Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Czy wiesz dokąd zmierzasz?
#1
Mój pierwszy "postapocalyptic"
Początek, bardzo zależy mi na waszych uwagach, głownie jeśli chodzi o klimat i poprostu styl pisania. Jeszcze po "czytaniu", ale babole nadal spodziewaneBig Grin
Myślę na poważnie, że jeśli się spodoba będzie z tego coś większego. W zmyśle, jest to część pierwszego rozdziału (Po edycji, zmianach itp.)
-------------

CZY WIESZ, DOKĄD ZMIERZASZ ?

I - Tajemnica

Wrócił w rodzinne strony. Na przechylonym słupie obok starej, spękanej drogi wisiała zatarta i pordzewiała tablica z nazwą miejscowości. Stał przyglądając się nic już nieznaczącemu słowu. Gdyby nie te pożółkłe i złuszczone resztki farby układające się w litery, nie poznałby okolicy. I to nie tylko dlatego, że ostatni raz był tu grubo ponad dziesięć lat temu. Wszystko wyglądało inaczej. Dopiero, gdy zaczął przypominać sobie czasy gdy przejeżdżał obok tego właśnie miejsca, mógł dopasować pewne szczegóły. Gołe wypalone mury, do domów; spękane resztki asfaltu wśród trawy i krzewów do zarysu drogi a nawet wyschły, martwy pień drzewa do dumnego dębu. Tak, tu się urodził, tu wychował i to tu widział jak jeden jedyny raz słońce wzeszło na północy. Ten jeden dzień, gdy obudził go blask z nad pobliskiej metropolii, zmienił wszystko i wszystkich. Wtedy miał nieco ponad dwadzieścia lat, ponoć miał zostać prawnikiem, tak chcieli rodzice. Wtedy żył w sposób, którego dziś już nie rozumiał. Teraz był o wiele starszy i to nie tylko wiekiem. Teraz był żołnierzem. Adam Ambert, porucznik zwiadu. Bo sam tak chciał.
- Co jest, panie poruczniku? – Sierżant Bolkowski stanął za nim i popatrzył w to samo miejsce.
- Nic, Bolek. Tu się urodziłem. – Powiódł wzrokiem po zielonym widnokręgu.
- Acha, to przepraszam. Pewnie sporo się zmieniło – sierżant zachichotał.
- Wszystko. – Zamiast nostalgii w głosie słychać było raczej złość.
- Przepraszam, panie poruczniku. Nie chciałem, ja tak już mam…
- Wiem, nie przejmuj się. Tak jakoś mnie dorwało.
- Chyba rozumiem… - Tym razem w głosie nie było wesołości, co u Bolkowskiego było dość rzadkim przypadkiem. – Ja urodziłem się w Warszawie, tam też się wszystko zmieniło…
Sierżant popatrzył na północ i na chwilę jego oczy się zaszkliły. Po chwili wrócił do swojej normalnej, wystudiowanej pozy.
- To całkiem nie daleko, ale proszę mi obiecać, że tam nie pojedziemy. Lepiej żebyśmy nie świecili po nocy, bo co byłby z nas za zwiad?
- Obiecuję, Bolkowski, że nie będziesz musiał robić za latarnię. Gdzie reszta?
- Pacyniak pilnuje tyłów, - machnął ręką w kierunku, z którego przyszli. – Adamczyk i Bauman siedzą w rowie i palą, a ten idiota Ogniu, czegoś znowu się nażarł i stęka w krzakach.
- Tu zanocujemy. Nie ma, co się po zmroku pchać dalej. Sprawdźcie tamten budynek. – Wskazał na jedno z lepiej zachowanych domostw. Nie pamiętał, kto tu kiedyś mieszkał. - Niech Adamczyk sprawdzi wodę. I podciągnijcie tu Tury.
- Tak jest. Adamczyk! Wyłaź, cholera. Do roboty! Nocujemy! Ruszać dupy! – Sierżant pomaszerował energicznie środkiem drogi. – Dwójka, zgłoś się!
Podniósł lornetkę do oczu i przez chwilę przyglądał się wypalonemu kikutowi starego dębu. Wokół rosły dość wysokie krzewy, ale także całkiem już pokaźny potomek martwego drzewa. Przyroda radziła sobie lepiej niż ludzie. Po mieszkańcach tej okolicy nie zostało zbyt wiele. Kilka budowli, które cudem ocalały i nadal prowadziły beznadziejną walkę z czasem i przyrodą. Kilka poszczerbionych murów, które swą szarością kontrastowały z zielenią i ta zrujnowana droga. To wszystko. Jego ludzie właśnie wchodzili na plac za opuszczonym domem. Już przypomniał sobie jak kiedyś wyglądał… Brzydki budynek z płaskim dachem. Za nim stał wielki magazyn. Dachu już nie było, a po wyższym piętrze zostało tylko kilka ścian. Ale w jednym z dwóch widocznych okien na parterze, ocalała nawet szyba. Ruszył powoli w tamtym kierunku.
Zieleń nie wdarła się jeszcze na wybetonowany plac. Mimo iż część nawierzchni popękała a w szczelinach pojawiły się kępy trawy, większość wyglądała niemal jak nowa. Był też i magazyn, a raczej jego resztki. Musiał się spalić. Z ziemi i zieleni wystawały tylko okopcone resztki muru. A w miejscu gdzie kiedyś były wielkie drzwi leżały powykrzywiane i pordzewiałe metalowe płyty. Po prawej stronie resztek magazynu, nie wiedzieć czemu, ocalała niewielka zagroda z psią budą. Obok leżała wywrócona i popękana miska i zmurszałe kości zwierzęcia. Ciekawe czy zginęło szybko czy powoli konało z głodu, gdy jego właściciele uciekli lub zginęli?
- Co za bydle zastrzeliło psiaka? – Zapytał, stojący przy klatce Bauman, jakby czytał w jego myślach.
- Lepiej tak, niż miał by zdechnąć z głodu – podszedł bliżej i zobaczył charakterystyczny, okrągły otwór w niewielkiej czaszce.
- Może i tak, panie poruczniku.
- Chyba czysto! Nikogo tu od dawna nie było, panie poruczniku. No i mamy tu studnię. Zaraz sprawdzę wodę. – Adamczyk rozpakowywał swoją aparaturę przy zakrytym metalową płytą, betonowym kręgu.
- Adamczyk, „chyba” to ja ci sam zaraz trawę w gaciach posieję. – Sierżant jak zwykle promieniał specyficznym poczuciem humoru. – Sprawdzić teren.
Ludzie rozchodzili się po okolicy wykonując rozkaz. Byli już znudzeni, kolejne ruiny, zachowywali się jak turyści na nudnej wycieczce. Tak na żołnierzy działała rutyna. Nadal byli zwiadem, ale takim znudzonym wielodniową wędrówką po opustoszałych polach, ruinach miast i wsi. Ogniewski ostrożnie wchodził do budynku mieszkalnego, lufą karabinu powoli otwierając przegniłe, drewniane drzwi. Pilniej przyglądał się powale nad drzwiami, najwyraźniej bardziej obawiając się zawalenia stropu niż ewentualnych mieszkańców ruiny. Zaskrzypiały stare zawiasy. Na domu mieszkało stado gołębi, które spłoszone tym dźwiękiem wzbiły się w powietrze. Żołnierze popatrzyli chwilę za odlatującymi ptakami i wrócili do swych zajęć. Pacyniak właśnie lawirował między resztkami drzwi do magazynu, zamierzając najwyraźniej dostać się do środka. Ciekawe po cholerę tam się pcha?
- Panie poruczniku! Niech pan tu podejdzie! – Zawołał Pacyniak ze szczytu hałdy złomu.
Ruszył powoli w kierunku żołnierza, który przyglądał się czemuś, kolbą rozchylając gałęzie krzewów. W pierwszej chwili miał zamiar zapytać, o co mu chodzi i po jaką cholerę ma się tam pakować, ale kapral nie należał do ludzi, którzy zawracali mu głowę bez powodu. Jakiś czas balansował na grubej metalowej belce, będącej kiedyś zapewne framugą wrót, nim stanął obok podwładnego.
- Najpierw zobaczyłem to… - kiwnął głową na szczątki drzwi, wśród których leżała cała masa pośniedziałych łusek od wielkokalibrowego karabinu. – A tu, znalazłem to… - mocniej odsunął gałęzie.
Porucznik przez chwilę patrzył na odsłonięty kawałek zmieszanej z gruzem ziemi, na której wyrósł bujny krzew. Już szarzało, ale była tam tylko ziemia, gruz i jakieś żółtawe, owalne przedmioty. Otwierał już usta, aby wyjaśnić kapralowi, że ma mu na przyszłość nie zawracać dupy ciekawostkami botanicznymi, gdy zrozumiał, na co patrzy.
Wewnątrz murów spalonego magazynu, wymieszane z gruzem, popiołem i ziemią leżały ludzkie czaszki. Tylko na tym maleńkim skrawku widział ich kilkanaście, skrytych pod baldachimem zielonych liści. Widział dość wiele szkieletów i kości by wiedzieć, że te tu nie mają kilkunastu lat. Mogły tu leżeć cztery, może sześć lat. I byłą ich cała masa. Ostrożnie postawił stopę na kawałku gruzu, sięgnął kolejnych gałęzi. Czaszek było więcej, część tych leżących dalej była częściowo spalona i okopcona. Ale były tu tylko czaszki, żadnych innych szczątek. Dziesiątki pustkach oczodołów wpatrywało się w ciemniejące niebo. Zachodzące słońce zabarwiało nagie kości na czerwono. Puścił gałąź i spojrzał na kaprala.
- Co tu się kurwa stało?
- Nie wiem – Pacyniak wpatrywał się w niego.
- Nie wiem co tam macie, ale ja też mam coś ciekawego – Bauman przykucnął na skraju wybetonowanego placu.
- Co jest?
- Ślady panie poruczniku, po gąsienicach. Ktoś tu czołgiem jeździł.
Zeszli ostrożnie z gruzowiska i podeszli do miejsca gdzie klęczał szeregowy. Na betonie wyraźnie widać było równoległe, szerokie na niemal pół metra ślady po stalowych gąsienicach. One też były znacznie młodsze niż powinny. Powstały już na spękanym betonie a w jednym miejscu nawet widać było, że przejechały po zwalony znacznie wcześniej ogrodzeniu i przygiętej do ziemi gałęzi drzewa. Ktoś jeździł tu czołgiem i to zaledwie kilka lat temu. Nikogo tu nie powinno być od czasów wojny. Czyli od ponad czternastu lat.
Do śladów podeszli pozostali i przyglądali się bez słowa. Brakowało tyko Ogniewskiego, który właśnie wypadł z domu. Nawet z tej odległości widać było że jest blady jak ściana.
- Cholera, panie poruczniku! Sporo już widziałem w życiu, ale tu jest coś posrane…
Wszyscy spojrzeli w jego stronę.
- Tam jest masa czaszek i jakichś dwa szkielety przy rozpieprzonym KM’ie. Nie wiem co tu jest grane, ale, ani te czaszki, ani ci goście nie leżą tu od wojny.
- To już wiemy. Tu też mamy paru takich niekompletnych klientów. – Pacyniak skinął w kierunku ruin magazynu.
Cały oddział jakby się przebudził. Od dwóch tygodni nie widzieli, żywych ludzi. Teraz okazało się, że spece od promieniowania nie mieli racji. Tu nie tyko roślinności było znacznie więcej niż się spodziewali. Byli tu uzbrojeni ludzie i to dość niedawno temu. Wszyscy zrobili się bardziej czujni, nie przypominali już turystów, znowu stali się czujną grupą zwiadu.
– Poruczniku, nie wiem jak chłopaki, ale ja wolałbym tu nie nocować. No chyba, że panu jakoś specjalnie na tym zależy? - Tym razem sierżant, mówił całkowicie poważnie.
- Nie Bolek, nie zależy mi. Pojedziemy tam. - Wskazał odległy, stojący na wzgórzu przy drodze, na wpół zrujnowany budynek. – Kiedyś to był mały supermarket. Tam przenocujemy. Jutro wrócimy i przyjrzymy się dokładniej.
- A po co mamy się przyglądać? Kupa kości… - Bauman, był najmłodszy w oddziale i jeszcze chyba nie do końca rozumiał wojskową dyscyplinę. Był jednak bystry. Wystarczyło wściekłe spojrzenie sierżanta, żeby naprawił swój błąd. - Tak jest, panie poruczniku.
- Sierżancie gdzie są nasi maruderzy, przydałby się nam transport! Bugaj niech tam zostanie.
- Tak, jest. Dwójka! Gulubicz! Gdzie jesteście? – zapytał sierżant wciskają przycisk komunikacyjny na panelu pod prawym uchem.
- Jedziem, ale Mańko strasznie jęczy. Ciężko z nim… - głos w słuchawkach był niewyraźny. Używali tylko fal UKF, nigdy nie wiadomo kto lub co nasłuchuje.
- Przestań pieprzyć i zasuwaj tu! Porucznik kazał was tu ściągnąć. Bugaj ma siedzieć gdzie siedział.
- Ta jest! Będziemy za… niecałe pięć minut. Dwójka cały czas ma jakiś problem z radiem.
- Dobra.
Adamczyk szybko zbierał swoje zabawki, pozostali zbili się w luźną grupkę na środku betonowego placu. Bez słowa podzielili się strefami, każdy niby od niechcenia, patrzył w innym kierunku. Zmierzchało i chyba nikt nie bardzo miał ochotę zostawać w tym miejscu choćby chwili dłużej.
- Dobra, ruszamy. Nic tu teraz po nas. Musimy odpocząć.
- Tak jest – odpowiedzieli chórem, ochoczo maszerując w kierunku drogi.
Pierwszy pluton dalekiego zwiadu Odrodzonej Rzeczpospolitej, albo „Pluton AA”, jak sami o sobie mówili. Zależnie od wersji były to jego inicjały lub po prostu skrót od Anonimowych Alkoholików. Kiedyś w przypadkiem usłyszał jak Bolkowski mówił, że alkoholizm nie jest taki zły w porównaniu z ich porucznikiem. W sumie był z tego dumny… Ludzie go szanowali a on mógł na nich polegać. Sam ich dobierał, przywilej dowódcy elitarnego oddziału. A Bolkowski… Cóż, stary wyga którego pewne, czasem denerwujące nawyki nie umniejszały doskonałych umiejętności.
Miał pod swym dowództwem w sumie dwudziestu sześciu ludzi. Sześć drużyn. Pięć wozów pancernych i jeden czołg. Tu miał tylko pięciu z nich. Reszta obu drużyn zwiadu, właśnie jechała na wyznaczoną pozycję. Czołg i dwa wozy wsparcia zostały w odległej o kilkanaście kilometrów zrujnowanej fabryce. Nie było sensu ciągnąć ich na zwiad, po jak się spodziewano, wyludnionym terenie, a tam mogli znaleźć coś wartościowego.
Piechurzy szli środkiem starej drogi, wszyscy byli jacyś spięci. Widzieli już zbyt wiele szkieletów, kości i masowych mogił. To co im tak naprawdę przeszkadzało to tajemnica spowijające tamto miejsce.
Po chwili dało się słyszeć basowe mruczenie silników i zza wzniesienia drogi wyłoniły się trzy samochody opancerzone. Kolumna szybko dojechała do grupy. Porucznik wskoczył na siedzenie obok kierowcy w prowadzącym pojeździe a pozostali pakowali się tam gdzie było miejsce.
- Gulubicz, jedź do tamtego budynku. Co z radiem w dwójce?
- Ta jest, panie poruczniku. Nie wiadomo co z radiem, nie działa. – Samochód zawrócił, przejechał obok pozostałych w szyku i skierował się ku staremu supermarketowi.
- Niech Adamczyk tym się zajmie jak dojedziemy.
- Ta jest!
Przejechanie niecałych dwóch kilometrów zajęło kilka minut. Z tego, co słyszał w pojazdach panowała grobowa cisza. Nikt nic nie mówił. Ludzie, którzy nie widzieli opuszczonego gospodarstwa chyba czuli, że coś jest nie tak i że dowiedzą się wszystkiego, gdy zajdzie taka potrzeba. A ci którzy je widzieli nie odczuwali potrzeby dzielenia się wrażeniami.
Wysiedli z samochodów i zaczęli sprawdzać teren dookoła. Adam pomyślał przez chwilę, że lepiej by było gdyby tu nie znaleźli kolejnych kości. Na szczęście nie znaleźli nic. Widywał już wcześniej opuszczone sklepy a nawet centra handlowe. Masa porozwalanych półek, wózki, zwały śmieci i resztek. Czasem można było znaleźć coś użytecznego. Tu nie było nic. Ktoś dosłownie ogołocił ten budynek. Nie było ani regałów sklepowych, ani jakichkolwiek resztek. Wymontowano wszystkie drzwi wraz z futrynami, a łazience ktoś powyrywał nawet rury ze ścian.
Sierżant Bolkowski wykrzykiwał rozkazy, wszystkie wozy bojowe ustawiły się w półokrąg wokół głównego wejścia, które teraz było po prostu największą dziurą. Ludzie przenosili swoje śpiwory pod zachodnią ścianę budynku, tam gdzie pozostała spora część dachu.
- Postowski i Maur, pierwsza warta. Po was Witowski i Patkowiak. Zmienicie się za cztery godziny. Cały dzień siedzieliście na dupach, teraz zarobicie na żołd. Adamczyk do radia w dwójcie. Kiszona przewiń Mańko. Reszta, micha i spać.
Podszedł do pierwszego samochodu, wspiął się na maskę. Usiadł i przyglądał się znikającym w mroku ruinom gospodarstwa. Wyciągnął z kieszeni baton energetyczny, rozpakował i jadł małymi kęsami.
Same głowy. Co tam się mogło stać? W sumie masowy grób nie był niczym nadzwyczajnym. Wojna, a raczej bomby, wybuchły wiosną, czternaście lat temu. Atomowy holocaust, tak to się chyba nazywało. Bomby spadły, ale nie było tak źle jak w najczarniejszych przepowiedniach. Nie nastąpiła atomowa zima. Z tego, co pamiętał, tamtego roku było wyjątkowo ciepło, a nawet upalnie. Początkowo nie wiedzieli co robić, wszyscy czekali na pomoc, instrukcje czy choćby informacje. Nie działo się jednak nic. Dopiero później od strony miasta pojawili się ludzie, przerażeni, poparzeni, chorzy. Wiatr roznosił promieniowanie coraz dalej. Wtedy zaczęli uciekać. Niektórzy planując inni w popłochu, wszyscy w jednym kierunku, jak najdalej od martwych ruin na północy. Nie pamiętał dokładnie tamtych miesięcy. Od dawna starał się wyprzeć z pamięci koszmary, których był świadkiem. Wtedy widział chyba miliony ciał. Tak… trupy leżały wszędzie… I ten okropny fetor. I jeszcze głód, przerażenie, bezsilność i zmęczenie. Był bardzo młody, dał radę. Takich uchodźców były miliony, zbierali się na bezpiecznych terenach. Przy czym owo bezpieczeństwo było pojęciem względnym. To, że jednego dnia gdzieś nie było promieniowania wcale nie oznaczało, że wkrótce się tam nie pojawi. Zdecydowana większość uchodźców umierała bardzo szybko na chorobę popromienną. Potem umierali ranni i słabsi, brakowało jedzenia i leków. Mimo że początkowo społeczność trzymała się w ryzach, dość szybko się to zmieniło. Większość enklaw była odcięta przez pasy radiacyjne, wszędzie więc czegoś brakowało, a wymiana była niemożliwa. Pomoc znikąd nie nadchodziła. Potem nadeszła zima. Chyba najcięższa. Zdziesiątkowała resztki pozostałych przy życiu. I to chyba właśnie tamtej zimy większość zrozumiała, że żadna, tak oczekiwana, pomoc nie nadejdzie. To wtedy widział nie tylko masowe groby, ale i masowe mordy. Wtedy nazywało się to „działaniami ochronnymi”. Ale w jego świecie to wszystko działo się bardzo dawno. Od niemal dziesięciu lat znowu mógł powiedzieć, że żyje w normalnym społeczeństwie.
Te czaszki nie były, aż tak stare. A może się pomylił? Może to wina zwiększonego promieniowania? Może inne warunki atmosferyczne wpłynęły na wygląd kości? Jutro to zbadają.
Powlókł się w kierunku posłania, który ktoś mu przygotował na tyłach budynku. Odprowadzały go niecenzuralne komentarze Adamczyka wciśniętego między siedzenia w drugim wozie. Najwyraźniej próby naprawienia radia nie szyły zbyt gładko. Zasnął z zadziwiającą, jak na okoliczności, łatwością.
Just Janko.
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Czy wiesz dokąd zmierzasz? - przez Janko - 18-11-2009, 17:04
RE: Czy wiesz dokąd zmierzasz? - przez Danek - 18-11-2009, 17:05
RE: Czy wiesz dokąd zmierzasz? - przez Janko - 18-11-2009, 17:06
RE: Czy wiesz dokąd zmierzasz? - przez Danek - 18-11-2009, 17:06
RE: Czy wiesz dokąd zmierzasz? - przez Janko - 18-11-2009, 17:08
RE: Czy wiesz dokąd zmierzasz? - przez Mestari - 18-11-2009, 17:09
RE: Czy wiesz dokąd zmierzasz? - przez Lilith - 15-12-2009, 16:08
RE: Czy wiesz dokąd zmierzasz? - przez Met - 16-12-2009, 20:19
RE: Czy wiesz dokąd zmierzasz? - przez Mirrond - 18-05-2010, 19:32

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości