – Jutro urodziny Starego Ghana.
– Jak rosumiem, jesfeśmy saproseni? – spytał niechętnie Eryk.
– Tak, jak co roku – odparł Franco, chcąc klasnąć w dłonie. Machnął jedynie prawą ręką, jednak nawet trochę go to nie zirytowało. – To okazja, by podziękować Ghanowi za opiekę, jaką cię otoczył przez te kilka dni. Przysłał nawet trzech swoich ochroniarzy z Gwardii. No i możemy pokazać ludziom, po której stronie jest dziadek Tamerlin.
– Miło s jego strony, ale chyba mam pilniejsze sprawy – przyznał Widłowski, wyraźnie pochłonięty inną myślą. Franco zauważył, jak wzrok Eryka ciąży ku skrzyni z wyprawką i już wiedział, o co chodzi.
– Zostawiłem ubrania na korytarzu – odparł Lupem, chcąc wykorzystać tę chwilę, gdy po nie pójdzie, na ułożenie słów w jakich przekaże synowi prosty i wulgarny fakt, że Jętka się na niego wypięła.
Ani zbierając z podłogi buty, ani składając do kupy sprezentowany przez Ereghora srebrny zegarek, ani przeliczając dla pewności pięć razy dwanaście symbolicznych miedziaków, Franco nie potrafił znaleźć słów na to, co usłyszał kilka dni wcześniej. Nigdy wcześniej nie wyobrażał sobie, że będzie miał ochotę uderzyć ciężarną kobietę.
Przez te wszystkie dni Jętka pytała o wszystko: o tutejszą modę, architekturę czy uniwersytety... Ani razu nie zapytała o Eryka. Raz spytała, czy i tym razem zamach się nie powiódł, lecz było to raczej zainteresowanie nowinkami niż troska o życie ojca dziecka, które nosiła pod sercem. Niemal wszyscy prędzej czy później schodzili w rozmowach z nią na temat Eryka, jednak odpowiedź, którą ucinała wszystkie takie dyskusje, była tak okrutna, że w końcu nawet Alicja nie mogła już na Jętkę patrzeć i poprosiła o osobną salę. Nawet Marog powiedział, że nie czuje się na siłach mierzyć z tą jej obojętnością. Słowa powtarzane przez artystkę jak mantra zdawały się rozbrzmiewać w głowie Franco, zupełnie jakby słyszał je pierwszy raz.
„Już go nie potrzebuję.”
Gdy już jej życie nie było zagrożone przez Teratosso, gdy nie była więziona przez demony, gdy miała dostęp do opieki medycznej wiedzącej jak zająć się małym lykantropem, Eryk przestał być potrzebny. I teraz musiał się o tym dowiedzieć.
Gdy uświadamiał sobie, że Jętka traktowała jego syna jak przedmiot, Franco wracał myślami do tego dnia, gdy okazało się, że Beata kochała się z nim tylko dlatego, że był dla niej namiastką Erigha. Poczuł się wtedy wykorzystany, potwornie skrzywdzony i bezwartościowy. Był dobry, gdy przypominał swego brata, ale gdy tylko na horyzoncie zamajaczył oryginał, poszedł w odstawkę. Tak samo teraz Eryk – był dobry jako jednorazowy kochanek czy ochroniarz, nie nadawał się jednak na męża czy ojca.
Gdy już miał wejść do sali, usłyszał kroki na korytarzu. Spojrzał ku wejściu na oddział i zobaczył Alicję, Marka i Maroga. Dziewczyna i Lupusaida byli wyraźnie zaniepokojeni, widocznie nie wiedzieli jeszcze o tym, że zamach się nie udał. Canissi ubrana była w niebieską, długą sukienkę, na którą narzuciła błękitny płaszcz z niebieskim skowronkiem, godłem rodu Klary, na lewym rękawie. Włosy jeszcze jej nie odrosły na tyle, by spleść je w warkocz, więc musiała ograniczyć się do spięcia ich z tyłu. Marek od kilku dni starał się robić wszystko, by nie wyglądać na Aurianina: golił włosy, zapuszczał brodę i nosił ciemne okulary, co przy śladach niedawnego pobicia sprawiało, że wyglądał jak jeden z miejscowych oprychów. Marog zaś stale nosił służbowy fartuch z godłem Klarytów i w całym szpitalu pełnił posługę duszpasterską, starając się naprawić szkody wyrządzone przez Ghagora.
Widząc tę trójkę, Franco ani trochę się nie ucieszył.
– Jest cały – rzucił oschle, zbyt przybity faktem, że troski nie znoszą próżni i zaraz po zniknięciu jednej na jej miejsce wpada sześć nowych. – Już się obudził.
– To świetnie! – Canissi zaraz pomogła Franco pozbierać się z butami, ubraniami i drobiazgami, po czym spytała: – Możemy się z nim zobaczyć?
– Nie radzę – rzucił Franco. – Zaraz może być bardzo nieciekawie, bo zaczął pytać o tę tam... Musimy mu powiedzieć, jak sprawy stoją...
Alicja spoważniała, Marek ani drgnął, Marog coś mruknął pod nosem. Franco miał nadzieję, że po prostu uda mu się zmienić temat, ale były to zapewne nadzieje płonne. Nagle, nim zdołał zareagować, Alicja minęła go i wpadła do sali Eryka. Marek jedynie westchnął bezsilnie.
Franco i Marog zaklęli i rzucili się biegiem za nią. Przez chwilę nie wiedzieli, czy mają pchać czy ciągnąć, potem utknęli w przejściu, ale w końcu udało im się wejść do środka.
Zastali Alicję obejmująca ramionami osłupiałego Eryka, a obok próbującą powstrzymać wybuch śmiechu Marię. Franco zagryzł wargę i przygotował się na reakcję syna. Podejrzewał, że ten odtrąci Canissi albo choć powie coś wrednego, ale zamiast tego, gdy Alicja sama zrobiła dwa kroki w tył, Widłowski spytał:
– Sy ja o symś nie wiem?
Wszyscy poza Alicją zamarli, zaś Marog zaczął wymownie zbliżać się ku zawieszonej na ścianie szafce, w której Korreor zostawił zapas Śpiocha. Nie zdążył podejść zbyt blisko, gdy Alicja wypaliła:
– Jest problem z Jętką.
Franco miał ochotę ją udusić. Najchętniej w tym momencie udusiłby ją i Jętkę ale tylko szyja Alicji była pod ręką. Franco podszedł do dziewczyny od tyłu, a jego dłoń szybko znalazła się przy krtani Canissi, ale równie błyskawicznie wylądowała na jej ustach, tłumiąc słowa zdziwienia i protestu.
– Milcz – syknął jej do ucha Franco, tonem bardziej błagalnym niż rozkazującym. Było już jednak za późno.
– So się zieje!? – spytał przerażony Eryk, miotając spojrzeniem po wszystkich na sali.
Franco puścił Alicję i spojrzał na syna z niepewnością. Gdyby Widłowski wpadł teraz w szal, zapewne mieliby problem go unieruchomić. Sytuacja była patowa. Gdyby teraz powiedzieli mu, że nic się poważnego nie dzieje, to nawet gdyby im uwierzył, prędzej czy później musiałby się dowiedzieć prawdy. A wtedy miałby się jeszcze gorzej, bo straciłby resztki zaufania do otaczających go ludzi.
– Zostawcie nas samych – poprosił Franco, wskazując Erykowi by usiadł. – Proszę.
– Ja zostaję – zastrzegła ku przerażeniu Marka Alicja. Lupem skinął głową. Canissi przez dwa dni pomagała Marogowi i innym lekarzom i udowodniła, że potrafi zrobić zastrzyk. Dziewczyna podeszła do szafki na ścianie i wyjęła stamtąd sporą strzykawkę z zielonym płynem. Śpioch od kilku dni był w stałej gotowości.
– Ja też – rzucił Marog, stając koło wybitego okna. – Pan de Marcia niech wyjdzie, bo on może tego nie przetrzymać.
Marek zapewnił, że będzie zaraz za drzwiami i opuścił salę. Eryk opadł bezsilnie na łóżko i spuścił głowę, jakby czekając na wyrok.
– Ona i dziecko są zdrowi – zapewnił Franco, siadając obok niego. – Problem jest innej natury. Staraliśmy się dowiedzieć, dlaczego podjęła taką a nie inną decyzję, ale ona w kółko powtarza to samo. Poprosiła już o innego przewodnika dla dziecka...
Eryk już wiedział. Dotknął lewą dłonią opatrunku na twarzy i spytał:
– Innego nisz ja? Bo ja jesfem fylko ojsem biologisznym? O fo chozi? Sy o fe moje napawy...
– Nie! – zaprzeczył zaraz Franco, szykując się do tego, by przytrzymać syna. – Nie wiemy nic. Wiemy tylko, że ona...
– Mose ma innego? – pytał dalej Eryk, nie podnosząc głowy.
– Nie, ma zamiar zostać tutaj, a nie miała szansy nikogo poznać – odpowiedziała Alicja. – Tu nie chodzi o uczucia... Po prostu uznała, że... to jej się... to się jej nie opłaca.
Franco widząc, że Eryk zaciska pięści, był gotowy, by przytrzymać syna choćby na chwilę, ale nie było to potrzebne. Eryk rozluźnił dłonie, wstał powoli, usiadł, spojrzał pustym wzrokiem na ojca, potem na Alicję. Następnie drżącym głosem spytał:
– Gdzie ona jest?
– Na końcu korytarza, po lewej – odparł Marog. – Idź. Jeśli to jej nie ruszy...
Eryk zazgrzytał zębami i sięgnął po ubrania.
– Nie pójdę do niej szebrać – powiedział gorzko, starając się ograniczyć seplenienie. Brzmiałoby to idiotycznie, gdyby stanął przed nią i zaczął pluć jej w twarz z każdym słowem. – Snaczy się: idę szebrać, ale jeśli jusz muszę fo robić, to będę szebrał z godnością. Wajcie mi się ubrać.
– Poczekamy tutaj, ty idź do łazienki – powiedział Franco. – Nie chcę, żebyś wyskoczył przez okno.
– Snając moje szęście, jeszcze bym przeszył. – Eryk pozbierał ubrania i przeszedł do łazienki. – Mogę sdjąć fe bandasze, czy mam szpanować i udawać mumię faraona Mosisa?
– Korreor mówił, że można je już praktycznie zdjąć – powiedziała Alicja – tylko zostaw ten na oku. No i gipsu nie rozbijaj.
– Zięki – burknął Eryk, trzaskając za sobą drzwiami. – Nie podglądajcie przez ziurę po klamce.
– Żartuje – zauważył Marog. – To dobrze, czy źle?
Franco wzruszył ramionami. Gdy Eryk przyjechał do Ghanatu z Isla Paradiso był śmiertelnie poważny, ale to nie było dziwne. Nie potrafił wtedy żartować w werganie. Był w zupełnie nowym świecie, który opanował tylko na tyle, na ile potrzebował. Poznał różnicę między imieniem, przezwiskiem a nazwiskiem, dowiedział się, jak się chronić przed zimnem, co to jest zupa czy nauczył się czytać. Dopiero, gdy Stary Ghan ogłosił przy nim, że potrzebuje kogoś, kto zabije Tiberiusa „Rybkę” Pseudopisci, Eryk zainteresował się polityką. I po raz pierwszy zażartował.
– Źle – przyznał Lupem. – Bardzo źle. Ściągnij tego ochroniarza z dołu, niech przyjdzie jako wilk, bo może być krucho.
Marog wyszedł szybko na korytarz i tam wcisnął cichy alarm. Stary Ghan przyznał szpitalowi jednego dodatkowego ochroniarza ze swojej Gwardii Wergańskiej. Był to jeden z najlepszych w kraju speców od antyterroryzmu, ale podobno wybrano go nie ze względu na zasługi, ale przez to, że nie lubił szpitali, a podpadł dowódcy. Powinien się zjawić za najdalej pięć minut po zawiadomieniu.
– Trzeba było to rozegrać delikatniej – skarcił Alicję Franco, samemu sobie wyrzucając zbyt gwałtowną reakcję, która zdradziła, że sprawa jest poważna. – Teraz pewne są tylko kłopoty. Marog wrócił, ściskając swoją skórzaną piłeczkę. Za nim wszedł de Marcia, nadal niezbyt chętnie zbliżający się do staruszka, który spuścił mu łomot.
– Będą kłopoty. I to spore – oznajmił Marog, opierając się plecami o ścianę. – Choć nie jestem pewien, czy powinniśmy się obawiać samego Eryka. Mógł nieźle osłabnąć po bitwie. I to nie tylko na ciele. Widzieliście jego reakcję. Dawniej nie dałby nam czasu na reakcję. Dowiedziałby się, gdzie leży Jętka i natychmiast by tam pognał.
– I fak moze byłoby lepiej – krzyknął Widłowski z łazienki. – Feraz muszę wykombinować so z fym okiem. Znacy fym, so go nie ma.
– A jaki masz z nim problem? – spytał Franco, podchodząc do drzwi toalety.
– Mogę je pokasać, sy mam sałoszyć fę idiofyszną przepaskę? – spytał kąśliwym tonem Eryk, wysuwając z łazienki rękę w której trzymał czarny pas materiału. – Mam udawaś pirafa?
Alicja uśmiechnęła się lekko, ale zaraz odpowiedziała bardzo poważnym tonem:
– Najpierw się pokaż w niej, to potem ci powiemy, że masz ją założyć.
Franco spojrzał na nią groźnie, dając znak, by nie drażniła Widłowskiego.
Siedzieli w milczeniu przez pięć minut, ale w końcu Eryk wyszedł i zaraz skierował się do drzwi. Franco nie miał zamiaru grać na zwłokę i kazać mu przystanąć i pokazać się ze wszystkich stron. Podejrzewał, że opaska na pewno jest lepszym wyjściem niż wystawianie jakby na pokaz oczodołu zakrytego łatą ze sztucznie wyhodowanej skóry. Proste, czarne spodnie i równie czarna bluza z wielką lambdą na lewym ramieniu kontrastowały mocno z bladą, wychudzoną twarzą.
Eryk wyszedł na korytarz, a za nim Franco. Tam spotkali już Rhagara, czarnego lykantropa w zielonym płaszczu Gwardii Wergańskiej. Trzymał on gotowy do strzału karabin, jednak widząc, o co chodzi natychmiast go zabezpieczył i odłożył pod ścianę.
Widłowski spojrzał na zebranych na korytarzu i wzruszył ramionami.
– Jakby so, fo wiecie, gzie wbić igłę – oznajmił i ruszył w stronę drzwi do sali Jętki. Choć ruszył gwałtownie, zaraz jednak zaczął zwalniać, aż zatrzymał się kilka kroków od nich. Franco stanął tuż za nim, po jego lewej był już gotowy do działania Rhagar. Jednak Eryk stał, jakby wmurowany w posadzkę, niezdolny wykonać kroku. Franco czuł zapach jego potu, słyszał łomot serca. Po chwili widział już jak drżą ręce Widłowskiego, jak stara się on pójść naprzód ale zdawało się to dla niego zbyt wielkim wysiłkiem. Zgrzyt zębów i chrupnięcie zaciskanej pięści poprzedziły krok w tył. Zaraz potem Eryk upadł na kolana.
Marog zaklął i odsunął szybko Franco i Rhagara.
– Zostawcie nas na chwilę... – poprosił, dźwigając Eryka na nogi i prowadząc go do najbliższej sali. Widłowski nie stawiał oporu, jakby zbyt zszokowany tą nagłą niemocą. Franco poprosił resztę, by odsunęli się na tyle, by nie dało się podsłuchiwać.
Nikt nie skorzystał z jego oferty, by odejść do swoich zajęć. Wszyscy czekali na korytarzu, choć Alicja z Markiem powinni iść kupić odpowiednie stroje na przyjęcie, a Rhagar zająć się ochroną na dole. Te spędzone w milczeniu pół godziny było dla Franco najgorszą tortura. Nawet, gdy leżał po bitwie, okaleczony i nie wiedząc, co się stało z Erykiem, nie odczuwał takiego strachu. Wtedy był pewien, że jego syn poradzi sobie, choćby sam stanął naprzeciw Trzynastki. Teraz widział, jak ten Eryk, który rzucił się na najpotężniejsze demony świata, ten Eryk, który potrafił zabić Banshee, ten Eryk, który przeżył pięć dni w Piekle, ten sam Eryk teraz nie miał dość siły woli, by zrobić jeden krok. Nigdy Franco nie musiał się martwić o Eryka. O to, czy znowu kogoś nie zabije, o to, czy nie wejdzie w kolejny konflikt z prawem, o to, czy nie zdradzi tajnych akcji po drugiej stronie Granicy... To tak. Do tego, że te rzeczy go niepokoiły, Lupem przywykł i niemal nie zwracał na nie uwagi. Teraz jednak nie wyobrażał sobie, by jego syn w tym stanie był zdolny normalnie funkcjonować.
Pozostawało mieć nadzieję, że jest to tylko chwilowa niemoc, albo chociaż spowodowana stresem przed taką a nie inną rozmową. Wtedy była jeszcze szansa, że Eryk będzie zdolny pracować jako Wędrowiec. Gorzej, jeśli taki paraliż woli będzie mu się przytrafiał za każdym razem, gdy pomyśli o Jętce. Przede wszystkim, Franco miał nadzieję, że Eryk uniknie jego losu. Że uda mu się zapomnieć, zepchnąć w najdalsze zakątki umysłu fakt, że został odrzucony. Patrząc na swoje Przekleństwo z tej perspektywy, Lupem mógł tylko uśmiechnąć się gorzko. On został porzucony, bo matka Eryka kochała innego. Eryk zaś... Bo tak. I już. O ile to, że ukochana osoba może mieć inne plany matrymonialne, każdy znający historię Kharemy i Hergera Lupusaida wiedział doskonale, o tyle Franco nie umiał sobie przypomnieć, by słyszał o podobnej postawie jak ta Jętki. Jeśli ktoś z Rodu Mnemnona czegoś nie pamiętał, to tego najwyraźniej nigdy nie było.
W końcu, na korytarz wyszedł Marog, a za nim Eryk. Klaryta natychmiast podszedł do Franco i powiedział:
– Trzeba go stąd zabrać.
– Na jak długo? – spytał Franco, patrząc w stronę Alicji. Gdyby zająć Eryka rolą przewodnika, może udałoby mu się jakoś odegnać ponure myśli.
– Nie może tu wrócić – odpowiedział Marog poważnym tonem. – Każ przygotować dla niego pokój w jakimś hotelu. Albo lepiej w Pałacu Mnemnona.
– To poza miastem, a jest Wielka Rada – przypomniał Franco. – Będzie musiał dojeżdżać.
– I dobrze. Nie może mieć wolnego czasu – dodał starzec, patrząc na opartego o ścianę i kryjącego twarz w dłoniach Eryka. – Znajdź mu zajęcie. Dużo zajęć. Im bardziej pracochłonnych, tym lepiej. Nakażę Korreorowi załatwić wypis, ty tylko gdzieś go ulokuj i załatw mu miejsce do spania. Jak będzie umiał zasnąć. W jego sytuacji jedno, czego jesteśmy pewni, to fakt, że niczego nie możemy być pewni.
Franco skinął głową, a gdy Marog znowu podszedł do Eryka, Lupem zaraz spojrzał na Canissi.
– Słyszałaś? – spytał, choć było to oczywiste. Gdy przytaknęła, poprosił ją i Marię na bok. Odeszli kilka kroków i dopiero wtedy Franco poprosił Alicję, by pozwoliła Erykowi oprowadzić się po centrum miasta. – Rób wszystko, byle tylko go zająć. Pytaj o rady dotyczące ubioru, jakieś formy grzecznościowe w werganie i tak dalej. Maria pójdzie z wami, jakby były problemy, to wam pomoże.
– Mam ja tu coś do powiedzenia? – warknął Marek, wtrącając się do rozmowy.
– Nie! – odpowiedzieli równocześnie Franco, Alicja i Maria. Widząc wściekłość na twarzy de Marcii, Canissi odciągnęła go na koniec korytarza, gdzie starała mu się wyjaśnić, dlaczego musi pomóc człowiekowi, którego on darzył szczerą antypatią. Lupem w tym czasie podszedł do Eryka i poprosił go o to, by towarzyszył Canissi w czasie wypadu na miasto.
– Jak fam szesz... – odmruknął Widłowski obojętnym tonem.
Franco spojrzał na niego spokojnie, ale zaczynała w nim wzbierać odraza do Jętki. Chyba nigdy nie był tak świadom tego, że Eryk jest jego dzieckiem jak teraz, gdy czuł, że ma ochotę zabić kobietę, która go zraniła.
– Idźcie już – powiedział Lupem, sam chcąc jak najszybciej oddalić się od tego przeklętego oddziału. Już ułożył sobie w głowie plan, jak spędzi najbliższe kilka godzin. Podejrzewał, że w obecnej sytuacji nie da rady go zrealizować, ale przynajmniej postanowił postarać się, by nie zrealizować punktu „zarąbać Jętkę”.
Było ciepło, więc Eryk opuścił oddział w samej bluzie. Rhagar postanowił pójść z nim, co nieco uspokoiło de Marcię. Franco od dłuższego czasu widział, że Aurianin jest zmęczony pobytem po tej stronie Granicy. Radość z ozdrowienia Alicji ledwo rewanżowała fakt, że musiał kryć się ze swoim pochodzeniem, a nawet wyglądem. Przez ostatnie dni często siedział w przydzielonej mu piętro niżej sali i starał się poznać zarysy historii Ghanatu i Lupusaidów, choć Alicja zachęcała go do tego, by razem z nią pomagał Marogowi. Lupem czuł, że Marek chce po prostu oswoić się z nową sytuacją tak jak potrafił – czyli poznając tę nową rzeczywistość. Franco starał się pomagać mu, jak tylko mógł. Gdy czuwał przy Eryku, przetłumaczył na aurianę kilkaset stron książki opisującej pokrótce historię Rodu Klary i najważniejsze wydarzenia z historii Białogóry. Miał nadzieję, że mogąc choć cząstkowo wprowadzić narzeczoną w tutejsze realia, de Marcia poczuje się choć trochę lepiej.
Były to nadzieje złudne. Marek był tym bardziej zaniepokojony, nadwrażliwy i podejrzliwy, co Marog zwalał na karb zazdrości o Alicję, która to zazdrość wzmogła się mocno po Szarży na Wrota Piekieł. Zmienił Canissi przy łóżku na kilka godzin, ale chyba tylko dlatego, że był wściekły widząc, jak jego narzeczona zajmuje się kimś, kogo on sam uważał za wroga. Franco mógł mieć tylko nadzieję, że ani Eryk, a tym bardziej Alicja nie zrobią nic, by rozjątrzyć te wrogie uczucia.
Teraz Lupem miał pilniejsze zajęcia. Po ustaleniu z Marogiem najpilniejszych sprzętów medycznych, jakie przydadzą się Erykowi w związku z brakiem oka i ewentualnymi zaburzeniami hormonalnymi po ustaniu działania mocy Baala, Wędrowiec opuścił szpital i zszedł w dół zbocza Góry Zamkowej, w stronę budynku Departamentu Bram.
Górę zabudowano gęsto, wrzynając się w skały, drążąc tunele łączące budynki i kując schody po których mogli poruszać się piesi. Popularne w Białogórze trójkołowe samochody nie miały szans wdrapać się po stromych zboczach, a pacjentów do szpitala wożono helikopterami, które lądowały na dachach starych baszt. Franco schodził w dół ulicy, mijając ozdobione reklamami w trzech alfabetach szyby kawiarń i sklepików, pozdrawiając znajomych handlarzy i odpowiadając na pozdrowienia nieznanych mu ludzi. Od kilku dni był dość rozpoznawalną postacią. Mogło się to zmienić, gdy wreszcie uda się zamontować protezę ręki, choć i wtedy pewnie wielu będzie wskazywać go palcem i powtarzać szeptem najnowsze przecieki ze spraw zaGranicznych.
Ten spacer nieco poprawił nastrój Franco. Wizje rozłupanej na dwoje czaszki Jętki zeszły na drugi, a nawet trzeci plan, dzięki czemu, gdy wreszcie stanął pod zbrojonymi wrotami wiodącymi do budynku Departamentu, miał już wszystko ułożone. Nie musiał nawet stukać, czy dzwonić – zaraz na powitanie wyszedł mu wysoki, chudy mężczyzna w czarnej, kevlarowej zbroi.
Wyjątkowo zdjął hełm, przez co Franco mógł zobaczyć szeroki uśmiech na poznaczonej zmarszczkami twarzy. Siwe oczy uśmiechały się nawet wtedy, gdy ich bystre spojrzenie padło na zaszyty pusty rękaw Franco.
– Może nie cały – skwitował Alfred, kłaniając się lekko – ale żywy.
– Kto jest na Bramie? – spytał Franco, odwzajemniając ukłon. – Mam kilka pilnych spraw, nie mam zamiaru się żreć z Olafem.
– Olaf jest w Pałacu, przygotowuje się na przyjęcie u Ghanów – odparł Czarny, zapraszając Franco do środka. Weszli na niewielki, wyłożony szarym granitem hol, na którym znajdowała się jedynie niewielka portiernia i drzwi do windy. Większość zabudowań Departamentu znajdowało się pod ziemią, wokół wielkiej, kulistej sali, gdzie znajdowała się sama Brama. Kiedyś znajdowała się ona na szczycie wieży zamkowej, potem jednak dzięki geniuszowi kilku członków Rodu Telemacha udało się ją osadzić w podziemiach. Franco to bardzo pasowało, nigdy nie lubił stromych schodów.
Nowy portier, młody szatyn z czymś imitującym wąsik pod nosem, nie poznał z początku Franco, jednak widząc z jakim szacunkiem odnosi się do niego Alfred i rzucając krótkie spojrzenie na brakujące lewe ramię, nawet nie pytał się o przepustkę.
– Pilnuj się, młody – zganił go Lupem, wyciągając zza bluzy zawieszony na łańcuszku klucz elektroniczny i przykładając go do odpowiedniego czytnika. – Każdą przepustkę trzeba sprawdzić.
Gdy Franco i Alfred znaleźli się w windzie, Wędrowiec wysłuchał raport dotyczący zaburzeń przepływu energii, które uniemożliwiły przerzut ludzi przed bitwą w Balach.
– To ewidentnie coś z naszej strony – mruknął Czarny, gdy dojechali na najniższy poziom. Wyszli na wąski, słabo oświetlony korytarz, na końcu którego znajdowały się metalowe, potrójnie zbrojone drzwi z wizjerem. Zatrzymali się przy nich, korzystając z tego, że zwyczajowo nie było tu podsłuchów. – Przerzucaliśmy z pola pod miastem, żeby móc rzucić to wszystko w Waruhikho. Pomiary robił panicz Olaf, potem sprawdziłem ja, potem znowu on. Wygląda na to, że ktoś nam bruździł, bo gdy sprawdzałem, było nieco lepiej, a gdy on, znowu drastycznie spadało. Jakby bał się wykrycia przez nas. A panicz Olaf to jednak nie dałby rady demonowi. Albo był w zmowie.
– Olaf miałby zrobić coś takiego? – Franco niezbyt chciał w to wierzyć. Mimo wszystko, nie podejrzewał syna o takie ryzyko. Gdyby nie ten transport, bez zbroi i miecza Eryka, porządnych karabinów dla łowców nagród, nie daliby rady pokonać Trzynastki. – A co z Azazelem?
– On tylko przeszkadzał wam w nawiązaniu połączenia – orzekł Albert. – Nie ma dość sił, by wysysać energię z Bram. Też nie bardzo chcę wierzyć w to, że była to sprawka Olafa, bo on sam się piekielnie boi demonów i tylko myśl, że musi pomagać Erykowi tłumiła jego zapał w przygotowaniach. A na polach był sam Młody Ghan. Ale o tym to później.
Albert przyłożył dłoń do stalowej płyty drzwi, a te po chwili otworzyły się z lekkim sykiem. Byli w ścisłe nadzorowanej części, przylegającej bezpośrednio do Bramy. Przed nimi znajdowały się trzy pary drzwi.
Pierwsze, podwójne, zabezpieczone trzema systemami szyfrującymi, prowadziły do samej Bramy, teraz nie mieli tam po co iść. Następne, czarne i pozbawione klamki, wiodły do kilku pomieszczeń zajmowanych przez rezydujących przy Bramie Czarnych. Franco nigdy tam nie był i nie czuł większej potrzeby sprawdzania jak wyglądają miejsca, o których tylko słyszał i których przeznaczenia mógł się domyślać z nazw takich jak Garncarnia, Jatka czy Katownia.
Przy trzecich drzwiach stał niski, lekko zgarbiony staruszek o krzaczastych, zrośniętych nad nosem brwiach, poważnym spojrzeniu i szyderczym uśmiechu na wąskich ustach. Ubrany był w stary, dawno nie używany strój Wędrowca, wspierał się zaś na metalowej, lekko tylko zardzewiałej lasce. Starzec spojrzał na Franco i pokręcił głową.
– Same kłopoty z wami, dzieciaki... – westchnął. – Same kłopoty.
– Tato... – odwestchnął Lupem, nie wiedząc, co powiedzieć.
– Przyszedłem nadźgać do słuchu mojemu kochanemu wnuczkowi – przyznał bez ogródek Joregh iwem Lupus haaw Mnemnon haaw Telemach. – Ale skoro on zajmuje się przygotowaniem powozu, to nadźgam tobie. Ale u ciebie w gabinecie.
– Pozwolisz? – Franco ukłonił się Albertowi, a gdy ten zniknął za czarnymi drzwiami, zaprosił ojca do siebie. W zajmowanych przez Lupusaidów pomieszczeniach nikogo nie było, dzięki czemu Joregh mógł otwarcie utykać na protezę lewej nogi.
– Mówiłem ci, żebyś zrobił sobie nową – przypomniał Franco, wyciągając z szafki dwie miski i puszkę z kai.
– E, tam – mruknął Joregh, rozsiadając się na sofie, na której zwykle sypiał jego syn. Cały gabinet przypominał połączenie biura i sypialni. Było tu i wielkie biurko z prostej sklejki i portret Werga XXVII za którym krył się sejf z najważniejszymi dokumentami, ale także wygodna sofa, biblioteczka i skryty za półką z raportami kącik sanitarno-socjalny. Na ścianie koło biurka na dwóch hakach wisiało Berło Telemacha, wydrążona w środku rura, służąca do przesyłania drobnych przedmiotów przez Granicę. – Nic tu nie zmieniłeś. Zupełnie jakbym to ja był Wędrowcem.
– Masz gust – przyznał Franco, włączając czajnik elektryczny. – Ale nie przyszedłeś wspominać starych dobrych czasów?
Joregh uśmiechnął się i pokiwał głową.
– Przyszedłem pocieszyć się obecnymi – powiedział gorzko. – Bo się szybko skończą i przyjdą gorsze.
– Przesadzasz? – spytał Franco, wiedząc, że może oczekiwać szczerej odpowiedzi. Usiadł na blacie biurka, naprzeciw ojca.
– Nie przesadzam – odparł Joregh, patrząc mu w oczy. – Erigh ci nie odpuści.
Franco opuścił głowę na pierś i zazgrzytał zębami. Zawsze żył ze świadomością, że mimo sposobu w jaki został poczęty, Erigh był ukochanym dzieckiem rodziców. Franco to nie przeszkadzało, dopóki nie odrywali go od książek i nie zmuszali go do udziału w rodzinnych uroczystościach. Bracia mieli swoje mniejsze lub większe konflikty, a widywali się na tyle rzadko, że powitalne bójki nigdy nie obrodziły czymś większym niż siniak. Mimo to, Franco wiedział, że poczęty przed ślubem, w dość tragicznych okolicznościach Erigh nie został zalegalizowany jako syn Joregha tylko dlatego, że ustawę na to pozwalającą przepchnął Stary Ghan dopiero kilka lat po tym, jak Erigh „poległ” w czasie wyprawy za Granicę.
Teraz prawdopodobnie wszyscy mieli się dowiedzieć, co było przyczyną tego zaginięcia, a prawo już od dawna zezwalało na oficjalne usynowienie nieślubnego potomka. Bardziej jednak niż symboliczna degradacja w hierarchii społecznej martwił Franco fakt, że Erigh miał wszelkie powody ku temu, by się zemścić krwawo, podle i bezlitośnie.
– Chciałbym go zobaczyć – przyznał Joregh, gdy Franco zalewał kai. – Od kiedy wasza matka umarła, trochę mi tu smutno. Ty ciągle pracujesz... Twoi synowie też nie są dla mnie żadną pociechą.
– Może przyjedzie – odparł Franco. – A może nie. Nie wiem, czy da się teraz przewidzieć jego poczynania. Po tak długim czasie... – Zawahał się, nie wiedząc, czy powinien teraz wyznać ojcu, jak wyglądało „zaginięcie” brata, ale nie miał szans.
– Za Drzwiami do Piekieł... – przerwał mu Joregh beznamiętnym tonem. – Ale to bez znaczenia. Czarni mi wszystko wyjaśnili. Asmodeusz otrzymał nakaz nietykania Erigha, gdy byli razem uwięzieni. Nie wiem czemu i od kogo wyszło takie polecenie. Wiem, że ten czart siedział grzecznie i nie szalał. Właściwie, to dziwne nawet, że twój brat przeżył to fizycznie. Dwadzieścia lat głodu... Czarni dużo wiedzą, ale nie powiedzą. Wiem tylko, że Erigh jest inny niż kiedyś.
Joregh spojrzał na syna z troską w oczach, ale Franco nie wiedział, czy uczucie to było skierowane ku niemu czy ku Erighowi.
– Gdy przygotowywaliśmy powrót, raczej mnie unikał – przyznał Franco.
– Nie chciał kopać leżącego. Poza tym sytuacja była bądź, co bądź wyjątkowa. Może miał też jakiś sentyment do Eryka jako do syna Beaty.
– Może.
W tym momencie pokój na chwilę zalał delikatny, jasnobłękitny blask.
– Poczta przyszła – powiedział Joregh, wspominając czasy, gdy sam oczekiwał w tym pokoju wieści od synów. Franco spojrzał za siebie, na Berło Telemacha. Zamontowane w jego końcach kamienie emanowały jasnym światłem, przyjmując to, co przysłał im ktoś zza Granicy. Lupem przeszedł na drugą stronę biurka, przyłożył kciuk do czytnika linii papilarnych i poczekał aż system otworzy zamek.
Wyciągnął z szafki jeden z trzech lnianych, zapieczętowanych woreczków, zanotował w zeszycie datę i godzinę, podpisał się i zatrzasnął drzwiczki, pozwalając, by zamek automatycznie się zablokował. W tym czasie kamienie z Berła już zgasły, lekko tylko migocząc niewielkimi wyładowaniami energii. Franco odpieczętował woreczek, wyciągnął z niego dwa obrobione czarne kamienie i położył je na blacie biurka. Następnie zdjął Berło ze ściany, wyciągnął z wnęk wypalone kamienie Telemacha, włożył je do woreczka, a w ich miejsce wstawił nowe. Na szczęście, przy lekkiej tylko pomocy Joregha, dało się zrobić to wszystko jedną ręką. Dopiero zdejmowanie zakrętki z jednego z końców Berła okazało się być ponad możliwości Franco. Joregh wyciągnął plik zrolowanych dokumentów i podał je Franco.
– Wygląda mi to na świeże raporty – powiedział Lupem, siadając za biurkiem i zdejmując zębami gumkę recepturkę.
– Przysłał ci je Cristiano? – zdziwił się Joregh, wieszając Berło na ścianie. – Przecież on tego nie potrafi. Erigh?
– Nie – zaprzeczył Franco, rozkładając przed sobą kartki. – Powinno już mu braknąć kamieni Telemacha. A jednak on!
Razem przeglądali raporty, w których Erigh podsumowywał ostatnie dni. Na razie wyglądało na to, że miasto zaczęło już wracać do normy po zniszczeniach i awanturach. O ile dało się dojść do normy po tym, jak jedna dzielnica postanowiła wymordować drugą. Pracujące do tej pory na trzy zmiany oddziały ratunkowe teraz odpoczywały, oblężenie przeżywały za to areszty i zakłady psychiatryczne.
Co ciekawe, po klęsce demonów, sporo pensjonariuszy odzyskało zdrowie psychiczne. Nie wszędzie jednak było tak dobrze. Straty i liczba zatrzymanych wśród studentów były tak wielkie, że rektorzy białogórskich uczelni postanowili na pół roku zawiesić zajęcia dydaktyczne.
– Tyle dobrego – mruknął Joregh, patrząc na policyjne i wojskowe statystyki. – będzie miała czas się wszystkiego nauczyć. No, może pół roku to niezbyt wiele, ale przynajmniej nie będzie się musiała kryć.
– Mówisz o panience Canissi? – spytał Franco, czując, że lekka złośliwość w głosie ojca nie jest przypadkowa czy bezcelowa.
– Na pewno nie jest to panienka Lupem? – spytał Joregh.
– Na pewno – zapewnił Franco. – Eryk sprawdzał.
– I on sam też nic nie kombinował?
– On jej by końcem sześciometrowej piki nie tknął!
– Jasne, jasne... Ty też kiedyś stroniłeś od pań, a potem jak cię panna Beatka olała, to cię musieli z Białogóry wyganiać zazdrośni mężowie – Joregh pokiwał głową i sięgnął po leżącą na blacie kopertę z godłem Canissich, białym sierpem na niebieskim tle. – Oni naprawdę są nasi z dziada-pradziada?
– Ten sierp to podobno kiedyś był księżyc – wyjaśnił Franco, biorąc do ręki zapieczętowany, zaadresowany do Alicji list. Nie znalazł nigdzie imienia nadawcy, ale podejrzewał, że napisał go Mścisław Canissi. On akurat miał córce bardzo dużo do wyjaśnienia. – A pod nim był najpierw wilk, potem pies, potem niedźwiedź, a potem zrobił się sierp i kłos, potem zniknął kłos. Przynajmniej tak uważa Eryk.
W tym momencie Joregh chrząknął i podał Franco standardową listę porównawczą rzeczy wywiezionych i przywiezionych zza Granicy. Pod nazwiskiem Eryka znajdowała się wytłuszczona, krwistoczerowana adnotacja:

BRAK 1 (SŁOWNIE: JEDNEGO) ZESZYTU KRONIK BIAŁOGÓRSKICH.

– Niedobrze – zauważył Franco. W tym całym zamieszaniu zapomnieli o sprawdzeniu, czy znajdują się one w tobołku Eryka. Każdy członek Zakonu Pamięci, czyli praktycznie każdy Lupusaida z Rodu Mnemnona, miał obowiązek przeanalizować i w miarę możliwości uzupełnić jeden z kilkuset zeszytów Kronik Białogórskich. Eryk, jako syn nielegalny, nie miał tej szansy, więc skorzystał z tego, że Olaf niezbyt pilnował swojego egzemplarza i po prostu pewnego pięknego dnia ukradł go pod osłoną gazu łzawiącego (nie chciał czekać aż do nocy). Teoretycznie książka powinna znajdować się w bunkrze na Polu Ślepego Węża, gdzie był uwięziony Erigh wraz z Asmodeuszem. Rzecz w tym, że przez ten bunkier przewinął się co najmniej jeden demon, a skoro Erigh nie wie, gdzie są, to znaczy, że on ich nie brał.
Lepiej nie myśleć, co by się stało, gdyby te zapiski wpadły w łapy sług Piekła, lub – co gorsza, w ręce ludzi z Instytutu Historii Preaureliańskiej. Trzeba było jak najszybciej poinstruować Erigha, by wszczął poszukiwania. Przydałoby się jednak najpierw porozmawiać z Erykiem, czy czasem nie ukrył ich gdzieś indziej.
– Coś jeszcze? – spytał Lupem, planując spotkanie z synem.
– Spis wybitych demonów... – zaczął wyliczać Joregh, przeglądając dokumenty. – Daty pogrzebów co ważniejszych postaci... To lepiej zachować, może się potem przydać. Tu jest coś o jakimś Kuczajewie, żeby na niego uważać, bo, uwaga, cytuję: „skurwysyn niemożebny”. Koniec cytatu. O, tu jest list do ciebie.
– Od kogo? – spytał Franco, lecz zaraz jego ojciec dodał:
– I drugi... I trzeci...
– Nie, ten jest do Eryka – zauważył Lupem, odkładając na bok pożółkłą kopertę zaadresowaną prostym, oszczędnym pismem Beaty. Słyszał kiedyś, że napisała coś podobnego, ale sądził, że stary Widłowski spalił to wszystko. Co gorsza, jeden z zaadresowanych do Franco listów był napisany ewidentnie tą samą ręką. Drugi to już było koślawe, szybkie pismo, które z ledwością pozwalało odczytać nazwisko adresata. Niestety, sądząc po wyrytym na pieczęci inicjale, jego autorem był ewidentnie Erigh. Musiał być bardzo wściekły, skoro tak krzywo pisał..
– Ja już się będę zbierał – powiedział Joregh, chowając do kieszeni dwa listy. Franco zaraz domyślił się, że Erigh napisał też do obojga rodziców. Zaraz też pojął, że trzeba było jakoś powiadomić go o śmierci matki.
Gdy został już w gabinecie sam, Franco, pomagając sobie drzwiami, otworzył list od Beaty. Widząc ślady łez, które spadły na szorstki, reglamentowany papier dwadzieścia lat wcześniej, nie mógł powstrzymać bolesnego ukłucia żalu i tęsknoty.
Starał się odpędzić stare, a przecież żywe wciąż w pamięci wspomnienia. Przeklinając po raz setny Dar pamięci absolutnej, zaczął czytać.

Drogi Franco!
Mam nadzieję, że nie chowasz do mnie urazy za to, co powiedziałam Ci wtedy, na moich zaręczynach. Wciąż nie mogę do końca zrozumieć tego, kim jesteście i nie mam do tego serca. Boję się, że dojdę do wniosków, do których za żadne skarby dojść nie chcę. Staram się nie myśleć o tym, że ty i Eryk, Erigh czy jak się On tam nazywa, jesteście braćmi. Nie chcę wierzyć w to, że obaj jesteście zdolni do takich rzeczy.
Przez pewien czas myślałam, że cię skrzywdziłam, ale przecież ty wcale nie narzekałeś. Wiedziałeś, że nie czuję do ciebie tego samego co do Niego. Wiedziałeś, a przynajmniej powinieneś wiedzieć, że to nie ma sensu. Dlaczego więc pozwoliliśmy sobie w to brnąć? Gdybym nie widziała do czego jesteś zdolny, pewnie nigdy bym tego nie skończyła, wierząc, że ty to On. Chciałabym, żeby był inny niż ty. Żeby nie miał na rękach krwi. Nie wiem, czemu ale bardziej przeraża mnie tych kilka kropli krwi, które widziałam gdy pobiłeś Edwarda niż to, że tych dwóch ludzi po prostu udusiłeś. Ale i oni czasem śnią mi się po nocach. Ale nie tak jak ta krew.
Boję się was bardziej niż Edwarda, choć wiem, że to drań. Ale gdy mnie wtedy poprosił o rękę, tak bardzo się ciebie bałam, że uległam tej nadziei, że to u jego boku będę choć trochę bezpieczniejsza. Teraz już nie mogę tego cofnąć, a przecież jednak mam kolejny powód do strachu – nie wiem, jak Widłowski zareaguje na to, że jestem w ciąży.


Franco przerwał, czując że zaczyna mu drżeć ręka. Zawsze nad nimi panował, a teraz, gdy miał tylko jedną, musiał położyć kartkę na blacie i zacisnąć palce, by opanować nerwy.
Nie widział nigdzie daty. Ale Beata musiała napisać to przed powrotem Erigha do miasta, przed awanturą z Asmodeuszem, między zaręczynami a ślubem z Edwardem Widłowskim. Czyli gdzieś między kwietniem a sierpniem. To Erigh powiedział Franco o jej błogosławionym stanie.
Napisała mu o tym wcześniej, ale jej narzeczony przechwycił listy. Gdzie je schował, że odkrył je teraz Eryk? I po co to wszystko zachował, nie otwierając? Wątpliwości Franco zeszły na drugi plan, gdy pomyślał o tym, jak Beata napisała o swojej ciąży. Jak gdyby nie była to żadna sensacja. Może myślała, że Franco wciąż ją obserwuje i jakoś się dowiedział? A może uznała, że to detal, nic nie znaczący...
Wiedział, że była tylko z nim. Edward Widłowski nie chciał się kochać z ciężarną, a potem brzydził się matką Eryka. Jak więc mogła napisać mu coś takiego?
I jeszcze to o krwi. Wybrała faceta, który powinien siedzieć za trzykrotne zabójstwo tylko dlatego, że po wyjściu z pokoju przesłuchań, czy po powrocie z akcji solidnie mył ręce. A może nie wiedziała? Skąd miałaby wiedzieć? Przecież...
Te myśli wydawały mu się tak bezsensowne, że aż zaklął pod nosem. Prowadził rozważania na temat spraw sprzed dwudziestu lat, do tego spraw tak błahych jak to tylko możliwe.
Franco miał nadzieję, że reszta listu nie będzie tak wstrząsająca. Niby było to już tylko kilka zdań, ale i pojedyncze słowo mogło zranić mocniej niż kły Baala.


Nie wiem, czy Eryk wróci, dlatego mam do Ciebie jedną prośbę. Wraz z tym listem, znajdziesz drugi, do Niego. Błagam, daj Mu go. Zrób to dla mnie. Jeśli naprawdę potrafisz kochać, pozwól nam na to.
Beata.
P.S. Gdyby Eryk nie dał rady przyjechać a mnie się coś stało, zaopiekuj się dzieckiem jak własnym.


Kiedyś o tym rozmawiali. Beata chciała adoptować jakieś dziecko, wierząc, że rodzicem nie jest ten, kto spłodzi, a ten kto pokocha. Czyżby uważała, że Franco nie jest zdolny do bycia ojcem? Że jego możliwości kończą się wraz z wytryskiem? A może wierzyła, że skoro ona jest matką, to tylko Erigh mógłby być prawdziwym ojcem? Sklął siebie za zawracanie sobie głowy głupotami i odłożył list do koperty. Już chciał dzwonić do zarządzającej Pałacem Mnemnona Orry, by załatwić jakiś pokój dla Eryka, gdy pod wpływem impulsu otworzył list od Erigha. Ten list był znacznie krótszy, pozbawiony wszelkich dopisków czy wstępów.

Byłem na jej grobie. Twój już jest wykopany. Do zobaczenia wkrótce. Erigh.
"Problem w tym, mili moi, że za mało tu kowboi, a za dużo się wypasa świętych krów"
Z. Hołdys, Lonstar, "Countrowersja" 

Kroniki Białogórskie: tom I - http://www.via-appia.pl/forum/showthread.php?tid=2143 (kto szuka ten znajdzie wersję płatną Wink ); tom II - http://www.via-appia.pl/forum/showthread.php?tid=9341.

kronikibialogorskie.pl, czyli najbrzydsza strona www w internetach
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
RE: Kroniki Białogórskie Tom II: Ghan - przez Rafał Growiec - 06-07-2013, 10:43
RE: Kroniki Białogórskie Tom II: Ghan - przez Kruk - 10-07-2013, 21:58

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości