Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 1
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Łuska Gahanazara
#4
I

Znany nam już młody mag wędrował właśnie do Furimenu, gdzie, oprócz dworu królewskiego, znajdowała się siedziba Wysokiego Zgromadzenia Magów Echaru, Nuremontu.
Czarodziej, wysłany z małego, wręcz wiejskiego punktu Zgromadzenia, niósł w swojej niewielkiej, skórzanej sakiewce głos swojego przełożonego, w sprawie wydobywania czarnego złota, pozostałości po Najeździe Smoków, dwieście lat temu. Metal ten miał silne właściwości magiczne. Umiejętnie umieszczony w kosturze maga, zwiększał moc jego zaklęć i poprawiał celność czarodziejskich uderzeń. A pod nazwą „czarne złoto” kryło się określenie: „łuski mrocznego smoka”.
Ekscentryczny mag z prowincji, przełożony młodzieńca, dał głos na „nie”. Nie chciał wydobywania tego metalu. Dlaczego? Bo czarne złoto było wbrew jego surowym, wręcz ascetycznym zasadom. W jego filii Zgromadzenia wykładano tylko teoretycznie magię, gdyż ekscentryk uważał, że używanie czarodziejstwa zaburzało równowagę wszechświata. Można by wręcz powiedzieć, że chłop, który miał parę zaczarowanych drobiazgów, na przykład monetę, która zawsze pokazywała reszkę, był bardziej zaawansowanym magiem niż on. Dano mu posadę przełożonego na wsi z powodu właśnie jego poglądów i wpływowych krewnych, którzy nie pozwalali na jego całkowite usunięcie ze Zgromadzenia.
Posłaniec – mag o imieniu Pavay, dojrzał na horyzoncie strzeliste wieże stolicy Królestwa, masywne baszty obronne, zbudowane z szarego kamienia, ceglane blanki na szerokich, wysokich murach. Stalowa brama, wykuta przez krasnoludy, była otwarta: był dzień targowy. Do miasta ściągało setki wieśniaków, przekupek i handlarzy.
Pavay od razu dostrzegł wieżę Nuremontu. Była smukła, zbudowana głównie z kości słoniowej. Na szczycie połyskiwał olbrzymi brylant, skupiający promienie słońca. Wokół niego i baszty lewitowała duża ilość diamentów i opali, ściągając feerię barw na całe miasto. Nadawało mu to lekko baśniowy wygląd.
Na małym pagórku stał pałac królewski, otoczony jeszcze bardziej masywniejszymi murami i wieżami obronnymi. Widniało tam setki otworów do wylewania smoły na wrogów lub strzelania z łuków.
Furimen miał także gorszą stronę. Były to slumsy, siedziba Gildii Żebraczej, biedaków, trądu i innych zaraz. Były one otoczone niskim płotem, sięgającym pasa. Tam prawo nie sięgało. Nieliczni strażnicy popijali w karczmie „Pod Deszczową Chmurą”, a na ulicach plenił się nielegalny handel, ubóstwo, kradzieże, morderstwa i pijaństwo.
Pavay miał to szczęście, że nie musiał przejeżdżać przez tą dzielnicę.
Wjechał przez Wielkie Wrota do Furimenu, po czym skierował się na plac. Przepychając się przez tłum chłopów, dotarł w końcu do drogi, która miała go doprowadzić do centrum magicznego Echaru, gdzie najwięksi magowie pracują nad uwarzeniem życia, czarami śmierci i zaklęciami bogactwa.
Zauważył tu znanego sobie bajarza. Podszedł do niego.
- Jak udało ci się, starcze, mnie wyprzedzić?
Staruszek tylko wzruszył ramionami i wrócił do targowania się o jabłko.
Mag zlekceważył staruszka i wrócił na drogę do wieży. Przypatrywał się lewitującym kryształom, satelitom baszty. Fascynowały go. Pavay jeszcze nie wiedział, że napędzała je siła czternastu szamanów wrogiego kraju. Co dwadzieścia lat Nuremont wysyłał posłańców do Aranu, skąd pochodzili ci ludzie. Stepy, po wytępieniu nomadów, zostały zaludnione przez lud przybyły ze wschodu. Miał on dziwne, skośne oczy, był niski i krzykliwy. Fascynował się naturą. Nie znał magii; praktykował wyłącznie szamanizm. Jako, że władcy tego ludu wyprawiali się na graniczne wioski i posterunki, a król Tasmed nie pozostawał mu dłużny, Zgromadzenie postanowiło wykorzystać moc natury do tego cudu miasta Furimen: Lewitujących Kryształów.
Mag zjechał w boczną ulicę, prowadzącą do Siedziby. Droga wiła się między bogatymi apartamentami ambasadorów i magnatów; elfowi posłańcy zasadzili tu swoje wielkie dęby, i teraz zwykły lud podziwiał nadziemne mieszkania, tchnące tajemniczością i lekkim przepychem. Domy krasnoludów zaś aż świeciły od drogich kamieni i cennych metali, czasem nawet w nadmiarze.
Bliżej wieży Wysokiego Zgromadzenia znajdowały się mieszkania magów, pełne strzelistych wieżyczek, z przydomowymi ogródkami, pełnymi rzadkich ziół i kwiatów, strzeżonych przez oswojone chimery na grubym, sirgvanowym łańcuchu.
Pavay wpatrywał się w te bogactwa, myśląc o dobrej prezentacji, nawet przy takiej rzeczy jak oddanie głosu swojego „mentora”. Po prawdzie, młodzieniec był bardzo utalentowany, znający się świetnie na czarach i wszelkich zaklęciach, nieskażony jeszcze robakiem chciwości, tak popularnym wśród magów starszych od niego od dekadę. Ale to nie zabraniało mu wpatrywać się z zachwytem i podziwem na witrażowe okna, dzikie bestie na łańcuchach i posągi bohaterów ciskających gromy w altanach.
Mag sam nie wiedząc kiedy, dotarł do Bramy Iskier, wiecznie świecącej dziesiątkami diamentów, magicznie wzmocnionej, żelaznej kraty. Zapukał do małych, metrowych drzwiczek. Otworzyły się, wyszedł z nich jakiś karzeł, mocno zapuszczony. Przyjrzał się Pavayowi, który pokazał mu świstek pergaminu, potwierdzony pieczęcią jego przełożonego. Kartka głosiła, że ten oto młody mag (tu następował dokładny opis jego osoby) przybywa do Nuremontu z zadaniem odniesienia głosu swego przełożonego. Widniał tam także odręczny, pełen zawijasów podpis.
Karzeł coś pomruczał, wrócił przez swoją furteczkę za mury. Pavay cierpliwie czekał. W końcu krata uniosła się do góry. Odźwierny coś zachrumkał, ale na szczęście do uszu magika doszły tylko słowa:
- Witamy w Zgromadzeniu! - po czym przejął od chłopaka uzdę konia i zaprowadził go do stajni.
Pavay spojrzał i go zatkało.
Wijąca się, kręta dróżka, na której granicach, idealnie co pół metra stała mała, okrągła kulka ze srebra, prowadziła do wielkich, dębowych drzwi. Po obu stronach ścieżki rosły wielkie drzewa, dziwne zioła i kwiaty. Ich zapał przyprawił młodzieńca o zawroty głowy. Jednak otrząsnął się on szybko i spacerowym krokiem ruszył do wieży, słuchając miłego dla ucha chrzęstu żwiru pod stopami.
Ścieżynka miała parę odnóg. Jedna z nich prowadziła do małego zagajnika, gdzie stało parę ławeczek i misa z wodą dla ptaków. Druga, do placu z fontanną. Wodą tryskał tam smok ze złoconymi łuskami.
Trzecia dróżka znikała w dziwnej, niebieskawej i widocznie magicznej mgle. Oko Pavaya wychwytywało tylko kontury jakichś pomników lub posągów.
W końcu dotarł do wielkich drzwi. Straż pełniło dwóch mężczyzn z halabardami, ze srebrnymi sokołami na napierśnikach.
Mag pchnął drzwi, które zaskakująco lekko otworzyły się na oścież. W uszy uderzył go gwar setek rozmów, w ogóle niesłyszanych z zewnątrz. Wysocy magowie z długimi, krótkimi, rozczochranymi lub przylizanymi brodami, w kolorowych szatach rozmawiali o różnorakich rzeczach, zarówno tych błahych, jak i mogących zaważyć na losach królestw.
Pavay, krocząc pod ścianą, kłaniając się to tu, to tam, szybkim krokiem podszedł do małych drzwi, prowadzących do gabinetu Sekretarza.
Niski, wysuszony człowieczek, noszący na nosie najnowszy wynalazek: okulary, zerknął na znad stosu papierzysk na młodzieńca. Ten skinął głową, wyjął z sakwy dokument z głosem, położył na biurku i powoli zaczął wycofywać się do wyjścia.
Sekretarz jednak powiedział, dziwnym, chrzęszczącym i nieprzyjaznym głosem:
- Pan Deraon cię oczekuję, uczniu Gorana.
Mag szeroko otworzył oczy i wbił wzrok w drzwi, prowadzące do siedziby czarodzieja, który był odpowiedzialny za nabór uczniów do nauki w samym Nuremoncie.
Sekretarz niecierpliwie skrzeknął:
- No dalej, ja tu muszę pracować.
Potem pomruczał jeszcze przez chwilę, i wrócił do zajmowania się swoimi papierami.
Pavay podszedł do drzwi, zdobionych roślinnym, miedzianym ornamentem. Powoli nacisnął klamkę i otworzył je szeroko.
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Łuska Gahanazara - przez Geek - 09-07-2011, 19:31
RE: Łuska Gahanazara - przez anarchist - 10-07-2011, 08:56
RE: Łuska Gahanazara - przez Morydz - 11-07-2011, 10:00
RE: Łuska Gahanazara - przez Geek - 12-07-2011, 07:11
RE: Łuska Gahanazara - przez przemekplp - 11-12-2011, 17:02

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości