Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
A oni szli [zarys opowiadania grozy]
#1
Kochani, przedstawiam Wam zalążek mojego opowiadania grozy, z którym męczę się od kilku miesięcy. Byłam już na konsultacjach na Nowej Fantastyce, ale za nic nie potrafię wskrzesić w nim iskry życia. Jeszcze nigdy tak ciężko nie szło mi stworzenie fabuły. Być może pomysł jest zupełnie do niczego, ale jestem do niego tak mocno przywiązana, że chciałabym, żeby wreszcie jakoś ożył.
Bardzo liczę na Waszą pomoc! Będę niezmiernie wdzięczna za każdą wskazówkę.



25 grudnia

Z początkiem jesieni nadeszło niespodziewane ochłodzenie. Mimo że był dopiero październik, drzewa już zgubiły liście a aksamitki w gazonach uschły i sczerniały, pozostając smutną pamiątką lata. Potem przyszły wichury, które dokonały ostatecznej hekatomby starego drzewostanu okalającego kampus.
 
Miranda pojawiła się w Akademii jednego z tych wietrznych dni, skromnie ubrana, cicha i wyobcowana. Nieraz przesiadywała na parapecie okna przed salą wykładową i patrzyła gdzieś poza linię horyzontu. Jej twarz nabierała wtedy tego szczególnego wyrazu, jak u człowieka pewnego swej rychłej śmierci.
 
Tydzień przed Bożym Narodzeniem większość studentów wyjechała do swoich domów. Zaraz po ich wyjeździe spadł tak obfity śnieg, że kampus został odcięty od świata. Miranda dołączyła do grupki niedobitków, którzy nie mieli dokąd jechać albo nie zdążyli przed śnieżycą. Postanowili urządzić wspólną wigilię. Intendentka mieszkająca na stałe w akademiku użyczyła im kluczy do pomieszczeń kuchennych i spiżarni, by mogli przygotowywać sobie coś na ciepło do jedzenia.
 
Dziewczęta rzuciły się do gotowania, chłopcy do przygotowania sali stołówkowej. W pierwszej kolejności postanowili pójść po choinkę. Miranda była skrępowana towarzystwem, ale dziewczyny zaraziły ją swoim entuzjazmem. Wraz z Mariką, Leną i Tusią przygotowały wspólnie kilka potraw z tego, co znalazły w spiżarni. Zeszło im do wieczora, ale efekt był zadowalający. Kiedy intendentka przyszła zobaczyć, jak sobie radzą, aż westchnęła, widząc te wspaniałości.
 
– Mam nadzieję, że znajdzie się talerz dla nieproszonego gościa – zażartowała.
 
Zaczęły jedna przez drugą zapraszać. Udawała, że się kryguje, ale ją zakrzyczały.
 
– No dobrze, jeśli chcecie… A gdzie chłopcy?
 
Dziewczęta dopiero wtedy spostrzegły, że za oknami zapadła ciemność rozświetlona od odbijającego się w śniegu rozgwieżdżonego nieba.
Kiedy tylko wyszły na zewnątrz, uderzył w nie podmuch porywistego wiatru. Płatki śniegu zdawały się wirować i napierać ze wszystkich stron, a przeszywający chłód natychmiast dostał się pod cienkie ubrania.
 
– Chłopaki! Gdzie jesteście!? – krzyknęła Lena prosto w otaczającą je ciemną zawieruchę.
– Może schowali się, żeby zrobić nam kawał? – Tusia skuliła się z zimna i ukryła dłonie głęboko w rękawach swetra.
– Schowali? Na takim mrozie? – Marika odwróciła się do dziewczyn i osłoniła oczy przed śniegiem. – Te obiboki siedzą pewnie gdzieś w szkole.
– Nie! Spójrzcie! – Miranda wskazała głębokie, częściowo przysypane ślady na śniegu. – Prowadzą do zagajnika! Coś mogło im się stać!
 
Przeszukiwanie zarośli nie przyniosło rezultatów. Nikt nie mógłby się w nich ukryć ani zabłądzić. Przez rzadkie, niewysokie świerki prześwitywał wyraźnie mur kampusu. Zamknięta na głucho brama wyglądała na nietkniętą od tygodnia, odkąd wyjechali ostatni studenci. 
 
Przeszukały każdy budynek. Bez powodzenia. 
Chłopcy przepadli. Nie znalazły dosłownie żadnego śladu, który mógłby nasunąć choćby cień domysłu, co się stało.
Ze względu na uszkodzoną sieć telefoniczną, nie można było wezwać pomocy. Na domiar złego, wichura zerwała kable energetyczne. Sytuacja wydawała się beznadziejna. Rozważały przekopanie się przez śnieg szlakiem w dół, do najbliższej osady, jednak intendentka powiedziała, że nie mają tam posterunku policji ani nikogo, kto mógłby pomóc. „Tam mieszkają same staruszki” – stwierdziła.
 
Miranda nieśmiało zaproponowała, żeby mimo wszystko zasiąść do wigilijnej wieczerzy. Nakryły więc do stołu, rozpaliły ogień w kominku, podgrzały barszcz i pierogi. Zmierzch zapadał bardzo szybko. Na dworze szalała zadymka. Wiatr wdzierał się przez szpary w oknach i przejmująco świszczał w kominie, siejąc iskry. Śnieg oblepił szyby.
Dziewczęta nie miały apetytu. Dzióbały w swoich talerzykach, połykając niewielkie kęsy. Intendentka zaintonowała „Cichą noc”.
Po kolacji postanowiły, że będą spać razem, żeby było cieplej. Złączyły łóżka, przyniosły wszystkie koce. Położyły się w ubraniach. Były strasznie zmęczone, więc mimo niepokoju o los kolegów, szybko zasnęły. 
 
Mirandę zbudził odgłos wybuchów. Usiadła na łóżku, przestraszona. Dźwięki powtarzały się w regularnych odstępach.
Podeszła do okna, uchyliła zasłonę i ostrożnie wyjrzała na zewnątrz. 
Krzyknęła przeraźliwie.
– Ktoś podpalił składzik konserwatora! Nie mamy węgla, nie mamy nafty! Zamarzniemy tu w kompletnej ciemnicy!  Dziewczyny! Obudźcie się!
– Uspokój się – zmitygowała ją Lena, która stanęła koło niej i patrzyła na przerażający widok zza okna – dobrze, że składzik jest oddalony od innych budynków i zagajnika, pożar nam nie grozi…
– Kto to zrobił? Po co? – Zaspane dziewczyny, tłocząc się przy oknie, prześcigały się w domysłach. 
– A gdzie intendentka?  – Zaniepokoiła się Tusia.  – Czemu  do tej pory do nie przyszła? Śpi w zatyczkach do uszu?

Ubrały się szybko i poszły na dół, żeby to sprawdzić.
Drzwi były otwarte, a pokój pusty. Łóżko wyglądało, jakby nikt w nim nie spał ostatniej nocy. W kuchni żadnych śladów bytności.
– Chyba nie myślicie, że… ją też porwali? – powiedziała Marika.
– Kto porwał? Skąd w ogóle pomysł, że ktoś kogoś porwał? – zaoponowała Lena.
 
Podczas gdy snuły swoje domysły, w drzwiach stanęła intendentka.
– Co tutaj się dzieje? – zapytała podniesionym tonem. – Szpiegujecie mnie? Czego chcecie?
Dziewczęta zamarły, zdumione ostrym tonem starszej pani.
– Bałyśmy się… Nie słyszała pani wybuchów? Gdzie pani była? 
Zapytana wzruszyła ramionami.
– Musimy stąd uciekać! – Zadecydowała Marika. – Zejdźmy do osady. Ktoś musi nam pomóc…
– Nikt wam nie pomoże. Ale idźcie, idźcie – powiedziała intendentka.
– O czym pani mówi? Pani nie widzi, że tu dzieje się coś dziwnego? Najpierw chłopacy zniknęli, teraz to podpalenie...  – denerwowała się Lena.
Dziewczyny nie czekały na dalsze wywody intendentki. Uznały, że zdziwaczała starsza kobieta mówi od rzeczy. Ubrały się ciepło, ze schowka wzięły rakiety śnieżne.
 
Na dworze szalała zadymka. Brnęły przez śnieg, walcząc z wichurą. Kiedy dotarły do chojniaka, mimo wycia wiatru usłyszały odgłos łamanych gałęzi. Jakby coś wielkiego i ciężkiego przedzierało się przez zarośla, tratując wszystko po drodze. W odruchu przerażenia zbliżyły się do siebie. Po chwili w wirującym śniegu zamajaczył ciemny kształt, a powietrze wypełnił intensywny odór zepsutego mięsa.
Bez chwili wahania puściły się biegiem z powrotem do budynku akademika.
Lena z Mariką pierwsze dotarły do drzwi, Miranda biegła tuż za nimi. W ostatniej chwili obejrzała się za siebie. Nigdzie nie było Tusi, a Kształt był coraz bliżej, sunął raczej niż szedł. Miranda wpadła do przedsionka i zamknęła zasuwę. Prawie w tej samej chwili potężne drewniane drzwi zaskrzypiały pod naporem ogromnego ciężaru.
Pobiegła na dół, zamykając za sobą każde kolejne drzwi. Była tak roztrzęsiona, że przygryzła sobie język. To ją otrzeźwiło na tyle, że zaczęła rozważnie szukać kryjówki, co nie było  łatwe z powodu ciemności. Stąpała ostrożnie, z wyciągniętymi rękami, by na coś nie wpaść i nie zrobić hałasu, intensywnie przypominała sobie rozkład szatni. Wreszcie dotarła do rzędu metalowych szafek. Szarpała za kolejne drzwiczki, wreszcie którąś udało się otworzyć. Miranda wsunęła się do środka i usłyszała zirytowany szept Leny: „Nie tu! Tu nie ma miejsca!”. Ale nie było już czasu. Ignorując protesty koleżanki, szarpnęła drzwiczki do siebie. „Idiotka” – wysyczała jej Lena prosto do ucha.
 
Minuty płynęły w nieznośnej ciszy. Szafka była wąska, a kilka podłużnych otworów w przedniej części nie zapewniało wystarczającej ilości powietrza. Dziewczęta oddychały płytko. 
Nagle w oddali usłyszały straszne wycie. Rozpoznały głos Mariki. Wycie było coraz głośniejsze, a wraz z nim narastał, z początku ledwie wyczuwalny, coraz intensywniejszy smród rozkładu.
 
Nagle zrobiło się całkiem cicho.
 
Pierwsza nie wytrzymała Lena. Zaczęła tak przeraźliwie piszczeć, że Miranda struchlała ze strachu. Walcząc z przerażeniem, otworzyła drzwi szafki i wyskoczyła z impetem  – Raz kozie śmierć...
W szatni nikogo nie było. Tylko obrzydliwy smród był dowodem, że to co się stało, nie było wytworem wyobraźni.
–  Chyba sobie poszło - wyszeptała Lena prosto do ucha Mirandy. Dziewczyna aż podskoczyła z przerażenia i chwyciła się za serce.
–  Boże! Nie słyszałam jak wyszłaś...
–  Przepraszam, nie chciałam cię przestraszyć.
–  Widziałaś TO? Co to było?
–  Chyba nie człowiek...
– Musimy znaleźć Marikę... I Tusię. O Boże, ona została na zewnątrz!
– Chłopcy też... 
–  Chodź, nie możemy tu siedzieć z założonymi rękami. Musimy ich znaleźć, a potem razem wymyślimy, co dalej.
 
Hol przypominał pobojowisko. Wszędzie walały się połamane meble, dywan leżał skotłowany pod ścianą, a podłoga była zasłana szkłem z rozbitych luster. 
Wywrócona na podłogę duża szafa na ubrania odsłoniła niewidoczne dotąd niskie drzwi. Dziewczęta popatrzyły po sobie.
– Co robimy?
– Idziemy. Chyba nie chcesz tu zostać?!
– A jeśli TO tam jest?
– Chyba sobie poszło, tutaj nie czuć tego smrodu...
– Gdzie Marika? Widziałam jak za tobą biegła... 
– Nie widziałam jej... Nie było jej w szatni... 
– Na pewno? 
– No przecież by wyszła, słysząc nasze głosy... 
– Nie ma czasu, idziemy – zadecydowała Miranda. – TO może w każdej chwili wrócić. Chodź, zobaczymy, co jest za tymi drzwiami. 


5 stycznia 
 
Ciało dwudziestojednoletniej Mirandy C. znaleziono około południa w zaroślach za ogrodzeniem kampusu. Zwłoki były częściowo obnażone, leżały w pozycji na wznak, z krocza wystawały gałęzie. Liczne i poważne rany wskazywały, że dziewczyna padła ofiarą wyjątkowo brutalnej zbrodni. Policzki nosiły ślady ugryzień, na głowie widniały przerażające rany spowodowane silnymi ciosami, usta były spuchnięte, zęby połamane, a uszy straszliwie zniekształcone. 
Przeszukanie okolicy przyniosło kolejne makabryczne odkrycia. W promieniu trzystu metrów, w płytkich grobach, znaleziono ciała kolejnych dziewcząt. Wszystkie miały takie same obrażenia.
Sekcja zwłok wykazała u denatek złamania kości czaszki, ciężkie uszkodzenia mózgu oraz brzucha. Ponadto stwierdzono rozległe ubytki tkanek krocza, rany penetrujące do pęcherza i sięgające jamy otrzewnej.
Jako przyczynę zgonu ustalono uduszenie. Stwierdzono, że w chwili śmierci kobiety były przytomne.

Śledczy dokładnie przeszukali miejsce zbrodni oraz kampus. Zabezpieczono liczne ślady świadczące o tym, że dziewczęta zostały napadnięte na podwórzu akademika, następnie zaciągnięto do lasu za murami uczelni. Bramę wyważono z wielką siłą, na co wskazywało wygięcie metalu. 
Nie udało się ustalić, w jaki sposób dokonano wyważenia bramy. Prowadzący sprawę komisarz rozważał hipotezę, że na teren kampusu wdarł się niedźwiedź, co tłumaczyłoby skalę zniszczeń w budynku akademika oraz obrażenia ofiar. Przydzielony do śledztwa drugi oficer uważał jednak, że sprawcą nie mogło być zwierzę. Według niego zbrodnia została dokładnie zaplanowana i z premedytacją zrealizowana. Świadczyły o tym, według niego, uszkodzone kable telefoniczne i energetyczne oraz spalony składzik węgla. Teorię o grasującym niedźwiedziu uważał za mało realną, biorąc pod uwagę, że brama została wyważona od wewnątrz. 
Wszczęto poszukiwania pozostałych osób, które feralnego dnia przebywały na terenie kampusu: intendentki oraz trzech studentów. 
Przeszukanie akademika nie przyniosło rezultatów, jednak w holu znaleziono podziemne przejście na zewnątrz kampusu. W podziemiach znajdował się schron, w którym odkryto ślady bytności co najmniej trzech osób, o czym świadczyły legowiska i naczynia kuchenne oraz resztki jedzenia. 
[Obrazek: oscar.jpg]
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
A oni szli [zarys opowiadania grozy] - przez Miranda Calle - 23-11-2018, 00:55

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości