Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
III Alternatywa
#1
I Na rozdrożu

Pierwsza myśl jaka przyszła mi do głowy gdy mnie złapali nie wróżyła nic dobrego. Powiem szczerze i bez ogródek. To była masa niecenzuralnych słów, która rzuciła się do ataku na moje pozostałe trzeźwo myślące neurony. Szkopy trzymały mnie za ręce, a ich dowódca, niejaki Herman von Gasvoh, darł się i okładał mnie skórzaną rękawiczką. Nie wiem co krzyczał. Jego twarz wyglądała jak spalony ryjek prosiaka, którego wyciągnęli dopiero co z pieca. Pluł i parskał w moją stronę, chcąc przez to chyba wyciągnąć ode mnie jakieś informacje. Gówno mnie to obchodziło. Przeważnie było tak, że gdy nie chciałem to nie umiałem niemieckiego. Tak było i tym razem.
Gdy esesman zrozumiał, że to mnie bardziej bawi niż przeraża, rozkazał wnieść mnie do bunkra. Lanie szpiega po pysku na dworze gdzie jest minus dwadzieścia stopni w końcu może się znudzić. Dlatego, jak na razie, plan działał bez zarzutów. Fakt, nie był to dobrze przemyślany plan i posiadał wiele niedomówień i zapytań, ale póki co „niewykryty” schodziłem na dół.
-Panowie! To jakieś cholerne nieporozumienie… –
Nawijałem po polsku, aby jeszcze bardziej uwierzyli w to, że przez przypadek dałem się złapać, o ile w ogóle tak myśleli. Herman szedł z przodu, z czołem wysoko podniesionym. Pistolety maszynowe obu żołnierzy uderzały raz za razem o boczne ściany ciasnej klatki schodowej.
-… z wsi niedalekiej pochodzę! Zabłądzić musiałem w tej śnieżycy! To chyba nie przewinienie zabłądzić, prawda? Bądźcie ludzie, puśćcie mnie!- esesman nie wytrzymał! Wydarł się znowu, aż prowadzący mnie żołnierze stanęli dęba, jakby to On się na nich darł, a nie na mnie.
-Schnauze in der Nähe! –
„to chyba znaczyło zamknij ryj” pomyślałem sobie z uśmiechem w duchu. Tym razem jednak nie trzasnął mnie esesman, ale jeden z niosących. Tak potężnie w brzuch, że aż mi zamigotał świat przed oczami.
Po kilkunastu stopniach byliśmy już przy dyżurce, gdzie podoficer otworzył stalowe drzwi do laboratorium. Tam „Prosiak” we wrzawie moich ciągłych próśb i wrzasków przez chwilę gadał z jakimś doktorkiem. Całkowicie jakby obojętny w mojej sprawie, nawet nie spojrzał na mnie ani razu tylko powiedział coś jednemu z żołnierzy, gdy skończył z tamtym. Ja miałem czas żeby rozejrzeć się trochę. Korytarz był dosyć długi, po bokach zaś kilka par drzwi. Pewnie większość prowadziła do pomieszczeń, gdzie prowadzono eksperymenty nad systemem naprowadzającym. Po chwili z jednych drzwi po lewej stronie wybiegł mężczyzna, dosłownie z szarym kolorem skóry. Z jego ust toczyła się piana. Biegł na wprost nas, jakby na oślep, uderzając barkami o ściany korytarza. Padł strzał z Walthera. Przestałem udawać durnia. Wszystko zaczęło się wyjaśniać, co oznaczały te dziwne tabliczki z zagrożeniem i dlaczego ten obiekt wyglądał jak opuszczony, a był tak chroniony jak Bunkier Hitlera. Zamknąłem się. Moja sytuacja właśnie przybrała zły obrót. Zrozumiałem, że teraz nie będą mnie przesłuchiwać. Ani teraz, ani nigdy. Nie zdążyłem zareagować. Szybkie uderzenie kolby posłało mnie na ziemie.

Śniła mi się ciemność, jakbym stąpał po dnie morza. W koło mnie pływało wiele okazów ryb, nawet takich których nie znałem. Każdy krok niósł ze sobą uczucie zatapiania się w piasku, który jak bagno wciągał moje stopy. Mogłem zupełnie spokojnie oddychać, moje oczy widziały wszystko wyraźnie. Tak jakby samo morze było idealnie przezroczyste, jak powietrze. Czułem spokój i miałem wrażenie, że gdy spaceruje tak po tym dnie to czas stoi w miejscu. Jakbym nie miał w ogóle lat. Co jakiś czas wydawało mi się, że wśród tej ciemności widzę ludzi, a raczej ich twarze. Spoglądają na mnie z nieukrywaną ciekawością. Do tego gdzieś w tle, jakby z oddali jakiś głos. Ktoś jakby często powtarzał lub mówił z daleko „Hoffnung”. Dziwne. Nie byłem w stanie sobie przypomnieć co to znaczyło. Teraz, jak byłem na dnie, wszystko wydawało się takie nie istotne. Nie ważne nawet było to, że to był tylko sen. Jednak był tak realny, tak realny, że mógłbym przysiąc, iż czułem tą wszechogarniającą wodę i mrok.
Morze, które mnie otaczało nie było zimne, nie było też ciepłe. Było idealne. Jak otaczające powietrze którego nie widzisz, ale czujesz. Czułem wodę, czułem też bąbelki, które raz za razem wypływały z jakiś mniejszych nurtów wodnych. Skąd one płynęły? Nie wiem. Nie wiem też, co zakłóciło ten spokój, ale nagle dno morza rozświetliło się jakby zamiast piasku było tysiące luster zwróconych w kierunku gorejącego słońca. Moje oczy przebiła światłość, blask tak mocny że poczułem ból.

Wokół panował chaos. Dziwaczna maszyneria wyglądająca na pompy wodne tłoczyła powietrze i inne związki do różnych szklanych butli i kabin. Z sufitu sypał się strop, a lampy, które nie pospadały na ziemie, zwisały kołysząc się na pojedynczych czasem podwójnych kablach. W tle słychać było zamieszanie. Krzyki niemiecki żołnierzy za drzwiami były przerażające. Darli się chyba - Wir begruben! WIR BEGRUBEN!- z tego co pamiętałem, nie było to optymistyczne.
Spojrzałem na ręce, potem nogi i klatkę piersiową. Do każdej z tych części prowadziły rurki z jakimiś chemikaliami, podczepione do mojego organizmu. Wokół mnie był szklany zbiornik. Nie. Raczej to Ja byłem w tym zbiorniku. Szczęście w nieszczęściu, obok mojej głowy w ścianie tkwiła mała, ale ostra część kilkumetrowej metalowej konstrukcji, która prawdopodobnie oderwała się od sufitu kiedy nastąpił wstrząs. Gdybym stał kilka centymetrów bliżej… .
Zielona maź była wszędzie. Pod moimi stopami było szkło, plastik, jakieś części innych urządzeń. Stałem nagi, z tymi gównem wpiętym w moje ciało. Mój organizm właśnie się obudził, czułem jak mięśnie zaczynają na nowo pracować. Najpierw poruszyłem lewą rękę, potem prawą. Zacząłem powoli wyciągać rurki. Nie wiem, która to była ale przez tą france, a raczej płyn co był w niej, upadłem na podłogę jak trup. – No tak, nogi –stwierdziłem krótko patrząc jak dopiero teraz w tej pozycji, nogi odzyskiwały połączenie z mózgiem. Upadek na szkło nie był przyjemny, ale znieczulenie, które miałem we krwi nadal pracowało, więc nadal mogłem cieszyć się brakiem bólu, póki co.
Po chwili podniosłem się z kolan, wyprostowałem plecy i zrobiłem kilka kroków w przód. Stałem na metalowych kratach, które otaczały podwyższenie. Z tej perspektywy nie widziałem co na nim jest, ale to na pewno był jakiś panel kontrolny. Niestety nie byłem sam w pomieszczeniu, prócz mnie w komorach pływało kilku innych ludzi. Zbiorniki te były pełne tej zielonej breji, a mężczyźni w środku byli martwi. Większość z nich utopiła się, gdyż kable z tlenem zostały poprzecinane albo po prostu odłączone. Wyglądało na to że miałem niewyobrażalne szczęście, iż zbiornik został uszkodzony zanim zabrakło mi tlenu lub ktoś nie odłączył mnie od niego. Gdy wszedłem na podwyższenie, zauważyłem ciało doktorka w dziwny szarym płaszczu. Z jego pleców sterczał kawałek konstrukcji sufitu a koło rozwalonej głowy, potężny żelbetonowy kloc.
–To chyba ten kutas, powyłączał większości tlen. –
stwierdziłem rozbierając go z płaszcza i reszty ubrań. To był starszy facet, może po pięćdziesiątce.
– Nie wiem, co te szwaby tutaj kombinowały ale to przypomina jakąś bardziej okropną wersje obozów zagłady. – pomyślałem w duchu.

Gdy przebrałem się w zakrwawione ciuchy doktorka, podszedłem do drzwi. Krzyki niemiecki żołnierzy umilkły więc mogłem powoli przygotowywać się do opuszczenia tego pomieszczenia. Nagle kompleksem znów targnęła olbrzymia eksplozja. Upadłem uderzając głową o ścianę. W tym samym momencie środek pomieszczenia zasypała ziemia i kawałki żelbetonu, grzebiąc bezpowrotnie dowody chorych eksperymentów trzeciej rzeszy. Po kilku minutach z głębi korytarza usłyszałem przytłumiony krzyki - Wir sind frei!- nietrwały długo. Dosłownie parę sekund później dziwne odgłosy wystrzałów dały do zrozumienia, że właśnie ktoś jeszcze znalazł się w kompleksie.

To nie był odpowiedni moment na opuszczenie bezpiecznego, zamkniętego pomieszczenia, w którym się znajdowałem. Strzały oddalały się i przybliżały przy akompaniamencie krzyków i rozkazów jakiegoś człowieka. W końcu, po kilkunastu minutach rozległa się cisza. Ta cisza tym razem nie wydawał mi się przyjazna. Tak nagle ucięta oznaczała jedno, ktokolwiek zaatakował ten ośrodek, właśnie odniósł zwycięstwo.
Spojrzałem na drzwi. Jakieś dziwne przełączniki i migający punkt. Nie było żadnego miejsca na klucz ani też żadnej cholernej klamki. Zacząłem gorączkowo myśleć.
– Ten doktorek musiał coś mieć do otwarcia - pomyślałem i zacząłem obszukiwać kieszenie. Nie myliłem się. Oprócz dziwnie wyglądających gumy do żucia i plakietki indentyfikacyjnej był jeszcze przedmiot przypominający kawałek pustej rurki, wielkości wykałaczki , z kilkoma dziurkami przechodzącymi na wylot. Spojrzałem na zamek i odetchnąłem z ulgą. Dziura idealnie pasująca rozmiarem do rurki.
Gdy miałem zamiar włożyć klucz, zobaczyłem jak przez dolną szparę przedziera się zielona mgiełka unosząca się kilka centymetrów nad ziemią.
- Psia krew, a to co?- zapytałem się w myślach cofając od drzwi, aż nie poczułem za sobą rumowiska.

c.d.n
https://horyzontrpg.com
System fabularny space-apo. Indi.
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
III Alternatywa - przez Żubr - 27-06-2011, 10:59
RE: III Alternatywa - przez Janko - 17-07-2011, 08:41
RE: III Alternatywa - przez Neurize - 02-08-2011, 19:40
RE: III Alternatywa - przez Żubr - 04-08-2011, 10:12
RE: III Alternatywa - przez Danek - 07-08-2011, 18:28
RE: III Alternatywa - przez Żubr - 07-08-2011, 21:34
RE: III Alternatywa - przez Żubr - 01-09-2011, 12:58
RE: III Alternatywa - przez Żubr - 07-09-2011, 12:57
RE: III Alternatywa - przez Danek - 07-09-2011, 13:36
RE: III Alternatywa - przez Żubr - 07-09-2011, 21:14
RE: III Alternatywa - przez Żubr - 02-10-2011, 13:48
III Alternatywa II Rozdział - przez Żubr - 22-04-2012, 14:13
RE: III Alternatywa - przez Żubr - 21-05-2012, 18:15

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości