Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 1
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
"Niebieski płomyk nadziei." cz.1
#1
Tak wstawiam to opowiadanie na różne fora, a ludzie piszę różne opinie. No to postanowiłam wstawić je i tu.
Mhm... No dobra, raz kozie śmierć.

Minął już rok, a ja nadal miałam przed oczyma tamten dzień. Codziennie rano zastanawiałam się, co mną wtedy kierowało. Dlaczego tak się stało? Czemu lekarze wmawiali mi, że chciałam popełnić samobójstwo? Na to pytanie nigdy nie poznałam odpowiedzi.
Zima przyszła i odeszła niespodziewanie. Ostatnie zaspy śniegu roztapiały się z każdą minutą. Sople lodu przeradzały się w krople wody, które kapały coraz szybciej. Stęsknione wiosny dzieci biegały po podwórku, nie bacząc na wielkie kałuże. A ja siedziałam przy oknie i patrzyłam. W tych malcach widziałam siebie, kilkanaście lat temu, kiedy nie musiałam podejmować ważnych decyzji. Często wspominam, jak miałam sześć lat i nie wiedziałam, jakiego lizaka sobie kupić. Potrafiłam pół godziny stać przy lodówce, zanim zdecydowałam się na jakiegoś loda. Potem było coraz trudniej i tak już zostało.
Mój dom przepełniony był smutkiem i radością na przemian. W szary i ponury dzień na nic nie miałam ochoty. Mogłam tylko siedzieć z dobrą książką w rękach i kotką na kolanach. Bywały dni, kiedy po prostu musiałam gdzieś wyjść i zaszaleć. I tak z dnia na dzień. Żyję w nieświadomości, co będzie jutro.
Nie dostawałam już kwiatów, nie miałam żadnej wiadomości od Marka. Przez pierwsze dni, kiedy wyszłam ze szpitala, śnił mi się po nocach. W koszmarach wręczał mi różę, czarną różę. Łapczywie całował moją szyję, a potem wyciągał nóż, podcinał żyły, po czym zlizywał moją krew. Gdy zbliżał się do mojego gardła raptownie się budziłam. Koszmary minęły, kiedy spotkałam jedyną osobę, której mogłam zaufać. Jeszcze z nikim nie rozmawiało mi się tak dobrze, jak z nim. Potrafił słuchać i mówić z sensem. Kiedy widział, że jestem przygnębiona, po prostu się nie odzywał. Nie dopytywał. Był wyrozumiały i pociągający. Gdy pierwszy raz go zobaczyłam i spojrzałam w jego pełne blasku zielone oczy wiedziałam, że na jednym spotkaniu się nie skończy. Po prawie pół roku od naszej pierwszej randki, byłam w nim zakochana po uszy. Z wzajemnością.
Artur wyjechał w interesach na trzy dni. Brakowało mi go. Jedyną osobą z moich przyjaciół, która się ode mnie nie odwróciła po tym wypadku, była Linda. Inni wierzyli w bajkę, że chciałam popełnić samobójstwo i zerwali ze mną kontakty. Jak mówi przysłowie: „Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie"...
Wypiłam kawę i postanowiłam się przejść. Czasami zwykły, krótki spacer, gdzieś gdzie nikt cię nie widzi i nie ogląda się za tobą, nie szepcze niemiłych słów, jest po prostu potrzebny. Wstałam gwałtownie z fotela, budząc przy tym Sami. Kotka głośno miauknęła i przeciągnęła się, po czym zwinęła się w kłębek. Uśmiechnęłam się pod nosem, dziękując Bogu, że ją mam.
Wydawało mi się, że minęło dopiero kilka minut, a w rzeczywistości o wiele więcej. Robiło się zimniej. Schowałam ręce do kieszeni, zastanawiając się, dlaczego nie wzięłam rękawiczek. W parku nie było już ani jednej żywej istoty, prócz mnie. Przemierzałam ostatnią alejkę, kiedy zaszłam w mroczny zaułek. Ciemności nie bałam się nigdy, jednak teraz poczułam zimny dreszcz. Przyśpieszyłam kroku, w obawie, że ktoś się na mnie czai. W pewnym momencie usłyszałam pohukiwanie sowy, na które gwałtownie przystanęłam. Odwróciłam się, lecz nic nie zobaczyłam. Wzięłam głęboki oddech, powtarzając sobie, że to tylko ptak i szłam dalej. Księżyc oświetlał mi drogę, kiedy kątem oka dostrzegłam... Na początku nie umiałam określić, co to było. Mała, niebieska plamka, pomiędzy grubymi konarami drzew. Im bliżej podchodziłam, tym punkcik stawał się większy, a księżyc mocniej go rozjaśniał. Dzielił mnie metr od drzewa i kolejny metr od tego czegoś, gdy przystanęłam. Zimny wiatr rozwiewał moje włosy, a ja wpatrywałam się w coś, co tak naprawdę nie było mi obce. Opowieści mamy stanęły mi przed oczami. Zobaczyłam, jak moja rodzicielka siada naprzeciwko mnie, patrzy zagadkowym wzrokiem i zaczyna opowiadać pewną historię... To było jak kraina, której nie chciało się opuszczać. Karmiła nas szczęściem i miłością i nie było momentu, gdy nie pojawił się niebieski płomyk nadziei. Kiedy podrosłam, zaczęłam interesować się innymi rzeczami, jednak, nigdy o nim nie zapomniałam.
Patrzyłam na jasne światełko i zapragnęłam go dotknąć. Podeszłam bliżej i powoli wyciągnęłam rękę w obawie, że coś na mnie wystrzeli. Jednak tak się nie stało. Niebieski ogień był... zimny. W sumie nie wiem, czego się spodziewałam, lecz to mnie zdziwiło. Duży płomień lekko muskał moje palce. Nie mogłam się temu nadziwić. Zawsze inaczej wyobrażałam sobie tę niebieską pochodnię. Uśmiechnęłam się, przypominając sobie, że dzisiaj miał wrócić Artur. Zrobiłam krok w tył i zaczepiłam nogą o gałąź, której wcześniej nie widziałam. Upadłam do tyłu. Lekki ból przeszedł moje ciało. Poczułam się dziwnie zmęczona, nie chciało mi się wstawać. Niemniej jednak nie mogłam leżeć tak w nieskończoność. Z trudem się podniosłam, a wtedy poczułam potworny ból w kostce. Zachwiałam się i znowu przewróciłam.
-Cholera - zaklęłam pod nosem. - Musiałam skręcić sobie kostkę...
Ponowiłam próbę wstania, lecz na nic. Bolało jeszcze bardziej. Zastanawiałam się, która może być godzina. I czy Artur już wrócił. Że też musiałam zostawić komórkę w domu! - krzyczałam w duchu i uderzyłam pięścią w ziemię. Nie odczułam nic, poza złością i strachem. Dopiero w tamtym momencie dotarło do mnie, że pochodnia gdzieś zniknęła. Rozglądałam się na wszystkie strony, jednak nigdzie jej nie zauważyłam. Powstrzymując szloch, zorientowałam się, jakim oparciem był dla mnie niebieski płomień wśród ciemnego lasu.
Minęło kilka minut, kiedy usłyszałam kroki. Moje serce zaczęło bić mocniej, oddech stał się cięższy. Nie wiedziałam, co robić. W gruncie rzeczy byłam przygotowana na wszystko. Siedząc pośród ciemnych drzew, wyobrażałam sobie różne scenariusze swojego losu. Żaden chyba nie kończył się happy endem. Czułam, że postać była coraz bliżej. Zamknęłam oczy, a za plecami poczułam chłód. Wiatr przywiał dziwnie znajomy zapach. Ten zapach... Wtedy zaczęło mi się przypominać wszystko to, od czego pragnęłam się uwolnić.

Marek był miły, zabawny, a przede wszystkim przystojny. Przez wszystkie lata w szkole dziewczyny wręcz wisiały na nim, lecz on nie zwracał na nie uwagi. Byliśmy dobrymi przyjaciółmi, lecz po jakimś czasie zauważyłam, że to mu nie wystarcza. Ja nic do niego nie czułam i w ostatniej klasie liceum, kiedy próbował się do mnie dobrać, wygarnęłam mu wszystko. Tak rozpadła się nasza przyjaźń. Nie widzieliśmy się przez ponad dziesięć lat, aż pewnego poniedziałkowego ranka dostałam kwiaty. Potem były także liściki i czekoladki. Godzinami zastanawiałam się, od kogo one są. Jakiś czas później spotkałam Marka. Od liceum bardzo wyprzystojniał i zmężniał. Gdyby nie jego oczy, nigdy bym go nie poznała. Piękne, duże, brązowe oczy były jego atutem.
Poszliśmy na kawę. Nikt z nas nie wspominał tamtego dnia. Rozmawialiśmy o naszym życiu, książkach, a nawet o telewizji. Gdy oznajmiłam, że muszę wracać, w jego oczach zobaczyłam smutek. Niewiele myśląc, zaproponowałam kolejne spotkanie. Od razu stał się pogodniejszy.
Po miesiącu nadal dostawałam kwiaty i listy, a Marek zapytał, czy chcę z nim być. Zmieszałam się, odpowiadając, że muszę to przemyśleć. Lubiłam z nim przebywać, jednak w głębi duszy nic do niego nie czułam. Po tygodniu, w którym Tajemniczy Wielbiciel nie przysłał kwiatów, dostałam list. Był w różowej kopercie z różą po środku. Domyślałam się, kto przysyła mi kwiaty i na początku nie miałam ochoty się z nim spotykać. Jednak po namyśle doszłam do wniosku, że będę mogła mu wytłumaczyć iż nic do niego nie czuję.
Trzy dni później jechałam za wskazówkami, które zostawił. Dojechałam do starego, drewnianego domku, za którym był las. Okolica była przepiękna. Zaparkowałam samochód na poboczu, dwieście metrów od domu i czekałam. Na co? Sama nie wiem. Po piętnastu minutach, w ciągu których nikt nie nadjechał, wyszłam z auta. Słońce zaczęło już zachodzić, wiatr wiał coraz ciszej. Przekonana, że w domu nikogo nie ma, poszłam w jego kierunku. Czego tam szukałam? Do dziś nie wiem. Brama, przez którą musiałam przejść, była porośnięta mchem. Zimny dreszcz przeszedł moje ciało. Otworzyłam furtkę. Stare zawiasy zaskrzypiały, a ja odruchowo obejrzałam się dookoła. Powoli podeszłam do okna, z lewej strony domu. Chciałam najpierw się upewnić, czy coś tam jest. Przez szybę zobaczyłam duży stół, na którym leżała czarna róża. A obok nóż. Serce prawie podeszło mi do gardła, kiedy poczułam silne uderzenie w tył głowy. Życie mignęło mi przed oczami, po czym upadłam. Zdążyłam zobaczyć, jak postać wyciąga nóż i szepnęłam:
- Marek, nie...
A potem ciemność. Obudziłam się w szpitalu kilka dni później. Lekarze wmawiali mi, że chciałam popełnić samobójstwo. Na początku nic nie pamiętałam, jednak po jakimś czasie wszystko mi się przypomniało. Nigdy nie wierzyłam w to, co mówili lekarze. Gdy wróciłam ze szpitala, na schodach pod domem leżała kartka. „To jeszcze nie koniec. Wrócę po Ciebie..."

Jeden z moich koszmarów powrócił. Przełknęłam głośno ślinę. Patrzyłam przed siebie, bojąc się odwrócić. Wrona przeleciała nad nami głośno kracząc. Prawie podskoczyłam, gdy ją usłyszałam. Tuż przy swoim policzku poczułam czyjś oddech.
- Julio... - usłyszałam. Siedziałam w miejscu prawie się nie poruszając. Ze skręconą kostką nie mogłam biegać.
- Ukrywałaś się przede mną?
- Nie - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Boisz się?
- A powinnam? - W odpowiedzi usłyszałam szyderczy śmiech.
- Ach, Julio... - Kosmyki moich włosów owinął sobie wokół palca. - Nadal mnie pociągasz.
Milczałam.
- Minął już rok i nic się nie zmieniło.
Nadal się nie odzywałam.
- Obiecałem, że po ciebie wrócę.
- Nigdy cię nie pokocham - odezwałam się po chwili.
- Jeszcze się zdziwisz. - Nie widziałam jego wyrazu twarzy, ale mogłabym przysiąc, że pojawił się na niej jego zniewalający uśmiech. - Zrobiłem to raz, zrobię i drugi.
Usłyszałam, jak wyjmuje coś z kieszeni. Zapalniczka. Machał nią przy moich oczach. Odwróciłam głowę. Bałam się, lecz nie dawałam tego po sobie poznać.
- Zostaw mnie - syknęłam.
Jednak on nie słuchał. Schował zapaliczkę i wyjął coś innego. W pierwszy momencie nie wiedziałam, co trzyma, jednak, gdy chwycił moje nadgarstki, zrozumiałam. Scyzoryk. Przejechał nim po skórze. Zaczęło piec.
- Marek... Proszę...
Czułam, jak krople krwi spływają po mojej dłoni. Nie płakałam. Przez te wszystkie lata stałam się odporna na wszelki ból.
- Zawsze się zastanawiałem - odezwał się trochę łagodniej - co takiego robiłem, że nigdy nie mogłem cię mieć.
Czy muszę dalej tak bezczynnie siedzieć? - pytałam siebie w duchu. I wtedy wpadłam na pewien pomysł.
- Kocham cię już od podstawówki.
Słuchałam dalej.
- Przy tobie inne dziewczyny wyglądają, jak twoje służące.
Usiadł naprzeciwko mnie, nie puszczając mojego nadgarstka.
- Moje życie bez ciebie jest puste...
- Dlaczego to robisz? - zapytałam, gdy przerwał na chwilę. Chyba się zmieszał, bo rozluźnił ucisk. Wykorzystałam tę okazję. Szybko uwolniłam swoja rękę i zwinnym ruchem zabrałam Markowi scyzoryk. Zanim zorientował się, o co chodzi, byłam już na nogach. Nie wiem, jak udało mi się wtedy podnieść. Stałam, lekko się chwiejąc. Kostka strasznie mnie bolała, jednak starałam się nie zwracać na nią większej uwagi. Chciałam stamtąd uciec. Moje myśli pełne były zdarzeń z przed roku. W pewnej chwili usłyszałam jakieś szepty:
- Zabij go...Zabij... Przestanie cię nękać...Podetnij mu gardło... To tylko scyzoryk... A tyle może zdziałać...Uwolnisz się... Zabij go....Zabij...
- Przestańcie! - wrzasnęłam, upadając na kolana. Nożyk wypadł mi z ręki. Schowałam twarz w dłoniach, a paznokcie mocno wbiły się w głowę. Pochyliłam się do przodu, nie przestając krzyczeć. Co krzyczałam?
Podniosłam głowę, lecz zobaczyłam tylko ciemność. Głosy dochodziły do mnie z każdej strony. Nie wiedziałam, gdzie zwrócić oczy. I tak wszędzie była czerń. W pewnym momencie poczułam silne uderzenie w klatkę piersiową. Przez chwilę nie mogłam złapać tchu. I znów cios, tym razem w plecy. Wrzasnęłam i upadłam na bok. Moja stopa przyjęła dziwną pozycję, a kostka bolała niemiłosiernie. Zwinęłam się w kłębek. Nie pamiętam, ile czasu tak leżałam. Gdy przypomniało mi się, że gdzieś upuściłam nożyk, wyciągnęłam rękę, nie spodziewając się kolejnego ciosu. Tym razem uderzenie wycelowane było w głowę, ciężkim przedmiotem. Zanim ogarnęła mnie pustka, zdążyłam dostrzec niebieskie światełko, prześwitujące między drzewami.
Gdy się obudziłam, nic nie pamiętałam. Nie wiedziałam, gdzie jestem, kto nade mną stoi, ani tego, jaki dzisiaj dzień.
- Dzień dobry, kotku - powitał mnie piękny głos.
- Gdzie ja jestem?
- W domu.
- Artur... - szepnęłam, gdy mój mózg się do końca obudził. - Długo spałam?
- Nie wiem - na jego twarzy pojawił się uśmiech. - Wróciłem dwie godziny temu, ale nie chciałem cię budzić.
Nic nie odpowiedziałam. Wiedziałam, że musiało coś się stać, lecz co, nie miałam pojęcia. Artur delikatne pogłaskał mnie po policzku.
- Mmm... Muszę do toalety - wybełkotałam, trzęsąc się z zimna.
- W takim razie idź, a ja zrobię kawę - powiedział i czule mnie pocałował. Już zapomniałam, jak on świetnie całuje.
Idąc korytarzem, natknęłam się na dzisiejszą gazetę. Nagłówek przyciągnął moją uwagę.

„Morderstwo w lesie."

Pochodnia. Niebieskie światełko. Marek. Drzewa. Las. Kostka. Scyzoryk. Ciosy. Ogromny ból... Wszystko to przypomniało mi się w jednej chwili. Obejrzałam się za siebie, po czym wzięłam gazetę i udałam się do łazienki. Usiadłam na wannie i zaczęłam czytać.
„W nocy z dnia 27 na 28 lutego br. doszło do tragicznego wypadku w miejscowym lesie. Jeden ze świadków powiadomił policję o znalezisku, jakie odkrył w krzakach podczas spaceru z psem. Owym przedmiotem, który tak zaciekawił psa, była ludzka stopa. Podczas patrolowego przeczesywania lasu w ciągu kilku kolejnych godzin, funkcjonariusze odnaleźli jeszcze inne ludzkie członki. Z wstępnych ustaleń wynika, że najprawdopodobniej była to młoda kobieta. Ciało zostało poćwiartowane i porozrzucane po obszarze całego lasu. Ekipa nadal poszukuje głowy ofiary.
Wydawałoby się, że o takiej tragedii możemy przeczytać jedynie w powieściach sensacyjnych, jednak to dzieje się naprawdę. Na myśl nasuwają się więc pytania: Jaki motyw miał morderca? Dlaczego to zrobił? Kim była ofiara i czym sobie na to zasłużyła?"
Przerwałam na chwilę. To morderstwo miało związek z tym, co się stało... Jednak nie byłam do końca świadoma, co i kiedy się wydarzyło. Czytałam dalej.
„Jednak to nie jest jedyna osoba, która poniosła śmierć wczorajszej nocy. Około czwartej nad ranem znaleziono zwłoki młodego mężczyzny, pływające w rzece, która przepływała przez park. Miał kilka małych ran kłutych w okolicy brzucha i jedną rozległą, która doprowadziła do śmierci. Policja znalazła też scyzoryk, niedaleko mostu. Mężczyzna miał przy sobie dokumenty, dzięki którym dowiedzieliśmy się, że był nim Marek Leszczyński, dwudziestopięciolatek. Miał przy sobie list, z którego odczytano tylko „Kocham Cię Julio.""

Nie mogłam dalej czytać. Gazeta wypadła mi z rąk, które zaczęły drżeć. Wtedy umarłam... Jakiś czas siedziałam bez ruchu, wpatrując się w coś, czego nie było. W pewnej chwili nasunęło mi się pytanie... Skoro wczoraj umarłam, dlaczego dalej tu jestem? Wstałam i chwiejnym krokiem podeszłam do lustra. Serce zabiło mi mocniej. Odetchnęłam głęboko i spojrzałam w swoje odbicie, tylko że... To nie byłam już ja. Z niebieskookiej kobiety, o długich czarnych włosach i kilku piegach na twarzy, zmieniłam się w wysoką blondynkę, która miała duże, zielone oczy i nieskazitelnie gładką cerę. Moje ciało umarło, lecz dusza została przeniesiona… Najwyraźniej ktoś chciał utrzymać mnie przy życiu. Tylko kto?
Marek... Ktoś mnie zabił, a potem zajął się nim… A może było na odwrót? Może to Marek mnie zabił, a potem popełnił samobójstwo? Lecz to nie wszystko. Było coś, o czym nikt nie wiedział, a ja nie mogłam wydobyć tego z pamięci. Jednak ta pochodnia... W opowieściach mamy była tam, gdzie jej potrzebowano, przynosiła pokój, szczęście, przywracała dawną harmonię. Tamtej nocy też tam była...
Nagle rozległo się pukanie do drzwi, na które podniosłam się jak oparzona.
- Julio, jesteś tam? - usłyszałam głos Artura. Zaraz po tym zakręciło mi się w głowie i zemdlałam.

No to mam do Was pytanie... Czy po tym opowiadaniu widać, iż pisała je czternastolatka? Chodzi mi to, czy jest takie "młodzieńcze"...
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
"Niebieski płomyk nadziei." cz.1 - przez Ellfie - 28-11-2010, 10:21
RE: "Niebieski płomyk nadziei." cz.1 - przez Hayley - 28-11-2010, 11:53
RE: "Niebieski płomyk nadziei." cz.1 - przez Morydz - 28-11-2010, 12:17
RE: "Niebieski płomyk nadziei." cz.1 - przez Ellfie - 28-11-2010, 13:04
RE: "Niebieski płomyk nadziei." cz.1 - przez Hayley - 28-11-2010, 13:51
RE: "Niebieski płomyk nadziei." cz.1 - przez Ellfie - 28-11-2010, 14:02
RE: "Niebieski płomyk nadziei." cz.1 - przez Konto usunięte - 28-11-2010, 14:46
RE: "Niebieski płomyk nadziei." cz.1 - przez Znawca - 30-06-2011, 21:34
RE: "Niebieski płomyk nadziei." cz.1 - przez siloe - 07-07-2011, 09:53
RE: "Niebieski płomyk nadziei." cz.1 - przez Ellfie - 11-07-2011, 13:45

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości