Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Sen
#1
Prolog

- Chmury...
- Chmury?
- Tak... Znowu zasłoniły niebo... Będzie padać. Lubi pani deszcz?
- A ty?
- Nienawidzę... Gdy tylko uda mi się pomalować kawałek tego szarego, zepsutego świata to on wszystko niszczy! W moim świecie nigdy nie pada...
- Twoim świecie?
- Tak. Jest pani głucha?
- Ekhem. Gdzie jest twój świat?
- Tam gdzie nie sięgnie pani rękoma...
- Mam jeszcze nogi.
- One też są bezużyteczne... Mój świat... Mój świat jest to kraina, której nie jest pani w stanie sobie nawet wyobrazić...
- A może jednak? Pokaż mi swój świat, powiedz, jaki jest?
- Po co? I tak pani nie zrozumie... Mój świat jest daleko poza granicami śmiertelnego, ludzkiego rozumu... Mój świat nazywa siebie... SNEM.



Rozdział I

Byłem zwykłym chłopakiem. Nie. To zdanie tu nie pasuje. Każdy inaczej rozumie pojęcie „zwykły”. Dla mnie to określenie opisuje dość wysokiego szesnastolatka o głębokich, czasem nawet przerażających, ametystowych oczach, który przez swoje – sam muszę to przyznać – dziwne zachowanie codziennie dręczy psychologów. Tak. Taki już jest Kryspin alias ja i nic tego nie zmieni. Pani psycholog, denerwująca, przyziemna hipokrytka, oczywiście twierdzi, że terapia jakiej mnie poddaje przynosi zdumiewające efekty. Ja natomiast niczego takiego nie widzę. Może chodzi jej tylko o to, że wreszcie zacząłem odpowiadać na te głupawe pytania. Gdybym tego nie zrobił to nadal co sesję pytałaby o to samo. Uwierzcie, od tego można na prawdę zwariować!
Dość o tej blondynie. W końcu to nie ona jest bohaterką tego „dzieła literackiego”, co nie? Więc... Co by tu można jeszcze o mnie napisać?
Mieszkam na przedmieściach dość dużego miasteczka. Urodziłem się w tej dziurze, wychowałem i zapowiada się że także tu umrę. Zaplanowałem już sobie nawet jak to zrobię! Kłamałbym jeśli powiedziałbym iż nie jest to jeden z powodów dla którego jestem pod nadzorem psychologa. Od tamtej pory kartki z moimi planami zacząłem chować z dala od wścibskich rąk mojej troskliwej mamusi.
Wracając do meritum. Małe mieszkanko w trzy-piętrowej kamieniczce z czasów komunizmu całkowicie zaspokaja nasze wymagania odnośnie zakwaterowania. Przynajmniej moje. Ojciec ciągle narzeka, że jest za małe i że garaż ma zbyt daleko. Matka na to, że jakby się wreszcie wziął do roboty to kupilibyśmy sobie dom z basenem. Ah, wiele razy byłem świadkiem takich kłótni i już się przyzwyczaiłem. Idę wtedy do mojego pokoiku, zamykam drzwi na klucz, zasuwam rolety w oknach i włączam muzykę. A gdy te brzmienia łagodzą me pokaleczone obelgami uszy, rysuję. „Co?” - zapytacie. Cóż... Długo by wymieniać. Różne rzeczy. Począwszy od portretów psychopatów pokazywanych w telewizyjnych wiadomościach, a kończąc na jednorożcach, wróżkach i motylach. Wracając do psycholi, mam taki zeszyt gdzie przy użyciu zszywacza wpinam te portrety. Dodatkowo, opisuję najbrutalniejsze morderstwo jakie popełnili. Gdy przychodzi ich czas... Zabijam ich tak jak oni zabili! Jeśli dany morderca poćwiartował swoją ofiarę ja też tnę na części jego portret. Ha ha! Wiecie jaka to świetna zabawa? I to uczucie, że mścisz się na tych zepsutych do szpiku kości pomiotach obecnego świata. Nie ma niczego przyjemniejszego. Oj... Czyżbym podał wam kolejny powód, dla którego jestem w centrum zainteresowania psychologów? Trudno.
Znów trochę odbiegłem. Wracając... Mieszkam w dość spokojnej okolicy. Jasne, zdarzają się małe awantury i bójki, ale to nic specjalnego. Ja sam w sobie nie jestem awanturnikiem czy coś... Jestem raczej przedstawicielem tych spokojnych, zwykłych szarych myszek. Gdyby nie wzrost to nie byłoby rzeczy, która sprawiałaby, że byłbym wyjątkowy, że wyróżniałbym się z tłumu innych. Pewnie właśnie dlatego, że raczej w niczym się nie udzielam ani nie wyrywam by mnie zauważono, zwykle to ja staję się stroną „obrywającą”. Bezmózgie mięśniaki, zazwyczaj starsze, muszą przecież mieć zwierzątko na którym mogą się znęcać. A mizernej postury Kryspinek, który wygląda jakby już od dawna był trupem, idealnie się do tego nadaje! Z chęcią bym im wszystkim oddał i tak skopał tyłki, że nigdy by już nie usiedli! Na prawdę, zrobiłbym to... gdyby tylko... mi się chciało. Nienawidzę ich także dlatego, że tak jak durny deszcz niszczą świat, który naprawiam. Jak? Otóż pewnego dnia, w lato, zauważyłem, że dzieciaki zaczęły rysować kredą po asfalcie. Sam też wyszedłem z dusznego domu, usiadłem na krawężniku i zwyczajnie zacząłem malować z pięciolatkami. No i... Zostało mi tak do dziś. Temu też towarzyszy podobna euforia rozsadzająca me nerwy tak jak przy „zabijaniu” kryminalistów. Kocham to poczucie, że przyczyniasz się do ratowania tej zgniłej papki z czerni i bieli nazywanej światem. Ale gdy przychodzi deszcz, albo któryś z złośliwych, napakowanych drani wyglądających jak szafa i niszczy ten skrawek zepsucia, który udało ci się naprawić... Ogarniająca mnie w takich okolicznościach furia jest nie do opisania. Dobrze, że od pobytu na oddziale zamkniętym nauczyłem się maskować uczucia. Dobrze nie tylko dla mnie i dla kolegi-szafy, a także dla szatana, bo zapewne już ma tam niezły tłok w tym piekle.
Nie jestem zbyt lubiany, macie rację. Ale jeden, prawdziwy przyjaciel całkowicie mi wystarcza. Sebastian, mimo tego, że nie za wiele mówi doskonale słucha. Bez względu na okoliczności można do niego po prostu zadzwonić i milczeć. Czasem jego małomówność może być denerwująca, ale da się wytrzymać. Szczerze, to nie spodziewałem się po nim tego, że będzie mnie na tyle lubiał, by cały czas słuchać mojej, sami przyznajcie, denerwującej paplaniny. Nawet kiedy oficjalnie zostałem świrem i już nikt nie miał zamiaru ze mną rozmawiać to Sebastian był przy mnie nie zważając na nic. Nie da się być lepszym kumplem niż on. To pewne. Ten chłopak jest dla mnie nawet kimś więcej niż przyjacielem... Sebastian jest dla mnie jak brat. A jeśli już mówimy o braciach to warto wspomnieć o moim starszym braciszku. Adelbert też jest dla mnie naprawdę ważny. Jak to pomiędzy rodzeństwem, zdarzają się kłótnie, czasem nawet bójki, ale kochamy się i nie wyobrażamy sobie życia bez siebie. No bo co to za życie gdy jakiś młodszy o dwa lata bachor nie wskakuje ci o szóstej rano na plecy? Co nie, braciszku?
Wróćmy może jeszcze do pytania, dlaczego jestem świrem? Kolejnym powodem są pojawiające się ostatnio dziwne sny. Żyję w nich w mojej własnej, cudownej krainie. Nie opiszę jej, ponieważ nie jestem w stanie... Te sny są krótkie, a wszystko wokół mnie jest rozmazane i niewyraźne. Ale i tak kocham ten świat. Jest tak inny i tak niezwykle doskonały. Nie ma ludzi, którzy są ponad innymi, nikt nie myśli, że jakimś sposobem jest lepszy od reszty. Wszyscy są równi. Nie ma morderców ani innych przestępców. Wszyscy przestrzegają zasad tej krainy. To takie piękne... Chciałbym obejrzeć ją dokładnie! Zobaczyć raz jeszcze to wszystko, przyjrzeć się temu, poznać tych ludzi. Wiecie, co? Czuję, że dzisiaj nadszedł ten moment, gdy w końcu będę w pełni gotowy by poznać nieznane. Ah, uwielbiam ten dreszczyk emocji przechodzący przez moje ciało!

Rozdział II

Godzina szesnasta, minut czterdzieści pięć. Wszedłem spokojnie do mieszkania, jak zwykle zostawiłem buty i kurtkę w przedpokoju. Nie zwróciłem najmniejszej uwagi na kolejną kłótnię w kuchni. Poszedłem powoli do swojej sypialni. Zasłoniłem okna żaluzjami jak to miałem w zwyczaju i usiadłem na łóżku. Najchętniej położyłbym się już wtedy, ale nie przesadzajmy. Wydaje mi się, że zwykli ludzie nie kładą się spać o ledwo siedemnastej. Z drugiej strony, kto powiedział, że pan Kryspin jest zwykły? Nie ważne. Sen o tej godzinie nawet jak na mnie jest dziwny. Więc postanowiłem odrobić lekcje.
No i tak sobie odrabiałem. A gdy skończyłem zacząłem przeglądać jakieś strony w internecie. Powściekałem się na zepsuty świat, co wpisało się już na stałe w moją codzienną rutynę, a gdy spojrzałem zmęczony na zegar uświadomiłem sobie, że w tej złości wytrwałem do godziny dwudziestej pierwszej dwanaście. Przeciągnąłem się. Zmęczone ekranem monitora oczy dawały mi się we znaki. Za chwilę zostaną ukojone blaskiem przepięknego, innego świata!
Jednak najpierw obowiązki ziemskiego życia. Po pierwsze: higiena. Zawlokłem się powoli do łazienki, rozebrałem się, rzuciłem gdzieś ubrania, odkręciłem wodę. Spędziłem prawie pół godziny na ustawianiu tego idiotycznego kranu tak, by woda jednocześnie nie oparzyła mojej, trzeba przyznać, delikatnej skóry, a zarazem by nie była za zimna. W końcu stanąłem pod strumieniem o nieidealnej, ale wystarczająco dobrej temperaturze. Wiecie, uwielbiam jak ta ciecz spływa po moim ciele pozbywając się z niego brudów rzeczywistości. O tak. To najlepsze co może być w tym świecie. Wziąłem gąbkę i namydliłem ją po czym przystąpiłem do obmywania siebie. Może to dziwne, ale dla mnie kąpiel to takie nowe narodziny. Czuję się po tej zwykłej czynności czysty nie tylko na ciele ale i również na duchu. Jakbym naprawdę był obmyty z tego kurzu wszechświata i idealnie przygotowany na nadejście nowego, lepszego życia.
Ach, dość już o tym! Nie sądzę byście chcieli słuchać o tym, jak szesnastolatek myje siebie, a potem zęby... No jeżeli ktoś odczuwa głęboką potrzebę duchową by o tym przeczytać to nie śmiem zabraniać. Jestem gotów wysłać każdemu ten fragment, ale na razie przejdźmy do momentu, gdy opadłem zmęczony na mięciutkie łóżko i otulony pierzyną snu odszedłem do mojej cudnej krainy.


Nieziemskie uczucie. Miękki wiaterek o słodkim zapachu wanilli z delikatną domieszką cynamonu przeczesywał moje włosy, a ja, pozbawiony ohydnego, immamentnego ciała, spadałem. Zwariowane tempo dnia codziennego zmieniło się na powolne niczym ruchy starca. Moment został zamknięty w wieczności, a chwila w nieskończoności. Przecinałem mozolnie – mogłoby się zdawać – powietrze. Dopiero po jakimś czasie poczułem na skórze męciutką trawę, idealnie skoszoną i zadbaną. Odetchnąłem pełną piersią pozwalając by począwszy od moich nozdrzy to delikatne powietrze dotarło do każdej komórki mego ciała i napełniło ją swym spokojem i poczuciem błogości oraz bezpieczeństwa, które przynosiło. Ten zapach wolny od smrodu spalin był zbyt czarujący bym mógł się mu oprzeć. Byłem w stanie zwyczajnie leżeć i oddychać. Ale to po chwili już nie wystarczało. Ma dusza domagała się jeszcze więcej tych bodźców niezaspokojona jakby umysł narkomana. I nagle, sprawiając wrażenie jakby wszystko dookoła wiedziało czego chcę, ptaki zaczęły śpiewać sprawiając, że odpływałem wręcz do najgłębszych zakątków przyjemności przy dźwiękach piękniejszych niż jakakolwiek muzyka. Dosłownie, serce biło mi w rytmie ptasich dziobów uderzających o korę drzew, a dusza śpiewała razem z nimi, wyrywając z ich gardzieli coraz to piękniejsze tony. To jednak nie był koniec. Chciałem jeszcze i jeszcze więcej! Uchyliłem powoli powieki chcąc także spojrzeniem ametystowych oczu poznać krasę tego alternatywnego świata. Zobaczyłem nadzwyczajnie piękne niebo w odcieniu lawendy pokryte maleńkimi obłoczkami jakby z waty cukrowej. Piękne!
Radosny uśmiech jaśniał na mojej twarzy, gdy odczuwałem całym sobą ten świat, gdy każdy asumpt znajdujący się wokół paraliżował moje zmysły. Pierwszy raz mogłem czuć to tak wyraźnie. I do dziś pamiętam to wszystko. Pamiętam także jak nagle moje idealne ciało przykrył jedwabny materiał. Miękki i cudowny, porównywalny do szat olimpijskich bogów. Spojrzałem na osobę która przede mną stała. A był to zwykły, dziesięcioletni chłopiec z obdartymi kolanami i w potarganych spodenkach oraz trochę brudnej koszuli utrzymanej w osiemnastowiecznym stylu. Bujna, albinoska czupryna otaczała śnieżno białą maskę z dziwnymi wzorami. Pamiętałem to... Tak, pamiętałem doskonale. Za każdym razem gdy śniłem ludzie mieli te dziwne blade twarze bez wyrazu ozdobione najróżniejszymi wzorami i zdobieniami. Więc to nie były twarze, tylko maski! Pozostawało pytanie, po co ci ludzie je nosili?
Gdy tak trwałem w tej chwili letargu nie zauważyłem nawet, że chłopiec wręcz rozpłynął się w powietrzu. To przynajmniej pozwoliło mi odzyskać świadomość. Podniosłem się i zawiązawszy kawałek materiału od nieznajomego na nagich lędźwiach rozejrzałem się dookoła.
Trudno mi opisać tą krainę. Pewnie dlatego, że ludzkie słowa nie są w stanie oddać piękna jakie mnie otaczało. Stałem w pewnego rodzaju miasteczku. Pomińmy już to, że wokół rosły kilkumetrowe grzyby, a dzieci radośnie skakały po ich kapeluszach. Zacznijmy może od domów. Więc... Przypominały one co drugi jednorodzinny domek, który spotykamy w rzeczywistości, ale były, po pierwsze: o połowę, albo i nawet więcej, mniejsze, więc nie wyobrażałem sobie jakim cudem mogła tam mieszkać cała rodzina; a po drugie: krzywe... Każda kolorowa budowla ozdobiona najróżniejszymi, niepowtarzalnymi malunkami wyginała się w inną stronę. Wyglądało to wręcz przekomicznie. Większe i mniejsze budyneczki stały w nieładzie na polance pośród lasu kolorowych grzybów. Dziwne, ale magiczne. A do tego barwne witraże w oknach. Jeszcze w swoim życiu, czegoś tak pięknego nie widziałem. Ludzie w maskach krzątali się po tej osadzie rzucając zdziwione spojrzenia w moją stronę. W sumie, gdyby na mój trawnik przed domem spadł z nikąd jakiś nagi chłopak też byłbym zaskoczony więc nie mam im tego za złe, a wręcz przeciwnie, jako optymista-wariat pokochałem ich wszystkich za to, że nie omijali mnie szerokim łukiem jak wszyscy w realnym świecie. Śmiałem się w duchu widząc jak wszyscy obserwują moją dość prowizoryczną przepaskę na biodrach. Wśród wzorzystych marynarek, sukienek z falbanami i bufiastych rękawów był to rzeczywiście dość niespotykany strój. Spojrzałem na stragan z ubraniami... Gdybym tylko miał jakieś pieniądze. Westchnąłem tylko wchodząc do tego „lasu”. Byłem ciekaw co tam jest...
Gładziłem delikatnie każdy kolorowy trzon grzyba jaki mijałem. Wsłuchiwałem się w ptasią muzykę podskakując jak zając po pozostałościach kamiennej ścieżki pokrytej mchem. Zobaczyłem gdzieś w oddali człowieka opierającego się o jeden z gigantycznych grzybów. Najwidoczniej on też mnie zauważył. Nawet nie wiedziałem kiedy, zniknął nie pozostawiając po sobie żadnych śladów. Dopiero po chwili poczułem jak koścista, pająkowata dłoń chwyta mnie za ramię. Obróciłem się odskakując ze strachem w oczach i upadając na ziemię. Przyglądałem się uważnie temu komuś. Mężczyzna był wysoki i szczupły. Ostre rysy twarzy i zapadnięte nieco policzki wyglądały trochę przerażająco. Tym bardziej otoczone kosmykami tłustych atramentowych włosów nieporadnie upiętych w koński ogon. A maska zakrywająca tylko okolice oczu dodawała temu dziwakowi tajemniczości. Skłonił mi się lekko po czym chwycił moją dłoń pociągając mnie z powrotem do pionu. Ze zdziwieniem musiałem stwierdzić, że w jakiś dziwny sposób moje ciało porusza się samo. A dokładniej tańczy. Odszukałem wzrokiem tamtego mężczyznę. Unosił się nademną z szaleńczym, a zarazem radosnym uśmiechem poruszając dłońmi niczym lalkarz. Widocznie w tej sztuce dostałem rolę zaledwie kukły. Czując to wszystko i słysząc jeszcze donośniejszą muzykę sam zacząłem się śmiać poddając się woli tego dziwaka. Nagle wszystko umilkło, a moje ciało, jak kawał drewna bez umysłu, opadło na ziemię.
- Przedstawienie! Przedstawienie! - zawołał dziwak. Tylko tyle zrozumiałem z jego niewyraźnej mowy. Rozłożył ręce jak ksiądz na ambonie i nagle, wokół mnie, pojawił się tłum drewnianych, pustych lalek, kunsztownie wykonanych. Gdyby nie ich martwe, szklane oczy można by pomyśleć że to prawdziwi ludzie. Wszystko zaczęło wirować wokół mnie, widziałem tylko te przerażająco piękne, blade twarze kukiełek. To trwało zaledwie moment. Gdy otworzyłem oczy pełne zdziwienia jak i ciekawości widziałem tłum ludzi w maskach zgromadzonych na widowni. Sam byłem na scenie, a moje ciało było zgrabnie poruszane przez Lalkarza. Co to za sztuka? Byłem Romeem, który na grób swej kochanki przychodzi, czy może Hamletem, co szaleńca udawał przed światem? Nie mogąc wiele poddałem się woli pociągającego za sznurki. Porwał mnie w tany z bladą panienką w szerokiej sukni z falbanami. Mimo ciała z drewna jej ruchy były miękkie. To pewno zasługa Lalkarza i jego dłoni. To przedstawienie było niesamowite. Moje serce biło szybciej za każdym razem gdy przesuwałem wypucowany jak lustro bucik po dębowym parkiecie. Zaraz. Byłem ubrany? I to jeszcze jak. Czyżbym dostał rolę księcia? Strój, w który zostałem przyodziany, był nadzwyczajnie arystokratyczny. Miałem nawet szabelkę za pasem. Więc może byłem postacią z czasów Napoleońskich? A co jeśli samym Bonaparte? Śmieszne!
Muzycy zakończyli grę, a gdy Lalkarz zgiął ciało moje i mojej księżniczki wszyscy zaczęli bić brawa. Kurtyna opadła a ja znów odzyskałem władzę w ciele. Niesamowita przygoda!
Szkoda, że gdy tylko oklaski tłumu ucichły wszystko zaczęło się rozmazywać. W uszach dźwięczał mi przeszywający i okrutny dźwięk, który powodował iż czułem jakby moja głowa miała eksplodować. Z krzykiem zaprzeczenia na ustach chciałem chwycić odpływającą w czerń scenę, a z nią cały świat, ale się nie udało. Sen dobiegł końca.
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Sen - przez ReedQueen - 17-02-2011, 21:03
RE: Sen - przez księżniczka - 17-02-2011, 21:26
RE: Sen - przez ReedQueen - 17-02-2011, 22:01
RE: Sen - przez PeteDoherty - 18-02-2011, 23:00
RE: Sen - przez Danek - 18-02-2011, 23:19
RE: Sen - przez ReedQueen - 19-02-2011, 14:35
RE: Sen - przez Danek - 19-02-2011, 14:47
RE: Sen - przez ReedQueen - 19-02-2011, 15:14
RE: Sen - przez agachocz - 24-02-2011, 17:58
RE: Sen - przez ReedQueen - 26-02-2011, 14:47

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości