Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
[Fanfiction] [NZ] Szkoła Wojskowa w Londynie (Harry Potter)
#6
Znalazł się wreszcie w pokoju wspólnym, wbiegł do niego, bo zostało tylko półgodziny do końca długiej przerwy. Biegł do schodów do swego pokoju, ale ktoś podstawił mu nogę. Harry przewrócił się i wpadł na szklany stolik, przebijając go łokciami, bo osłonił rękoma twarz. Odgłos tłuczonego szkła oderwał wszystkich od lektury, hazardu lub rozmów. Harry wstał i spojrzał na jedyną czytającą dziewczynę w pokoju.
– Dobra, Fabiana. Wiem, że to ty. Tylko ty czytasz dalej – powiedział zrezygnowany, oglądając porwany materiał na łokciach.
– To za Jessicę, Potter – odparła Fabiana, nie odrywając wzroku od książki.
– O, przepraszam bardzo, widzę, że naruszyłem delikatną strukturę Jessici, gdy ją pchnąłem na puszystą trawę – wykonał ukłon. – Jeszcze dziś wyślę gońca z przeprosinami.
Odszedł, a zawadzając nogą o stolik, sprawił, że zwisające dotychczas kawałki potłuczonego szkła odleciały całkowicie. Uczniowie zebrali się wokół stolika, niektórzy zaczęli wyciągać klej biurowy, ale ci sprytniejsi kręcili głowami bez nadziei.
Harry nareszcie dostał się do Morgasta. Leżał w łóżku za zasłonami. Harry je odsłonił. Przyjaciel zaczytał się w pamiętniku Deekpetow’a.
– Morgast!
Morgast wzdrygnął się i spanikowany wyrzucił pamiętnik na dziesięć metrów przed siebie. Pamiętnik legł całym ciężarem na szklanym stoliku i wybił w nim dziurę z gruchotem.
Uczniowie w pokoju wspólnym usłyszeli to i spojrzeli do góry, w miejsce hałasu. Pokręcili głowami.
– Harry, oprócz biegania, znalazł sobie nową specjalizację... – ktoś dowcipkował.
– Morgast! Musiałeś nim rzucić! Tam na dole pewnie myślą, że to ja! – Harry krzyczał na przyjaciela.
– Dlaczego? – Morgast nerwowo zmieniał pozycję na łóżku.
Harry westchnął.
– Fabiana podstawiła mi nogę i wpadłem na szklany stolik. To nie moja wina! Ale stłukłem go... – spojrzał na Morgasta wrogo. – Musiałeś oczywiście zabrać się do czytania beze mnie, nie?
Rzucił całym swym ciężarem na łóżko, że aż sprężyny dały o sobie znać. Morgast zaczął tłumaczyć:
– Deekpetow pisał go swoim wypracowanym stylem.
– Stylem deekpetowskim? Nie żartuj, Morgast! – Harry podniósł się na posłaniu.
– Naprawdę, pamiętasz jak dzielił się z nami raz na lekcji swoim nowym odkryciem? – Morgast usiadł na łóżku.
– Tak, uznałem, że to żart.
– Na szczęście za okładką znalazłem tablicę do rozszyfrowania, ale i tak nie przeczytałem za dużo.
– No skoro już przeczytałeś, to powiedz co tam wyczytałeś... – Harry ułożył się z rękami pod głową.
– Pisał jakby w majakach. Niespójnie. Z tego co tam pisał to w lasach wokół szkoły stacjonują plemiona Indian!
Harry nie zareagował żadnym wielkim zdziwieniem, więc Morgast kontynuował.
– Podobno raz na tydzień w tych lasach odbywają się bitwy plemienne i stąd niebywały rumor.
– Niebywały rumor? – zdziwił się Harry. – W zeszłym tygodniu jakoś nic takiego się nie wydarzyło.
– Może przespaliśmy... W każdym razie, on chadza czasem do tych Indian. Zdążyłem rozszyfrować tylko jedną taką eskapadę, chyba nie pierwszą, wydedukowałem to z kontekstu. Przepisałem to na kartce – Morgast pokazał Harry’emu.
Harry wyrwał mu ją.
– Morgast, mamy tylko dwadzieścia minut na obiad! A potem jest chyba angielski, tak?
– Tak. Swoją drogą, angielski w szkole wojskowej to już chyba wkład naszego kochanego premiera.
– Nie mieszaj się do polityki, Morgast. To nigdy nie wychodzi na dobre.
Tutaj zgodzili się bezspornie i pobiegli, bo oni chyba zawsze gdzieś biegali, na stołówkę. Po drodze Harry wziął w ręce torbę, Morgast miał swoją na ramieniu. Harry poczuł się jakby grał w futbol amerykański i właśnie dzierżył piłkę. Za piłkę robiła oczywiście jego torba, którą ściskał troskliwie.
– Morgast, łap! Masz punkt w kieszeni! – Harry krzyknął, gdy zbiegli już do pokoju wspólnego i podał koledze piłkę.
W jego wyobrażeniach Morgast był dwa kroki od pola punktowego, ale nie uwzględnił, że Morgast też wyobraźnię ma i że ona mu podpowiadała coś innego. Mianowicie, na drodze stało przed nim dwóch, tęgich byczków z drużyny przeciwnej, a to Harry miał drogę wolną. Morgast zdziwił się i odrzucił, krzycząc.
– Trzymaj, Harry! Nie obejdę ich!
Zawodnik nie spodziewał się tego. Nie złapał torby! Brzęk szkła! Nie, Potter! Obaj zamarli, ale ku ich uldze torba trafiła na stolik, który Harry już wcześniej zbił. Zaśmiali się i Harry klepnął przyjaciela po klacie. Morgast stracił równowagę i na pewno by się wywrócił gdyby nie zasada odrzutu. Otóż, zrzucił torbę, rzucając ją dobre dziesięć metrów za siebie, co podziałało zupełnie tak samo jakby odepchnął się silnie od ściany. Stanął na równych nogach, dalej śmiejąc się i pokazując na Harry’ego palcem mówiącym Nie tym razem, stary! Ale torba trafiła na szklany stolik, który stał pod ścianą i wybiła w nim dziurę w efektowny sposób.
– Dobra, Morgast... jesteś super koleś – Harry uniósł wzrok do góry.
– Co ja robię... – powiedział Morgast i załamany legł na fotelu za nim.
Ale to nie był fotel. Jego pośladki wylądowały na okrągłym blacie szklanego stolika i wybiły w nim dziurę. Morgast wpadł do środka z krótkim krzykiem. Harry czuł w wątrobie żółć i nic poza tym.
Obiad zjedli wśród przyspieszonych oddechów. Inni już chyba dawno to zrobili, bo świeciło pustkami. Gdy zadzwonił dzwonek, kończyli właśnie bukiet surówek. Pognali na lekcję polskiego, a kiedy wbiegali do sali, kilku uczniów, w tym Miranda, oraz wszyscy pierwszo-ławkowi zakryli twarze z zażenowania. Jedyna kobieta nauczyciel w tej placówce również nie miała takich oporów jak Snape i jej twarz powędrowała dla wypoczynku na dłonie. Profesor Ana Qi. Japonka, za którą Harry serdecznie nie przepadał. Po pierwsze, mówiła tak szybko, że chyba nikt nic nie rozumiał. Poza tym zawsze wiązała tak ciasno włosy w kok, że Harry czuł się skrępowany za każdym razem, gdy schwytał oczyma obraz tego koka. Lekcja zleciała szybko. Harry przeczytał jakąś sentencję Hemingwaya i na tym jego rola oraz udział na lekcji się skończyły. Dwa razy przeczytał nie tą co trzeba, ale jak to określił:
– Wiem, że to już drugi raz nie ten cytat, ale zaręczam – spojrzał mocno na panią psor – pomylę się i trzeci jeśli nie zwolni pani rumaków.
Ona zaczęła wyzywać go od zboczeńców, ale klasa stanęła za nim murem, że to żadne europejskie żarciki, tylko uprzejma prośba o zwolnienie tempa.
Harry przypomniał sobie, że nie wysłał jeszcze sowy do Hermiony. Musiał się z nią spotkać, aby przedyskutować kwestie zaklęć. Już w środę mistrzostwa w strzelaniu z haubicy. Rozdzielili się z Morgastem i Harry pognał do pokoju, gdzie na żerdzi czekała na niego Grubaska. Nazwał ją tak, bo była, jak to określił sprzedawca, wyjątkowo puszysta i piórzasta. Być może cierpiąc po stracie Hedwigi chciał także demonstrować innym, że ta sowa jest niczym, jest tylko gruba w porównaniu z Hedwigą. Mimo to łączyła go z nią wyjątkowo więź, głównie dlatego, że Grubaska jakby odczytywała jego myśli i nie raz, nie dwa, gdy nie chciało mu się ruszyć z fotela, jeszcze w domu przy Private Drive 4, wystrzeliwała z żerdzi i przynosiła mu w szponach obiekt pożądania, co najczęściej okazywało się być packą do much, bo tego lata jakaś plaga nienawistna zawisła nad miastem. Miała także jedno oko mniejsze, jedno większe i Harry uważał, że ta swoistość dodaje jej uroku.
Nie trzeba wspominać, że Harry wbiegał do pokoju wspólnego, bo zawsze tak wkraczał i tak samo wszyscy reagowali, to znaczy - tu nieprzyjemne spojrzenia, tam tłumiony śmieszek (tego najmniej), tu i ówdzie kręcenie głową. Poza tym odkryto trzy stłuczone szklane stoliki, co wzmocniło niechęć do Pottera. Po schodach dwóch mięśniaków, Erick i Franz, znosiło czwarty, ten stłuczony przez pamiętnik Deekpetow’a. Harry minął ich i dorwał się opętańczo do sowy. Zaczął pisać, opierając kartkę, mimo oporów Grubaski i kilku prób wycofania z żerdzi, o jej pióra. Harry mówił co pisał i pisał co mówił, tylko on tak umiał.
– Hermiona, tu Harry. Moja pierwsza wiadomość do ciebie w te wakacje, zmieniłem sowę, bo pamiętasz, że Hedwigę zabił śmierciożerca. Muszę spotkać się z tobą jak najszybciej, jutro na ulicy Pokątnej – tu chwilę się wstrzymał. – Twój na wieki... – zamazał to starannie. – Do zobaczenia, Harry. PS wybacz, że tak szybko i że zapomniałem ciebie, tobą dużą literą i że tak coś tam zamazałem (nie próbuj odczytać, to tylko wylał mi się długopis), ale śpieszę się na lekcję Obycia Wojskowego, w ogóle tu dużo biegam i tylko biegam, mam ochotę wypocząć, mam taki napięty grafik, że ja i Morgast (mój wojskowy przyjaciel od serca), nie będę ukrywać, nic tylko latamy. To latamy to napisałem tak w przenośni bo nie mogę tu używać ani miotły ani różdżki. Odpisz jeszcze dziś, bo nie wiem co zrobię, Hermiono!
Przywiązał liścik do umięśnionej nóżki Grubaski i wyrzucił ją przez okno. Sowa zaczęła spadać! Czyżby ktoś podciął jej skrzydła? A może czymś spoił? Zatoczyła kilka spiral, spadając, ale w końcu się poderwała do swobodnego lotu. Harry, wychylony do połowy za okno, odetchnął z ulgą. Wydawało mu się, że sowa w momencie poderwania puściła do niego oczko, ale to chyba tylko z przemęczenia.
Dzwonek zadzwonił, a Obycie Wojskowe odbywało się na piętrze jedenastym. Harry przewidywał trzy minutowe spóźnienie, a wyliczał już sobie je sprawnie i rzadko się mylił. Wybiegł ze swego pokoju. Gdy jego tętniące życiem i optymizmem kroki wypełniły pokój wspólny, blisko pięćdziesięciu żaków zablokowało mu wyjście. On nie poddał się tak łatwo, szukał luk, przepychał się. W końcu zaprzestał walki, raz prawie był u wyjścia, dotykał już klamki, ale ktoś go podciął i tak się skończyło wojowanie Harry’ego.
Dzielny bojownik stanął z klasą, poprawił czuprynę i wśród oddechów stworzył zdanie buntownicze i pełne zaniechanej walki. Był to głos grobowy, martwy.
– Może mi wyjaśnicie, czemu robicie za żywy mur, koledzy?
Z tłumu wyszli koledzy, którzy najbardziej uprzykrzali Harry’emu dostanie się do wyjścia - Erick i Franz. Franz jako wyższy i bardziej napakowany przemówił, basem, był chyba na czwartym roku. Miał bardzo pokaźną wargę dolną i był Murzynem.
– Oto tylko nam chodzi. Czekaliśmy aż się uspokoisz, Potter..
– Nie no, kto jak kto, ale ja jestem spokojny.
– Ta?! A co to było przed chwilą? Rzucałeś się jak flądra na patelni! ¬– ryknął Franz, a Erick zaczął go klepać po barku dla uspokojenia.
– Bo może jestem flądrą, a wy jesteście patelnią, tępy mięśniaku! – zajadle, niemiło odparł Harry.
Franz poprawił koszulę w kratkę i podniósł dłoń.
– Obiecałem sobie, że będę miły dla ludzi. Nie myśl sobie, Potter, że zrobię dla ciebie wyjątek.
Harry przytaknął uprzejmie.
– Dobrze, dziękuję za miłą pogawędkę, ale jestem już trochę spóźniony i świerzbią mnie nogi do biegu, więc...
Tutaj tłum jęknął, przerywając mu. Nie ścierpieliby kolejny raz widoku wybiegającego z pokoju wspólnego Pottera. Jedna dziewczyna starała się napuścić Franza na Pottera.
– Franz, Potter nie należy do rasy ludzkiej. Luszus uważa, że Potter to piorun. Zresztą, on tyle biega, że to nie możliwe, że to człowiek.
Franz uciszył ją kręceniem głowy.
– Nie biorę sobie uwag Luszusa na serio, to niefajny koleś – oblizał pulchną wargę. – Co się tyczy ciebie, Potter, mamy kilka uwag...
– I tak nie przestanę biegać – krnąbrnie wszedł mu w zdanie Harry.
Franz poprawił wargi.
– Tak. Jakimś niesamowitym trafem odgadłeś, że chodzi nam o twoje sportowe wyczyny. Daj temu pokój, Potter. Nie biegaj, chodź. Dalej, chcieliśmy cię prosić abyś nie niszczył szklanych stolików...
– Ale ja zniszczyłem tylko jeden, resztę Morgast załatwił, jak żyw to mówię! – szybko wysunął argument Harry, na końcu zaprawiając go archaizmem dla wzmocnienia.
– To nam nie robi różnicy. Jeśli się nie dostosujesz, Potter, zrobimy z tobą to co dzisiaj zrobił Luszus z chomikiem Ricky’ego. Chcieliśmy zrobić to od razu, ale wstawiłem się za tobą. Dobrze, że pomogłeś Ricky’emu, nie dałby sam rady, jest zbyt... errr...
– Errr... głupi? – dopomógł mu Harry pewnie, podnosząc brwi z wyczekaniem czy ten przymiot będzie odpowiedni.
– Ricky tu jest, Potter... – zmieszał się olbrzymi Franz.
– Przepraszam Ricky, gdziekolwiek jesteś – powiedział Harry z sarkazmem, mierząc Franza gniewnym spojrzeniem.
Ricky schował się głębiej w tłumie. Mięśniak zaczął temat ponownie.
– Oprócz tego co już wymieniłem, masz więcej nie żartować na lekcji ze Snapem...
– Na lekcji? Czyli na jakiejś jednej, a potem już mogę, tak?
– Potter... – olbrzym był podłamany emocjonalnie, tak na ludzi wpływał Harry.
– Trzeba było powiedzieć na lekcjach – wyjaśnił chętnie Harry.
– Myślę, że nie jesteś taki głupi na jakiego wyglądasz, Potter i zrozumiałeś co mam na myśli.
Harry uśmiechnął się, ale tak smutno.
– A miałeś być miły dla ludzi. Ile warte są twe obietnice, wielkoludzie... To było niemiłe Franz, to mnie ubodło.
Franz spojrzał na Ericka i potem na tłum, by upewnić się czy Potter kłamie, oni pokręcili głowami, by pokazać mu, że Harry nie mówi prawdy.
– Słuchaj. Cała twoja klasa dostała PO. To chyba pierwszy raz w historii tej szkoły. Nie interesują mnie twoje zatargi ze Snapem. Na jego lekcjach milczysz jak grób! Jesteś cicho jak grób! Siedzisz cichaczem, jak makiem zasiał, rozumiesz?
– Trzy razy użyłeś jakiegoś metaforycznego stwierdzenia w tej samej konwencji, konwencji cichości, co trochę zbiło mnie z tropu, ale załóżmy, że rozumiem – zgodził się Harry.
Jessica, która była w tłumie, zaśmiała się. Patrzano na nią wilkiem. Ricky zabrał przytomnie głos.
– Franz. Ja z Harrym już muszę iść na Obycie Wojskowe, myślę, że zrozumiał. Jesteśmy nieźle spóźnieni.
Harry poruszył dziwnie szczęką, co znów rozbawiło Jessicę, a Franz zrobił mu przejście.
– I żadnych magicznych sztuczek, Potter – dopowiedział na odchodnym.
Harry czuł się dziwnie, gdy po raz pierwszy w tej szkole wychodził, a nie wybiegał, z pokoju wspólnego. To było takie inne i obce, że zatrzymał się w progu i wzięło go na żarty. Rzucił władczo i wściekle do rozchodzącego się tłumu.
– A jak wrócę to tych śmieci ma tu nie być! – wskazał na stłuczone stoliki z wyższością i zamknął drzwi.
Nie widział jak Jessica powstrzymywała się od śmiechu, by tłum jej nie zlinczował. Pobiegli korytarzem z Rickym, bo na korytarzu chyba już mógł tak podpiec trochę. Fakt, że Ricky też biegł, oznaczał, że to wyjątkowa sytuacja. Ricky był najpunktualniejszym chłopakiem na świecie. Być może dlatego, że nastawiał sobie budzik w swym ukochanym, kieszonkowym zegarku.
Mimo dobrej formy Ricky nie nadążał za Harrym.
– Szybciej, ślimak! – Harry go poganiał dufnie.
Obycia wojskowego nauczał profesor Linda Lenon. Ricky i Harry wbiegli do sali zdyszani. Pod tablicą stał Morgast, wymienili z Harrym szybkie spojrzenia.
– Oho! Kolejny spóźnialski. Pod tablicę, ale już! – profesor Lenon zamachał groźnie rękawem przydużego pulowera.
Harry stanął pod tablicą razem z Rickym i Morgastem. A więc Morgast zaczął spóźniać się bez wkładu Harry’ego. – Szybko się chłopak uczy – pomyślał frasobliwie Harry.
– Nie, nie. Pan Lorenz nie. Do ławki, Simon, wiadomo, że ty się nigdy nie spóźniasz, to tylko widocznie Potter cię teraz tak zbałamucił – nauczyciel rzekł.
Początkowo nikt nie wiedział o kogo chodzi profesorowi Lenonowi, nawet sam Ricky, do którego właśnie mówił psor Linda Lenon, nawet on zatracał się w swoim pseudonimie Ricky. Po chwili ciszy Simon kiwnął głową nerwowo i zasiadł w ławce, patrząc co chwila na godzinę na swoim kieszonkowym zegarku, jakby upewniał się czy to rzeczywiście prawda, że spóźnili się całe dziesięć minut. Wszyscy patrzyli na niego w osłupieniu, kto jest ten Simon Lorenz, nigdy go nie widzieli, zaczęli pokazywać go sobie palcem...
– Simon? – szeptano do kolegi z ławki ze zdziwieniem.
Harry uczuł się zagrożony z profesorskiej strony, więc musiał coś wyperswadować.
– Jeśli profesor Lenon pozwoli, muszę coś wyjaśnić. Ja wcale nie zbałamuciłem Ricky’ego. Gdyby tylko pan znał kontekst całej sytuacji, która rozegrała się przed naszym szaleńczym biegiem, w którym rzecz jasna Ricky nie dorównywał mi…, albo jestem lepszym biegaczem, albo po prostu panu Lorenzowi nie zależało zbytnio – wstrzymał się efektownie i poruszył szczęką – na dotarciu na pańską lekcję... no właśnie, kontekst, gdyby pan go znał, na pewno zaryzykowałby pan stwierdzenie, że to wręcz Ricky! mnie zbałamucił.
Pan Lorenz poprawił pasek od spodni i pociągnął oczyszczająco nosem.
– Ależ, Potter. Gubisz się we własnych zeznaniach. Nie kończysz jednego wątku, a już zaczynasz drugi... Tak tłumaczą się tylko osoby winne! – wzniósł zwycięsko palec do nieba.
– Proszę wybaczyć, że może to co teraz powiem będzie wyglądało na próbę podważenia pańskiego autorytetu, ale ja jestem komunikatywny. Natłok myśli, profesorze.
– Komunikatywna osoba, Potter, nie będzie się plątała w zeznaniach!
– Jako osoba komunikatywna ostrzegam, że mógłbym z panem polemizować o tym przez całą lekcję, a bardzo nie chciałbym zabierać czasu, więc może ja z Morgastem już siądziemy...
Harry ruszył i zachęcił do tego tym samym Morgasta, ale psor Linda ich wstrzymał.
– Nie, Potter... – zmrużył oczy z zaciekawieniem. – Zainteresowałeś mnie. Całą lekcję, powiadasz?
– Calutką, profesorze – Harry zatoczył ręką łuk by pokazać symbolicznie rozumianą Całość.
– Ach tak... Twierdzisz, że jesteś komunikatywny, tak?
– Nie kłamałbym profesorowi – stanowczo odparł Harry.
Profesor Lenon podrapał się po łysinie. Harry’ego irytowały jego włosy. Były to ni mniej ni więcej tylko loczki odstające na, z lekka przesadzając, pół metra od skroni. A po środku widniała łysina. Kiedy nauczyciel mówił one żyły jakby swoim życiem, tworzyły jakby istotę, która tylko uczepiła się na jakiś czas głowy Lenona.
– Ach tak... – profesor Lenon jakby coś głęboko przemyśliwał. – Czy pomożesz mi więc rozwiązać pewną zagwostkę?
– Zagwostkę, sir?
– Otóż, musisz sobie coś wyobrazić, czy dasz radę? Oczywiście, że dasz! Patrz na to, Harry. Wyobraź sobie taką sytuację. Poszedłem z żoną do sklepu odzieżowego. Wiesz co to jest sklep odzieżowy?
– Potrafię sobie wyobrazić – Harry chwilę odczekał. – Proszę mówić dalej, bo mnie pan zaintrygował – zachęcił drobnym młynkiem dłonią.
– Weszliśmy, rzecz jasna, do tego sklepu. I tam było dużych różnych koszy, no... koszy z ubraniami, tak? Były duże, najczęściej koloru zielonego, ich kształt...ich kształt...
– Może... – Harry myśląc, lekko wydął dolną wargę do przodu – prostopadłościan?
– Harry, byłeś też tam? – trochę się przestraszył Lenon.
– Nie. Wyobraziłem sobie kosz.
– Dobrze, dobrze. Tylko cię sprawdzam, czy czuwasz... – co chwila marszczył nos i ukazywał przy tym wybielone zęby. – Stałem przy tym koszu i wybrałem pulower. Guziki były czerwone, sam pulower zielony, tak jak kosz. Przymierzyłem go i mimo że był trochę przyduży, spodobał mi się. Moja żona zaś powiedziała, że nie pasuje mi, no i jest przyduży. Wyniknął konflikt. Czy ty, Harry, uważasz, że postąpiłem słusznie, kupując go?
– Czy ten pulower ma pan teraz na sobie?
– Zgadza się – przytaknął Lenon, doceniając bystrość ucznia.
– No cóż. Jest to ładny, zielony pulower z czerwonymi guzikami. Fakt, że przyduży, ale...
Harry ostrożnie mlasnął tu ustami. Nie chciał wyjść przed klasą na pochlebcę, więc uważnie rozmyślał nad responsem. Na szczęście odezwał się Ricky.
– Harry’emu nie podoba się pański pulower, sir.
Uśmiech zachęty spełzł z twarzy Lenona. Odwrócił się do klasy.
– Nie?
– Ach, sir –zaczął Harry. – Ja tak uważam tylko ze wzgląd na pańską żonę.
Lenon znów odwrócił się do tablicy, gdzie stał Harry.
– Na żonę? Ja nie mam żony!
– A ta historia o sklepie odzieżowym? – zaskoczył się Harry.
– Jest po części zmyślona! Jakbym opowiadał ci coś zupełnie prawdziwego, to chyba nie miałbym wątpliwości, że dałbyś radę to sobie wyobrazić, tak?
Morgast starał się odwieść Harry’ego od dalszych gierek Lindy Lenona, więc wtrącił:
– Harry, nie drążmy już tego tematu. Pulower jako obiekt sporu to nie twój styl, Harry...
– Co? – Lenon się oburzył. – Pulower nie jest w twoim stylu, Harry?
– Osobiście wolę swetry, ale Morgastowi nie o to chodziło... – Harry tłumaczył tak starannie jak tylko mógł.
– O nie! Mam dość, Potter! – loczki poczerwieniały. – Od dzisiaj cała klasa zakupuje zielone pulowery z czerwonymi guzikami! Przyduże! I na moich zajęciach tylko tak się pokazywać, bo inaczej przez okno wyrzucę!
Groźba wyrzucenia z jedenastego piętra przyprawiła o dreszcze nie jednego twardziela w tej klasie, nawet Harry’ego. Lenon wyglądał groźnie. Garbił się, dyszał i cisnął w końcu Harrym i Morgastem na siedzenia. Miranda Jeroland, która ceniła sobie swe bluzki, patrzyła na Harry’ego z wyrzutem. Harry tylko nadął policzki, gdy na nią spojrzał, a ona odrzuciła gniewnie głowę, by nie patrzeć dalej na tego szympansa. Trzy lekcje Obycia Wojskowego z rozwścieczonym nauczycielem było męczarnią. Jednak gdy dzwonek w końcu zabrzmiał ucieszone na licach żaki wybiegły z sali. Nie łudzili się jednakowoż, że terror puloweru wyleci z głowy Lenonowi. Był zatwardziałym radykałem.
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
RE: [Fanfiction] [NZ] Szkoła Wojskowa w Londynie (Harry Potter) - przez Zzznaczysen - 07-04-2012, 11:33

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości