Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Bez tytułu
#1
W oknach kamienicy przy Abdenstrasse można było zaobserwować tylko jedno pomieszczenie. Jednakże było one widoczne tylko z podwórza,
a reszta mieszkań była spowita ciemnością.
W oknie tego pokoju nie można było zobaczyć kogokolwiek. Młody, bo zaledwie 26 – letni Hans siedział obecnie przy drewnianym biurku i przy zapalonej lampy naftowej czynił ostatnie przygotowania do wyruszenia
w podróż. Cóż jeszcze tylko kilka godzin i machina wojenna ruszy na Polskę. Kurde, trzeba się stawić jutro do Cottbusu i czekać tam na wyjazd do tej Ostrawy, czy jak to się tam nazywa za południową granicą Polski. Spojrzał na zegarek
– cholera już po dziesiątej, trzeba iść spać i się wyspać. Następnie
o piątej wstać i pójść na dworzec. Jutro dokończę. Rzucił pozostałe rzeczy na biurko, a kilka minut później już leżał
w łóżku. Momentalnie zasnął. Zdawało mu się jakby spał zaledwie godzinę, gdy zadzwonił budzik i wygramolił się spod kołdry.
Poszedł do łazienki, potem zrobił sobie śniadanie, a następnie dokończył pakowanie pozostałych rzeczy do plecaka i opuścił mieszkanie starając się nie robiąc hałasu, który by obudził rodziców.
Mimo wczesnej pory dnia było dość ciepło na dworze. Poszedł kilkanaście metrów prosto, po czym skręcił w lewo w Wilhelmstrasse, którą trzeba było dość długo iść zanim natrafiło się na kolejne skrzyżowanie. Dziwnie się czuł idąc przez opustoszałe ulice, na które były powoli „zalewane” blaskiem wschodzącego słońca. Szedł przez kilkanaście minut mijając po drodze między innymi kawiarnie „Hermenegilda”, czy też pozabijane deskami byłe sklepy żydowskie – pozostałość po „nocy kryształowej”. Po drodze wszedł jeszcze po drodze do kiosku i kupił Das Reich – lubił być na bieżąco z informacjami na temat sytuacji politycznej w Europie, szczególnie teraz dosłownie przededniu wojny polsko - niemieckiej oraz stanu niemieckiej gospodarki Kiedy już doszedł przed reprezentatywny budynek z kolumnami opatrzony napisem
„Hauptbahnhoff – Hannover” ucieszył się i wszedł po schodach do praktycznie pustego budynku. Jedynie w dwóch kasach biletowych siedziały kasjerki. Jedna z nich miała podkrążone oczy, a druga praktycznie przysypiała. Podszedł do pierwszej z brzegu i powiedział:
- Bilet do Cottbusu. Nazwisko Stamseinn. – ta spojrzała na niego nieprzytomnym wzrokiem, po czym schyliła się i pod ladą pogrzebała chwilę i podała mu dany bilet.
- Danke. – mruknął, a ona coś tam burknęła pod nosem i spuściła głowę.
Wyszedł na peron i usiadł na najbliższej ławce. Wiedział, że jego pociąg odjeżdża o szóstej czterdzieści pięć. Gdy tylko nadjechał jego transport wszedł do niego i zajął wygodne miejsce pod oknem. Rzucił plecak na podłogę i zajął się lekturą gazety. Jadąc nie natrafił na dużą ilość wsiadających. Dzięki temu miał spokój. Nie słyszał gadających na pół pociągu Niemek konwersujących na temat absurdalnie wysokich cen jaj na wsi czy też czegoś innego równie idiotycznego.
W Das Reich opisywali głównie sytuację polityczną w Europie. Oczywiście artykuł na pierwszej stronie był o inwazji armii niemieckiej na Polskę
i wysłaniu not dyplomatycznych przez Anglię do Niemiec nawołującą do zaprzestania działań wojennych. Jakież to dla nich typowe. Angole wchodzą z kimś w sojusz, a gdy ten ktoś ma kłopoty to się na niego wypną lub wyślą noty dyplomatyczne do agresora czy też agresorów. Poszedł do warsu i zamówił mocne piwo. Podróż dłużyła mu się niemiłosiernie, w pociągu nie było nikogo z kim mógłby pogadać. Jedyną rzeczą, jaką mógł robić po przeczytaniu gazety to podziwianie zmieniającego się krajobrazu za oknem. Po około 8 godzinach jazdy dotarli wreszcie do Cottbusu. Wyszedł przed dworzec, obejrzał się,
a następnie podszedł do dwóch eleganckich panów we frakach i zapytał się:
- Wo ist Goringstrasse?
Wytłumaczyli mu. Zdziwił się, bo niby trasa była skomplikowana, lecz
w rzeczywistości po kilku minutach doszedł do kwatery Gestapo. Wszedł do środka. Po lewej stronie znajdowała się rejestracja. Podszedł
i powiedział:
- Do Ernsta Klugera.
- Name? – zapytał wysoki urzędnik w czarnym mundurze z czerwoną opaską ze swastyką na ramieniu.
- Hans Stamseinn – odpowiedział.
Urzędnik coś tam sprawdził w papierach, po czym odrzekł:
- In ordnung. Zimmer 12.
- Danke.
Potem Hans skierował się w stronę korytarza. W około pół minuty znalazł pokój nr 12. Zapukał
i wszedł. Za biurkiem siedział średniej budowy mężczyzna w średnim wieku z wąsem
w czarnym mundurze – takim samym jaki miał ten urzędnik. Pokój był dość skromnie urządzony. Pod jedną ścianą była drewniana szafa, a przy drugiej była komoda, na której stała jakaś nalewka. Podszedł do biurka. Szef powiedział:
- Witam! Przedstaw się.
- Hans Stamseinn. Miałem się dzisiaj stawić na służbie.
- Stamseinn, Tak? Acha, rzeczywiście. Moja jednostka, a teraz także twoja to Gruppe IV A2, co zapewne wiesz. Nasze zadanie ma polegać na zwalczaniu dywersji, której będzie na pewno dużo
w Polsce w czasie okupacji. W skład naszej grupy wejdzie jeszcze siedmiu żołnierzy.
W porządku. Masz jakieś pytania.
- Tak, jedno. Kiedy wyjeżdżamy do Polski?
- Najpewniej za kilka lub kilkanaście dni, gdy sytuacja na froncie się ustabilizuje. Teraz poproszę Wehrpass i Schiessbuch.
Hasn wyciągnął je z plecaka i podał dowódcy. Ten otworzył Wehrpass na pierwszej stronie, po czym odłożył na stosiku innych dokumentów.
- W porządku. Inni żołnierze już są. Idź i zapoznaj się z nimi. Zamieszkacie w pokoju nr 34. Jest na drugim piętrze.
Młody żołnierz i zanim się skierował do wyjścia powiedział:
- Auf wiedersehen.
W tym samym czasie na Morzu Północnym płynęły trzy okręty wojskowe. Każdy z nich był zaopatrzony w biało - czerwoną banderę ze złotym znakiem na środku. Były to ocalałe jednostki polskiej marynarki wojennej, które zostały skierowane do zatoki Firth of Forth znajdującej się w Leith w Szkocji w ramach planu „Pekin”. Na jednym z tej grupy niszczycieli – dokładnie na ORP Błyskawica służył starszy mat Bartłomiej Kuciński. Był jednym z bardziej doświadczonych młodszych podoficerów, którzy stanowili dość liczną grupę na pokładzie. Służył wcześniej na zbudowanym przez Francuzów ORP Wicher. Bardzo się ucieszył
z przeniesienia go na ORP Błyskawica. Ten okręt był o wiele lepiej zbudowany i wyposażony niż tamten francuski chłam. Cóż Brytyjczycy zawsze przodowali w budownictwie okrętów. Stocznia w Cowes szczyciła się tym okrętem, że jest on jej najlepiej wykonanym dotychczas projektem dla zagranicznej armii. Była szesnasta, gdy patrzył na ciągnące się w nieskończoność połacie granatowej wody. Czasami jednak patrzył
w dal na obydwie burty w poszukiwaniu jakichkolwiek oznak wrogich jednostek. To popołudnie zapowiadało się spokojnie. Byli już dość niedaleko ich celu podróży. Cieszył się, ponieważ nienawidził popołudniowych zmian. Jak wiele bym dał, aby teraz być w domu
z rodziną lub grać na jakimś weselu w rodzinnym kraju. Bartłomiej był świetnym muzykiem. Uczył się w Miejskim Konserwatorium Muzycznym
w Bydgoszczy. Jednym z jego wykładowców był sam Alfons Rezler. To były dobre czasy. Pamiętam jak grywaliśmy na weselach, jak ludzie się wtedy bawili. Czasami nie mogłem się wyspać porządnie, ale aby zarobić trzeba było grać. Mam nadzieję, że w tej całej Wielkiej Brytanii pogram trochę na trąbce. Podczas, gdy on wyszukiwał wzrokiem wrogich jednostek na morzu i powietrzu, kontradmirał Włodzimierz Kotrębski siedział w swojej kajucie rozmyślając co zrobić, gdy Anglicy internują jego jednostkę ze swoich portów. Gdzie tu się udać? Może do Francji? To nasz sojusznik, co prawda tchórzliwy, ale zawsze sojusznik. Może do Hiszpanii. Nie. Franco trzyma z faszystami, a co się z tym wiąże, z Hitlerem. Pozostaje jeszcze Portugalia. Cóż, najlepszym wyborem będzie Francja. Wziął z półki zbiór wierszy Kochanowskiego
i pogrążył się w lekturze.
Kilkaset mil dalej w środku Londynu w eleganckim gabinecie pełnym obrazów autorstwa znanych malarzy polskich, jak i angielskich siedział ambasador RP Edward Bernard Raczyński. Jeden z obrazów był autorstwa samego Artura Grottgera, który był przyjacielem jego ojca – Edwarda Aleksandra Raczyńskiego oraz ulubionym malarzem jego matki – Róży Potockiej, której namalował jej portret – miniaturkę. Trzymał go na swoim biurku, odwróconego do siebie. Ślęczał właśnie nad jakimiś angielskimi dokumentami, które podesłał mu Chamberlain. Zaledwie wczoraj rozmawiał z szefem rządu Jej Królewskiej Mości na temat ewentualnego pozostawienia jednostek Marynarki Wojennej RP w portach w Plymouth oraz Dover. Sytuacja wciąż nie wyglądała kolorowo. Parlament wciąż debatował w sprawie „wejścia” Wielkiej Brytanii w stan wojny nie tylko
z III Rzeszą, ale także Japonią i Włochami, czyli ze wszystkimi państwami Osi. Dużą część angielskich parlamentarzystów była za tym pomysłem, ale to nie wystarczyłoby, gdyby doszło do głosowania. Wraz ze swoim przyjacielem - Winstonem Churchill, znanym i szanowanym politykiem oraz historykiem, a od niedawna także Pierwszym Lordem Admiralicji był umówiony na siedemnastą w sprawie jutrzejszego przemówienia Pierwszego Lorda w parlamencie. Musieli uzgodnić wszystkie ewentualne warunki współpracy, do jakich Winston spróbowałby nakłonić Chamberlaina. Tak, znajomość
z Churchillem przynosiła wiele korzyści. Winston często zapraszał Edwarda na zarówno prywatne spotkania, jak i duże przyjęcia, na których bywało wielu niezwykle wpływowych polityków oraz członków tej starej, dobrej arystokracji. Na takich przyjęciach nie było się, ale się „bywało”. To był wielki prestiż uczestniczyć w tych jakże eleganckich spotkaniach towarzyskich. Można było poznać tam wielu ludzi, którzy mieli koneksje praktycznie we wszystkich instytucjach Wielkiej Brytanii. Spotykał tam zarówno znanych polityków, takich jak Julian Amery,
a w zasadzie Harold Julian Amery, baron Baron of Lustleigh, Florencja Horsbrugh czy też Henry Betterton, jak i sławnych arystokratów, których przodkowie od wieków zasiadali w Izbie Lordów. Poznał już tak znanych szlachciców jak Jakub Stuart, Alfred Douglas-Hamilton, a na ostatnim przyjęciu spotkał nawet córkę lorda George’a Curzona. Bawiło się tam też wielu innych znanych
i lubianych, a także sławnych i niekoniecznie lubianych dyplomatów, polityków, arystokratów brytyjskich. Edward czasami miał dość tych sztucznych, sztywnych spotkań. Co prawda od dziecka, gdy ojciec zgodnie z tradycją wyprawiał bale on albo się ukrywał w swoim pokoju lub siedział gdzieś z boku przy stoliku, milcząc i w zasadzie nic nie robiąc. Jednakże był nauczony wszelkiej etyki jaką należy zachować w czasie takich „eventów”. Niejeden ambasador czułby się co najmniej dziwnie
w samym sercu takiego przyjęcia, ale nie on. Był do tego przyzwyczajony. Uwielbiał natomiast słuchać, jak Churchill opowiada o swojej imponującej kolekcji obrazów. Znajdowała się tam sama elita malarska. Od Rembrandta, przez Memlinga, Delacroix po Jana van Eyck’a. Po jakiejś godzinie czytania dokumentów i podpisywania ich, wsiadł do stojącego pod budynkiem ambasady Rolls-Royce’a Wraith – podarunku od rządu brytyjskiego i kazał się zawieść szoferowi do prywatnej rezydencji Churchilla znajdującej się na obrzeżach Londynu.
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Bez tytułu - przez Vendam77 - 03-04-2012, 19:57
RE: Bez tytułu - przez Vendam77 - 04-04-2012, 17:24

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości