07-06-2019, 15:37
– Wiesz – powiedziała mi rano matka. – Przyszedł Mesjasz. Jest już w Samborze.
Przetarłem oczy i rozejrzałem się nieprzytomnie po pokoju. Wszystko w nim było takie, jak zawsze. Słońce wpadało przez płócienne story i rozlewało się na podłodze podejrzanie zwyczajnie. Meble stały na swoich miejscach, a na ścianach wisiały obrazy świętych cadyków w niezmienionej kolejności.
– Nie tak to sobie wyobrażałem! – odpowiedziałem zaniepokojony zwyczajnością tego poranka i zamiast wyskoczyć z łóżka, żeby gnać ile sił w nogach aż na rogatki, siedziałem i czekałem na jakiś znak. Ale nie było nic więcej, oprócz słów matki i nieznośnego zapachu przypalonego mleka, który dolatywał z kuchni.
Pokręciłem z niedowierzaniem głową i sięgnąłem po odświętne ubranie, które matka powiesiła na oparciu krzesła. Wiążąc marynarski kołnierz, zapytałem:
– A może nas ominie i pójdzie do Lwowa?