Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 5
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Kryzys cz.1 i 2
#1
Kryzys cz.1
Opowiadanie umieszczam tutaj, chociaż może nie do końca tu pasuje. Ale gdzie indziej?

...bo gdyby historia Zimnej Wojny potoczyłaby się trochę inaczej?



13 stycznia 1962, Moskwa

Towarzysz Nikita Chruszczow był bardzo zatroskany. Niepokoiły go trudności – oczywiście, przejściowe – ze wszech stron nękające Matkę Rosję. Na jego biurku piętrzyły się poufne raporty opisujące niewesołą sytuację Kraju Rad. Gdyby trafiły do publicznej wiadomości... kapitalistyczny zachód wciąż nasyłał szpiegów i agitatorów; „Odwilż” przyniosła tylko zmasowane żądania każdego, kto był dostatecznie sprytny; nagle się okazało, że wszyscy byli prześladowani, pracowali w łagrach i było im najgorzej; paskudni księża podróżowali po kraju, wciskając ciemnocie brednie o Bogu; zniesienie ograniczeń praw robotników sprawiło, że ci stali się rozwydrzeni i wciąż, zamiast pracować, żądali podwyżek; rosło zagrożenie tegoroczną klęską głodu, spowodowaną ostrą zimą i nietrafionymi eksperymentami agrarnymi, przewaga atomowa największego, najobrzydliwszego wroga – USA – była wprost przygniatająca i wciąż rosła... i jeszcze te niepokojące tropy dotyczące pułkownika Pienkowskiego! Czyżby był zdrajcą...? Ileż tego tu było! Na mumię Lenina, musi coś wymyślić, i to szybko. Znaleźć jakieś rozwiązanie. Jakiś sukces. Inaczej już wkrótce, jak to mówią w Polsce, zjedzą go z kościami. Trzeba znaleźć sposób na zmuszenie Stanów do „współpracy”... bratniej, oczywiście. Trzeba działać szybko i zdecydowanie, jak to zawsze powtarzał ten dziadyga Stalin. A przede wszystkim, skutecznie.

1 września 1962, Waszyngton

Prezydent John Kennedy był zaniepokojony. Trzymał w ręku ciepły jeszcze raport o najwyższym stopniu tajności, przeznaczony jedynie dla kilku par oczu w całej Ameryce. Jasna cholera, pomyślał, ledwo rzuciwszy okiem na streszczenie; całość przeczyta później, dokładnie, parę razy. Jednak już teraz wiedział, że spełnia się czarny scenariusz, którego od paru miesięcy obawiano się w Białym Domu. Dołączone zdjęcia, wykonane 29 sierpnia przez samoloty szpiegowskie U-2, nie pozostawiały wątpliwości. Wszystko zaczynało układać się w przerażającą całość.
- A więc to przywozili przez ostatnie miesiące – prezydent odłożył raport na biurko i spojrzał na siedzącego naprzeciw generała Wilkinsona. - Nasi szpiedzy mieli rację, dostawy na Kubę rzeczywiście mają wojskowy charakter.
- Nic dziwnego, że nie mogli podać nam precyzyjnych informacji – powiedział generał. - Klauzula poufności tej operacji musiała być najwyższa... ale dlaczego Ruscy się na to zdecydowali?
Prezydent zmarszczył czoło. Nigdy chyba nie uda mi się do końca zrozumieć tych Rosjan, pomyślał. Wyrzutnie rakiet przeciwlotniczych składane przez nich na Kubie, na zachodniej stronie Kuby... i to bardzo charakterystycznych rakiet, bardzo charakterystycznie rozmieszczonych. Niedobrze...
- Chcą nas zastraszyć – powiedział. - Sprowokować, będą wysuwać żądania... Bóg jeden wie, co kombinują. Dobra robota, generale – dodał, kładąc dłoń na raporcie. - Od dziś dzień i noc nasze oczy mają być skierowane na Kubę. Proszę się tym osobiście zająć i na bieżąco informować mnie nawet o drobnostkach. Nawet o trzeciej nad ranem. Raporty, listy, zdjęcia, przechwycone meldunki. Musimy wiedzieć wszystko. A przede wszystkim, oni nie mogą się dowiedzieć, że my wiemy. Czy to jasne, generale?
- Jak słońce, panie prezydencie!
- Świetnie. A ja niedługo chyba porozmawiam sobie z Kremlem... a, generale!
Wilkinson obrócił się, trzymając już dłoń na klamce drzwi.
- Tak?
- A jak tam... nasz najważniejszy projekt? Kiedy wejdziemy w fazę testów?
Generał uśmiechnął się, a duma i triumf wprost biły z jego twarzy.
- Już niedługo, panie prezydencie. Rzekłbym nawet, że lada dzień. Projekt Chronos jest już praktycznie na ukończeniu.
Prezydent rozparł się wygodnie w fotelu, jakby uspokojony nowinami. Odetchnął głęboko.
- To świetnie, generale. Doskonale.


17 maja 1962, Moskwa

Właśnie tak, myślał towarzysz Chruszczow, prehistoryczni drapieżcy polowali na te wielkie, włochate słonie z Syberii, jak im tam było, mamaty? Zagonić w kozi róg, ograniczając swobodę ruchów, osaczyć z kilku stron, i skoczyć do gardła. Proste, sprawdzone i genialne! Ale to przecież oczywiste, w końcu to byli radzieccy drapieżcy.
I tak samo trzeba postąpić z tym mamatem nowej ery, z USA. Przyłożyć nóż do gardła, nie dać wyboru, zaskoczyć, osaczyć. Już doskonały plan powstawał w głowie pierwszego sekretarza. Dzięki bratniej pomocy przyjaciół zza oceanu ten plan będzie wykonalny! Trzeba tylko działać szybko, zdecydowanie i dyskretnie. Przede wszystkim dyskretnie. Najwyższa klauzula poufności... jedynie paru najbardziej zaufanych ludzi zaangażowanych w akcję. Paru najbardziej oddanych sprawie i idei komunizmu. A najważniejszy z nich, najbardziej sprawdzony, właśnie znowu przysłał mu w geście braterstwa najlepsze kubańskie cygara.


14 października 1962, Waszyngton

- Panie prezydencie – generał Wilkinson zamknął za sobą drzwi Owalnego Gabinetu – mamy nowe informacje, prosto z Moskwy. Absolutny hit, że się tak wyrażę.
- Kiedy przyszły? Od kogo? – spytał prezydent, sięgając ponad biurkiem po teczkę oznaczoną pieczęcią CIA.
- Za pośrednictwem Brytyjczyków, sir. Ale źródłem jest Hero. Dostarczył je do skrytki w moskiewskim parku zaledwie... - generał spojrzał na zegarek – niecałe dwadzieścia cztery godziny temu.
- Hero...
- Nasz najcenniejszy kontakt, jak dotychczas. Już jakiś czas temu podjęliśmy decyzję, by zaczął węszyć w sprawie tych transportów na Kubę. Musiał być cholernie ostrożny, bo jak się okazuje, szykuje się nam naprawdę gruba sprawa. Ale to, co zdobył, to przełomowe wiadomości.
- Najważniejsze informacje? - prezydent potrząsnął teczką. Wciąż jeszcze jej nie otwierał. Wilkinson nabrał powietrza, przez moment milczał.
- Według szacunków Hero, które, obawiam się, potwierdzi również i nasz wywiad – powiedział wreszcie – radzieckie okręty, jak do tej pory, dostarczyły na Kubę 42 wyrzutnie rakiet balistycznych ziemia-ziemia średniego zasięgu, 144 wyrzutnie rakiet ziemia-powietrze, które udało nam się sfotografować, 42 myśliwce bombardujące IŁ-28 oraz 42 myśliwce MIG-21. A także ok. 22 tys. radzieckich żołnierzy i techników do dalszej rozbudowy i obsługi... silosów.
Twarz Kennedy'ego stężała, brwi zbiegły się w jedną grubą linię. Prezydent przez dłuższą chwilę świdrował wzrokiem blat swego biurka, jakby tam spodziewał się znaleźć rozwiązanie problemu; zdawał się w ogóle nie oddychać.
- Panie prezydencie – odezwał się wreszcie Wilkinson – jest jeszcze jedna sprawa...
Kennedy uniósł tylko dłoń, prosząc go o ciszę. Chwilę jeszcze zbierał myśli. Wreszcie sięgnął do szuflady biurka i wyjął z niej parę stron maszynopisu, spiętych ze sobą.
- Czytał pan to, generale? - spytał, podając mu je.
- Oświadczenie agencji TASS – Wilkinson przebiegł wzrokiem po tekście – dotyczące, jak mniemam, absolutnego braku choćby jednej radzieckiej onucy na Kubie? Tak, czytałem. – odłożył maszynopis na biurko - „... Związek Radziecki nie potrzebuje przenosić swojej broni, w celu przeciwdziałania agresji, do innego kraju, na przykład na Kubę. Nasza broń nuklearna jest tak potężna i Związek Radziecki ma tak potężne rakiety, że nie ma powodów do poszukiwania dla nich miejsc poza granicami Związku Radzieckiego.”. - zacytował. - Wierutne, że tak powiem, propagandowe gówno.
- Datowane na dwunasty września. Parę dni wcześniej ambasador Dobrynin osobiście zapewnił mojego brata o tym samym – że ich tam nie ma.
- Te skurwysyny wciskają nam bullshit, sir! - krzyknął ze złością Wilkinson.
- „W celu przeciwdziałania agresji” - rzekł powoli Kennedy – ale nie w celu ataku, generale. Tego się bardzo obawiam.
Wojskowy spojrzał na niego z lekkim niedowierzaniem.
- Myśli pan, sir, że rzeczywiście byliby do tego zdolni? No tak, skoro już je tam budują... - odpowiedział sam sobie. - Ale tak bez wyraźnego powodu?
- Wystarczającym powodem dla nich jest to, że gwiazdki na naszej fladze nie są jeszcze czerwone – Kennedy potarł w zamyśleniu podbródek. - Ale wszystko wskazuje na to, że oni wciąż jeszcze nie zorientowali się, że ich przejrzeliśmy. Że cokolwiek wiemy. To przecież tylko oświadczenie, a nie tłumaczenie się.
- Sir, współpracuje pan z profesjonalistami.
Prezydent Stanów Zjednoczonych uśmiechnął się po raz pierwszy od wielu dni.
- Tak, generale, ma pan rację. Przynajmniej tego mogę być pewnym. - rozluźnił się nieco. - Wspominał pan przed chwilą o jeszcze jednej rzeczy...
- Tak jest. Chodzi właśnie o Hero. Boi się. Czuje, że pętla wokół niego się zacieśnia. Ruscy węszą od dłuższego czasu i są coraz bliżej niego.
- Ewakuować. Jak najszybciej. Proszę skontaktować się z MI6, do Moskwy mają bliżej. Dotarła do mnie informacja – zmienił temat – że projekt Chronos jest już gotów do testów?
- Tak jest, panie prezydencie. W tej chwili technicy dosłownie dokręcają ostatnie śrubki. Jutro rano, gdy będzie pan na spotkaniu z sekretarzem obrony, odpalimy ją i przeprowadzimy pierwsze testy.
- Dobrze. Jeśli te testy przebiegną pomyślnie, może nawet tego samego dnia przeprowadzimy próbę generalną. Musimy się spieszyć, generale.


17 czerwca 1962, Moskwa

- Towarzyszu sekretarzu generalny – pułkownik Lechymin prężył się jak struna – przed kilkoma minutami dostaliśmy meldunek od kapitana Pochorowa, dowódcy transportu, że okręty bez przeszkód dotarły do portów Kuby. Po drodze nie napotkali żadnych kłopotów, nikt ich nie śledził, a ładunek dotarł w całości i nieuszkodzony. Za około trzydzieści godzin do portu powinien dotrzeć drugi transport, głównie technicy do obsługi przywiezionego sprzętu.
- Doskonale – Chruszczow wziął do ręki pudełko z cygarami; wskazał pułkownikowi jeden z dwóch foteli naprzeciwko siebie i poczęstował cygarem. Pułkownik Lechymin był zaszczycony. - Wzorowo się spisaliście, towarzyszu pułkowniku. Widzę przed wami wielką karierę! - wypuścił z ust parę kółeczek dymu. - Jeśli drugi transport dotrze bez przeszkód, nakażecie jak najszybsze, i jak najdyskretniejsze, przetransportowanie całości na umówione pozycje i rozpoczęcie montażu. Od dziś jesteście odpowiedzialni za przygotowanie, zabezpieczenie i wysłanie dalszych transportów. Nie muszę wam chyba przypominać, że wszystko ma się odbyć w największej tajemnicy?
- Oczywiście, że nie, towarzyszu sekretarzu generalny! - odparł szybko Lechymin.
- Dobrze. Będą z was ludzie, Lechymin... - pułkownik aż pokraśniał z dumy. - Macie wolną rękę. Ale uważajcie... - Chruszczow pogroził mu palcem – Zachód wszędzie ma oczy i uszy... musicie wprowadzić najwyższy stopień poufności. I sprawdzać każdego, kto może mieć z tą sprawą cokolwiek wspólnego! Każdy może być agentem! To łasy kąsek dla wrogich szpiegów, a wy możecie też użyć całej akcji jako przynęty. Pomyślcie o tym, towarzyszu pułkowniku.


15 października 1962, Waszyngton

Wczesnym popołudniem prezydent John Kennedy wrócił ze spotkania z powołanym niedawno sztabem kryzysowym. Panował lekki rozstrzał opinii: sekretarz stanu Acheson zdecydowanie opowiadał się za natychmiastowym zbrojnym atakiem na Kubę, zaś minister obrony McNamara i Robert, brat prezydenta, byli za tym by poczekać jeszcze przynajmniej kilka dni i zobaczyć, co będzie się działo. W głębi duszy prezydent również opowiadał się za drugim rozwiązaniem; jednak cały czas bał się, by w pewnym momencie nie okazało się, że czekali za długo. Bo co, jeśli projekt Chronos okaże się niewypałem?
Wszedł do Owalnego Gabinetu i zamknął za sobą drzwi. Usiadł wygodnie za swym biurkiem, sięgnął po cygaro, zapalił i rozkoszował się aromatycznym dymem. Z drugiej strony, pomyślał, jeśli Chronos zadziała, będziemy mogli pozwolić sobie na ten komfort, by obudzić się z ręką w nocniku, a potem... już miał wezwać generała Wilkinsona, gdy ktoś zapukał w drzwi.
- Właśnie o panu myślałem – rzekł prezydent, gdy Wilkinson wszedł do środka. - Proszę mówić, jak przebiegły testy Chronosa? - spytał z niemal dziecięcym podnieceniem.
- Znakomicie – Wilkinson zdawał się jakiś niespokojny. - Jednak... zanim do tego przejdziemy, mam niewesołą nowinę.
- Słucham?
- Mamy zdjęcia... powinny być tu w ciągu godziny. - generał jakby zaciął się na chwilę.
- Zdjęcia czego, Brad?
- Około siódmej rano pogoda poprawiła się na tyle, że zdecydowaliśmy się na kolejny lot. U-2 sfotografował... wyrzutnie. Dwie całkowicie kompletne i gotowe, sir. Co najmniej cztery kolejne w ostatniej fazie montażu.
- Ma pan na myśli...?
- Wyrzutnie nuklearne, sir. Tak.
Radość jakby opuściła Kennedy'ego. Westchnął smutno, przez chwilę robił „młynka” palcami dłoni.
- Z wielką chęcią zadzwoniłbym do Moskwy zapytać, co też oni sobie wyobrażają – powiedział w końcu. - Sęk w tym, że wtedy całkowicie odkrylibyśmy się z naszą wiedzą... Rosjanie nie są głupi; na pewno domyślają się, że zauważyliśmy jakiś ruch na morzu; ale wciąż nie wiedzą, że my już dokładnie wiemy, co tu przywieźli i co budują. Stąd zapewnienia, oświadczenia, całe to dyplomatyczne mydlenie oczu. I to jest nasz atut... kiedy, mówił pan, dotrą tu te zdjęcia?
- Powinny być już za godzinę, sir, wraz z ekspertyzą.
- W takim razie proszę mówić, jak poszły testy.
Generał nieco się rozchmurzył.
- Jak już wspomniałem – znakomicie. Podczas trzech beta-testów nasi dwaj ludzie przenieśli się najdalej o sześć dni w przyszłość. I powrócili! - Wilkinson był wyraźnie podekscytowany.
- Dobry Boże... - szepnął prezydent, a uśmiech powrócił na jego twarz. - Czy zdajesz sobie sprawę, Brad, co to może oznaczać? Taki przełom, taka sensacja... a niech Ruscy drugi Kreml w Hawanie zbudują, wystarczy nam wtedy cofnąć się w czasie i pyk – gładko pozbyć się problemu, zanim w ogóle powstanie. Co za potencjał... - rozmarzył się Kennedy. - Co za możliwości... Torrado i ten jego Castro znikną jak zły sen! Tak samo Stalin... ale zaraz, jak udało wam się zweryfikować, że rzeczywiście podróż w przyszłość miała miejsce?
- Sir, wczoraj poprosiłem naszego ogrodnika, by za trzy dni stanął tu nowy klomb, a on zasadził w nim nowe kwiaty, po czym ich nie podlewał. Wiedział o tym tylko on. Nasi ludzie po powrocie potwierdzili, że tuż pod oknen tego gabinetu powstał nowy klomb, a wszystkie kwiaty w nim uschły. Wiem, że to trywialne – zaczął się tłumaczyć – ale... w tej fazie zabaw z czasem niemądrze byłoby jakoś znacząco ingerować w czasoprzestrzeń... sir. Poza tym, sprawdzili w kalendarzu.
Prezydent roześmiał się, głośno i serdecznie, a siłą rzeczy zaśmiał się też generał.
- Brad, ty to masz łeb – wydusił w końcu Kennedy, ocierając oczy z łez. - Jasna cholera, ogrodnik... ale tak, masz rację. Świetny sprawdzian. Pewny i niestwarzający zagrożenia dla czasoprzestrzeni... chociaż nie wiem, czy chciałbyś, żeby wzmianka o tym znalazła się w encyklopediach?
Tym razem obydwaj wybuchnęli śmiechem.
- No dobrze – powiedział w końcu prezydent. - Co z próbą generalną?
- Właśnie o tym miałem pana zawiadomić, sir. Czekamy już tylko na pana.

Podziemia Białego Domu były mocno oświetlone. Były też mocno obstawione agentami ochrony, ale wszyscy grzecznie ustępowali na widok prezydenta. Najniżej położony, największy schron został przekształcony w silnie chronioną halę eksperymentalną. Kennedy i Wilkinson dotarli wreszcie przed potężne hermetyczne i ognioodporne drzwi, strzeżone przez kolejnych dwóch ludzi, kamery i zamek kodowy. Generał wystukał po kolei trzy długie sekwencje cyfr; rozległ się cichy syk, światełko przy czytniku zmieniło się z czerwonego na zielone, coś zaszumiało i drzwi powoli się otworzyły. Zaraz za nimi znajdowały się drugie, takie same. Całość działa na zasadzie śluzy.
Generał ponownie wstukał kody i wreszcie mogli wejść do hali. Prezydent z uznaniem pokiwał głową. Nie było go tu niemal od miesiąca; postanowił nie przeszkadzać technikom w ich pracy ani nie denerwować się ciągłym podpatrywaniem postępu prac. Kompletne teraz dzieło wywarło na nim ogromne wrażenie.
Niemal wszędzie pod ścianami poustawiano ogromne stoły kreślarskie i biurka, zawalone wydrukami, planami i dokumentami. Wokół migotały ekrany monitorów, przeróżne czujniki i urządzenia nadzorowały prace komputerów i maszyn, cicho szumiąc lub pikając co jakiś czas. W jednym rogu pomieszczenia składowano części do konstrukcji machiny; narzędzia, elementy, rurki i rożne drewniane skrzynie tworzyły artystyczny wprost nieład. Powietrze wypełniał szum przyciszonych rozmów oraz buczenie generatorów. Wszystko zalane było silnym, ale łagodnym światłem spływającym z podwieszonych pod sufitem reflektorów. Istny twórczy bałagan, pomyślał Kennedy. A pośrodku...
- Jasny gwint... - stwierdził wreszcie z uznaniem.
Urządzenie, które już na pierwszy rzut oka mogło spokojnie pomieścić osiem wielkich ciężarówek wraz z naczepami, miało kształt spłaszczonego walca, solidnie przymocowanego do podłoża. Co najmniej siedem metrów wysokości. Oto Chronos w całej okazałości. Wchodziło się do niego przez hermetyczne drzwi, teraz otwarte; jednak Kennedy nie mógł dojrzeć, co znajduje się w środku, bo widok zasłaniał stojący w nich człowiek w białym kitlu, z jakimś dziwnym urządzeniem w ręku, zapewne jakimś czytnikiem. Nad drzwiami cicho pracowało sześć potężnych wentylatorów. Niecodziennej grubości kable, wychodzące z tyłu machiny i niknące pomiędzy ustawionymi niedaleko szafami komputerów, dawały pojęcie o ilości zużywanej przez nią energii.
- I co pan na to, sir? - spytał z zadowoleniem Wilkinson.
- Muszę przyznać, generale, że jest... - przez chwilę szukał odpowiedniego słowa.
- Wspaniała – dokończył ktoś za niego. Kennedy obrócił się; po jego lewej stronie stał starszy, siwiejący mężczyzna w okularach, białym kitlu – jak zresztą większość obecnych tu ludzi – dzierżący pod pachą plik kartek zapisanych i pokreślonych tak gęsto, że chyba tylko on potrafił z tego coś jeszcze odczytać. Mężczyzna miał lekko potargane włosy, pokaźne wąsy, również siwiejące, i oczy błyszczące wprost zapałem do pracy, patrzące na świat zza okularów w grubej oprawie. Nawet gdyby go nie znał, Kennedy po samym jego wyglądzie od razu domyśliłby się, z kim rozmawia.
- Profesorze Quatermass – uścisnął jego dłoń. - Muszę panu szczerze pogratulować. To po prostu arcydzieło współczesnej techniki!
- Wolę myśleć o niej jako o swoim dziecku – rzekł profesor z nutką wzruszenia w głosie. - Tyle lat badań, pracy, eksperymentów, i wreszcie jaki efekt! A wszystko to w służbie nauki i światowego pokoju.
- Całkowicie podzielam pańską radość – odparł Kennedy. - Generał Wilkinson przekazał mi, że testy poszły znakomicie?
- Doskonale! - niemal krzyknął profesor. Ruszyli powoli ku machinie. - W końcu wszystko działa jak w szwajcarskim zegarku... nie wykryliśmy żadnych błędów ani anomalii. Perfect, nieskromnie przyznam!
- W takim razie – powiedział uroczyście prezydent - czas na próbę generalną?


13 października 1962, Moskwa

Krótki raport od pułkownika Lechymina bardzo spodobał się towarzyszowi Chruszczowowi. Ten zwięzły meldunek mówił między innymi o tym, że dwie wyrzutnie rakiet balistycznych montowane na bratniej Kubie są już całkowicie ukończone i gotowe do wypełnienia swego przeznaczenia w dogodnej Rosji chwili. Lada dzień ukończony zostanie montaż kolejnych. Wspaniale! Amerykanie ani się obejrzą, jak na ich szyi zaciśnie się atomowa pętla. Związek Radziecki chwyci ich niespodziewanie w garść i nie puści, dopóki nie zostaną spełnione wszystkie żądania! Ropa, zboże, wycofanie amerykańskich żołnierzy z baz w Turcji... zgodzą się na wszytko, trzęsidupy. Sprawny organizator z tego Lechymina. Może zajść daleko, pomyślał z uznaniem sekretarz generalny. Byle nie za daleko...


15 października 1962, Waszyngton

- Na jakiej właściwie zasadzie działa machina czasu, profesorze? - spytał Kennedy, gdy zbliżali się do wehikułu.
- Cóż, to okrutnie zawiłe i skomplikowane, panie prezydencie... och, obawiam się, że nie obeszłoby się bez kilku co najmniej wykładów na temat tego, jak...
- Och, profesorze, proszę nawet nie próbować – zaśmiał się Kennedy. - Gwarantuję, że i tak nic bym nie zrozumiał. Pytałem raczej o bardziej praktyczny aspekt. Wystarczy przestawić wskazówki w zegarku i nacisnąć start, jakby zapytał laik?
- Cóż... mniej więcej. Otóż machina pełni funkcję, powiedzmy, wyrzutni. Każda wyrzutnia musi mieć jakiś pocisk: są nim te zabawnie wyglądające kombinezony, zawieszone obok wejścia. Machina tak jakby wyrzuca je w przyszłość, dość precyzyjnie jak dotychczas.
- Czyli trzeba ubrać kombinezon i wejść do machiny? W takim razie do powrotu byłaby potrzebna kopia Chronosa w przyszłości?
- Przyjęcie takich zasad byłoby zbyt ryzykowne – rzekł stanowczo profesor. - Opracowaliśmy inną, nazwaną przez nas zasadą jojo. Każdy z tych kombinezonów ma coś w rodzaju bezpiecznika czasowego. Kiedy podróżnik uzna, że dość już widział i chce wracać, przekręca go. Wówczas wszystko, co nie należy do aktualnego kontinuum czasoprzestrzennego, czyli to, co znajduje się w nie swoim czasie, zostaje tak jakby zassane i wciągnięte z powrotem do okresu, z którego pochodzi, z którego wyruszyło. - Zatrzymali się przed machiną; wydawała się teraz jeszcze większa i potężniejsza. - Tak jak rozpędzone jojo powraca do pozycji wyjściowej. Właściwie to wpadliśmy na to nieco przez przypadek... ale okazało się, że działa doskonale, więc oparliśmy się o to właśnie rozwiązanie.
- Fascynujące... - Kennedy zajrzał do środka. Ku jego zaskoczeniu, niewielka komora była prawie pusta, nie licząc małego panelu z kilkoma przyciskami i wyświetlaczem. - Niesamowite. Profesorze Quatermass, chcę to zobaczyć na własne oczy.
- Naturalnie! - pisnął radośnie naukowiec. - Ależ na to czekamy, tak samo niecierpliwie, jak i pan! Już wszystko jest gotowe! Brian – zwrócił się do jednego z młodszych techników. - idź powiedzieć chłopcom, że zaraz startują w próbę generalną! Proszę panów o zajęcie miejsc na podeście sterowni. – zwrócił się do Kennedy'ego i Wilkinsona. - Przedstawienie zaraz się zacznie!
Rozpoczęła się krzątanina, każdy wziął się za swoje zadanie. Przygotowania szły sprawnie i szybko. Powietrze wypełniły komendy, polecenia, wentylatory machiny zaczęły obracać się coraz szybciej. Quatermass dołączył do nich po chwili na podeście sterowni, towarzyszyło mu dwóch żołnierzy.
- Panie prezydencie, oto nasi temponauci! - przedstawił ich z dumą. - Pułkownik Lars Smithfield oraz kapral Tony Richards z oddziałów specjalnych marines! To oni właśnie uczestniczyli w dzisiejszych testach. Są znakomicie przeszkoleni i zapoznani z zasadami przeprowadzania misji czasowych.
- Moje gratulacje, panowie – Kennedy podał im dłoń. - Przyczynicie się do zmiany biegu historii świata na lepsze. Sami przejdziecie do historii!
- To dla nas zaszczyt, sir! - huknął Smithfield. - Największy z możliwych!
- Zaczynamy ładowanie! - zameldował jeden z techników, wpatrzony w ekran.
- Cudownie! - profesor był w ekstazie. - Chłopcy, biegiem do kombinezonów. Zaraz wyruszacie!
Kennedy obserwował, jak obaj komandosi wbijają się w niezdarne, nieco pokraczne kombinezony z ognioodpornego materiału. Po chwili Smithfield uniósł do góry kciuk na znak, że wszytko gra, po czym weszli do brzuszyska Chronosa. Drzwi zamknęły się za nimi z donośnym sykiem.
- Wszystko OK! Parametry w normie, generatory pola stabilne. Mamy szczelność komory. Ciśnienie prawidłowe – padały komunikaty techników. - Możemy zaczynać, profesorze!
Quatermass, natchniony jak filmowy doktor Frankenstein, powoli, z namaszczeniem, położył dłoń na solidnej, czerwonej dźwigni opatrzonej tabliczką START. Zwilżył usta.
- Ile ma pan lat, panie prezydencie?
- Słucham? - zdziwił się Kennedy. - Czterdzieści pięć, skoro pan pyta...
- A więc czterdzieści pięć lat do przodu, chłopcy! - krzyknął do interkomu. - To będzie rok... dwa tysiące siódmy! Wprowadzić współrzędne! - przesunął dźwignię w dół. Maszyna zatrzęsła się, buczenie generatorów zaczęło przybierać na sile, a sama maszyna zaczęła wyć jak rozpędzający się silnik turboodrzutowy. Zrobiło się piekielnie głośno, powietrze zaczęło wibrować. - Powodzenia, boys! Wiecie, co macie robić!
Olbrzymie, buczące złowrogo łuki elektryczne zaczęły oplatać całą machinę.
- Gotowi? - profesor starał się przekrzyczeć narastający łoskot. Główne technik w odpowiedzi uniósł kciuk. - Świetnie! Panie prezydencie, proszę bardzo! - wskazał mu zielony przycisk oznaczony jako LAUNCH. - Enjoy!
Kennedy, zaskoczony, uśmiechnął się jak mały chłopczyk. I tak, jak to widział na jakimś filmie, zgiął palce w pięść i rąbnął w przycisk.
Huknęło, jakby tuż obok uderzył piorun; machina rozbłysła potężnie niebieskawą łuną, reflektory przygasły na ułamek sekundy... i zapadła cisza.
- Czy coś... - prezydent był nieco zdezorientowany. - Czy za mocno uderzyłem?
Jeszcze przez kilka sekund nic się nie działo. Prezydent już chciał o coś zapytać, ale ledwo otworzył usta, wizg powodowany przez maszynę niespodziewanie powrócił; na moment jej powierzchnia zafalowała, jak odbicie w wodzie. Całe pomieszczenie zatrzęsło się, metalowe klamry mocujące machinę do podłoża jęknęły. Z grubych kabli doprowadzających zasilanie strzeliły iskry, rozległ się donośny trzask, błysnęło i machina, sycząc jak parowóz, zaczęła się uspokajać. Hałas opadał; ponownie skojarzył się Kennedy'emu z turbiną odrzutowca, tym razem zwalniającą. Zresztą, kto ich tam wie, czym napędzali to ustrojstwo.
Można już było normalnie rozmawiać. Drzwi machiny rozsunęły się z sykiem i obydwaj podróżnicy wyszli tak, jak jeszcze niecałą minutę temu weszli.
- Czy coś poszło źle? - spytał z zaniepokojeniem prezydent. - Jakaś awaria?
- Wprost przeciwnie! - wykrzyknął radośnie Quatermass. - To, mój drogi panie prezydencie, oznacza, że ta maszynka działa perfekcyjnie! Proszę za mną – ruszyli w dół, ku machinie. - Udało im się wrócić praktycznie w momencie, z którego wyruszyli. Dlatego można odnieść wrażenie, że w ogóle się stąd nie zabierali!
- A więc jak długo mogli przebywać w...
- Przyszłości? A choćby i sto lat i po sto lat w każdym kolejnym roku! Ale jeśli wrócą precyzyjnie, my tego w ogóle nie odczujemy.
Technicy zajęli się już sprawdzaniem kombinezonów; Smithfield i Richards wyglądali na zmęczonych, jednak stanęli dumnie na baczność, gdy Kennedy zbliżył się do nich.
- No, chłopcy? - zapytał prezydent. - Jak tam było? Naprawdę zwiedziliście rok dwa tysiące siódmy? Jak się trzymają komuniści?
- Pozdrowienia z przyszłości, sir! - powiedział rozbawiony Smithfield. - Świat w dwa tysiące siódmym stanął na głowie. Nie uwierzy pan, ale do spółki z Polską zaatakowaliśmy Irak!
- Co takiego?!
- To prawda, sir. - odezwał się Richards. - Poza tym benzyna zdrożała o kilkaset procent, jakiś niemiecki aktor został gubernatorem Kalifornii, tabletki antykoncepcyjne są szeroko dostępne, byliśmy na Księżycu, w Kongresie są geje, a Rosja ma się dobrze!
- Będzie pan miał co czytać – dodał Smithfield, podając prezydentowi egzemplarz Washington Post z piętnastego października dwa tysiące siódmego roku. - Mamy też coś takiego.
- “Jason and the Argonauts” Dona Chaffey'a - przeczytał tytuł na pudełku Kennedy. - Cyfrowo poprawiona wersja filmu z... tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego czwartego? O rany.
- Prace nad tym filmem niedawno się zaczęły. - powiedział Richards. - Premiera będzie miała miejsce dziewiętnastego czerwca za dwa lata.
- A dlaczego pudełko jest takie cienkie? - pytał Kennedy. Otworzył je i ku swemu zaskoczeniu zobaczył, zamiast taśmy, krążek z jakiegoś tworzywa sztucznego. - Co to jest?
- To technologia przyszłości, sir. Nazywają to diwidi. To coś jak dyskietki do komputerów, z tym, że mogą pomieścić miliony razy więcej informacji.
- I film jest na tym krążku? - fascynował się Quatermass. - Niesamowite! Muszę szybko się temu przyjrzeć.
- Dziwne – Kennedy patrzył na krążek jakoś niechętnie. - Gdybyście mnie spytali, powiedziałbym, że takie placki nigdy się nie przyjmą. Jak udało wam się to zdobyć?
- Dolar nic się przez ten czas nie zmienił, sir. Film kupiliśmy na wyprzedaży w Wal-Mart.
- Pierwsze słyszę. - stwierdził prezydent. - Pewnie też dopiero go budują. No cóż – podniósł głos – spisaliście się wszyscy na medal, panowie. Zobaczymy teraz, co przyniosą najbliższe dni. Zostańcie w pogotowiu! Musimy opracować i za pomocą Chronosa przeprowadzić chirurgiczne cięcie, które w odpowiednim momencie zmieni nieco sytuację na szachownicy świata. To będzie chrzest bojowy naszego cuda! Bądźcie gotowi. Raz jeszcze, moje gratulacje dla wszystkich. Generale...
Kiedy opuścili halę Chronosa, Kennedy zapytał Wilkinsona:
- Jak postępuje ewakuacja Hero?
- Podjęliśmy akcję, sir, ale obawiam się, że Hero został już przejrzany. Ruscy szukają na niego oficjalnego haka. Jeśli nie uda nam się go wywieźć w ciągu kilku dni...
- To skoczymy po niego w przeszłość – rzekł z zadziwiającą lekkością prezydent. - Jeśli w ogóle będzie taka potrzeba.
Gdy kładł się spać, prezydentowi USA przeszło przez głowę, jak to dobrze, że podobnej machiny nie zbudowali Ruscy.


24 października 1962, Waszyngton

Po tygodniu od próby generalnej prezydent Kennedy miał już opracowany precyzyjny, przewrotny plan. Kilka dni wcześniej, osiemnastego, minister spraw zagranicznych ZSRR Andriej Gromyko bez mrugnięcia okiem zełgał mu na oficjalnej konferencji, że jedyni obywatele radzieccy na Kubie to turyści i wymiana szkolna. Pociski? Jakie pociski?
Co za tupet, pomyślał z goryczą Kennedy. Kłamią bez żenady do samego końca... zaś przedwczoraj przyszła wiadomość z MI6. Akcja ratunkowa, mająca na celu potajemne wywiezienie poza granice Układu Warszawskiego pułkownika Olega Pienkowskiego – kryptonim Hero – spaliła na panewce. Pułkownik został aresztowany i kwestią kilku zapewne dni będzie osądzenie go i skazanie na śmierć. Straszna klapa. Ale dzięki Chronosowi bez problemu będzie można go uratować, a w dalszej perspektywie tak zmienić bieg wydarzeń, że Oleg Pienkowski może nigdy nie pomyśli o wstąpieniu do wojska? Ocean możliwości, jakie otwierały się przed prezydentem Kennedym, zdawał się być nieograniczony.
Za niecałe dwie godziny, w porannym przemówieniu, on, głowa najpotężniejszego państwa na świecie, poinformuje naród amerykański o zaistniałej sytuacji, zdemaskuje bezczelne kłamstwa Gromyki. Następnie zarządzi kontruderzenie na Kubę. Jeśli – tak jak pierwotnie planował – zgodziłby się na rozwiązanie forsowane przez McNamarę, czyli pertraktacje, blokadę morską, efekt nie byłby raczej zadowalający, skoro w roku dwa tysiące siódmym Rosja wciąż miała się dobrze, i nawet zdawała się odtwarzać Związek Radziecki przez unię z Białorusią i totalitarne rządy. Trzeba uciąć łeb hydrze. Rozmawiał już z profesorem Quatermass'em; jeśli wyda decyzję o uderzeniu, i cała związana z tym machina – mobilizacja, przygotowania, transport – pójdzie w ruch, wówczas za pomocą Chronosa będzie można skoczyć parę lat w przyszłość i dokładnie zbadać, czy przyniesie to lepsze skutki niż rozmowy. Metodą prób i błędów w końcu opracują rozwiązanie doskonałe. Oczywiście, naród nie dowie się o kontruderzeniu; jeszcze za wcześnie na publiczne ogłoszenie takiej decyzji. Panika i protesty jedynie utrudniłyby precyzyjne działanie.
- Jeśli zaś działania zbrojne okażą się złym rozwiązaniem, wrócicie do naszego czasu i powiadomicie nas o tym. - kończył referować już w hali Chronosa. Słuchało go uważnie kilkanaście najważniejszych osób w państwie – ministrowie, sekretarz, generałowie. - Wówczas nasze siły ekspedycyjne zatrzymają się na granicy wód terytorialnych Kuby i rozpoczną blokadę morską. Czerwoni nie będą mieli powodu uważać, że to miało być bezpośrednie natarcie. Dzięki Chronosowi to plan doskonały – potoczył wzrokiem po zebranych. - Nic nie może pójść źle.
Zaczęły się pochwały i zapowiedzi zwycięstwa demokracji. Wszyscy z uznaniem kiwali głowami i wyrażali swój podziw. Smithfield i Richardson byli zaś w centrum uwagi.
- Panowie – zwrócił się do nich Kennedy - wiecie co macie robić. Przerabialiśmy to wiele razy. Szybko, dyskretnie, precyzyjnie. Nie możecie absolutnie dać się zdemaskować! Czekamy tu na was i na wasze informacje z niecierpliwością. Chociaż chyba nawet nie zdążymy się zniecierpliwić!
Żart spodobał się wszystkim obecnym.
- Zaczynajmy! - zarządził prezydent.
Wszyscy cofnęli się na bezpieczną odległość. Smithfield i Richardson założyli kombinezony i zniknęli w brzuszysku machiny czasu. Efektowne widowisko rozegrało się po raz kolejny; wśród niesamowitego hałasu i niebieskiej poświaty, dwaj agenci udali się na zwiady do dnia dwudziestego dziewiątego maja – dzień urodzin prezydenta - roku tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego szóstego, i tak jak poprzednio, wrócili z powrotem po około trzydziestu sekundach. Ekspresowe wycieczki w przyszłość, pomyślał Kennedy. To mógłby być niezły biznes...
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Kryzys cz.1 i 2 - przez marcinos83 - 19-12-2009, 11:05
RE: Kryzys cz.1 i 2 - przez Janko - 19-12-2009, 13:00
RE: Kryzys cz.1 i 2 - przez marcinos83 - 19-12-2009, 14:23
RE: Kryzys cz.1 i 2 - przez Janko - 19-12-2009, 14:42
RE: Kryzys cz.1 i 2 - przez gorzkiblotnica - 08-01-2010, 16:14
Kryzys cz.2 - przez marcinos83 - 19-12-2009, 11:07

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości