Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 1
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Nauczyciel
#1
Nauczyciel

Marek był świeżo upieczonym nauczycielem języka angielskiego w jednym z Wrocławskich gimnazjów. Pięć lat temu udało mu się skończyć studia filologiczne z oceną bardzo dobrą. Miał świetne podejście do młodzieży, jego uczniowie wprost go uwielbiali, gdyż potrafił największych nieuków „wyciągnąć” na co najmniej ocenę dobrą, jeśli nie bardzo dobrą. Najgorszych „dwójarzy”, którzy mieli problemy z zachowaniem. Marek był nauczycielem z pasją, z powołaniem. Spełniał się pracując w szkole i nawet niska pensja nie stanowiła dla niego przeszkody. „Najważniejsze, to nauczyć. Nie ważne jakim kosztem, ale nauczyć!” - ciągle powtarzał wszystkim wkoło. I ta praktyka świetnie mu wychodziła. Potrafił zostawać w szkole do późnych godzin, udzielając swoim uczniom porad, korepetycji – zrobiłby dla nich wszystko. Miał anielską cierpliwość. Pewnego dnia dyrektorka mu nawet powiedziała, że gdyby Albert Einstein żył, to chciałby być jego uczniem. Marek był wzorem dla innych nauczycieli.

***

Podczas przerwy, większość nauczycieli schodziła się do tak zwanej „bazy”, czyli do pokoju nauczycielskiego. Czy to się przygotować niejako do kolejnej lekcji, czy to skonsumować coś „na szybko”, czy po prostu „zrzucić balast” w postaci tony sprawdzianów albo, w tym wypadku o wiele gorzej, ćwiczeniówek lub zeszytów. Niektórzy zostawali na „warcie” na korytarzu, aby dopilnować porządku. Niestety „baza” była często siedliskiem tych bardziej toksycznych pedagogów, którzy przychodzili do pracy tylko po to, żeby zarobić. Tacy się tłumaczyli tym, że muszą wyżywić rodzinę, a nie cackać się z „bachorami.” Jednym z takich nauczycieli była Ewa. Ewa uczyła chemii, przedmiotu „uwielbianego” przez rzesze gimnazjalistów. Takimi przedmiotami była większość przedmiotów ścisłych – prawie wszyscy uczniowie je tak samo „adorowali”:
- Ej, Piotrek, co dostałeś z chemii ze sprawdzianu?
- Buta, jak zwykle. Znowu się będę trzy razy poprawiał. Może w końcu mi się uda.
- Stara pyta! Powinni po nią przyjść z wariatkowa, przypiąć do łóżka i niech leży kilka lat, aż zmądrzeje. Albo kula w łeb od razu! Też dostałem buta. Trzy czwarte klasy dostało buta.
Po tego typu konwersacjach nietrudno było się domyślić, jakim uwielbieniem uczniowie obdarzali chemię, albo raczej, nauczycielkę od chemii.

Marek wszystkich pedagogów dzielił na trzy grupy. Pierwszą grupą byli „Etosi” - nauczyciele z powołania, poświęcający każdą wolną chwilę na pracę z uczniami. Tacy, którzy „przychyliliby dla nich nieba”. Drugą grupę stanowili tak zwani „Regularsi” - zwykli pracownicy szkoły o stosunku iście ambiwalentnym. Przyszli, zrobili, co trzeba, zapłacono im, poszli. Trzecią, a zarazem najgorszą z grup byli „Pałkarze”, zwani przez niektórych „ZOMO”. „Pałkarze” to najgorsze ścierwo nauczycielskie, jakie ten świat widział na oczy. Przed nimi nie było „zmiłuj.” Wyżywali się na uczniach psychicznie, chcąc w ten sposób podbudować swoje, i tak już bardzo niskie, ego. „Pałowali” na prawo i lewo, sprawiało im to diabelską przyjemność i wszędzie podkreślali, że „na piątkę to umiem ja, a nie uczeń.” Ewa, „Chemiczka”, należała do tej grupy. Stara panna wyżywająca się na swoich uczniach za to, że jest jak jest, że żaden facet jej nie chciał, albo za Bóg wie co innego.

***

Pewnego dnia Marek, korzystając z „okienka”, siedział w „bazie” i sprawdzał kartkówki, trzymając w prawej ręce czerwony długopis, a w lewej kanapkę z pasztetem i ogórkiem kiszonym, którą od czasu do czasu przygryzał, popijając herbatą stojącą w żółtym kubku obok. Na kubku wymalowano dużymi literami napis „NAJLEPSZY BELFER.” Dostał go na dzień nauczyciela od swojej klasy. Paru innych nauczycieli również spędzało czas w tym miejscu zajmując się mniej lub bardziej ważnymi sprawami.

Marek, jako wychowawca klasy trzeciej „be”, znał fakty od swoich uczniów, którzy mieli chemię z „Chemiczką.” Ciężko mu było zrozumieć zasadę działania mózgu tej kobiety. Już tyle razy próbował z nią rozmawiać. Przekonywał ją, że to nie jest „droga do gwiazd”, a nawet był z tą sprawą u dyrekcji, gdyż jego uczniowie po lekcji chemii miewali nawet myśli samobójcze. Można by rzec, że wręcz „wypłakiwali mu się w rękaw”. Nic, żadnego skutku. Dyrekcja tłumaczyła się, że nic jej nie zrobi, bo jest już na wylocie. W końcu pani Ewa uczyła w szkole prawie trzydzieści lat, emerytura jej się zbliża, a dyrektorka nie chce sobie psuć dobrych stosunków z kuratorium i całą resztą tego „grajdołka.”

Marek kontynuował sprawdzanie kartkówek, gdy nagle do „bazy” weszła „Chemiczka”. Jej martwa twarz wyglądała jakby była dziełem samego gościa z dołu.
- Cholerna gówniarzeria znowu mi przysporzyła dodatkowej roboty. - odburknęła, kładąc masę klasówek na stole.
Marek, nie mogąc się powstrzymać, zerknął na sprawdziany. Okazało się, że są to sprawdziany jego klasy. W tej chwili kobieta usiadła, wzięła czerwony długopis i rozpoczęła długi i żmudny proces sprawdzania. Marek zerkał co chwilę na sprawdziany, „co ona tam tak kreśli?” „Chemiczka”, z dziką przyjemnością malującą się na jej twarzy, kreśliła równania reakcji, teorię, wszystko co tylko można było skreślić, naznaczyć jej ohydnym charakterem pisma. Swój diabelski czyn sfinalizowała stawiając na sprawdzianie wymowne „ndst.” Wzięła kolejną kartkę, po trzech minutach uczyniła z nią to samo. I kolejną, i następną, i jeszcze jedną. Same „buty.” Sprawiało jej to dziką przyjemność.
- Nic się ta młodzież dziś nie uczy. - mruczała pod nosem.
„A żebyś spłonęła w piekle, diabelskie ścierwo!” - pomyślał Marek.
- Marta. - zwracając się do koleżanki po fachu, która czytała jakąś babską prasę. - Nie sprawiłoby problemu, gdybym Cię poprosił o dokończenie sprawdzania tych kartkówek? Zostało ich tam... sześć bodajże. Kiepsko się czuję, muszę wyjść na zewnątrz na chwilę. OK?
- Jasne, Marek, dla Ciebie wszystko. - Uśmiechnęła się.

***

Wyszedł na zewnątrz i usiadł na ławce. Przez dobre pięć minut rozmyślał nad tym, co mógłby zrobić, żeby Ewa wreszcie się opanowała i przestała stawiać jedynki na prawo i lewo, a zaczęła wreszcie uczyć te dzieci, bo tak dalej być nie może. „Postawię ultimatum dyrektorce. Albo Ewcia odejdzie, albo ja. Ona mnie tak łatwo nie wyrzuci, zbyt cenny jestem dla niej” - rozmyślał, lecz jednak się wzdrygnął i doszło do niego, że dyrektorka prędzej jego się pozbędzie niż pani narazi się w kuratorium zwalniając panią E. przed samą emeryturą. Po chwili jednak na jego ustach pojawił się złowieszczy uśmiech. Już wiedział co zrobi.

***

Następnego dnia Marek sprawdził na planie, kiedy „Chemiczka” kończy swoje zajęcia. Specjalnie zaparkował samochód tak, żeby można było w miarę łatwo zakończyć ten problem. Po lekcjach czekał na ławce w pobliżu szkoły, a gdy nadszedł czas, wsiadł do samochodu i w nim spędził kolejne pięć minut. Napięcie wzrastało do granic możliwości, czuł jak mu krew pulsuje w żyłach. Ewa wyszła ze szkoły i skierowała się do swojego samochodu, stojącego na tej samej ulicy, również po prawej stronie. Marek uruchomił swojego Opla, wrzucił od razu dwójkę, wyczekał na właściwy moment i dał „gaz do dechy.” Potrącił „Chemiczkę” tak mocno, że aż się przeturlała przez dach samochodu i upadła za bagażnikiem. Marek odjechał kilkanaście metrów dalej, zatrzymał się i otworzył zakrwawiony bagażnik. Z pokerowym wyrazem twarzy wyciągnął z niego kanister pełen „bezołowiowej dziewięćdziesiątki piątki.” Podszedł do całego we krwi, bezwładnie leżącego na asfalcie ciała. „Chemiczka” była cała zakrwawiona, z licznymi ranami głowy, zapewne połamanymi kończynami i panicznym strachem w otwartych szeroko oczach. Ciężko dyszała, wyglądała na sparaliżowaną. Na twarzy Marka pojawił się uśmiech.
- I kto teraz się świetnie bawi? - Wypowiedział przez zaciśnięte zęby, zdając sobie sprawę, że ona zapewne słyszy jego słowa.
Otworzył kanister i obficie polał ją benzyną. Ludzie dokoła stali jak „wryci” obserwując całą sytuację. Marek nic sobie z tego nie robił. Było mu wszystko jedno – mógł pójść siedzieć na dożywocie, mógł nawet iść na śmierć, żeby tylko ona wróciła tam, gdzie jest jej miejsce – do piekła.
Marek odsunął się nieco, wyciągnął pudełko z zapałkami. W oddali nadjeżdżające radiowozy dawały o sobie znać swoimi syrenami. Wyjął jedną zapałkę, odpalił.
- Płoń, wiedźmo. - powiedział ze spokojem, rzucając odpaloną zapałkę na nauczycielkę.
Dookoła zaczął unosić się swąd palonego ciała. Po chwili nadjechała policja, rozległ się szczęk odbezpieczanych pistoletów.
- Na glebę! Ręce na kark! - wydzierali się zewsząd funkcjonariusze.
Marek został skuty w kajdanki, wsadzili go do „lodówy” i odjechali na sygnale. Czuł wewnętrzny spokój. Napięcie znalazło ujście. Wiedział, że „Chemiczka” już nie będzie siała postrachu w szkole. Na jego ustach cały czas utrzymywał się uśmiech.
Pour le Monde, pas pour la guerre...
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Nauczyciel - przez Rinkimirikata - 08-03-2011, 11:20
RE: Nauczyciel (18+) - przez Kali - 08-03-2011, 12:12
RE: Nauczyciel (18+) - przez almuric - 08-03-2011, 12:13
RE: Nauczyciel (18+) - przez Rinkimirikata - 08-03-2011, 13:55
RE: Nauczyciel (18+) - przez haniel - 08-03-2011, 14:00
RE: Nauczyciel (18+) - przez siloe - 08-03-2011, 14:04
RE: Nauczyciel - przez Kali - 08-03-2011, 16:38
RE: Nauczyciel - przez Lena - 08-03-2011, 16:59
RE: Nauczyciel - przez agachocz - 09-03-2011, 17:30
RE: Nauczyciel - przez resset11 - 11-03-2011, 23:53

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości