Łoj, od czego by tu zacząć... Już na początku chciałem cię storpedować za sztampę i "amerykańszczyzmy" (oł jea, bejbe, story z polend nie sprzedaje się ol tu well) ale odpuściłem - i chyba dobrze. Muszę przeczytać raz jeszcze całość w chronologicznym (wg autora) porządku. A ogólnie jest tak: początek cienki, prolog dużo lepszy, a ostatnia część tak ocieka lukrem, że gdyby nie herbata z mięty to zerzygałbym się na tęczowo. Wszystko to powinno cię znięchęcić do pisania dalej (teoretycznie) ale... jakoś masochistycznie chciałbym się dowiedzieć co było dalej - być może to co napisałaś miało stanowić taki spokój przed burzą, a moja ocena jest niesłuszna (bo ja W OGÓLE nie lubię czytać w kawałkach).
Oby następna część usprawiedliwiała poprzednie, i oby w końcu pojawił się ten "klej", który skleja ze sobą opowiadanie, nadając mu cechy prawdopodobieństwa. W gatunku, który wybrałaś najbardziej liczy się poczuty na kręgosłupie dreszcz spowodowany realizmem sytuacji. Oby zajaśniała tu wena którą raczył był posługiwać się"the surface of the sun"...
Oby następna część usprawiedliwiała poprzednie, i oby w końcu pojawił się ten "klej", który skleja ze sobą opowiadanie, nadając mu cechy prawdopodobieństwa. W gatunku, który wybrałaś najbardziej liczy się poczuty na kręgosłupie dreszcz spowodowany realizmem sytuacji. Oby zajaśniała tu wena którą raczył był posługiwać się"the surface of the sun"...
One sick puppy.