Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Uwertura - Rozdział 1, 2
#1
Witajcie Kochani!

Umieszczę tutaj po kawałeczku (nie za dużym) powieść, którą napisałem kilka lat temu.

Gdyby to była gra, oznaczono by ją znaczkiem co najmniej PEGI 16+. Wink

Uwertura to luźna i dość lekka, nieco szowinistyczna opowieść. Trochę seksu, trochę wulgaryzmów głównie stylizowanych, trochę innych rzeczów. Szczególnie polecana fanom fantasy spod znaku maga i miecza Wink

Życzę udanej lektury.

Rozdział 1 „Generałowie”

Ściemniało się. Ostre szczyty skalistych gór Tarrum wżynały się czernią w fioletowo-czerwone niebo. Wąski trakt wiódł krętą nitką poprzez zalesione doliny i porośnięte kosodrzewiną zbocza. Starożytna droga, przy której wyrosło swego czasu wiele osad, teraz ziała pustką, a na każdym kilometrze widać było ślady, które bezdusznie pozostawiła przeszłość. Trójka jeźdźców wspięła się powoli na następne, osłonięte strzelistymi świerkami wzniesienie.
- Varden, to już kolejny zakręt, a ścieżka na wszystkie wiedźmy świata dalej się ciągnie i ciągnie! Ciemnica się robi! Gadałeś, że znasz drogę! – wołał zrzędliwie mężczyzna siedzący na czarnym jak noc wierzchowcu.
- Powiedz lepiej, że lecisz na swój koślawy nochal, Byku! – zaśmiała się kobieta dosiadająca wysokiego siwka asalla – Jeśli chodzi o mnie możemy jechać jeszcze przynajmniej godzinę.
- A kto potem zdejmie mnie z siodła? – zawołał młodzieniec, który przyśpieszył stępa i zrównał się z końmi towarzyszy. Jego asalla, siwy ogier tak naprawdę dopiero zapragnął galopu. Konie z równin Asellirii kochały wiatr i przestrzeń, kochały wolność. Najpiękniejsze okazy służyły w Gwardii Imperialnej inne wyłapywano dla kupców Przymierza, Głów Gildii, czy też jeszcze kilka lat temu dla wodzów armii Enklawy.
Rzeczywiście, dla osób przyzwyczajonych do równin ściemniało się nienaturalnie szybko. Słońce skryte za szczytami gór nie dawało wiele swego blasku, a tutaj, chłód nocy bardzo szybko wypełzał ze skalnych załomów i leśnych zagajników. Szczególnie o tej porze roku.
- Iglior niebawem powinien nas dogonić. Sarino, co on mówił o tej osadzie? – zapytał młody chłopak liczący sobie nie więcej jak dwadzieścia lat.
- Varden, mówiłam ci, że imć Igliora naprawdę ciężko zrozumieć gdy jest pijany.
Mężczyźni popatrzyli po sobie.
- Był pijany? – rzucił przez ramię ten większy i pogonił konia.
- Tak.
Kobieta westchnęła i związała włosy rzemieniem. Obejrzała się za siebie.
- Ostatnio często żłopie jak pańszczyźniany chłop. Obawiam się, że ten idiota leży teraz w jakichś krzakach – chwyciła ponownie uzdę – Kiedyś spije się i trafi na patrol Imperium, a wtedy zawiśnie jak setki mu podobnych na najbliższym drzewie. Co za głupiec!
Zapadła cisza. Słowa Sarin ver Darloon były złowrogo prawdziwe. Podejrzani o walkę przeciwko Imperium w trakcie Wielkiej Wojny nawet po upływie lat rzadko kiedy trafiali przed sędziowskie krzesła.
- Jest mu ciężko.[/p]
Przystanęli.
- Bzdury, imperialny kat nie ma sentymentów – rzekła kobieta, po czym zeskoczyła z siodła i podeszła do niewielkiego strumyczka szemrzącego w skalnym załomie. Kamienny żwir i głazy utworzyły niewielką nieckę, w której zebrała się czysta woda, spływająca z górskiego zbocza.
Chłodniejszy wiatr poruszył koronami drzew, które otaczały wędrowców, a szelest liści wypełnił powietrze przesycone zapachem lasu z domieszką górskiej ostrości. Noc na wyżynach odstraszała większość podróżników. Mało który ryzykował samotną podróż gdy istniała groźba, że noc zastanie go nieopodal Gór Tarrum, chyba, że był zbiegiem i nie miał innego wyjścia.
- Wolałbym wpaść na zgraję rozwścieczonych wiedźm niż znów poskramiać uchlanego Igliora – powiedział cicho Varden, po czym zsiadł z konia i również skorzystał z dobrodziejstwa źródła.
- Bacz na słowa. Dwa dni temu te cipy niepiżdżone prawie że nas miały. Dupa boli mnie do dziś! – obruszył się Byk po czym usiadł na kamieniu i zasyczał ostentacyjnie – Gnała je chyba sama Wielka Pizda! Sucze plemię! Ciasne maciory niemyte!
- Milcz Byku, dość tego, jedziemy – powiedziała Sarina, tłumiąc ogłupiające emocje jakimi był gniew i chęć zemsty. Są rzeczy których pomścić się nie da. Przynajmniej nie w chwili obecnej.
Mężczyzna zacisnął pieści po czym ponownie spojrzał w kierunku, z którego spodziewali się, że niebawem nadjedzie ich towarzysz. Po chwili warknął głucho.
- Jak ten kozi syn ramolony przywlecze truchło tak mu mordę wypizdam, że będzie zęby zbierał po całym Kanderron!
- Nie będziemy czekać. Te suki z Aorlum na pewno wiedzą w którym kierunku się udaliśmy. Iglior musi radzić sobie sam.

Kręty trakt ciągnął się wzdłuż dzikich stoków Gór Tarrum, które stanowiły naturalną granicę pomiędzy Ziemiami Zewnętrznymi a prowincjami Imperium. Niegdyś przez niedostępne pasmo wiódł szlak, którym to w latach Wielkiego Pokoju przybywały na ziemie Imperium Karradonu karawany kupieckie z jedwabiem Saradon, kością słoniową i szlachetnymi kamieniami o wyśmienitych szlifach. Były to czasy dostatku dla niemal wszystkich mieszkańców państwa, rozwoju handlu jak i sztuki. Wszystko się zmieniło, gdy w górach odkryto złoto oraz żelazo. Kopalnie wzrastały jedna obok drugiej, a w południowe prowincje zaczynały ściągać coraz to silniejsze zastępy zbrojnych, aby strzec urobku przed rabusiami, oraz zakusami sąsiednich załóg. Kiedyś wąska i cienka granica musiała zostać naruszona. Zaczęło się niewinnie. Wolne Kompanie Kupieckie którym przewodziły Głowy Gildii zawiązały sojusz aby zebrać fundusze i stanowić poważniejszą konkurencję dla Imperium oraz sąsiednich królestw. Nazwali się Przymierzem, nieco później ludzie z zewnątrz zaczęli określać ich mianem Enklawy. W odpowiedzi Imperator skierował większe siły pod dowództwem swego generała, doświadczonego Alvara var Delichora, niegdyś pułkownika Imperialnej Husarii. Drobny spór, niewielka napaść i pożoga wojenna objęła całe południe, przedgórze, wschodnie rubieże oraz sporą część Ziem Zewnętrznych. Rozpętało się trwające niemal sześć lat szaleństwo, które stopniowo pochłaniało coraz więcej ofiar, a swym zasięgiem rozprzestrzeniało się z zatrważającą szybkością.
Blizny nie znikają nigdy, rany goją się z ogromnym trudem, a te które widać na okolicznych ziemiach wydaje się, że wciąż ropieją toczone gangreną. Wyjechali z gęstego lasu na polanę, której czarny, wypalony krąg raził w oczy dysharmonią i ukrytą grozą. Trójka jeźdźców ruszyła powoli przed siebie, kierując się w stronę najbliższych zabudowań. Przystanęli kilka kroków od kamiennej ściany domostwa osmalonego dymem i sadzą. Kobieta zsiadła z konia i przywiązała go do resztek płotu, który zapewne jeszcze jakiś czas temu stanowił zagrodę dla trzody. Mężczyźni jej towarzyszący również zsunęli się z wysiłkiem z siodeł.
- Rozejrzę się. Nie powinni nas już dziś ścigać, robi się ciemno – powiedziała cicho po czym ruszyła niespiesznie, mijając róg chaty.
- Uważaj na siebie maleństwo. Żebyś nam nie znikła jak Iglior, rzygol ramolony! - odezwał się Byk po czym przywiązał konia do deski, niezważając na ciche prychniecie Sariny. Poruszał wielkimi ramionami żeby uprząż, w której nosił ciężki topór ułożyła się i nie uwierała w plecy.
- Przyniosę trochę drewna jeśli mamy się tutaj zatrzymać na noc. – powiedział z uśmiechem Varden po czym przerzucił uzdę przez belkę.
- Dobra, jakby co wołaj, ja się napiję – olbrzym usiadł ciężko na kamieniu, wyciągając niewielką, metalową piersiówkę, którą zabrał poległemu pułkownikowi po bitwie o Derre.
- Zrób to tak, żeby nie widziała pani Darloon. Znów zacznie krzyczeć – rzekł chłopak na odchodne, po czym poprawiając pas z mieczem skierował się w przeciwnym kierunku niż kobieta.
Wioska spłonęła dawno temu. Krok za krokiem chłopak wchodził w obręb zabudowań i miał coraz większe przekonanie, że nie był to naturalny pożar. Ogień nie topi kamieni, nie nadtapia metalowych zawiasów. Podniósł kilka patyków, z dwie nie do końca spalone deski po czym podszedł bliżej ciemnych od dymu murów jakiejś chaty. Okna ziały pustką.
Odwrócił się nagle. Miał wrażenie, że ktoś przebiegł nieopodal, w gęstniejącym półmroku. Jakaś mała postać przemknęła pomiędzy murem a ścianą. Kątem oka spostrzegł ją ponownie, tym razem zarys jasnej dziecięcej sukieneczki.
- Źle się dzieje – zamruczał pod nosem aby dodać sobie animuszu i podniósł kolejne drzewo.
– Spać... trzy dni w siodle... – dodał jeszcze po chwili i zajrzał, ignorując ostrzegawczy szept intuicji, do wypalonej chaty przy zniszczonym pastwisku.
Wszędzie walały się szare patyki deski i nadpalone elementy dachu. Varden westchnął i przecisnął się przez osmalone drzwi, których zwęglona futryna ledwie trzymała się kamiennych ścian. Sięgnął po jeden z patyków, w półmroku nie dostrzegł niczego osobliwego, gdy złapał za drugi krzyknął i natychmiast wyrzucił znalezisko.
Wzburzając niewielką chmurę pyłu fragment kręgosłupa z osadzoną na nim dziecięcą czaszką wpadł w popiół. Varden oddychał szybko i rozejrzał się z paniką w oczach. Serce waliło mu w piersi niczym bębny doboszy. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że to co zbierał na opał to nie są ani gałęzie ani niedopalone resztki mebli. Niejeden raz później, po wypiciu kilku piw za dużo wyrzucał sobie jak mógł wtedy pomylić ludzkie szczątki z nogą od stołu.
Wciśnięty w kąt leżał niemal nienaruszony szkielet, a w jego przykurzonych rękach wczepiony był mniejszy. Mała klatka piersiowa zapadła się w żebra matki. Zwęglona czaszka dziecka odpadła od ciała.
- To była egzekucja – odezwał się kobiecy głos za nim.
Varden aż podskoczył.
- Ale...
- Nie cierpieli, ogień czarownic spala ciało w ułamku sekundy – jej głos był posepny, dawno go takim nie słyszał.
- Potwory – sapnął, tracąc dech w piersi.
- Chodźmy stąd – powiedziała Sarina, po czym złapała młodzieńca za ramię – Chodźmy stąd, to nie jest dobre miejsce na noc. Musimy ruszać!
- One nie ży... małe dzieci... matki.
- Rusz się do cholery – rzuciła podniesionym głosem, a jej władczy ton wreszcie wyrwał Vardena z otępienia.
- Tak, nie zostanę tutaj ani minuty... – Wybiegł z chaty i oparł się ciężko o ścianę.
Wysoka kobieta podeszła do niego, położyła mu dłonie na ramionach i spojrzała w oczy. Jej własne były zielone jak szmaragd, kiedyś piękne, dziś chłodne i pozbawione blasku.
- Varden, oddychaj głęboko, postaraj się uspokoić oddech, a poczujesz się lepiej.
Starał się najlepiej jak mógł spełnić wypowiedziane beznamiętnym tonem polecenie. Trochę to trwało, ale w końcu udało się uspokoić walące serce i okiełznać płuca. Zimny i opanowany głos dowódcy pomógł mu.
- Lepiej?
- Lepiej – odparł słabo po czym zaczął zmierzać w stronę koni.
Sarina stała jeszcze przez chwilę, rozglądając się uważnie. Miała dziwne wrażenie, jakby ktoś przebiegł nieopodal i znikł w spalonym domu. Mogłaby przysiąc ze zobaczyła umykającą w półmroku dziewczynkę o jasnych włosach. Zawahała się, szybko jednak zwyciężył pragmatyzm. Zmęczenie przecież robi swoje.
Potrząsnęła głową i ruszyła pośpiesznie za Vardenem nie oglądając się więcej za siebie.

- Byk? – odezwał się Varden wychodząc zza zabudowań. Rozejrzał się powoli. Konie stały parskając niespokojnie. Były przywiązane tam gdzie je pozostawili, lecz przyjaciela nigdzie nie było widać.
- Byk? – zapytał ponownie, po czym odwrócił się nagle, słysząc za sobą kroki.
- Coś taki strachliwy Var, gdzie jest Byk? – zapytała Sarina po czym przyklękła przy większym kamieniu – Jego piersiówka. Znowu pił obdartus.
Westchnęła.
- Gdzie on jest? Byk!
Odpowiedziała jej cisza.
- Gdzie ten stary dureń poszedł! – warknęła kobieta – Quirin! Wracaj musimy jechać!
Varden odetchnął głębiej.
- Może go poszukać? – jego głos drżał lekko.
- Żebyś i ty mi się zgubił? Iglior teraz Byk... na bogów co się dzieje? – cedziła kobieta podchodząc do wierzchowców – Miej broń w pogotowiu, mam złe przeczucia.
Stali przez chwilę w ciszy, którą zmącił jedynie cichy klik naciąganej kuszy. Chłopak sięgnął po bełt i spoglądając w stronę krzewów wsunął go w łoże broni. Wiatr szumiał lekko podczas gdy słońce już niemal całkowicie skryło się za szczytami gór. Mrok gęstniał w oczach. Zaszeleściły krzaki.
Varden wymierzył broń.
- Co tak stoicie jak cipy Imperatora w haremie, dlaczego nie widzę ognia? Dlaczego nie czuje pieczeni? – warknął olbrzym wytaczając się z krzaków.
- Gdzie ty się szlajasz Byk? Narobiłeś nam stracha.
- Wsadź to sobie w żyć i poszukej mojej flaszki! Wyleciala mi jak leciałech się wyszczać.
- Ciągle problemy z pęcherzem? - Varden zdjął bełt po czym zaczął przypinać broń do siodła.
- Że jasna cholera.
- Nie chowaj, chyba będziemy mieć gości – rzekła Sarina tonem wypranym z emocji.
– Rusz zad Byk!
Gdy kończyła mówić na polanę wypadło kilkunastu jeźdźców gnając galopem w ich stronę. Dwie postacie prowadzące kolumnę zbrojnych jaśniały dziwnym, srebrno-błękitnym blaskiem. Miały wzniesione ręce, a ich włosy połyskiwały niczym zwierciadło wody rozwiane przez podmuch powietrza.
Quirin rzucił się w stronę wierzchowców i pośpiesznie dosiadł swojego. Wielokrotnie pomimo swoich wielkich rozmiarów zaskakiwał zręcznością i szybkością w sytuacjach, które tego wymagały. Varden z wprawą założył bełt, przechylił się w siodle, wymierzył i strzelił.
Świetlista postać opuściła ręce i zachwiała sie w siodle. Chłopak nieczekawszy ani chwili ruszył pędem za zrywającą się do galopu Sariną. Chwilę później zrównał się z nimi Byk, a jego rosły wierzchowiec wierzgał niespokojnie z trudem dając się okiełznać.
Rozległ się huk, zaraz potem mijane przez towarzyszy drzewo zmieniło się w rozdmuchaną chmurę drzazg, niszczących ubrania i haratających skórę. Przejechali przez raniącą zasłonę. Varden krzyknął, gdy ostry fragment zaorał jego policzek, ale tym bardziej pogonił konia czując jak włoski na skórze zaczynają mu się jeżyć.
- Ruszać się do cholery, zbierać zapiżdżone dupy!
Zacisnęła zęby gdy jakaś gałąź cięła ją przez kark pozostawiając krwawiącą szramę.
- Nie uciekniemy im! Diabli dodają im sił! – krzyczał Varden, rozpaczliwie oglądając się za siebie.
Dwie świecące postacie parły naprzód, rozrzucając dookoła demoniczny blask. Cienie powołane w ten sposób do życia zdawały się ścigać uciekinierów w szaleńczej obławie. Każda gałąź ożywała wyciągając ramiona po rozpędzonych ludzi.
Kolejny huk rozległ się znacznie bliżej, a przeraźliwy błysk ściął drzewo, które łamiąc kilka mniejszych z jękiem protestu zwaliło się na ziemię.
- W górę, w górę, w górę! – wrzeszczał Quirin podrywając wierzchowca do skoku, który mocnymi pęcinami ściął mniejsze gałązki, zerwał liście i wylądował po drugiej stronie. Towarzysze postąpili podobnie jeden za drugim przywierając do grzywy swoich koni.
Nagle zrobiło się zimno, a włosy na całym ciele zaczęły się jeżyć wywołując gęsią skórkę i dziwne mrowienie. Nie zwracając na to uwagi pędzili co koń wyskoczy w desperackiej nadziei uchylenia się z zasięgu mocy. To było jednak niemożliwe, przypominało bowiem okręt próbujący uciec przed sztormową falą. Ziemia się zatrzęsła i zadzwoniło im w uszach. Varden obejrzał się mimowolnie za siebie, a oczy go zapiekły, choć nic nie był w stanie dostrzec czegokolwiek poza ścigającymi ich świetlistymi nemezis.
- Szykują się! Bogowie! – krzyknął po czym przywarł do grzbietu swojego konia.
Sarina zacisnęła zęby, czując jak dookoła zbiera się energia. Wiele razy to widziała. Falujące powietrze choć panował chłód, widziała drżącą ziemię, umierające owady, które na kilka chwil przed zagładą zasypywały hełmy i pancerze zbrojnych niczym złowrogie proroctwo. Krew uderzała w skronie, jej szum był wtedy głośny niczym odgłos rzeki.
Agonalny wrzask koni przeszył powietrze. Błysnęło światło. Smugi jaśniejącej niczym pioruny energii przeszyły wierzchowce, przebiły jak potężne włócznie.
Varden upadł wijąc się z bólu. Błysk minął go o kilka cali, osmalając skórę, a ostrze mocy przebijające jego konia oparzyło nogę. Spróbował wstać, jednak stracił równowagę, a ziemia przed nim umknęła.
Nie potrafiłby powiedzieć jak długo się turlał, jak długo obijał o gałęzie, kamienie i pnie drzew w ciemnościach czarniejszych niż noc. Gdy wreszcie zatrzymał się, błękitna poświata znikła, zapadła cisza a jego urywany oddech był jedynym dźwiękiem mącącym nocną toń.

- Gdzie on jest? – odezwał się kobiecy głos.
- Znikł, musiała go pani spalić tymi magicznymi czarami! – odpowiedział pośpiesznie niezbyt rozgarniętym tonem jakiś mężczyzna.
- Bzdura. Nieważne, poproszę moje ubranie.
- Ten suczy syn mnie trafił Aselin, chcę go mieć! – warknęła druga kobieta.
- Zagoi się, mamy generałów, nic poza tym się nie liczy. Pomóż mi się ubrać żołnierzu.
- Rozkaz, pani!
Zachrzęściła zbroja, ktoś podjechał konno i zeskoczył z wierzchowca.
- Pani Devri rodu Louhanna, pomogę.
- Zamknij się smarkaczu! Przytrzymaj to. Dobra, teraz przełóż to – warknięcie – I nie dotykaj rany!
- Nie bój się Devri – odezwała się kobieta nazwana przez towarzyszkę Aselin – Z tych lasów nie ucieknie. A nawet jeśli to dokąd? Dostaniemy go a wtedy będziesz mogła mu zrobić co zechcesz. Sama chętnie obetnę mu coś, nie było rozkazu dotyczącego towarzyszących im żołdaków... ale teraz weź się w garść. Kapitanie Tarmon zawiąż mi bluzkę, chyba tylko ty to potrafisz.
- Kapitanie Tarmon?
- Tak pani?
- Zabierz te szczury do pozostałych. Uważaj na tę wywłokę, jest chyba jedyną godną rywalką w całej tej zapijaczonej bandzie przegranych bohaterów.

Edytowano celem wprowadzenia poprawek 17 lipca
"Mówię sam do siebie, ale ponieważ cenię sobie swoją opinię, nadałem sobie tytuł doktora." Erich Segal
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Uwertura - Rozdział 1, 2 - przez Chrisiok - 15-07-2011, 08:41
RE: Uwertura - Rozdział 1 - przez Kassandra - 15-07-2011, 15:06
RE: Uwertura - Rozdział 1 - przez Chrisiok - 17-07-2011, 12:48
RE: Uwertura - Rozdział 1 - przez Kassandra - 02-08-2011, 09:15
RE: Uwertura - Rozdział 1 - przez Chrisiok - 18-07-2011, 10:15
RE: Uwertura - Rozdział 1, 2 - przez Mortis - 18-07-2011, 22:47
RE: Uwertura - Rozdział 1, 2 - przez Chrisiok - 19-07-2011, 18:45
RE: Uwertura - Rozdział 1, 2 - przez Lena - 19-07-2011, 22:45

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości