17-06-2019, 11:12
(09-07-2011, 17:40)kubutek28 napisał(a): Wrzucam kolejne części... A nóż-widelec ktoś będzie chciał przeczytać?
Krowy wszystkich mieszkańców wioski pasły się na łące rozciągniętej na niewielkim wzgórzu i wokół niego. Na jego szczycie wędrowcy ujrzeli głębokie ślady po zabójczych smoczych szponach i trochę spalonego terenu, od którego z powodu braku trawy i, być może, lęku przed bestią, krowy trzymały się z daleka.
Towarzysze spojrzeli po sobie ze zdumieniem; poza nimi samymi nie było tu żywej duszy.
— Czyżby sobie z nas żartowali? — zasugerował Ongus.
— Może gdzieś poszedł — odrzekł Tracjan, próbując, podobnie jak inni, dostrzec gdzieś chłopa.
— Trzeba chyba poszukać jakiego innego — rzekł Tymon po kilku minutach.
— Toż nie będziem tu tak cały dzień stać! (połączyć z poprzednim wersem)
— I to jest jedno z niewielu mądrych zdań, któreś dzisiaj powiedział!
— zgodził się Ongus.(połączyć z poprzednim wersem)
Odwrócili się i poczęli iść w stronę wioski.
— Stać! — powstrzymał ich nagle stłumiony okrzyk z tyłu. — Coście za jedni?
Tymon, który szedł nieco za towarzyszami, poczuł ukłucie w plecy. Wszyscy trzej poczęli powoli obracać odwrócili się w stronę właściciela głosu.
(...)
— zainteresował się Tracjan.(połączyć z poprzednim wersem)
— Żem się za krową schował — wzruszył ramionami Łopuch.
— Ale rozglądaliśmy się uważnie, ja tam żadnych nóg za krowami nie widziałem.
— Bom się za rogi podciągł i się uwiesił — wyjaśnił z uśmiechem chłop. — A że trawa wysoka, jo jakem rzucił w nią widły, toście ich też nie dojrzeli.
Trzej przybysze skierowali zdumione spojrzenia na Łopucha zadowolonego ze swoich wątpliwych umiejętności, a później po kryjomu wymienili je między sobą.
***
Rude słońce nieubłaganie zbliżało się do linii horyzontu, wskazując ciągnące się minuty oczekiwania.
(...)
W atramentowo granatowe niebo ze skwierczących resztek ogniska wzlatywał dym.
— Dobre zajączki — rzekł, klepiąc się po brzuchu, Ongus.
— Zawiśniem za nich… Zawiśniem… — gorączkowo powtarzał Łopuch.
— Nie jęcz tak, bo zachorujesz i będziemy musieli dodatkowo się zatrzymywać i zwiedzać chaszcze. A i tak jesteśmy już mocno opóźnieni.
— O, myślałem, że już dawno daliśmy sobie spokój — zadrwił Tracjan.
— Nie, ale nic na łapu-capu. Żadna przyjemność z podróży na pusty żołądek, zwłaszcza jeśli musisz wysłuchiwać zrzędzenia Tymona.
Po kilku chwilach wszyscy byli gotowi do dalszego marszu. Ruszyli ku górze, której skąpany w poświacie księżycowej szczyt wystawał ponad wierzchołki drzew. Wędrowcy szybko dotarli do jaskini, o wiele krócej zajęła im podróż do Czary Ofiarnej.
— Niech to urok trzaśnie! — zaklął Ongus, zaglądając do kamiennej misy.
— Wszystko już wysiorbała…(połączyć z poprzednim wersem)