Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Złodzieje marzeń [Świat Dysku]
#7
Następny fragment Smile

Gospoda była całkiem pusta. W Ankh-Morpork odbywał się “kameralny” koncert. Występowała oczywiście Just A-Psik. Drzwi zaskrzypiały, a tajemnicza postać przekroczyła próg. Spojrzała na zegar. Miała dużo czasu. Czas właściwie nie upływał. Sączył się jak woda... Nie, muły rzeki Ankh. Kapelusz z piórkiem mignął w czerwonym świetle dogasającego ognia, po czym wylądował na ziemi. Kaskady czarnych włosów rozbiły się o ramiona. Spod długiego płaszcza, wydostał się ciemnogranatowy mundur ze złotymi pagonami.
- Całkiem nieźle Janet - odezwał się głos zza lady. Wychyliła się głowa barmana. - Tylko nad klatchiańskim musisz popracować. Zła wymowa.
- Wiem... - odpowiedziała wciągający skrzynkę z kominka. Była magiczna. Nie spłonęła.
- Po co to całe przedstawienie? - zapytał. Wziął się za porządki. Niedługo znowu pojawią się klienci. - Jakieś fałszywe wiadomości? Zacierają za sobą ślady i tyle.
- Nie... Tym razem to prawdziwy towar. Nie mogłam pozwolić, by ktoś się nim zainteresował. Wiedziałam, że nie ruszą czegoś, co nie przydało się klatchiańskiemu bogaczowi. To Ankh-Morpork! - Janet Dreamheart usiadła na stole i z jednej z kieszeni munduru wyciągnęła kluczyk. - Muszę reagować na każde, nawet najmniej prawdopodobne pogłoski. Przemyt się szerzy, a Bractwo żąda informacji. I odnalezionych marzeń... Drzemie w nich zbyt duża moc.
- Pradawna magia, starsza niż czas - barman zamyślił się, a wiązanka czosnku do niedawna wisząca nad jego głową, oplotła się wokół szyi. - Właściwie dlaczego mi ufasz?
- Mam dodatkową parę kluczy do gospdy, a to coś znaczy - kobieta uśmiechnęła się nieznacznie. - Poza tym, jak to się mówi, staras przyjaźń nie rdzewieje. Chyba, że się ją wrzuci do Ankh. Ankh strawi wszystko.
Janet wstała. Podniosła skrzynkę i ostrożnie przekręciła malutki, srebrny kluczyk. Coś zgrzytnęło i siedem kolejnych zamków, szczękając, jeden po drugim, otwarło się. Wieko odskoczyło. Para buchnęła. “Zawsze lubiłam czekoladowe jajka z niespodzianką.” - pomyślała, zawijając kosmyk włosów wokół palca. “Straciła na nich trzy zęby.” Na aksamitnej poduszce leżał kłębek wijących się, cieniutkich nici, które splatały się i rozplatały. Marzenia chciały żyć, chciały być wolne. Lśniły własnym, jasnym światłem. Rozsypywały srebrzysty pył. Były świeże, najprawdopodobniej dziecięce. Napięcie wisiało w powietrzu, ale chyba tylko dla podtrzymania chwili. Miasto milczało. Nikt nie zapukał do drzwi.
Janet należała do Bractwa Obrońców Dzieciństwa. Bractwa, choć mogłoby być gildią. Nie było, bo jak się wyraził Patrycjusz Ankh-Morpork : “Jeżeli wręczymy pluszowemu misiowi topór dzisiaj, to możemy zapomnieć on lodach śmietankowych jutro!”. Oczywiście, odnosiło się to nijak do problemu, więc było doskonałym wytłumaczeniem. A BOD miało wszystko czego wymagał regulamin... Był zatem herb - lalka z uśmiechem godnym prawdziwego Igora z Überwaldu. Właściwie wyglądała jak Igor w całej całości. Miała dużo szwów. Było motto: “Mamoooo! Daaaj kaszki!”. Był wreszcie dumnie brzmiący hymn. Oczywiście z jedną zwrotką. Drugą zawsze się mruczy, nim człowiek przypomni sobie słowa pierwszej. Wisiał nad wejściem do “Wydziału utraconych melodii dzieciństwa”.

Zabrałeś pluszowego misia, czemu?
Zabrałeś lalkę bez jednego oka...
Zabrałeś z kanapek tony dżemu,
A z moich marzeń chcesz ulepić smoka.

Bractwo miało wiele wydziałów. Od “Wydziału ds. kotów bez ucha” przez “ Wydział strachu przed dentystą”, aż po “Wydział smutnych psiaczków”. Z pewnością wszystkie były bardzo ważne. Jednak należy przyznać, że sercem organizacji byli Łowcy Marzeń, odpowiadający za utrzymanie sedna dzieciństwa, w dziecięcych głowach. Właśnie do nich należała Janet. Starała się obnościć z dumą tradycyjnym mundurem, na prożno. *Krawcy świetnie radzili sobie z każdym rodzajem materiału. Każdy z nas miał kiedyś dziadka do orzechów w uroczym uniformie, który zepsół się po dwóch użyciach. Bractwo przejmowało zepsute i zabawki i wyorzystywało ponownie. * Guziki lśniły złotą farbą. Kapturek w kształcie uśmiechniętego kogucik z dumą prół powietrze. Żyć, nie umierać! Z kompletnie nieznanych przyczyn, panna Dreamheart nie cierpiała swojego stroju i gdy tylko mogła, chowała go pod wymyślnymi przebraniami.

Przyszedł czas na prezenty. Kubuś zerwał się z łóżka i wrzeszcząc zsunął się po drabinie. Spał na strychu. Skarpety były pełne. Przy każdym dotknięciu papier i wstążeczki trzeszczały miło. To był coś cudownego! Prosił Wiedźmikołaja o wiele, ale dostał jeszcze więcej niż chciał. Zapiszczał. Trzymał w ręku pudełko ze Straszną Izbą Tortur Omniańskiej Eksizycji. Dołączyli nawet nakręcane koło! I prawie prawdziwą krew do ponownego użycia! Kubuś miał właśnie jeden ze swoich Momentów. Tańczył na stole, obracając się na jednej nodze, wymachując zdobyczą. Jęczał, wrzeszczał i wył. Dziwne rzeczy działy się z jego twarzą. Oczy prawie mówiły: “Zabawa! Zabawa!”. Jakieś duże, chwytne dłonie złapały go w pasie i postawiły na ziemi. To była babcia Weatherwax. Na ramieniu siedziała jej sowa. Bał się Esmeraldy. Zamknął oczy.
- Nie zaczekałeś na nas - zabrzmiał łagodny głos Magrat. - Chyba za karę nie będzie puddingu.
Pokój zaczął wirować. Zemdlał. Czasem mu się zdarzało.
- Nie mamy numeru rejestracyjnego - zawołała Gytha Ogg, uprzedzając pytanie. - Ale przypominał nosorożca.
Mróz się spisał. Na szybie figurował nieco koślawy wizerunek kotka, popychającego kłębek. Wszyscy byli zadowoleni. Tylko niani żal było pasztecika pochłoniętego przez świnię... I było jej żal sherry. Całego kieliszka pełnego rrradości. Ale były święta, a w święta trzeba się dzielić. Wiedźmikołaj też musiał coś mieć z tego całego rozgardiaszu. Gytha obliczyła, że większość pasztecików, a już z pewnością większość sherry zostaje sprzedana. W końcu skąd brałby pieniądze? Wszystkie te bujdy o skrzatach... Przecież one nadawały się tylko do wyciągania zgubionych agrafek ze szpar podłogi. Babcia dostała sweter i rękawice, sweter i ciepłe skarpetki, i sweter i elektroniczną tabliczkę wyświetlającą myśli. Ta wcześniejsza, kartonowa, już nie pomagała , gdy Esme pożyczała czyjś umysł i wyglądała całkiem nieżywo. Z napisu: “NIE JESTEM MARTFA” zrobiło się coś pomiędzy “TROCHĘ TU CHŁODNO” a “JESTEM GŁODNA”. Panna Weatherwax nie cierpiała Wiedźmikołaja, ale prezenty to co innego. Niania Ogg otrzymała rzeczy tak praktyczne jak ona sama: czapkę i buty dla Greebo oraz ochraniacz na kostki. Bardzo przydatny, gdy człowiek opiewając zalety jeża ma tendencję do deptania psich ogonów. Poza tym w skarpecie znalazła pelerynę z ogromnym “N” i kartkę z życzeniami od któregoś z synów.
“Szczenśliwego Sczerzenia Wiedźm! Jestem właśnie w Genoi, nad morzenm i posyłam Ci pozdrowienia i obrazek. Na obrazk wyrysowałem mojom przyszłom rzonę. Chcemy Cię zaprosić na ślub!
Ps To na obrazku to nie jest małrz.”
- głosiła wiadomość. Wszyscy Oggowie kochali nianię. Ciągle ją gdzieś zapraszali, a ona ciągle nie mogła przyjść. Sprawy zawodowe. Była jeszcze Magrat... A właśnie. Zawartość jej podarku wzbudziła wielką sensację. Dostała najnowszy telé-vi-sór! Mróz się spisał. Wiedźmikołaj spisał się lepiej. Jak zwykle jemu przypadła śmietanka z tortu. Tylko paprocie na szybach patrzyły ze smutnym wyrzutem.

Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
RE: Złodzieje marzeń [Świat Dysku] - przez Donaldmaniak - 24-08-2011, 09:44
RE: Złodzieje marzeń [Świat Dysku] - przez Met - 07-12-2011, 00:06

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości