Ocena wątku:
  • 2 głosów - średnia: 3.5
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Nocny pasażer (fragm.)
#1
. Poprawiona wersja wstawiona na prośbę Autorki 18.09.2011///księżniczka

Dzień, w którym Sue White przyszła do mojego biura zapowiedział się zupełnie zwyczajnie. Obudziłem się z butami na poduszce, policzkiem przyklejonym do podłogi i truchełkiem wielbłąda w palcach. Lustro powitało mnie zarośniętą gębą, a lodówka chłodem. Spod papierów na biurku wygrzebałem kubek z zimną kawą. Przyklejony do spodu czek przypomniał mi o zakończeniu sprawy, ale nie poprawił nastroju. Zapaliłem. W końcu miałem przedział dla palących.

Sue White zjawiła się późnym popołudniem. Tak cicho odsunęła drzwi i tak długo wahała się w progu, że zauważyłem ją dopiero wtedy, gdy kichnęła. Zanim wygrzebałam się zza biurka, rozkichała się tak gwałtownie, że cały jej wystudiowany wdzięk jasnowłosej i kremowoskórej pasażerki klasy pierwszej przepadł w rozmazanym łzami tuszu, zasmarkanych mankietach eleganckiego płaszcza i mojej od góry do dołu równo zaplutej koszuli. Kiedy wreszcie złapała oddech, odkleiłem ją od siebie, wcisnąłem w fotel między stosy akt nigdy nierozwiązanych spraw i podsunąłem kubek z kawą.
– Mab alergię na gusz – wybąkała zza chustki, kręcąc zapchanym nosem na moją kawę, podobnie jak na papierosa, oraz połówkę wygrzebanej z kieszeni ciągutki. – Nazywam się Sue Whide i gcę pana wynająć.
Nie musiała się przedstawiać. Była córką faceta, który trzymał w kieszeni całe Train City, miał wroga w każdym przedziale, dwa przedziały goryli i imię, z którego nikt się nie śmiał, mimo że brzmiało Randolph. Gazety huczały o jego przekrętach, dzieci bawiły się w niego na korytarzach, a władze na jego koszt. Nie miałem ochoty na tę sprawę.
– Nie mam ochoty na tę sprawę – zwierzyłem się kubkowi.
– Jeszcze pan nie wie, z czym przychodzę – kubek odparł czystym już głosem Sue White i wyjęty jej palcami z moich, stuknął stanowczo o biurko. – Na pewno słyszał pan już o Prochowcu.
– Coś mi się tam obiło o…
– Ludzie mówią, że to obcy. – Dziewczyna nachyliła się ku mnie. – Ktoś, kto wsiadł na nienazwanej stacji, nocą, bez biletu, za to z walizką i doskonale obmyślonym planem. Szary płaszcz, postawiony kołnierz, niepozorny chód. Nikt go wcześniej nie widział i nikt nie zapamiętał. Znikł bez śladu, a wraz z nim połowa budżetu miasta, trochę tajnych dokumentów i kelnerka.
– Kelnerka?
– Nie wiedział pan! – uśmiechnęła się z triumfem, usiadła wygodniej i po raz dziesiąty wydmuchała nos. – Informację o porwaniu udało się ukryć przed gazetami – ciągnęła. – Duży w tym udział, jak się pan pewnie domyśla, miał mój ojciec.
– Nie śmiałbym podejrzewać – zełgałem uprzejmie.
– Zresztą, to nie było tak do końca porwanie. Dziewczyna, która była wieloletnią kochanką mojego ojca, poszła z Prochowcem dobrowolnie. Spakowała rzeczy i zostawiła list, po przeczytaniu którego ojciec zamknął się na trzy dni w gabinecie, nie dopuszczając do siebie nawet mnie. Wreszcie wysłał za uciekinierami ludzi, ale było już za późno. Mniej go obeszła strata pieniędzy, niż tej małej.
– Była młodsza od pani?
– Teraz ma może ze dwadzieścia trzy lata. Widziałam ją w wieku jakichś osiemnastu, kiedy specjalnie wybrałam się do lokalu, w którym pracowała. Obsłużyła mnie mało uprzejmie, choć dobrze wiedziała, kim jestem. Dałam jej niezły napiwek.
– Więc chce pani, bym ją znalazł? – Nie kryłem rozbawienia. – Mały prezent na dzień ojca?
– Powiedzmy.
– Panno White… – Podrapałem się z namysłem w kark. – Powiedziała pani, że z tą sprawą nie poradzili sobie nawet ludzie White'a, a wiem, że należą do najlepszych. Dlaczego więc ja?
– Proszę rzucić okiem. – Bez patrzenia wyciągnęła z torebki i podała mi jakąś kartkę.
– Masło – przeczytałem. – Oliwa, dżem…
– O, do diabła, to nie to! – Papier wrócił, skąd wyszedł. – Chwileczkę… – Torebka zagrzechotała z werwą. – Proszę. I przepraszam, jestem dziś taka zabiegana...
– Nie szkodzi. – Przyjrzałem się naddartej serwetce. – Igor Phee.
– To pan, zgadza się?
– Owszem.
– Tamtego wieczoru – kontynuowała Sue – kiedy przy lepiącym się stoliku piłam zimną herbatę z niezbyt czystej szklanki i obserwowałam, jak kochanka mojego ojca roznosi piwo nieokrzesanym typom w skórach, używałam też uszu.
– Gratulacje.
– Uszy te usłyszały jej rozmowę z pewnym zarośniętym brunetem w wygniecionym płaszczu, który garbił się przy barze na szklaneczką whisky.
– Proszę mówić dalej.
– Dziewczyna zwracała się do mężczyzny nazwiskiem, które zapisałam na tej oto serwetce.
– Nie szuka pani czasem pracy, Sue?
– Powiedziała mu również, że zostawił u niej parę swoich ulubionych skarpetek.
– W jodełkę…
– Znajdzie ją pan dla mnie, detektywie Phee?
– Parę skarpetek?
Oczy Sue zamigotały w świetle jarzeniówek.


***


Miałem nadzieję nigdy więcej nie usłyszeć o Angeli Day. Jeszcze bardziej nie chciałem jej widzieć. W czasach, kiedy chadzałem do Zwrotnicy garbić się przy barze nad szklaneczką whisky, Angela często pochylała się nade mną. Była śliczna, bardzo młoda i drobna, ale to jej zadziorne spojrzenie i mina, jakby za plecami kryła nieodłączną bandę kumpli - zabijaków, dodawały jej wzrostu i lat. Dlatego nie pytałem o nic, nawet gdy w świetle gasnących nad ranem świateł wymykała się z mojego przedziału, skacząc w jednej szpilce i posyłając mi całusa drugą. Nie byłem zakochany, jednak wieść o tym, że do starego Randolpha napisała list pożegnalny, zabolała. Mnie nie zostawiła nic.
A teraz, gdy za oknami czaił się już wieczór, szukałem jej w starych miejscach, na dawno zapomnianych korytarzach, z zadaniem nakłonienia do tego, by powiedziała jednemu facetowi „żegnaj” i wróciła do innego. By zostawiła Prochowca dla Randolpha White'a. Zdecydowanie powinienem unikać blondynek.


Zwrotnica zaskoczyła mnie zmianami. Spod ściany przy wejściu znikła budka Chudego Ala, w której można było nabyć podrabiane bilety i mnóstwo innych drobiazgów przydatnych mieszkańcom szemranej klasy drugiej. Front baru odnowiono i wymieniono zepsute r w neonie. Wiecznie zapalcowane szyby lśniły teraz czystością i witały gości cennikiem pełnym idiotycznych zawijasów. Tak, ceny również były inne.
Wszedłem.
– Phee! Stary psie! Gdzie żeś się podziewał?!
Pewne rzeczy nie tak łatwo wymienić. W moją stronę kłusował już Freddie Pół Ucha - zwalisty, potężny rudzielec - z pełnym kuflem w jednej i jakąś mocno znudzoną brunetką w drugiej włochatej łapie. Doskoczył, kobietą i piwem machnął na boki, po czym zrobił ze mną niedźwiedzia.
– No, spowiadaj się! – zażądał i nie interesując się więcej ani piwem, ani brunetką, ani moją spowiedzią, pociągnął do swojego stolika. – Linda! To, co zawsze! – zamówił, czochrając mnie po łbie; Freddie wszystkich traktował jak ulubione zwierzątka.
– Trochę się tu zmieniło. – Puściłem oko do stojącej za barem Lindy, którą ledwie poznałem w schludnym mundurku i warkoczu.
– Prawda? – Freddie zrobił zrozpaczoną minę. – Nawet sikać na tyłach już nie wolno. Nic nie wolno. I wszędzie ustawiają to gówno! – Trącił palcami wazonik z fiołkiem.
– A stara ekipa?
– Ech, człowieku – wywrócił oczami – wykruszamy się jak zęby mumii. Jak widać, stary Joe nie jest już właścicielem tej budy. Przeniósł się do siostry i dnie spędza na karmieniu dworcowych gołębi. A zawsze przecież bał się, że tak skończy. Pamiętasz Oliwkową Lu? Po tym, jak zabronili jej korzystać z tego pokoiku na zapleczu, wyprowadziła się do innego wagonu. Mieszka teraz w jakiejś dziurze z zepsutym ogrzewaniem i ma przez to mało klientów. Ludzie zrobili się wygodni, wiesz. Szczerbaty Fuzzy wykorkował. Mówią, że to przez tę noc, kiedy stary tej Jannis, której Fuzzy przez całe lato słał frezje, przegonił go gołego po dachu. Biedny Fuzzy podobno wypluł płuca i zabiegał się na śmierć, ale ja myślę, że umarł ze strachu. Wyobraź sobie, noc na dachu, na zewnątrz… Chudego Ala w końcu zapuszkowali. Własny były szwagier go zakablował, teraz wprowadził się do jego przedziału z drugą żoną i terroryzuje pierwszą. Obłęd. A Blady za to wygrał na loterii…
– Freddie – wtrąciłem, korzystając z okazji, że Linda przyniosła nam po drinku – tak sobie myślałem, czy nie wiesz może, co z… co z Angelą?
– Z Angelą? – Freddie odsunął się i spojrzał na mnie z uważnie. – Więc to dlatego sobie o nas przypomniałeś. – Głos mu stężał. – Myślałem, że dałeś sobie z nią spokój.
– Właściwie to…
– Lepiej tak zrób, stary. Mało kto wspomina ją tu z radością.
– Dlaczego?
– Głównie przez nią to wszystko, te firanki, czysta podłoga, r w neonie. Zapłaciła za cały remont, chłopie, Joe nie musiał nawet palcem kiwnąć.
– A co w tym złego, że pomogła?
Wzruszył ramionami.
– Powiedz to Joe'mu, Lu i reszcie.
– Skąd wzięła pieniądze?
– I tu, mój drogi przyjacielu, dochodzimy do momentu, w którym powinienem się zbierać – oznajmił i się zebrał.
– Chwileczkę. – Przytrzymałem go za rękaw. – Freddie, jeśli wiesz, gdzie mógłbym ją znaleźć…
– Nie wiem, Igor. Naprawdę.
– Ale jeśli coś wpadnie ci w ucho… – Wcisnąłem mu w łapę wizytówkę. – To ważne, Freddie.
– I w tym cały problem. – Poklepał mnie po ramieniu.

Linda wykazała jeszcze mniejszą ochotę do rozmowy o Angeli, choć to ona mnie jej przedstawiła i swego czasu poświęciła wiele zapału, by zrobić z nas parę. Ona też, w tej swojej rozbrajającej misji uczynienia ze świata miłego i sympatycznego miejsca dla wszystkich, najmniej chyba rozumiała, jak bardzo do siebie nie pasowaliśmy. A teraz patrzyła na mnie przezroczystymi oczami – w jeszcze grubszej obwódce tuszu, w jeszcze gęstszej siatce zmarszczek – i widziałem jak na dłoni, że nie interesuje ją już ani Angela, ani ja, ani nawet ten wypucowany i wystrojony jak na Dzień Kolei bar.
– Podać ci coś jeszcze, Igor? – spytała bez uśmiechu.
– Papierosy. Te same. – Poczekałem, aż wróci. – I adres.
– Nie znam…
Złapałem jej dłoń z resztą drobnych.
– Chcę wiedzieć tylko, gdzie mieszkała, zanim znikła, to wszystko.
– Nie powiedziała ci?
– Od dawna nie rozmawialiśmy.
– Zrobiła coś złego? – po raz pierwszy w jej głosie pojawiło się ożywienie.
– Muszę ją znaleźć, Linda.
– Chcesz ją odzyskać?
– Prowadzę śledztwo... – sprostowałem odruchowo, ale zaraz ugryzłem się w język.
– Aha. – Zabrała rękę.
Dobrą minutę wpatrywała się tępo w kontuar, zanim pozwoliła mi wyciągnąć notes.


***


Dawne mieszkanie Angeli odwiedziłem następnego dnia. Rodzina, która zajmowała je od kilku miesięcy, o poprzedniej lokatorce wiedziała tylko tyle, że była całkiem sympatyczna i zapomniała zabrać kilku rzeczy. Niewiele tego było, mieściło się w pudełku po butach i na oko nie miało żadnego związku ze sprawą. Usiadłem w korytarzu. Chyba gdzieś pod koniec przeglądania koperty z fotografiami przyłapałem się na szukaniu wśród nich własnej twarzy – działanie o tyle dziwne, że nikt nigdy nie zrobił nam wspólnego zdjęcia.
Podniosłem wzrok. Przede mną stał mały zasmarkaniec w okularkach i z buzią zalepioną lizakiem.
– Ceść – powiedział.
– Cześć – odparłem.
Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem.
– Mieszkasz tutaj?
Kiwnięcie łebkiem.
– Ile masz lat?
– Cterdziesci.
Mały kanciarz.
– Co się stało, że nie urosłeś?
Milczenie.
– Wiesz, kto jest na tym zdjęciu?
Wzruszenie ramionami.
– Chcesz czegoś?
– Mas. – Lizak wylądował na moim czole.
– Dzięki.
Przy wtórze oddalającego się tupania trampek, odkleił się i wpadł do pudła.


W biurze nie zdążyłem zdjąć marynarki, a już ktoś bębnił do drzwi. Wyjrzałem zza zasłonki, przypuszczając, że to może Sue White przyszła znowu nakichać mi na koszulę, ale czekało mnie rozczarowanie. W korytarzu stał jakiś szczurowaty chuderlak w szarym kombinezonie i czapce w prążki. Przyginająca go do ziemi niebieska skrzynka z narzędziami nosiła ślady licznych stłuczeń.
– Nie wzywałem mechanika – oznajmiłem, otwierając. – To pewnie ktoś z boku.
– Dostałem zgłoszenie, że stuka panu pod podłogą. – Mechanik zmarszczył rzadkie brewki.
– U mnie? Jest pan pewien, że nie pomylił adresu?
– Biuro Agencji Detektywistycznej Igora Phee – przeczytał w wyciągniętym z kieszeni, wyszmelcowanym notesie. – To chyba tutaj. – Wskazał notesem plakietkę na lewo od mojego ucha.
– Ale u mnie nic nie stuka.
– Stuka, nie stuka, dostałem zgłoszenie, muszę sprawdzić.
– Ale ja tu pracuję!
– Ja też! – Wepchnął się do środka, obijając mi skrzynką goleń.
Sterroryzowany we własnym przedziale, usiadłem za biurkiem i z ogromnym zaangażowaniem zająłem się bezcelowym przerzucaniem akt. Kątem oka śledziłem poczynania chudzielca, który zdążył już ściągnąć z podłogi dywan i właśnie dobierał się do desek.
– Hej! – Trzasnąłem teczką. – Co ja później zrobię z taką dziurą?
– Posprząta się – burknął przez ramię, unosząc żelazną klapę.
Ogłuszyło nas wrzaskliwe kołatanie kół i ryk pędzącego powietrza. Wcisnąłem głowę w ramiona. Po chwili zakryłem dłońmi uszy i wlepiłem wzrok w biurko. Nie pomogło.
– Hej! – ledwie słyszałem sam siebie. – Długo to jeszcze potrwa?!
Odwróciłem się akurat, by dostrzec błysk klucza. Ból nadszedł z opóźnieniem. Zanim dźwignąłem się z podłogi, silne łapy chwyciły mnie za kołnierz i powlokły w stronę klapy. Zamknąłem oczy.
– Jeśli… ukać… źle… ończy! – głos mechanika tuż przy moim uchu brzmiał jak popiskiwanie myszy. W twarz buchał mi żar wirującego metalu, nozdrza wypełnił smród węgla. – Więc… owienia… pana… a!
Ucisk kolana na karku zelżał. Kościste ręce przewróciły mnie na plecy i zrobiło się cicho.


– Panie Phee? – Coś przyjemnie pachnącego rumiankiem łaskotało mnie czoło. – Igorze! – Uderzenie w policzek nie było już takie miłe.
Uniosłem lewą powiekę.
– Mój łeb…
– Żyje pan? – Sue White przyglądała mi się z bliska. Była blada i zaaferowana. Nos miała zaczerwieniony, oczy pełne łez, i kiedy już zacząłem sobie wyobrażać, że to z mojego powodu, kichnęła. – Och... przepraszam!
– Na zdrowie.
– Dziękuję. – Wytarła mi twarz chusteczką. – Może pan usiąść?
Zebrałem się w sobie i usiadłem. Sięgnąłem dłonią, by na potylicy wymacać guz wielkości kasztana. Łupał jak diabli.
– Co się stało? – mruknąłem, kompletnie zdezorientowany.
– To ja powinnam o to spytać. Przyszłam, a tu drzwi otwarte, podłoga rozpruta, pan obok. Szukał pan skarbu, który zamiast leżeć w ziemi, spadł panu na głowę?
Zacząłem gramolić się na nogi.
– Mogłaby pani wyjąć z lodówki trochę lodu? – Z trudem przetransportowałem się na krzesło. – I co pani tu w ogóle robi?
– Przyszłam dowiedzieć się, co ze śledztwem. – Jedną ręką przyłożyła mi do karku zimny okład, a drugą niespodziewanie pogłaskała po włosach. – Telefonu pan nie odbierał, domyśliłam się, że jest w terenie, więc postanowiłam poczekać pod biurem. No, i jak tam śledztwo?
– W porządku.
– A skąd ta dziura i guz?
– Nie pamiętam – wyznałem szczerze.
– Hm…
– Ta klapa była zamknięta, kiedy pani przyszła? – Wskazałem rozgrzebane deski.
– Tak.
– Zamknął ją – mruknąłem do siebie. – Ale, skubaniec, nie posprzątał.
– Kto?
– Już wiem! – Zerwałem się z krzesła, a guz zaprotestował ostro. – Mechanik... ten szczurowaty chudzielec... – wysapałem. – Powiedział, że coś mi stuka pod podłogą i rąbnął mnie kluczem!
– No to wiemy, skąd guz.
– A potem przez tę dziurę w podłodze chciał mnie oskalpować szyną!
Dziewczyna wpatrywała się we mnie okrągłymi oczami i nagle zdałem sobie sprawę, że wznosząc się nad nią jak Hamlet w obłędzie, z mokrą ścierką zamiast czaszki w uniesionej garści, musiałem wyglądać całkiem głupio. Usiadłem.
– Czy powiedział, o co mu chodzi? – Sue zapytała z przejęciem.
– Pewnie tak, ale wie pani, było dosyć głośno.
– Myśli pan, że to może mieć związek z naszą sprawą?
– Moją, Sue, pani ją tylko utrzymuje.
– No ale…
– Nie wiem. Możliwe.
– Nie sądziłam, że szukanie kelnerki z taniego baru może być takie niebezpieczne!
– Z Angelą nic nie jest takie, jak powinno. – Sięgnąłem po papierosy. – Zapali pani?
– Mam alergię na dym.
Schowałem paczkę.
– Może lepiej z tym skończyć, detektywie Phee.
– Z paleniem?
– Dobre samopoczucie mojego ojca nie jest warte takich guzów! – Zaczęła krążyć nerwowo po przedziale. – Pokryję dotychczasowe koszty. Nie, to jest zbyt ryzykowne!
– Chodźmy, Sue. – Podałem jej płaszcz. – Postawię pani uspokajającego drinka.
– Pije pan w czasie pracy?
– Tylko, kiedy prowadzę śledztwo.
– Ale ja mam alergię na alkohol.
– Jezu...
– To guz? Bardzo boli?
– Boli.
– Ma pan pecha, że trafił na mnie. A raczej, ja na pana.
– Może po prostu wsiedliśmy do złego pociągu.

(...)
I’m giving you a night call to tell you how I feel
I want to drive you through the night, down the hills
I’m gonna tell you something you don’t want to hear
I’m gonna show you where it’s dark, but have no fear
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Nocny pasażer (fragm.) - przez Lena - 02-09-2011, 20:22
RE: Nocny pasażer (fragm.) - przez Mestari - 03-09-2011, 22:43
RE: Nocny pasażer (fragm.) - przez księżniczka - 04-09-2011, 16:18
RE: Nocny pasażer (fragm.) - przez Lena - 09-09-2011, 17:32
RE: Nocny pasażer (fragm.) - przez Kruk - 11-09-2011, 19:18
RE: Nocny pasażer (fragm.) - przez Sylwiamotyka - 12-09-2011, 17:03
RE: Nocny pasażer (fragm.) - przez siloe - 13-09-2011, 10:12
RE: Nocny pasażer (fragm.) - przez Fiteł - 14-09-2011, 14:12
RE: Nocny pasażer (fragm.) - przez sielakos - 22-04-2013, 19:49
RE: Nocny pasażer (fragm.) - przez sithisdagoth - 05-07-2013, 17:14
RE: Nocny pasażer (fragm.) - przez Hanzo - 23-07-2013, 08:42
RE: Nocny pasażer (fragm.) - przez mysteriuslegends - 01-12-2013, 12:07

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 3 gości