Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Prolog: Poprawiny
#1
Hm... Może Was zaciekawię takim oto niby-opowiadaniem, ale to raczej to taki wstęp do całego cyklu (jak sugeruje tytuł).

Zarysuję Wam sytuacjęSmile
Tymon i Ongus (albo Ongus i Tymon, jak kto woliSmile) wybrali się w podróż. Przy okazji, po drodze mieli pewną rzecz do zrobienia. Celowo ominąłem finał cyklu, czyli opowiadanie o tym, co zastali na końcu podróży. W nowym cyklu umyśliłem sobie, by przedstawić wątek, co się dzieje po ich powrocie do Wolszebnik. I oto, proszę Państwa, niniejszy prolog. Zachęcam do lekturyWink

Poprawiny

            Tymon przełożył torbę na drugie ramię, pokręcił trochę pierwszym. Bolało już dłuższy czas.
            — Żeśmy się obładowali… — stęknął. — Tyle tego naniesiem; dziadzio gotów pomyśleć, że z jakich robót wracamy…
            — To było do przewidzenia. — Ongus zachichotał. — Wszak Miron z Jasinką bardziej cenią sobie życie syna nad parę worków z jedzeniem. A że Icek wydobrzał, to i bardziej byli szczodrzy w okazywaniu wdzięczności.
            — Dobrze, że zaraz Wolszebniki. Ręce już mi całkiem zdrętwiały.
            — Dojdziemy, to odpoczniesz. O ile dziadzio ze szczęśliwości nie zamęczy cię przy powitaniu.
            Dobiegał końca kolejny dzień, jak równie, co poznali po okolicy, ich podróż. Właściwie było już parę chwil po zmroku. Mimo że marsz rozpoczęli o świcie, to przecie zbliżała się zima, a z nią coraz wcześniejsze zachody słońca. Odziani byli grubo, co, jak zauważył Tymon, chroniło nie tylko w przypadku mroźnych ukąszeń wiatru — dzięki kożuchom troki nie wżynały się w ramiona tak bardzo.
            Pogoda była taka, że tylko czekać na pierwszy śnieg. Cieszyli się więc z końca podróży. A jeszcze bardziej, że nie zasypało ich gdzieś w drodze. Bo o ile na Chełmisku mieliby co robić, to przesiadywanie aż do roztopów w jakiejś karczmie czy domu gościnnego gospodarza, mogłoby dać im się mocno we znaki. Choć, jak dumał Tymon, może jemu samemu nie aż tak bardzo, jak jego mistrzowi. Chłop wciąż nie wyzbył się swego starego sposobu bycia i chyba wolałby przebywanie z innymi kmieciami, niż utknąć pośród samych tylko wolszebników.
            Mimo wszystko, obaj równo cieszyli się z powrotu. W ich wiosce, Wolszebnikach, domy stały przy dwóch prostopadłych drogach o kształcie litery "T". Szli od strony głównego gościńca, tworzącego daszek tejże. Nad ich głowami wisiał baldachim utworzony przez korony drzew po ich lewej stronie. Pod nim, w oddali, widać już było światła.
            — Oho. — Tymon rozradował się, wyciągnął szyję. — Wyszli na spotkanie.
            Wolszebnik wstrzymał się z entuzjazmem. Coś zbyt jasnym wydawał mu się ten blask.
            Przyspieszyli kroku, choć z innych powodów. Ongusowi twarz okrył całun zatroskania. Zaraz rozpoznali na drodze tłumek postaci. Tymon z początku nie dostrzegał zmiany nastroju nauczyciela. Wkrótce jednak sam zaczął się głowić nad tym, dlaczego ich ziomkowie stoją na drodze. Uśmiech spełzł mu z ust.
            — Skąd mieliby wiedzieć o naszym przybyciu? — Ongus wyraził jego myśli. — Akurat dziś i o tej porze? Zebrali się z innego powodu.
            Nie mówiąc nic więcej, szli dalej. Tymon zauważył, że zgromadzeni ułożyli się w kręgu wokół czegoś, co z daleka wyglądało jak nierozpalone ognisko. Światło pochodziło z kilkunastu pochodni powtykanych w pobocze i czterech na drodze — dwóch po obu stronach tejże. Podróżni spostrzegli z niepokojem, że tamci nie tyle zamarli w wyczekiwaniu, co raczej ogarnął ich jakiś osobliwy urok, paraliż.
            — Co im? — zdusił głos Tymon.
            Ongus nie odpowiedział, zamiast tego przyspieszył tylko kroku.
            Stali tu, jak się zdawało, wszyscy sielanie: starzy i młodzi, chłopi i gospodynie. Wśród nich również dziadzio i karczmarz. To, co wzięli z daleka za ognisko, było w rzeczywistości słomianym chochołem.
            Nie odzywali się jakiś czas. Czarodziej — bo badał, co mogło się tu stać przed ich przybyciem. Jego uczeń z kolei nie bardzo wiedział, jak skomentować to, co widział. Tymon w odległości paru sążni obserwował nauczyciela, jak ten obchodzi osoby w kręgu, szczypie w policzki tego czy tamtego, spogląda na stojącego pośrodku chochoła i pochodnie wokół.
            Podchodząc bliżej, Tymon zauważył u zgromadzonych, wystające spod ciepłych kożuchów, odświętne kubraki, a u kobiet suknie. Głowę jednej z dziewczyn zdobił wianek z suchych liści. Podobnie, młodzieniec stojący obok został wyróżniony czapką z długim piórem. Tymon znał oboje; zresztą, jak nie znać ludzi mieszkających w tym samym, niedużym do tego, siole? Chłopakowi było na imię Janek. Nieraz chodzili to na ryby, to do karczmy, kiedy indziej spotkali go z dziadziem w drodze na targ w Rakicicach i szli razem.
            Do dziewczyny, Sławinki, zdarzyło się nawet Tymonowi zalecać. Paru innym zresztą też, choć, jak widać, dziewczyna wybrała już swojego.
            — Wesele… — domyślił się.
            — Hę?
            — Gody… — wyjaśnił Tymon. — Widać, pobierali się ci dwoje, gdy im się to… gdy coś im się stało… Temu tak odziani niecodziennie.
            Ongus w milczeniu jeszcze raz popatrzył na zauroczonych, powoli skinął głową.
            — Może i racja — mruknął — ale nie do końca zwyczajne było to wesele. Jeszczem nigdy nie widział chochoła na oczepinach. Ale — machnął ręką — przecież to oczywiste, że stało się coś niezwyczajnego, inaczej nie byłoby tych tu znieruchomiałych. Powiedz mi jedno, jako że bardziej znasz tu ludzi: zdaje ci się, że są tu wszyscy ze wsi?
            — A ja wiem? — bąknął z powątpiewaniem Tymon. — Nie tak o, zobaczyć czy wszyscy, czy brakuje kogo…
            Spojrzał jednak. Dziadzio był, karczmarz też, Jeremi, Tadyk… Nie, Tadka nie było. Rozejrzał się jeszcze pilniej, upewnił się, czy się ów gdzieś nie skrył. Nie widział go.
            — Tadka, patrzę, nie ma — mruknął. — A poza nim to nie wiem, pomyślę jeszcze.
            — Ale co do niego jesteś pewien? — naciskał Ongus. — Nie ma go?
            — To sobie sam popatrz… Mówię, że nie…
            Wolszebnik klasnął w dłonie.
            — Zatem nie ma co dalej szukać — oznajmił. — Przynajmniej na razie. Musimy go odwiedzić, sprawdzić czy jest w domu. Pewnie widział i wie więcej od nas.
            — Ale co im może być?
            Ongus, który wcześniej ruszył się już z miejsca, przystanął znów.
            — Jak nie musisz wydawać przedwczesnych osądów — oznajmił — to nie wydawaj.
 
***
            Tadka nie było w domu. Znaleźli go w obejściu, robił obrządki. Ów spostrzegł ich dopiero po paru chwilach, widać mocno zaskoczony, jakby na początku nie dowierzając. Wyglądał zresztą na tak zmęczonego i zmizerniałego, że to niedowierzanie temu, co widzi, pewnie w ostatnim czasie było słusznością.
            Tadyk odstawił niesione wiadro z ziarnem, zaczął powoli iść ku przybyszom. Wyciągnął rękę, która zaraz natrafiła na Ongusową brodę.
            — To… wy? — wybąkał. Wciąż jeszcze nieufnie.
            — Jak widać — odparł wolszebnik.
            — E, panie szanowny, ja już wolę nawet i temu, co widać, nie dowierzać. Może i wyście są ułudą, a jakby gdzie kto obok stanął, to obaczyłby, że sam ze sobą gadam. Wszelakoż wolę tak, pogadać z sennymi mamidłami i poudawać, aniżeli samemu…
            Nie skończył, bo Ongus trzasnął go wierzchem dłoni w twarz, aż ów się okręcił i padł na czworaka w błoto.
            — Senne mamidła też tak robią? — zapytał czarodziej.
            — Nie. — Tadyk nie zmartwił się ciosem, przeciwnie. Ulżyło mu, że zjawił się ktoś z kim można było pogadać; do tego mądrzejszy i być może zdatny zażegnać dziwny problem. — Nie robią, nawet nie dadzą się dotknąć.
            Podniósł się z klęczek, otrzepał trochę z błota.
            — Cóż to się stała za historia? — zapytał czarodziej.
            — I czemuś taki jak półżywy? — dodał Tymon.
            — Też byłbyś półżywy, gdyby przyszło ci samemu oporządzać wszystkie żywotne wszystkim w siole. Cieszcie się, żeście mnie u siebie natrafili.
            — Kazał ci kto?
            — Nie, ale nie godzi się inaczej — obruszył się Tadyk. — Czasem i tak nie wszystko zawsze zrobię, choć jak uda się pospać, to samo ociupinę, parę godzin… Staremu Pietrusowi już jedna krowa się pochorowała od niedojenia, nie wiem co z nią będzie…
            — A dzisiaj dużo jeszcze ci zostało? — zapytał Ongus.
            — Zamiarowałem jeszcze tylko u siebie kurom dać i pójść do Tymona dziadka oporządzić króle. Choć po prawdzie — Tadyk westchnął — to ja już panu głowy nie dam, com dziś i u kogo zrobił, a gdzie jeszcze powinienem…
            — Do jutra może nic nie zdechnie — uspokoił go wolszebnik. — Ty teraz idź się prześpij, a ja z Tymonem dokończymy. Za to jutro za wszystko weźmiemy się wszyscy trzej, pójdzie dużo szybciej.
            Tadyk rozpromienił się. Nie wiadomo, perspektywą dłuższego snu czy zapowiedzią pomocy następnego dnia; najpewniej z obu tych powodów po równo. Zgarbiony powlókł się do chałupy. Tymon pomyślał, że ów wygląda jakby miał zaraz zasną na stojąco.
            — Wiem, że my też strudzeni — mruknął Ongus, gdy tamten poszedł — ale on bardziej… Chodź, zrobimy, co trzeba.
 
***
            Nazajutrz Tadyk zerwał się z łóżka z silnym poczuciem, że zaspał. Tak zresztą było. Wstał, na stole jadalnym znalazł śniadanie, trochę już nadjedzone. Nie tknął niczego, w pośpiechu wypadł z chałupy, jakby od tego zależało istnienie całego sioła — wszak do niedawna tak było.
            — Halo! — huknął, podszedłszy do opłotka.
            Nie dostał odpowiedzi. Gdzieś usłyszał tylko przeciągłe muczenie. Zauważył, że słońce stało już wysoko na niebie. Dawno nie zdarzyło się mu spać tak długo.
            — Halo! — powtórzył głośniej, choć nie było potrzeby.
            — Już, już! — odezwał się Ongus gdzieś niedaleko. — Tu jesteśmy!
            Wyszli zza chałupy po sąsiedzku. Widać, już wzięli się do roboty.
            — Wydumalim, szczęsnyś, że pora taka, gdzie i tak mało roboty. — Tymon zachichotał. — Inaczej pewnie nikogo żywego byśmy nie znaleźli.
            — Akurat podbieraliśmy jajka tu obok — wyjaśnił wolszebnik. — A ty? Zjadłeś coś? Gotów?
            Tadyk w odpowiedzi pokręcił głową.
            — To już! Idź, idź! Bo nam obu samym też będzie ciężko! Obrządek tutaj wielki, a robotników mało.
 
***
            — To co tu się działo, jak nas nie było? — zagaił Ongus. Tadyk był już po śniadaniu, dołączył do pozostałych. Z westchnieniem popuścił żurawia — nabierał właśnie wody — podrapał się w ciemię.
            — Zaraz po tym, jakście poszli — zaczął — Sławince i Jankowi uwidziało się pobrać. Zresztą ty wiesz, że się już wcześniej przymierzali.
            — To co oni, czekali aż pójdziem? — odrzekł pytaniem zagadnięty Tymon. — Albo to też nie mogli poczekać na nasz powrót?
            — Jak oni wielce zadziwieni byli, że się gdzieś wybieracie! A co dziadzia zapytali, to on im, że nie wiada kiedy wrócicie, że pewnie na wiosnę albo i dalej.
            Tymon uśmiechnął się. Staruszek lubił wyolbrzymiać, ale on sam dawno już nauczył się oddzielać prawdę od upiększeń.
            — No pobrali się, ni wcześniej, ni później — ciągnął Tadyk. — Choć, teraz patrząc na całą sprawę, to może byłoby lepiej, gdyby się zdecydowali przy pana wolszebnika obecności…
            — Co to za chochoł? — zapytał Ongus. — Kto go tu przyniósł?
            — Oni — bąknął Tadyk. — Znaczy… Panie, ja głowy nie dam. Wesele, to wiadomo, gorzałka, a ja po prawdzie schlałem się, że mało co pamiętam. Przecie tylko com przedtem ojca pochował. Ja wiem, już ja wcześniej podejrzewałem, że co go zmogło na szlaku, kiedy tak długo nie wracał. I jużem go na zatracenie w myślach przeznaczył, ale jak znów się pojawił — żyw czy nieżyw — to znów jakoś tak go pożałowałem.
            — Dobrze, dobrze — przerwał Ongus. — Ale nie pamiętasz nic a nic? Co z tym chochołem?
            Zapytany cmoknął.
            — Coś niecoś mi się kojarzy. Ale sądziłem, że to ułudy jakie miałem, mocno pijanym będąc…
            — A żebyś się nie zdziwił…
            — Bo to… On gadał.
            — Kto?
            — No ten… Chochoł.
            — Jak: gadał?
            — Po prawdzie to bardziej jakby śpiewał. Albo chociaż jakąś powiastkę mówił, bo tak wierszem…
            — Tedy co gadał?
            Tadyk zrobił minę, jakby zjadł coś wyjątkowo niedobrego. Tymon domyślał się, że ciężko temuż uświadomić sobie, że marzenie senne nie było tylko marzeniem.
            — Niby mówił powiastkę o zjawach… — zaczął ów powoli. — Nie, on coś zapowiadał, że niby oweż miałyby przyjść… — Zaśmiał się nerwowo. — Ot, pomór, sam zjawa, a inne zapowiada… Panie dobry, przecie ja przyzwyczajony, jak każdy chyba, zara snów swoich zapominać, a tu mam sobie znów tymiż głowę zaprzątać…
            — Nie mędrkuj, tylko myśl — warknął nań wolszebnik. — Od tego może zależeć obudzenie tamtych!
            Tadyk jęknął, chrząknął i znów zaczął mówić: — Najsampierw to pytał, kto go przyzwał.
            — A kto go przyzwał?
            — Ja panie nie wiem tak dokładnie… Wszyscy po trochu gadali: chochoł to, chochoł tamto i niechby przyszedł, wypije z nami, potańcuje i na oczepinach się pobawi… Ale kto to gadanie zaczął, to pewnie oni sami by nie wiedzieli… Zresztą, ów niby pytał, ale jakby odpowiedzi nie czekając… Jakby piosnkę śpiewał, a to zapytanie było samo jego częścią.
            — Byłeś przy tym? Powtórzysz co?
            Indagowany wypuścił głośno powietrze.
            — Być byłem… Ale tak spity, że pamiętam mało co… — Jął tarmosić czuprynę, jakby chcąc tą torturą wyciągnąć odpowiedź z samego siebie. — Coś o tych zjawach… Ale… dokładnie to… Wiem, że śpiewał i że… rymem jakby… — Pokręcił głową.
            Ongus popatrzył nań jeszcze przez chwilę.
            — Pamiętasz — rzekł, obróciwszy wzrok i wycelowawszy palcem w Tymona — com ci mówił o takich niby niewinnych wierszykach i wyliczankach? Gdyśmy wywoływali licha, próbując uratować Icka?
            Chłop pamiętał, co potwierdził skinieniem.
            — Doprawdy, nie wiem, kto zaczął całą rzecz. — Wolszebnik westchnął. — Bo to wcale nie musiała zadziałać wola jednego sprawcy.
            Tymon nastroszył brwi. Tego już nie zrozumiał.
            — Takie podśpiewajki same w sobie, wbrew wiedzy większości, mogą mieć moc sprawczą — wyjaśnił nauczyciel. — A gdy kilka osób łączy się w chórek, śpiewa to samo, zarazem w myślach chcąc przywołać chochoła, to chochoł może przyjść.
            — Czyli — odparł Tymon z wahaniem — każde śpiewanie może być zaklęciem?
            — Nie każdy tekst się nadaje. Poza tym, zauważ, często jak się śpiewa, człowiek w ogóle nie myśli, o czym.
            Chłop znów nie odpowiedział, a nastroszył tylko brwi. Uświadomił sobie, że będzie musiał przemyśleć jeszcze raz kwestie zaklęć i mechanizmów ich działania.
            — Podejrzewam, że ludzie takim właśnie śpiewem przywołali chochoła. Choć! — Wolszebnik zrobił krótką pauzę, uniósł palec wskazujący. — Mogło być też tak, że ktoś już zaplanował jego nadejście, a sielanie jakoby go tylko obudzili. Tak czy inaczej, przebudziwszy się, chochoł rzucił jakiś urok, zapowiadając zjawy.
            — I co, były te zjawy? — spytał Tymon nauczyciela, ale zaraz spojrzał na Tadka, uświadamiając sobie, że to do niego raczej powinien był kierować pytanie.
            Ów znowu chrząknął zakłopotany, bo również Ongus wlepił w niego wzrok.
            — Przeciem mówił — jęknął zrezygnowany. — Co i raz coś mi się uwidziało, jaka senna mara… Ale czy to były te zjawy zapowiadanie? Zabij mnie, a nie wiem.
            Wolszebnik odwrócił głowę, machnął ręką. Zupełnie jakby uświadomił sobie, że to źródło informacji całkiem już wyschło.
            — Pewnie gdyby się zjawiły — mruknął — to więcej by coś zrobiły, niż tylko pogadać półprzytomnemu chłopu i towarzyszyć mu w robocie. Dumam — dodał — że jeśli chcemy odczarować tamtych, to właśnie trzeba wyczekiwać zjaw i załatwić coś z nimi. A co załatwić — tego się zapewne nie dowiemy, póki ich nie wyczekamy i nam nie powiedzą…
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Prolog: Poprawiny - przez kubutek28 - 23-10-2018, 00:51
RE: Prolog: Poprawiny - przez Gunnar - 07-11-2018, 18:26
RE: Prolog: Poprawiny - przez Miranda Calle - 08-11-2018, 15:02
RE: Prolog: Poprawiny - przez kubutek28 - 08-11-2018, 23:13
RE: Prolog: Poprawiny - przez Gunnar - 20-11-2018, 17:04
RE: Prolog: Poprawiny - przez Gunnar - 27-02-2019, 19:12
RE: Prolog: Poprawiny - przez kubutek28 - 28-02-2019, 23:43
RE: Prolog: Poprawiny - przez Eiszeit - 04-03-2019, 11:44
RE: Prolog: Poprawiny - przez kubutek28 - 05-03-2019, 23:26

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości