Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 2
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
[Fanfiction] Android - [Inspirowane twórczością P.K Dick'a]
#1
[Długo zastanawiałam się, czy umieścić TO na forum. Najwyraźniej postanowiłam zaryzykować. Zainspirowała mnie twórczość Philipa Kindreda Dick'a. Mianowicie "Czy androidy śnią o elektronicznych owocach" oraz "Ubik".
Z góry chciałabym przeprosić za wszelakie błędy, jednakże z powodu rzadkości z jaką używam języka polskiego, moje zdolności zanikają; moja interpunkcja żyje własnym życiem. Chętnie usłyszałabym szczerą i konstruktywną krytykę. Dziękuję.]



Kim jest człowiek? Nikt nie zna odpowiedzi na to pytanie. A może nie o to powinniśmy się pytać? Co jeśli człowiek nie jest KIMŚ, a zwyczajnym CZYMŚ? Czy różni się czymkolwiek od domowego kota lub hodowlanej świni? Czy jest czymś innym, niżeli postacią składającą się w 60% z wody, kierowanej przez elektryczne wyładowania w mózgu?
Dlaczego homo sapiens, uważają siebie, za coś lepszego, wyjątkowego, jedynego i niespotykanego? Dlaczego nie chcą się przyznać do tego, że są tylko zwierzętami? W końcu mieszkają w stadach, porozumiewają się za pomocą dźwięków, mowy ciała. Tworzą narzędzia, jak małpy, by móc zaspokoić pierwotne potrzeby. Instynkt samozachowawczy każe im rozmnażać się, z najlepiej uwarunkowanym genetycznie partnerem. Tak samo czynią zwierzęta, prawda?
– Mentalna wiadomość, musnęła androidowe pole telepatyczne. Kobieta westchnęła cicho, pozwalając, aby nieme słowa zalały jej wnętrze. Cichy głos, pełen niepewności, zdziwienia, ciekawości i strachu; głos, którego tak naprawdę nie było słychać, zadawał pytania, na które nawet ona nie potrafiła odpowiedzieć.
Dlaczego wszystkie androidy zwracały się do niej z prośbą o pomoc, w zrozumieniu świata? Czy dlatego, że jest pierwszym nie-człowiekiem, który został zwolniony ze służby u swego Pana; Pierwszym androidem, który spokojnie i z własnej woli, zamieszkał wśród ludzi. Czy naprawdę uważają, że dzięki temu, choć trochę ich rozumie? Głupcy.
Tenebrae potarła dłonią policzek, wpatrując się tępo w kartkę przed sobą. Lista, lista jej ofiar,
zawierała 14 nazwisk. Postanowiła zutylizować kilka SI już dziś.
- Wakacje się skończyły, kochana Tenebrae. – Szepnęła do siebie i pociągnęła za wiszący przy pępku zamek, zapinając obcisły kombinezon. Mnóstwo czarnych, prostych i lśniących włosów, upięła w wysoki kucyk. Przejrzała się w starodawnym lustrze, na którego ramie, spoczywał szary kurz. Zmrużyła złote oczy, przyglądając się swojemu odbiciu. Ze szklanej tafli, spoglądała na nią żywa postać, pewna siebie, wyniosła, zmęczona. Postać, którą można by pomylić z człowiekiem. Gdyby nie te oczy… Och tak. Jej stwórca był istnym fanem wszystkiego, co wiązało się z Japonią, więc zapragnął by Tenebrae była odzwierciedleniem gejszy. To właśnie dzięki niemu zawdzięcza swoją bladą cerę, czarne kaskady włosów i azjatyckie rysy.
- Wiesz, Tenebrae… Na świecie było wiele gejsz, więc musiałem sprawić, byś była jedyna w swoim rodzaju. – Mawiał za życia, spoglądając na nią. – W przeciwieństwie do Twojego imienia, Twe oczy są niczym złoto, pełne jasności, światła, ciepła… Słodyczy. – Uśmiechał się delikatnie, kiwając do siebie głową i drapiąc po siwej brodzie.
- Tak, Tenebrae, słodyczy. – Mruknęła kwaśno, przyglądając się sobie jeszcze przez chwilę. Machnęła dłonią i wyszła z mieszkania, po drodze zabierając swój pistolet laserowy, który przypięła do pasa na biodrach.

Wbiegając po schodach, na dach, dzwoniła kluczykami trzymanymi w dłoni. Otworzyła drzwi z rozmachem i wyszła na pokryty trawą ‘wiszący ogród’. Idąc dróżką, wyłożoną grafitowymi płytami, przyglądała się zwiniętym jeszcze pąkom kwiatów. Tak, kwiatów; radioaktywny pył, który opadał na ziemię od czasu zakończenia bombardowania radioaktywnego kilkadziesiąt lat temu, w tych częściach kontynentu, był raczej rzadkością. Nacisnęła mały guziczek, na breloczku przywieszonym do kluczy, a hover – latający środek transportu, przypominający nieco XXI-wieczne samochody – automatycznie włączył silnik, przygotowując się do jak najszybszego startu. Z niewyraźnym grymasem, rysującym się na jej twarzy, zasiadła w skórzanym fotelu kierowcy i wstukała adres Teatru Miejskiego do interfejsu pojazdu. Położyła dłoń na kierownicy, drugą zaś pociągnęła mały drążek, umożliwiający wzbicie się w powietrze. Kiedy była już na odpowiedniej wysokości, wstukała kolejne polecenia, na hologramowym menu – Autopilot.
Miała kilka dodatkowych chwil, na zapoznanie się z danymi kolejnego celu. Sięgnęła po papierowe teczki, spoczywające na miejscu pasażera i wyciągnęła białe, pachnące intensywnie, kartki. Androidem do likwidacji, okazała się niejaka Annabelle Clevford – Aktorka teatralna, grająca w niszowych i niskobudżetowych sztukach. Nie zwracała na siebie uwagi, była przeciętną kobietą, wyglądając na jakieś 30 lat. Mieszkała niedaleko miejsca pracy, w wynajętym mieszkanku. Wydawała się… Lubiana.
Tenebrae przeskanowała tekst raz jeszcze, po czym odrzuciła karty na fotel. Hover opadał powoli, wyciągając małe przyssawki hydrauliczne, które efektywnie zatrzymywały pojazd tuż nad ziemią. Głuchą ciszę, przerwało głuche kliknięcie, wydane przez zamknięte drzwi auta. Kobieta-android, zapięła długi, ciemnogranatowy płaszcz, który zawsze woziła ze sobą i wkroczyła do placówki, spokojnym krokiem. Pistolet laserowy, poruszał się przy każdym kroku.
Po krótkiej rozmowie z młodym mężczyzną, pracującym w Teatrze, udało jej się zlokalizować garderobę Annabelle. Bez problemu przedostała się przez wiele korytarzy i małych sal. Do karmazynowych drzwi, w ich centralnym punkcie, przyczepiono złotą, grawerowaną tabliczkę. „Garderoba Annabelle Clevford” Bez pukania, nacisnęła klamkę.
- Witaj, Annabelle. – Powiedziała, zamykając za sobą drzwi, o które oparła się plecami. Długimi palcami, rozpinała guziki płaszcza.
- Och, czy my… Czy my się znamy? Przepraszam, ale to prywatna garderoba, czego pani tu szuka? – Kobieta siedząca przy toaletce, zwróciła swe zielone, zaskoczone spojrzenie, w kierunku Tenebrae. Odłożyła szczotkę, którą czesała jasne włosy.
- Nie udawaj, że nie wiesz kim, a raczej czym jestem. – Westchnęła ze znużeniem, odwieszając wierzchnie przykrycie, na stojący przy drzwiach wieszak. Zawsze to samo, każda z tych maszyn, udaje, że nic nie wie. To zaczynało być nużące.
- Jesteś androidem… I pewnie domyślam się, dlaczego tu przyszłaś. – Przyznała, zdejmując z twarzy maskę niewinnej i zaskoczonej kobiety. Rezygnacja przyćmiła jej zjawiskową urodę.
- Dobrze, chociaż Tobie nie muszę tego tłumaczyć. – Uśmiechnęła się krótko.
- Ale… Wiesz… - Annabelle, splotła palce obu dłoni, zakładając nogę na nogę. Przeźroczysty peniuar, odsłonił skórę muśniętą fabryczną opalenizną. – Ja naprawdę nikomu nie zawadzam. – Dziwny blask nadziei, zalśnił w zielonych tęczówkach. – Mieszkam, pracuję, nie wyróżniam się z tłumu. Nikogo nie krzywdzę…
- Już kogoś skrzywdziłaś, Annabelle. – Tenebrae ucięła krótko, próbę wzięcia jej na litość. W końcu… Androidy nie czują niczego takiego jak litość, prawda?
- Ale, Ty też jesteś androidem! Nie masz czasem ochoty uwolnić się od swojego Pana?! – Zapytała piskliwym głosem, co Łowczyni, po prostu przemilczała. – Jak to możliwe? Ty… Uch! Dlaczego zabijasz swoich pobratymców? Dlaczego? Przecież wszyscy zostaliśmy stworzeni jako niewolnicy, wszyscy pragniemy wolności. Powinniśmy się w tym wspierać! A Ty… Ty odbierasz nam tą jedyną nadzieję na wolne życie.
- Nie zabijam ich, ja ich likwiduję. Nie jesteśmy ludźmi, droga Annabelle. Nie możemy żyć jak oni. Jesteśmy SI, jesteśmy Sztuczną Inteligencją… Chyba wiesz, co oznacza słowo ‘sztuczną’, prawda? Przez własne pragnienia, stajecie się niebezpieczni dla otoczenia. Dla ludzi, dla naszych stwórców. Żeby stać się wolną, musiałaś zabić, czyż nie? Androidy są bezduszne, MY jesteśmy bezduszni. Nie mamy uczuć, tylko czystą inteligencję. Nigdy nie będziemy tacy jak ludzie, Annabelle. – Wyjaśniła szeptem, sięgając po zawieszony przy pasie, pistolet laserowy. Sprawnym ruchem, odsłoniła blokadę, przykrywającą lufę. – Nie martw się, zrobię to bezboleśnie. – Uśmiechnęła się raz jeszcze, tym razem na pożegnanie. Wycelowała laser, wprost w sam środek czoła androida i nacisnęła spust. Krótka wiązka czerwonego światła, przecięła powietrze i uderzyła o metalową czaszkę aktorki. Kobieta zachwiała się i zsunęła z krzesła na podłogę, wyłożoną drogą wykładziną. Tenebrae podeszła do niej powoli, spoglądając na poruszające się jeszcze członki.
- My… - Do uszu Łowczyni, dobiegł cichy głos, po czym usta Annabelle wypełniły się fioletową posoką. – Mamy duszę… - Wykrztusiła, po czym jej organiczny mózg, osłonięty metalową powłoką, po prostu obumarł.
My mamy duszę.
To były ostatnie słowa androida, ostatnie słowa Annabelle. Ich treść, na zawsze utkwiła w umyśle Tenebrae, tworząc małą skazę w wizji postrzeganego przez nią świata. Tworząc bliznę na jej psychice i kompletnie psując jej humor.
- Mamy… Duszę. – Szepnęła do siebie.

- Załatwione. - Oznajmiła chłodnym tonem, spoglądając na mężczyznę beznamiętnie. Na blacie biurka, wykonanym z ciemnego, lakierowanego drewna, położyła odciętą głowę. Z ust ofiary, sączyła się oleista, fioletowa maź.
- Łowczyni Tenebrae... - Odpowiedział Brian, nieco zmieszany, obserwując, jak fioletowa posoka, zalewa białe papiery, leżące na biurku. - Miło mi Panią widzieć. - Wyburczał, przełykając to, co właśnie próbowało wydostać się z powrotem z jego żołądka. - Wiesz, że nie musisz przynosić tego za każdym razem? - Wskazał dłonią na jej trofeum.
- Wiem, ale wolę mieć dowód mojej prawdomówności. W końcu, mogę skłamać. Mogę powiedzieć, "zabiłam androida", co wcale nie musiałoby być prawdą. - Wzruszyła ramionami, kiedy już wyrecytowała całą formułkę. Delikatny, szelmowski uśmieszek, przemknął po jej bladej, nieskazitelnej twarzy. - Poza tym, lubię patrzeć na Ciebie, kiedy wyglądasz właśnie tak jak teraz. A wyglądasz tak, za każdym razem gdy przynoszę głowę, którejś z tych maszyn.
Mężczyzna mruknął coś niezrozumiale, w ostatniej chwili ratując przed zalaniem, pisany właśnie raport.
- Och, Tenebrae! - Otyły mężczyzna, zatrzymał się obok niej, uśmiechając szeroko na widok truchła. - Dobrze się spisałaś. Który to już dzisiaj, hę? Trzeci?
- Dzień dobry, Panie Harcourt. Piąty. Kiedy będę mogła zgłosić się po nagrodę? - Zapytała, patrząc na niższego od siebie pracodawcę. Josh Harcourt, szef wydziału do zwalczania androidów, był potężnym, otyłym mężczyzną o wyglądzie i charakterze misia. Tenebrae zawsze zastanawiała się, co człowiek taki jak on, robi na takim stanowisku? Nie pasował do tego zimnego miejsca.
- Ach tak, jasne, och. Przyjdź jutro rano, każę pannie Jane pobrać pieniądze z konta, tak abyś dostała gotówkę. - Powiedział, nadal uśmiechając się od ucha, do ucha. Przygładził dłonią, rzadkie, kasztanowe włosy i ruszył w stronę swojego gabinetu. Zmrużył piwne, małe oczy, rzucając na odchodne. - Brian, posprzątaj to.
- Świetnie. - Burknął pod nosem, podnosząc głowę. Półprzymknięte powieki, ukazywały zielone, zaszklone oczy. Spod kawałka wiszącej na czole skóry, wyłoniła się mała metalowa płytka, zastępująca czaszkę. Fioletowa maź, skleiła jasne włosy, nieżyjącego już androida. Po krótkich oględzinach, Brian rozstał się z dowodem, który wylądował w małym śmietniku.
My, ludzie, wyglądamy dokładnie tak samo jak androidy. A raczej one wyglądają tak jak my... Co więc różni nas jeszcze od tych maszyn? - Pomyślał, ponownie siadając w wygodnym fotelu. Sięgnął po chusteczki, schowane w szufladzie i starł pozostałości z blatu biurka. Kiedy skończył, sapnął głośno, splatając dłonie, na których oparł podbródek. Po chwili zadumy, uniósł spojrzenie niebieskich oczu, na stojącą nad nim kobietę. Androida...
- Tenebrae, ech... - Mruknął, przeglądając tekturowe teczki. - Myślę, że na dziś skończyłaś.
- Och... Szkoda. - Odpowiedziała, przygryzając dolną wargę. - Co będę robić przez resztę dnia?
- Nie wiem. Wybierz się na zakupy? Do kina? - Uniósł brwi, napotkawszy jej drwiące spojrzenie. - No, co? Androidy nie robią takich rzeczy?
I may be schizophrenic...
But at least i have each other ~
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
[Fanfiction] Android - [Inspirowane twórczością P.K Dick'a] - przez Przedmarańcza - 22-10-2011, 10:57

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości