Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Wykluczeni
#2
Jan, słysząc, że go jednak nie wywożą, bez oporów pozwolił się ubrać i wyprowadzić do izby-świetlicy, gdzie zasiadł w swoim miękko obitym krześle.
Kołysząc głową, jedną rękę uniósł wysoko do twarzy i zmrużył oczy, ponieważ ujrzał obcą mu, młodą dziewczynę, szczupłą i niewysoką, biednie ubraną oraz brudną na twarzy, śmierdzącą przy tym najgorszymi miejscami stajni. Z jednej strony wydawała się nieśmiała, bo prawie w ogóle nie unosiła spojrzenia, ale stała u drzwi wyprostowana, bez skrępowania, jakby myślą nieobecna. I taką ją teraz Jan widział – z rękami cofniętymi za plecy, włosami długimi i zaniedbanymi, czarnymi niczym sadza, spod których wymykały się lekko odstające od głowy uszy – bose stopy też miała brudne, a na brzmienie głosu Albrechta mimowolnie zadrżała, choć później znów stała spokojnie.
— Ta dziewczyna od dzisiaj będzie się tobą zajmowała. Jest niemotą, ale wszystko rozumie. Szybko się nauczy, co trzeba. Najważniejsze, że będzie dla ciebie pracowita i łagodna. Na początku nasza Alberta jej pomoże. — Tu wskazał na towarzyszącą im, tęgą kucharkę, która na słuch o swojej roli w tym wszystkim jawnie przewróciła oczami. — Więc? Janie? — zwrócił się ponownie do brata, a mówił wciąż wolno i jak do idioty, przez co chłopak coraz mocniej odchylał się w swoim krześle. — Zgadzasz się przyjąć ją do siebie na służbę?
— Ayy… amyaam… myjakkys wwyy… wwybór? — zakpił sobie Jan, zaś Albrecht przez chwilę otwierał usta i nie wiedział, co powiedzieć.
— Więc postanowione — stwierdził w końcu i odwrócił się do służby. — Alberto, zajmij się proszę dziewczyną, wykąp ją i daj jej jakieś ubrania. Jak będzie trzeba, weź z mojej szkatuły i kup coś na targu. Kiedy wyjedziemy do Krakowa, będziesz musiała ich tutaj przypilnować, żeby dziewczyna sobie poradziła. Jest niemota, ale wszystko rozumie, co się do niej mówi. Nie powinna sprawić ci problemów…
Gdy Albrecht to wszystko tłumaczył, niema Żydówka uniosła głowę i spojrzała ciekawie na Jana, ale gdy tylko spostrzegła, że on również na nią patrzy, natychmiast uciekła wzrokiem z powrotem w podłogę. To Janowi od razu się spodobało, ponieważ przynajmniej ta jedna zdawała się mieć do niego szacunek, poza tym w sercu nadal czuł ulgę, że jednak nie wywożą go do Braci Mniejszych, wobec czego nie chciał sprawiać bratu problemów.
I wkrótce w kamienicy zrobiło się o wiele ciszej, bo Albrecht zamknął kantor w przednim trakcie, majordomowi pozostawił pieczę nad tylnymi oficynami, po czym za ojcem udał się na ślub do Krakowa.
A Janowi odtąd było niezwykle dziwnie, ponieważ niema Żydówka, czysta już i uczesana, a i ubrana przyzwoicie jak każda służka w domu, na krok nie opuszczała jego izby, siedząc w najdalszym jej kącie w milczeniu i na każde wezwanie Jana stając przy nim na baczność, przy czym nadal nie unosząc tych czarnych jak dwa węgielki oczu. Było to dziwne dla niego przeżycie, że przebywa w jej towarzystwie tyle czasu, a dotąd jeszcze nie usłyszał jej głosu, a nawet nie utrzymał kontaktu wzrokowego. Obserwował więc uważnie dziewczynę, gdy tak pokornie przy nim robiła, i starał się odgadnąć, co ona sobie może myśleć, ponieważ z jej szczupłej, bladej twarzy nijak się tego nie dało wyczytać.
W końcu też sam zaczął do niej mówić:
— Nyyje… nnemłuu… nemmłuszysz… zze mynn… zemyom bbyc ccy… ccały ccczas.
Mógł to wszystko wypowiedzieć bez pośpiechu, a ona słuchała uważnie i gdy tylko skończył, spojrzała mu wreszcie z uśmiechem w oczy, na co dziwnie zakłuło go w piersi. Natychmiast odwrócił od niej kołyszącą się na szyi głowę, więc i ona zreflektowała się i wbiła wzrok z powrotem pod stopy.
Mimo wszystko radowała się całym swoim sercem, że w końcu, po tylu latach nędzy, spotkało ją takie szczęście, bo wzięli ją do ciepłego domu, miękkiego łóżka, z dobrym wyżywieniem, a nawet zapłatą, przy czym zamiast przerzucać gnój i siano w stajni, musiała jedynie trzymać pieczę przy niesprawnym chłopaku i pomagać mu w najprostszych czynnościach życia, czysta i wypachniona, że aż sama chciała się do siebie tulić, a do tego porządnie przyodziana w lnianą koszulę, dwie spódnice oraz śnieżnobiałą, nową zapaskę, jakich to ubrań nigdy w życiu na sobie nie nosiła. Dlatego siedzieć tutaj i być na każde zawołanie pana traktowała jako swój żelazny obowiązek, byleby ją zostawili przy tej pracy, odmieniającej jej życie na lepsze. I gdyby potrafiła, to krzyczałaby teraz z radości, ale od kiedy pamiętała, mogła wydawać z siebie jedynie bezkształtne jęki. Choć dzięki temu jak nikt inny potrafiła słuchać.
I Jan, mimo iż przychodziło mu to z wielką trudnością, zrobił się przy niej niezwykle rozgadany.
— Ayaa… ayjakkty… tytytym… mmyaszna… yy… yymieł? — Dziewczyna wskazała na siebie dłonią i potrząsnęła energicznie głową, a zarazem tymi schludnymi już, czarnymi włosami, co miało oznaczać, że nie zna swojego imienia. — Myyogg… myoggełnn… nna cceby… ccebyłem… mmówyc… Ayny… Daynna? — Dziewczyna ochoczo pokiwała głową i otarła szyję oraz pierś Jana z potu, ponieważ opływał nim cały, kiedy z wielkim wysileniem do niej przemawiał. — Tta… ttyakhmya… nnayy… nnaymyłe… mmoya ssostra — wytłumaczył, przy każdym słowie pracując całą szczęką i głęboko kiwając głową. — Bbyy… bbarrdzoy… jołkky… kkochyam… aylle oony…. oynnawwy…. wwyjłełchy… wwyjełała.
Odtąd czas upływał im w podobny sposób – siedzieli przy oknie jego izby, przy czym on dukał jej w spokoju i bez pośpiechu, ona natomiast słuchała tego cierpliwie, w czym miała szczere oddanie, ponieważ imponowało jej, z jak wielkim wysileniem Jan stara się wypowiadać własne myśli, co dla niej samej było niemożliwe.
A Jan mówił jej o wszystkim, co tylko przyszło mu do głowy, choć męczył się przy tym okrutnie i nie każdy wątek był w stanie dokończyć. Wkrótce też oznajmił, że chce wybrać się do miasta, więc dziewczyna ruszyła gorliwie spełnić to życzenie.
Odnalazła na podwórzu leniącego się parobka i pokazała mu ruchami rąk, że potrzebuje pomocy przy Janie, zaś ten, niechętnie bo niechętnie, ale wstał, zmierzwił czuprynę, ziewnął, po czym myśląc, jak tu za plecami Alberty wyszarpnąć z kuchni trochę wina, poszedł za niewysoką, czarnowłosą Żydówką, przyglądając się jej bosym stopom.
— Ej, mała, dlaczego ci nie dali butów? — zapytał buntowniczym tonem.
Ona obróciła się do niego w marszu i z pretensją w oczach wykonała gwałtowny ruch dłoni przy ustach.
— Acha, zapomniałem — rzekł parobek, żwawo przebierając za nią nogami.
A buty otrzymała, tyle że nie była do nich przyzwyczajona i póki mogła, wolała chodzić boso.
Założyła je dopiero przy wyjściu z Janem do miasta. Parobek poszedł razem z nimi, ale ociągał się przy tym i trzymał na odległość, ponieważ srogo mu się nudziło, natomiast niema Żydówka radziła sobie doskonale bez niego. Krzesło Jana popychała z zaskakującą siłą, zaś jemu samemu zdawało się, że lawiruje nim między ludźmi nawet sprawniej niż czyniła to Anna. Ale i tak najważniejszy okazał się fakt, że gdy tylko chciał, kucała przy nim i wysłuchiwała, choćby trwało to bardzo długo, dokąd dokładnie pragnie się udać.
Toteż przejechali przez cały długi rynek miejski, co wcale łatwe nie było, gdyż roiło się tam od kramów oraz rozkrzyczanych przekupniów. Ale dla Jana okazało się warte wysiłku, ponieważ mógł teraz z bliska obejrzeć Ratusz Głównego Miasta z pociągłą zegarową wieżą. Wąski korpus budynku po sam dach omotany był rusztowaniami, za którymi kończyła się właśnie ważna przebudowa szczytu oraz frontowej elewacji, a to z okazji zapowiedzianego przyjazdu króla Kazimierza Jagiellończyka, bowiem już w przyszłym roku miał on nawiedzić Gdańsk z całym swym rycerskim dworem i potwierdzić nadane miastu przywileje.
Zresztą w wielu miejscach trwały podobne prace rekonstrukcyjne, choćby przy samych detalach, ponieważ wszędzie wymieniano stary herb miasta z jednomasztową kogą na nowy, zawierający dwa krzyże teutońskie ustawione w pionie. A prócz przebudowy Głównego Miasta działo się również sporo wokół niego. Po rozebraniu przez mieszczan zamku krzyżackiego, którego masywne, prostokątne cielsko z zachodnią wieżą Jan jeszcze kilka lat temu mógł podziwiać z pomostów motławskiego brodu, pozyskano doskonałej jakości budulec, który przeznaczono między innymi na wzmocnienie kolejnych odcinków miejskiego muru.
Wkrótce niema Żydówka, choć początkowo z obawami, że dla niej może to być wzbronione, na polecenie Jana udała się do stajni, gdzie ją wszyscy znali, i zgodnie z życzeniem pana migami kazała wyszykować kolebkę na wyjazd do Starego Miasta.
Tak też Jan chwilę później mógł podziwiać zwarto zabudowaną rzeką Radunię, wokół której skupione były domy rozmaitego rzemiosła, i podglądać pracę żyjących tam ludzi – tych robiących przy obróbce kamienia, co miało miejsce w profesjonalnych szlifierniach, tych przesiewających dębową korę zwiezioną właśnie hałdą na podwórzec garbarza, później parobków w tartaku z ich dwójkowym piłowaniem, a także tkaczy, bednarzy, farbiarzy, stolarzy, kuśnierzy czy konwisarzy, bo wszytko to go ciekawiło i sprawiało mu ogromną przyjemność. Ale i tak największe na nim wrażenie od zawsze robił wielki młyn, wzniesiony przez Krzyżaków, wokół którego nieustannie trwała krzątanina wozów oraz ludzi, gdy on stał tak olbrzymi na wysepce pośrodku rzeki, zaś dwanaście napędzanych wodą kół obracało się mozolnie, jak u bestii, która od wieków próbuje się stamtąd wygrzebać.
Kolejnego dnia służka, choć nadal onieśmielona jazdą w kolebce, zabrała Jana do jego ulubionej wioski rybackiej, skąd bardzo długo obserwował wypływające w morze statki.
Później, gdy nie widziała, kalekiemu chłopcu ze świronka rzucił złotą tackę, do której ten szybko się podczołgał i jak złodziej porwał ze sobą, ponieważ uznał, że Jan jest głupi i te kosztowne przedmioty wypadają mu bezwiednie. A on się wcale nie zżymał na brak jakiejkolwiek wdzięczności, ponieważ był szczęśliwy, że chłopak w końcu otrzyma własne krzesło na kółkach. Nie wiedział, że tak naprawdę mały zakopie złoto w ziemi, aby nikt inny nie mógł się o nim dowiedzieć i nim kiedykolwiek zrobi z niego użytek, umrze na zapalenie płuc.
Póki co Jan nie posiadał się ze szczęścia, że trafiła mu się tak wspaniała służąca, dzięki której mógł wyrażać i egzekwować własną wolę, bo słuchała się go w najdrobniejszych nawet sprawach, a do tego była dobra i delikatna. Obawy przyszły dopiero po powrocie rodziny z Krakowa, gdy to kamienica znów rozhuczała się od interesów oraz wzmożonej pracy parobków, ponieważ służka mogła być najęta wyłącznie na czas ich nieobecności, co i dla niej urosło do poważnego zmartwienia.
Lecz ku radości obojga nikt jej zwalniać nie zamierzał, co więcej, otrzymała pierwsze szelągi zapłaty, od czego poczuła się strasznie bogata. Poprosiła więc na migi Jana, aby pozwolił jej udać się na targ, a gdy otrzymała na to zgodę, pobiegła tam w podskokach i nakupowała miodowych ciasteczek, którymi zajadała się błogo, z ekscytacją częstując nimi Jana, jakby on również nigdy nie miał takich w ustach.
Było im z sobą tak dobrze i radośnie, że Jan nie zauważył, kiedy przyszła zima. Bród motławski skuło mrozem, więc i ruch w kamienicy znacznie osłabł, zaczęło się zimowanie. Zaś dla ocieplenia tych ospałych dni przyszła wspaniała nowina, że na krótko z wizytą przyjeżdża Anna.
Jan ucieszył się na to w oczywisty sposób, ale już nie tak bardzo, jak gdyby nie było przy nim bezimiennej Żydówki. Teraz niecierpliwił się przede wszystkim do tego, aby poznać dziewczęta ze sobą, opowiedzieć siostrze, jak bardzo ze służki jest zadowolony i co przez ostatni czas wspólnie robili.
Ale siostra przyjechała do niego tylko na krótką chwilę, dziwnie rumiana i z jakimś odległym spojrzeniem, owszem, witając go bardzo wylewnie i czule, ale jednocześnie nie marnując zbyt wiele czasu, bo zawitali z Mikołajem do Gdańska zaledwie na dwa dni, zaś tyle mieli przed sobą uczt i spotkań z jej przyjaciółmi, że ze wszystkim trzeba było się nieprzyzwoicie spieszyć. Obiecała jednak, że na dłużej przyjedzie w maju, kiedy będzie w Gdańsku witał polski król i wtedy na pewno gdzieś wspólnie pojadą. Pożegnała więc Jana prędkim muśnięciem warg, a jemu w zaskakujący sposób wcale to nie sprawiło żadnej przykrości, ponieważ teraz, gdyby miał wybierać między siostrą a bezimienną Żydówką, z pewnością wolałby zostać z tą drugą. Widok jej prostych, czarnych włosów, pokornych oczek i radosnego uśmiechu z dnia na dzień działał na niego coraz silniej, aż w końcu zaczął mu się śnić po nocach.
I jednego wieczora, gdy go kąpała w izbie, zdarzyło mu się to, co z całych sił próbował powstrzymać, a czego tyle razy wstydził się przy Annie.
W panice po raz pierwszy odtrącił ją od siebie. Szybko jednak tego pożałował, ponieważ wystraszona dziewczyna zaczęła go przepraszać z twarzą nisko przy ziemi. Chciał to naprawić, więc wytłumaczył jej z cisnącym się na usta łkaniem, że nie jest prawdziwym mężczyzną.
Ona  uspokoiła się i spojrzała na niego śmielej. Współczuła mu upokorzenia i wszystkiego, co los na niego zesłał. Sama była przez ten los wystarczająco poraniona, żeby rozumieć cierpienie Jana. Wiedziała, że nigdy nie zazna tego samego, co wszyscy mężczyźni zdają się cenić sobie najbardziej w świecie. Widziała przecież takie miejsca, gdzie specjalnie po to przychodzili, gdy żyła jeszcze w rynsztoku, a i sama nieraz stawała się tego ofiarą. Wiedziała, że Jan z kobietą nigdy nie był i z żadną nigdy nie będzie, przykro się jej zrobiło, więc bardzo delikatnie sprawdziła, czy zechce dostać to od niej.
 
****
 
Jan nigdy jeszcze nie był tak szczęśliwy, jak przez zimę i wczesną wiosnę tego dobrego dla Gdańska roku, bo bez reszty zakochał się w niemej Żydówce, od której otrzymywał oznaki miłości większe nawet niż od rodzonej siostry. I choć wszystko to zdawało się jakimś pięknym snem, to nie godziło się tak bez ślubu, także Jan zdecydował, że jak tylko do miasta przyjedzie Anna, porozmawia z nią na ten temat, a ona z pewnością załatwi to dla niego z ojcem. Dlatego na dzień przybycia polskiego króla czekał teraz ze zdwojoną niecierpliwością, bo wierzył, że wszystko pójdzie po jego myśli.
Nie poszło.
Jan nie mógł przewidzieć, iż dziewczyna te rzeczy robi z nim wyłącznie z litości, dla przyjemności natomiast, odkąd czysta, świeża i dobrze ubrana, chadza do starszego stajennego, bo choć był to chłopak o rok od Jana młodszy, to z dobroci pana domu zajmował pozycję tuż za masztalerzem i, nie wiedzieć czemu, był nadzwyczaj dobrze opłacany. Wobec tego nosił się pięknie i dumnie, a dla wszystkich dziewcząt z plebsu jawił się jako niekwestionowany obiekt westchnień, toteż ona, niema Żydówka z rynsztoka, gdy tylko się nią zainteresował, przychodziła do niego chętnie po komplementy, które jak nikt inny potrafił prawić, oraz po fizyczną rozkosz, co wychodziło mu nawet lepiej. I w przeciwieństwie do niewinnych dla niej momentów z Janem, tutaj prędko zabawa skończyła się zajściem w ciążę, o czym znać się dało już późnej zimy.
Jako pierwszy zauważył to spostrzegawczy Albrecht i zagryzał na to wargi, ponieważ wiedział, że ojciec takich swawoli śród służby nie toleruje, a tej konkretnej dziewczyny zrobiło mu się żal, gdyż oszukana przez pokusy zmysłów, wykorzystana przez tego chłopaka ze stajni, za którym kryła się wielka rodzinna tajemnica, nie wiedziała, co tak naprawdę ją czeka, a przecież dobra była i nadzwyczaj pokorna. Dlatego postanowił utajnić przed ojcem fakt jej rosnącego brzucha, pomówił z nią o tym bez świadków i obiecał utrzymać przy domu, ale musiała w zamian przyrzec, że zaprzestanie chadzać do stajennego jak do poślubionego męża, na co dziewczyna z wielkimi, wystraszonymi oczami energicznie pokiwała głową i przypadła do nóg pana, aby niemo wyrazić mu swą wdzięczność za nie wypędzenie jej razem z rosnącym w łonie dzieckiem.
Jan natomiast, gdy tylko pokazała mu z uśmiechem swój duży brzuch, zrozumiał, że to przez niego zaszła w ciążę, wobec czego zaczął bujać się całym tułowiem i rzęzić coś niezrozumiale, czym dziewczyna szczerze się przeraziła.
Jednak gdy tylko strach ustąpił miejsca dumie oraz radości, Jana opanował szczery śmiech. Ona również poweselała, a nawet pozwoliła mu obejrzeć ciążę, obnażając przed nim cały swój brzuch.
Jan dotknął zdrowszą ręką okolic wypchniętego pępka, gdzie zaokrąglał się jego własny potomek, mały Jan albo Janeczka, i choć powstała w nim nagła obawa, że dziecko może urodzić się takie jak on, to w tej chwili nic nie mogło przyćmić radości, że oto założy swą własną rodzinę, udowodni braciom, że też to potrafi, natomiast ślub jest już nieodzowny, dzięki czemu niema Żydówka nigdy go nie opuści.
A zbliżał się maj, za czym w Gdańsku zrobiło się niezwykłe poruszenie, ponieważ król Kazimierz Jagiellończyk, którego zwierzchnictwu oddały się Prusy, finansując jego wojnę z Krzyżakami, był już w drodze do miasta, gdzie miał gościć przez dwa miesiące. Dlatego trwały ostatnie przygotowania do hucznego powitania władcy, przyozdabiano bramy, budynki oraz ulice, a wokół zaroiło się od przyjezdnych, bo nie tylko sami Gdańszczanie chcieli temu wydarzeniu świadkować. Do kamienicy Janowej familii również zjechało się sporo gości, przede wszystkim z Krakowa, a w ich towarzystwie Wierzynkowa już Anna.
Wobec tego Jan czekał niecierpliwie momentu, kiedy pojawi się sposobność porozmawiania z siostrą na temat ślubu, ponieważ wybranka jego serca, która miała rodzić na lato, ze skrajnym szczęściem wyraziła mu już swą zgodę i raz na zawsze miała zostać jego żoną.
I niema Żydówka oddychała teraz wyłącznie tą piękną wizją, z pozoru nierealną, a jednak zmysły odbierającą, że wkrótce zostanie kobietą z patrycjatu, że jeśli Jan się nie myli, jego familia przyjmie ją do siebie jako własną, do końca życia gwarantując możny byt i bezpieczeństwo. To wszystko rozparło ją tak wielką radością, że nie próbowała wyprowadzić Jana z błędu, pokazać mu, iż w jej brzuchu to nie jego potomek rośnie, zamiast tego z niecierpliwością czekała na decyzję pana domu. Nie mogła, nieszczęsna, się spodziewać, że decyzja, owszem, nadejdzie, ale diametralnie inna.
Tuż przed ucztą w spichrzowej kamienicy, dla której ojciec Jana znów zaangażował się z całą swoją energią, wybuchła wielka afera, najpierw pośród samej służby, która z trwogą spostrzegła, że z izby stołowej zniknęły kosztowne precjoza, później już wobec szalejącego ze złości pana domu, który darł się po korytarzach o złodziejstwie i niewdzięczności, o wywaleniu wszystkich na zbity pysk. Urządził zebranie tych mających dostęp do wyższego piętra, a nawet pochwyconych z podwórza parobków, i oświadczył im w porywie gniewu, że jeśli zaraz nie znajdzie się winny, to po kolei będzie ich oddawał małodobremu na tortury, aż się zbrodniarz nie przyzna. Zaś kobiety, szczególnie te kuchenne, miały już wcześniej obgadane między sobą różne możliwe teorie, przy których za najbardziej prawdopodobną uznały sprawczość niemej Żydówki, bo przed jej pojawieniem się coś podobnego nigdy nie miało miejsca, natomiast niemota nie dość że samopas ciągle się gdzieś wypuszcza z domu, to jeszcze ma dostęp do izby stołowej, jej skrzyń oraz kredensów, gdy podczas ważniejszych wieczerzy usługuje paniczowi Janowi – więc obawiające się o własną skórę zgodnie zaczęły przekonywać pana, że tak właśnie wszystko musiało się potoczyć, czemu prędko zawtórowali inni, przy czym w obronie pokornej dziewczyny nikt się nie odezwał. I pan domu nie potrzebował więcej, aby z zalewem amoku sprawę uznać za rozwiązaną.
Niema Żydówka, niczego jeszcze nieświadoma, siedziała akurat z Janem w jego izbie, gdzie z błyszczącymi oczami słuchała o przyszłym ich ślubie, lecz kiedy z hukiem otwarły się drzwi i w towarzystwie dwóch famulusów wkroczył przez nie furią opanowany Konrad, ściskający już w ręce długą i giętką rózgę, oboje zamarli w wielkim przestrachu, przez który przebijało się jeszcze większe zdumienie.
A ojciec Jana z marszu zaczął się na dziewczynę wydzierać:
— TY złodziejko!! TY oszuście niewdzięczny!! Mnie tak zdespektować?! — Zszokowaną dziewczynę złapał boleśnie za rękę i pociągnął na sam środek izby, gdzie natychmiast zaczął ją okładać przez ubranie rózgą, na co ona skuliła się z nagłym płaczem i nic nierozumiejącym jękiem. — Złota ci się zachciało?! — darł się przy tym pan domu. — To masz! Masz swoje złoto! Ty wiarołomna dziwko! Masz!
Jeszcze głośniej od nich krzyczał zrozpaczony Jan, który najpierw w błaganiu wyciągał do ojca zaciśnięte w pięści dłonie, próbując wyrazić mu, że on to kradł zastawę z kredensu, ale przez nerwy nie mógł wydać z siebie nic poza głośnym jękiem. W końcu w desperacji rzucił się na podłogę, z której podniósł go jeden z towarzyszących ojcu famulusów.
A sam pan domu nie zwracał uwagi na szalejącego pod oknem syna, tylko okładał płaczącą i zasłaniającą się rękami dziewczynę do momentu, aż do izby nie wparował zaniepokojony hałasami Albrecht, jak zawsze czujny, który siłą powstrzymał ojcowską rękę i krzykiem zaczął pytać, co to wszystko ma znaczyć.
Spocony i dyszący Konrad wykrzyknął:
— Ta twoja niemota mnie okradła!! Swojego dobroczyńcę! Okradała, rozumiesz!!
— O czym ty mówisz? — przeraził się Albrecht.
— Złoto i srebro z domu wynosiła! A kradła, kiedy usługiwała kalece przy stole! Zapewniałeś mnie, że nie będzie z nią problemów! A oto jej wdzięczność! Oto jej poszanowanie! — Zamachnął się raz jeszcze, ale ostatecznie powstrzymał rękę, bo dziewczyna wyglądała już tak żałośnie, że nawet w nim wzbudziło to litość.
Albrecht spojrzał na szlochającą oraz trzęsącą się ze strachu Żydówkę smutnymi oczami, po czym zapytał ze słyszalnym w głosie zawodem:
— Czy to prawda?
Lecz ona mogła jedynie z niezrozumiałym jękiem potrząsać głową.
W chwili ciszy wreszcie i Jan zdołał zwrócić na siebie uwagę, ponieważ jego pozbawione sensu wrzaski stały się w końcu dobrze słyszalne. Jednak brat, zamiast go cierpliwie wysłuchać, rozkazał zamknąć w komorce sypialnej, a sam poprowadził ojca na bok i tak mu przyciszonym głosem wyjaśnił:
— Dziewczyna jest brzemienna, więc módl się, ojcze, żeby od tego twojego bicia nie poroniła…
— A co mnie… — zaczął z płochością ojciec, ale Albrecht nie pozwolił mu skończyć, mówiąc dosadnie:
— Dziecko to należy do chłopca stajennego. Jakby nie było, będzie twój wnuk.
Konrad natychmiast zrobił wielkie oczy, zaś na jego gładko golonej twarzy odbiło się przerażenie, ponieważ starszy stajenny to był jego bękart, którego spłodził zaraz po śmierci żony z młodą służką, zmuszając ją do tego po pijaku, wobec czego później musiał ją dobrze opłacić, a nieślubnego syna potajemnie uchować we własnym domu. Teraz więc w głowie powstał mu poważny dylemat.
— Nie dość, że złodziejka, to jeszcze wszetecznica! — zezłościł się dodatkowo i poszukał pomocy u syna: — Co czynić? Przecież nie możemy oszustki trzymać pod dachem! A ja nie będę opiekował się każdym bękartem, którego spłodzi ten problematyczny szczeniak. W oczach Boga już odpokutowałem, biorąc go potajemnie do siebie i dając życie ponad stan.
Albrecht westchnął.
— Przede wszystkim to moja wina — wyznał, a ojciec skwapliwie pokiwał głową. — Pomyliłem się co do niej, bo jednak rynsztok z człowieka tak łatwo nie wychodzi. Oczywiście, musimy ją oddalić, ale bez bicia i z jakimś pieniądzem. Pozwól mi skierować ją do pokutnic w Starym Mieście, tam dobrze zaopiekują się porodem i samym dzieckiem.
Ojciec jak zwykle zgodził się z synem bez zastrzeżeń, rozkazał mu tylko zająć się tym jak najprędzej, po czym wraz z famulusami opuścił Janowe kwatery, po drodze rozganiając rózgą podsłuchującą służbę. Albrecht natomiast spojrzał na zdruzgotaną dziewczynę, która, zalana łzami, pełzała mu u nóg, i ciężko westchnął.
— Sama sobie jesteś winna — oznajmił, gdy z ostatnią nadzieją skierowała na niego przepełnioną bólem twarz, ponieważ z całych sił chciała się wytłumaczyć, że to nie ona, że widziała, jak parę razy Jan rzucał te przedmioty ubogim, ale sądziła, że jako syn pana domu ma do tego prawo, więc żeby dobrzy państwo nie wypędzali jej z powrotem na ulicę, gdzie z nadchodzącym dzieckiem na pewno nie przetrwa, a jeśli łaskę tę uczynią, to będzie się u nich potrójnie starała, wszystko odpokutuje i za stracone kosztowności nie będzie już brała pensji; to wszystko pragnęła wyrazić całym swoim sercem, lecz, niestety, nie była zdolna. — A ja zaufałem ci i robiłem wszystko, żeby ci pomóc — kontynuował Albrecht, przy czym głos jego pozostawał zimny i ostry niczym stal. — Nie będę cię osądzał, Bóg cię za twoje uczynki osądzi, ale nie zbliżaj się już więcej do naszego domu. Dostaniesz kilka szelągów, które schowasz sobie na przyszłość dla dziecka, jeśli masz w sobie choć trochę przyzwoitości, a do porodu zajmą się tobą pokutnice przy kościele świętej Katarzyny. Choć na to nie zasługujesz, to dla dobra dziecka wstawię się za ciebie u ich ksieni.
Albrecht uczynił dokładnie tak, jak zapowiedział.
Zrozpaczony i dech od tego wszystkiego tracący Jan, którego wbrew jego woli zamknęli w sypialnej komorze, u nikogo już nie uzyskał uwagi. Choć wył i płakał tak głośno, jak tylko mógł, to nawet siostra nie chciała wysłuchać jego chaotycznych tłumaczeń. A zawitała w jego kwaterach na bardzo krótką chwilę, mając już dość tego dziecięcego mazgajstwa, obiecując jedynie, że znajdą mu jakąś nową służkę. Póki co obowiązek ten spadł na tęgą kucharkę, Albertę, której to wyjątkowo było nie w smak.
Jan w końcu zamilkł na dobre. Do nikogo już się nie odzywał, nie chciał nigdzie wychodzić, tylko siedział przy swoim oknie jakby pozbawiony woli oraz ducha, statycznym spojrzeniem obserwując ożywiony ruch na handlowej ulicy, z nikłą jeszcze w sercu nadzieją, że ujrzy tam kiedyś niemą Żydówkę z jego własnym, malutkim potomkiem. Ale wizja ta mimo wszystko budziła potworny strach. Bo przecież to przez niego tak się właśnie stało, z winy jego naiwności, za którą tyle razy karciła go siostra, służka została wygnana, toteż nie wiedział, co w przypadku jej spotkania mógłby powiedzieć, jak zadośćuczynić takiej miary krzywdzie, której nie potrafił w odpowiednim momencie zapobiec. I nawet dzień przyjazdu króla Jagiellończyka, na co czekał od tak dawna, nie mógł rozwiać jego bolesnej zadumy.
Na samą procesję powitalną, w której musiał uczestniczyć każdy szanujący się Gdańszczanin bez względu na stan, kucharka Alberta musiała szykować Jana siłą, bo wzbraniał się przed tym i nie chciał wychodzić z domu.
Po uroczystym wjeździe króla do miasta, podczas którego grzmiało od gromkich wiwatów oraz biły wszystkie kościelne dzwony, a czemu jedyny Jan przyglądał się beznamiętnie i jak za karę, ojciec jego poprowadził swych krakowskich gości nad motławski bród, gdzie przed wieczerzą miała się odbyć specjalna demonstracja jego nowego, jednomasztowego holku o pięknym, dębowym poszyciu.
Tak więc udali się wszyscy poza bramę wodną, do przystani z tłoczącymi się w niej łupiankami i żaglowcami, gdzie zabrano również wściekłego, ale nie protestującego już Jana.
Na miejscu goście zbili się w półokrąg na samym skraju pomostu, bo była tam przemowa, zaś Jana jak zwykle pozostawiono na samym tyle, przez co w jej trakcie widział jedynie przybrane w barwne sukna plecy zgromadzonych przed żaglowcem mieszczan. On mógł podziwiać jedynie kawałek burty i wysoki maszt, który wyrastał ponad głowy stłoczonych. Ale o wiele bardziej interesowała go kołysząca się, czarna topiel, która zawsze go przerażała, bo nie wiadomo, jak głęboka była, a śmierdziała od miejskich zanieczyszczeń. Nawet w tej chwili pływały w niej rybie flaki, głowy oraz gdzieniegdzie żółta piana.
Jan przyglądał się tej toni z głębokim namysłem, gdy wszyscy inni podziwiali zanurzony w niej okręt i słuchali mowy szkutnika.
Wreszcie, przez nikogo nie pilnowany, Jan odrzucił pled z kolan, po czym zsunął się na mokre deski pomostu. Przepełznął po nich o te kilka kroków i potoczył się wprost do porażającej swym zimnem wody.
Dla jego rachitycznego ciała był to wyrok śmierci. Nie zdążył zaczerpnąć ostatniego tchu, a woda zalała go swą niemiłosiernym masą. Plusk był tak cichy, że wobec ogólnego hałasu przystani nie zwrócił niczyjej uwagi.
Dopiero Anna spostrzegła, że na skraju pomostu stoi jego puste krzesło. Z paniką w sercu zaczęła szukać brata wzrokiem. Trwało to kilka sekund, bo zaraz po tym krzyknęła z rozpaczą, czym zaalarmowała innych.
Sama z uniesioną ponad łydki suknią pognała do pustego krzesła. Tam rzuciła się całym ciałem na deski pomostu i z desperacją zaczęła szukać brata we wzburzonej jeszcze wodzie. Nie dostrzegła niczego, więc poderwała się na równe nogi i z histerycznym wrzaskiem wrzucała do brodu kolejnych parobków, aby ci nurkowali i szukali Jana.
Wobec tego całe już towarzystwo było głęboko przerażone i każdy rozpoczął swoje własne poszukiwania. Najbardziej ze wszystkich zaangażował się ojciec, który wołał syna tak głośno, że zbiegli się ludzie nawet z najdalszych pomostów.
A ciało Jana wypłynęło z wody kilkadziesiąt kroków dalej.
Niema Żydówka, która wypędzona została tydzień wcześniej, wkrótce u sióstr pokutnic porodziła zdrowego syna. Dobre mniszki obiecały się nim zająć, choć Żyd był z matki Żydówki, co już zdążyła im wytłumaczyć na migi, gdy gorszyły się, że nie chce uczestniczyć w ich nabożeństwach. Ona sama po połogu wyruszyła w świat za zarobkiem, obiecując, że do syna swego będzie wracała, bo to dla niego pragnie zdobyć pieniądze. A słyszała już od dziewcząt z rynsztoka, że wojna z Krzyżakami znalazła w końcu swe wielkie fundusze, wobec czego żołnierz jest przy żołdzie i hojnie rozdaje. Wobec tego jak wiele jej podobnych pociągnęła za żołnierskim taborem w roli markietanki sprzedającej własne ciało, i choć konkurencja bywała bezlitosna, dla synka ponosiła każde poświęcenie, zaś na parszywe życie nie narzekała, bo tak po prawdzie, to poza tymi pięknymi miesiącami przy Janie kiedy ono było dla niej łaskawe?
I wracała do synka z pieniędzmi przynajmniej dwa razy do roku, przez te krótkie chwile bywając mu z całego serca kochającą, choć niemą i sponiewieraną przez życie matką. Aż nastał w końcu rok, w którym nie pojawiła się wcale.
Chłopiec był wtedy już na tyle samodzielny, że o swojej matce zachował dobrą pamięć. Rozumiał, że ta niema Żydówka o długich, czarnych jak sadza włosach już nigdy do niego nie przyjdzie.
Choć tak bardzo pragnął wiedzieć, co się z nią stało.
[Obrazek: Piecz1.jpg]
"Z ludźmi żyj, jakby widziany przez Boga. Z Bogiem rozmawiaj, jakby słyszany przez ludzi".
Lucjusz Anneusz Seneka
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Wykluczeni - przez maciekbuk - 11-01-2021, 00:35
RE: Wykluczeni - przez maciekbuk - 11-01-2021, 16:59

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości