Ocena wątku:
  • 4 głosów - średnia: 2.5
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Album ze zdjęciami
#6
Biegłem przez las. Zeschłe jesienne liście chrzęściły mi pod stopami, a własny puls dudnił mi w uszach. Świszczący oddech nie pozawalał mi się skoncentrować. Łatwiej byłoby mi uciekać, gdybym nie musiał ściskać kurczowo siedmioletniego braciszka za rękę. A jeszcze prościej, gdyby nie uparł się, że weźmie ze sobą stary, ciężki album ze zdjęciami nieżyjących już rodziców.
- Szybciej Quinn – sapnąłem, starając się nie zwolnić i tak nie zbyt dobrego tępa – I zostaw album! Musimy spieprzać stąd jak najdalej, jeśli chcemy dożyć jutra!
Brat stanął, przełknął ślinę tak, że widać było jak porusza mu się jabłko Adama i zerknął na mnie tymi swoimi wielkimi, brązowymi, smutnymi oczyma. Zacisnął usta w wąską kreskę i stanął chowając za plecami album.
- Nie – powiedział – nie zostawię rodziców.
Z trudem opanowałem przemożną ochotę by wrzasnąć, chwycić go za ramiona i porządnie nim potrząsnąć. Schował album za plecami najwyraźniej pewny, iż chcę mu odebrać jedyną pamiątkę o mamie i tacie. Pewnie w innych okolicznościach zrobiłbym to, jako że jestem uważany za gwałtownego lubiącego wyzwania, jednak w tej chwili widząc te pełne strachu oczy, przepełnione bólem po stracie najbliższych oczy nie mógłbym tego zrobić. Byłem narwany, ale nie okrutny. Westchnąłem i kucnąłem przy Quinnie. Położyłem mu ręce na barkach, które opadły, jakby trzymał na nich zbyt wielki ciężar. Żadne dziecko nie powinno doświadczać tego, czego doświadczył on.
- Posłuchaj mały – powiedziałem powoli, przeciągając samogłoski – nasz starszy brat Harry został zwiał z więzienia, a siedział za zamordowanie rodziców – wskazałem na album – a teraz chce dokończyć dzieła dopaść także i nas – tłumacząc nieświadomie stopniowo podnosiłem głos. Jak tylko zdałem sobie sprawę zniżyłem go do szeptu – Zostaw album Quinn. Wrócimy po niego. Obiecuję.
Braciszek przełknął ślinę, a jego oczy wypełniły się łzami. Spełnił jednak polecenie, a następnie rzucił mi się na szyję i zaczął szlochać prosto w moją pierś i, pomiędzy spazmami płaczu szeptał ,, Już nie chcę Sam. Nie chcę uciekać, chcę do domu, do mamy”.
Przez ostatnie miesiące zbliżyliśmy się do siebie. Przed śmiercią rodziców nasze relacje były marne. Ja, szesnastoletni chłopak, jeden z największych osiłków w szkole mający najlepsze dziewczyny miałbym się pokazywać gdziekolwiek z siedmioletnim dzieckiem? Nigdy. O wiele lepiej układało mi się z naszym dziewiętnastoletnim bratem Harrym. Graliśmy w nogę, w kosza, aż pewnego dnia coś się z nim stało. Zmienił się. Nie wracał do domu na noc, a jeśli już to pijany. Kłócił się z rodzicami, czego nigdy nie robił używając wyzwisk, a nawet ciskając przedmiotami. Pewnego dnia jednak fala gniewu przelała się i zaatakował mnie. Tak po prostu, podczas braterskiej sprzeczki rzucił się na mnie i zaczął okładać pięściami. Quinn to widział. Zaczął krzyczeć. Harry rzucił się na niego, a wtedy do akcji wkroczyli rodzice. Tata próbował odciągnąć swojego pierworodnego, a wtedy on z kieszeni wyjął swojego starego sprężynowca, którego zawsze miał przy sobie jednak nigdy nie sprawiał kłopotów. Aż do tamtej chwili. Skoczył na ojca. Poturlali się po podłodze, jednak po chwili było już po wszystkim. Harry regularnie chodził na siłownie, tata zaś był niedługo po przeszczepie szpiku. Mama chcąc nas ratować kazała nam uciekać jak najdalej, a ona dołączy. Zawahałem się, co kosztowało ją życie. Do dziś wyrzucam to sobie, tak samo jak to, że wszystko, całe ta sytuacja zdarzyła się przeze mnie. To całe szaleństwo to moja wina. Babka z opieki społecznej do której trafiliśmy po śmierci rodziców mogła sobie mówić co chciała, ja i tak znałem prawdę. To moja wina. Gdybym tego dnia nie droczył się z Harrym, mimo iż wiedziałem, że nie jest w humorze do niczego takiego by nie doszło…
Pogrążony w bolesnych wspomnieniach nie zauważyłem, że braciszek odsunął się już ode mnie i zaczął przyglądać się mi badawczo. Otrząsnąłem się i przybrałem minę luzaka, mającego gdzieś wszystko i wszystkich i rzekłem:
- No dobra mały a teraz…
Wypowiedź przewał mi szelest liści drzewa ponad naszymi głowami. Zaraz potem nastąpił szyderczy, znajomy śmiech, od którego zjeżyły mi się włoski na rękach.
Oboje z Quinnem unieśliśmy głowy próbując dostrzec źródło głosu. Znaliśmy go, jednak nie chcieliśmy przyjąć tego do wiadomości.
Rozłożony na gałęzi jednego z drzew siedział Harry wpatrując się w nas zimnymi, stalowymi oczami z wyrazem rozbawienia na pobrużdżonej bliznami twarzy. Podobne do moich brązowe włosy są posklejane i ubrudzone ziemią. Wargi układały się w złośliwy uśmiech, kiedy dostrzegł strach wypisany na twarzy mojej i Quinna.
- Witajcie – mówił poważnym, oficjalnym głosem – Dawno się nie widzieliśmy moi kochani bracia. Co słychać?
Zebrałem się w sobie, by w końcu rzec wyzywającym, silnym głosem:
- Dobrze wiesz! Zamordowałeś rodziców pedale! – efekt był zupełnie odwrotny od zamierzonego. Zabrzmiało, jakby małe dziecko obwiniało inne o zabranie ukochanej zabawki.
Na ustach Harryego pojawił się szeroki, dobrotliwy uśmiech.
- Oj Sammy, Sammy. Musisz się jeszcze wiele nauczyć braciszku.
W tym momencie brat sprawnie ześlizgnął się z gałęzi i wylądował przed nami lekko, jakby ponad sześciometrowy lot był dla niego niczym zeskoczenie z murka.
Zbliżył się do nas i stanął parę cali przede mną i choć był parę centymetrów niższy, to ja cofnąłem się dwa kroki. Czułem strach młodszego brata, który schował się za moimi plecami trzymając kurczowo połów mojego T-shirta.
Harry też to spostrzegł i uśmiechnął się pod nosem patrząc na niego z czymś na wzór litości. Szybko jednak podniósł wzrok na mnie bo to ja stanowiłem na niego zagrożenie.
- Czego chcesz? – pytam chcąc zyskać na czasie.
- Wiesz Sammy – rzekł – kiedy matka kazała wam uciekać ty jak kretyn pobiegłeś na policję. Złapali mnie. Jednak na krótko. Jak ma się znajomości można zrobić praktycznie wszystko. Ale mimo to – zawiesił głos dla lepszego efektu – trzeba ci dać nauczkę, żebyś nigdy więcej nie popełnił błędu, który już raz popełniłeś.
Sięgnął do tyłu za siebie, żeby wyjąć ze spodni broń. wycelował we mnie. W gardle urosła mi wielka gula utrudniająca oddychanie. Nagle niespodziewanie Quinn ukrywający się za mną krzyknął:
- Nie!!!!
Harry przeniósł wzrok na małego, któremu oczy szkliły się od łez.
- Nie? A dlaczego nie? Podaj choć jeden powód – powiedział wwiercając się spojrzeniem w braciszka.
Mały przełknął głośno ślinę i cofnął się parę kroków. Wytrzymał jednak wzrok i odpowiedział:
- Bo to jest po prostu złe. Nie wolno zabijać – rzekł z prostotą małego dziecka.
Starszy z braci parsknął obłąkańczym śmiechem szaleńca. Korzystając z nieuwagi rzuciłem się w jego stronę sięgając rękami do jego szyi, chcąc zacisnąć na niej palce i patrzeć jak ulatuje z niego życie. Nie spodziewał się tego. Miałem więc przewagę, ale tylko chwilową.
Obaj zwaliliśmy się na zeschłe liście lasu. Na szczęście Harry upuścił broń, a ja właśnie przycisnąłem go do ziemi i usiadłem na nim okrakiem. Próbował mi się wyszarpnąć, ale nic z tego, bo naciskałem mu łokciem na krtań, przez co uniemożliwiałem oddychanie. Szarpnął się jednak tak gwałtownie, że spadłem z niego i potoczyłem się po trawie. Z rykiem wściekłości zerwał się i ruszył w moją stronę. Wstałem także i ja ruszając w jego stronę w ostatniej chwili zrobiłem zwód przechodząc mu pod ramieniem i doskakując do broni. Kompletnie zaskoczony Harry nawet nie próbował mnie powstrzymać. Podniosłem pistolet i wycelowałem. Nie pociągnąłem jednak spustu. Nie byłem w stanie zabić brata, kiedy przed oczami przelatują mi sceny sprzed śmierci rodziców. Wspólne gry, przepychanki, żarty.
W międzyczasie Harry zdążył już się pozbierać i przybrać na twarz szyderczy, pełen złośliwości uśmiech.
- No co Sammy? Nie dasz rady? Nie chcesz mnie zabić? – szydził obchodząc mnie dookoła niczym wilk okrążający swojego przeciwnika – Masz broń, możesz mnie zamordować i pomścić rodziców, a ty się wahasz? Tak jak mówiłem musisz się jeszcze wiele nauczyć.
Jak ostatni kretyn stałem z wyciągniętą bronią i nie potrafiłem jej użyć. Nagle Harry wykręcił mi nadgarstek tak, bym nie tylko nie mógł nim ruszać, ale także by lufa była skierowana w moją stronę. Wyrwał mi pistolet. Musiałem go puścić, bo gdyby szarpnął palec pociągnąłby spust i… dalej chyba nie trzeba tłumaczyć. Stałem ogłupiały, kiedy on pozbawiał mnie jedynej obrony. Brawo dla mojego geniuszu – pomyślałem z irytacją i wściekłością na samego siebie.
Wycelował prosto we mnie i oddał strzał.
Upadłem na twarz. Mój prawy bok palił niemiłosiernie. Czułem jak wraz z krwią uchodzi ze mnie życie. Słyszałem przerażony krzyk Quinna i triumfalny śmiech Harryego. I ból. Potworny, promieniujący, trawiący ogniem każdą komórkę mojego ciała. Harry odłożył pistolet i uklęknął przy mnie:
- No i co, braciszku? Było mnie wkopywać? A poza tym…
Zupełnie nie rozumiałem co gada, bo skupiłem się na Quinnie, który podchodził coraz bliżej brata z dużym kamieniem w lewej ręce. Szybko jednak odwróciłem wzrok, by nie zwrócić na niego uwagi psychola.
- Wiesz młody – ciągnął Harry – Pewnie się zastanawiasz po co to zrobiłem. Więc teraz ci odpowiem. Wiesz czemu? Bo to zawsze ty byłeś ich ulubieńcem. Słodki, bezbronny Sammy, któremu trzeba na wszystko pozwalać. Harry zrób to, zrób tamto, bo przecież Sam tego nie zrobi. Ale koniec z tym. Mama i tata nie żyją, a tobie też już wiele czasu nie zostało. Oj Sammy zrobiłeś sobie bubu…
Nie dane mu było skończyć, bo w tej właśnie chwili Quinn zamachnął się i przyłożył Harryemu kamieniem w potylicę. Rozległ się ohydny odgłos łamanej kości i nasz brat runął na mnie. Z wielkim trudem zrzuciłem go z siebie. Był ciężki, a ja osłabiony. Kiedy w końcu to się udało przyłożyłem dwa palce do jego szyi. Nie wyczułem pulsu. Nie żył. Mój brat nie żył. Zabił go Quinn…
Właśnie, Quinn. Zerknąłem w jego stronę. Trząsł się jak galareta nie mogąc odwrócić wzroku od zwłok starszego brata.
- Czy on nie żyje – spytał, a głos tak mu drżał, że ciężko było zrozumieć, co mówi.
- Tak. Nie żyje.
- I to ja go zabiłem – głos mu się załamał, ciałem wstrząsnął szloch.
Chciałbym podejść i go objąć, ale rana postrzałowa sprawiała, że nie tylko nie mogłem się ruszać, ale też uchodziło ze mnie coraz więcej życia i krwi.
- Quinn – zacząłem cicho, bo nawet szept był w takiej sytuacji nadludzkim wysiłkiem – to nie twoja wina. On zabił rodziców i chciał zabić i nas. A teraz wyjmij z mojej przedniej kieszeni komórkę i zadzwoń pod 911. Powiedz, co się stało i nigdzie nie odchodź. Zrozumiałeś?
Braciszek skinął głową i wykonał polecenie. Z oczami pełnymi łez zaczął rozmawiać z policjantem przez telefon.
Uznałem, że jest bezpieczny i zaraz zabierze go policja, więc pozwoliłem sobie na ujarzmienie bólu i zamknięcie oczu. Odpływałem. Nie musiałem długo czekać na śmierć. Straciłem świadomość i w tym właśnie momencie dwudziestego drugiego czerwca dwutysięcznego czwartego roku umarłem. Samuel Allow odszedł na dobre z tego świata.



niestety nie umiem robić tu akapitów
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Album ze zdjęciami - przez Brei - 24-06-2012, 14:33
RE: Album ze zdjęciami - przez księżniczka - 24-06-2012, 17:37
RE: Album ze zdjęciami - przez haniel - 24-06-2012, 18:15
RE: Album ze zdjęciami - przez Hillwalker - 24-06-2012, 19:10
RE: Album ze zdjęciami - przez Brei - 25-06-2012, 19:10
RE: Album ze zdjęciami - przez Brei - 25-06-2012, 20:21
RE: Album ze zdjęciami - przez Hanzo - 08-01-2013, 19:32

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości