Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 4
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Łono krwawiło pomimo transzei i tarcz
#1
Początek fantastycznej przygody w poszukiwaniu sensu życia (ironia zamierzona Tongue).

Łono krwawiło pomimo transzei i tarcz



Wyrzucam wszystkie rzeczy z szafki tłukąc przy tym porcelanę po prababci i starodawny, ceramiczny flakon z suszonym bukietem. Otwieram kolejne szkatułki i wysypuję ich drogocenną zawartość na podłogę. Nic. Wertuję kolejne pudełka ustawione na szafie. W pierwszym rodzinne fotografie, następne – to samo. Trzecie pudełko… jest! Nareszcie!

Łyżeczka z mojego chrztu. Wsypuję na nią towar i przygrzewam zapalniczką. Zaciskam pasek od spodni nad łokciem, napełniam strzykawkę, wbijam igłę w żyłę, wciskam tłok i… zaczyna się.



Cześć winną Tobie Stróżu mój Aniele,

Z serca oddaję oraz za tak wiele,

Łask odebranych dzięki me ponawiam,

Ciebie pozdrawiam




Rzeczywistość rozmywam i nadaję jej niebieskiej poświaty. Idę drogą wyłożoną kostką brukową, która tańczy pod moimi nogami. Ludzie są szarzy. Wszystko się kręci, rusza, żyje, brzmi. Wszystko nabiera kolorów, wśród których jest moja niebieska poświata. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie wyglądam najlepiej. Idę, płynę… ciężko powiedzieć, co robię… chyba po prostu się poruszam, przemieszczam. Prześlizguję się i przeciskam, idę do przodu. Wsiadam do autobusu komunikacji miejskiej, wkładam żeton w usta zmarłego, ażeby Charon przewiózł mnie na drugi koniec miasta. Gondolą trzęsie niemiłosiernie, ludzie ocierają się o siebie a ja… ja jestem niesiony od jednego miejsca do drugiego, obijany o szyby i rurki.

Oto jestem przed mą uczelnią. Kierunek – Sens życia. Wpadam do auli na wykład z Teoretycznych podstaw życia, gdzie profesor Scheffer karmi ludzi ułudą. Wszystko jest bardziej wyraziste, ostrzejsze, mocniejsze…

- To wszystko jest kpiną, profesorze! – krzyczę na cały głos. Skupiam na sobie uwagę wszystkich zgromadzonych, w tym także irytującego belfra. Podchodzę do jego biurka, czując na sobie wzrok około dwustu studentów.

- Panie Kydd, nie wygląda pan najlepiej.

- To dlatego, profesorze, że pojąłem sens życia. Cały kierunek i wszystkie jego katedry nie mają najmniejszego sensu.

- A dlaczegóż to?

- Bo życie jest pojebane – zza pazuchy wyciągam pistolet, który załatwił dla mnie Midnite – właściciel klubu „Napalone Magdalenki”. Wkładam go do ust i pociągam za spust. Huk. Czuję niesamowity ból w okolicy potylicy. Jest ciemno, zimno i boli mnie głowa…. Nagle, dostrzegam postać jaśniejącą bielą.

- Kim jesteś? – pytam.

- Rezebediah, Anioł Cnoty, od czynienia cudów na ziemi – odpowiada uśmiechając się przy tym zawadiacko.

- Co tu robisz?

- Jesteśmy teraz w twoim umyśle. Wygasa, bo się zabiłeś. Leżysz w kałuży krwi w auli, a kawałki twojej czaszki i mózgu zdobią twarze pierwszego rzędu.

- Wiem.

- Dlaczego to zrobiłeś?

- Bo życie jest do dupy… i naćpałem się…

- Bóg ma dla ciebie propozycję.

- Co? Bóg? Wybacz, ale nie ogarniam tego, co przynosi mi przedśmiertna halucynacja.

- Dostaniesz moc i staniesz się bożkiem, wrócisz do życia i będziesz nieśmiertelny. Twoim zadaniem będzie szukanie sensu życia i szczęścia u ludzi. Zgadzasz się?

- A jeśli się nie zgodzę, to co mnie czeka?

- Wieczne katusze na dnie piekła.

- Pozwól, że się zastanowię…

Odpowiedź mogę dać tylko jedną, ale nie chcę oznajmiać jej zbyt szybko. To by świadczyło o słabości, desperacji… o tym, że kurczowo trzymam się życia.

- Z uwagi na dość skromną możliwość wyboru, skłaniam się ku pierwszej propozycji.

- Doskonale! – wykrzyknął anioł, nie kryjąc zadowolenia. - Więc teraz, mocą nadaną mi przez Wszechmogącego, Jedynego Boga, blablablabla, przywracam ci życie i przekazuję pierwiastek boskości. – Rezebediah wskazującym palcem dotyka mojego czoła. Lekko oszołomiony budzę się z powrotem w auli. Otacza mnie tłum przerażonych studentów, na czele z profesorem przyglądającym się z niedowierzaniem.

- Więc… - Chcę coś powiedzieć, ale robię to dość nieudolnie, bełkotliwie. – Więc chciałbym przeprosić z to wtargniecie i przeszkodzenie w wykładzie. Wszystko gra.

- Ale… twoja głowa… - Trzęsącym się głosem ktoś przełamuje irytujący brak odpowiedzi. Sięgam dłonią i dotykam tyłu czerepu. Dziura. Palcami staram się określić jej wielkość. Cholera. Nie mam prawie połowy głowy. Zaczynają do mnie docierać bodźce zewnętrzne, takie na przykład, jak strumień ciepłej juchy powoli płynący po szyi dalej w dół pleców. Spoglądam na rękę. Jest bordowa od krwi, ubabrana kawałkami ciała i kości.

- Nic mi nie będzie – wypalam. – Do wesela się zagoi. Przepraszam, ale spieszę się.

Nie muszę torować drogi. Ludzie sami się rozstępują. Jak morze przed Mojżeszem.

Na szczęście nie ma nikogo na korytarzach, trwają przecież zajęcia. Muszę wyjść na zewnątrz, muszę zaczerpnąć świeżego powietrza. Kiedy ta cholerna krew przestanie płynąć? Otwieram drzwi wejściowe oddzielające świat sensualistyczny od empirycznego. Promienie słoneczne niemiłosiernie kłują moje oczy. Lato? Nawet nie zauważyłem.

- Hej, w końcu przyszedłeś! –Obok mnie stał przystojny, krótko ścięty brunet z aureolą nad głową, ubrany w komplet - szorty i koszulka z hawajskimi wzorami, przeciwsłoneczne okulary i słomkowy kapelusz.

- Rezebediah?

- Zapamiętałeś! Super!

- Dlaczego wyglądasz jak japoński turysta na wycieczce w Egipcie?

- Ty to masz nosa! Nie dziwię się, że Wszechmogący zwrócił na ciebie uwagę!

- Co? – Zdezorientowany, zirytowany i zażenowany, w takim stanie nie potrafię być dobrym rozmówcą. – Co ty pieprzysz za głupoty? O co chodzi?

- Och, brzydkich słów używasz kolego… - Dało się słyszeć rozczarowanie w głosie anioła. – Nieładnie… ale masz rację, nic ci nie powiedziałem. Będziemy szukać szczęścia u chłopca o imieniu Sachim, który pracuje w jednej z oaz na bazarze wielbłądów.
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Łono krwawiło pomimo transzei i tarcz - przez PeteDoherty - 22-08-2011, 13:10

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości