Skoro twierdzisz, że spokój przez Ciebie przemawia... zaufam.
A ataki nie tym razem, niestety. Chyba, że chcesz.
Powtarzasz to, co napisałam wyżej - pokazuje. Metodą kontrastu je wyolbrzymia. Uczy doceniać. Tylko nazywasz to inaczej - dawaniem.Trzeba mieć co doceniać w pierwszej kolejności. Niby "zawsze jest coś" co można doceniać. Choćby dar życia. Ale wtedy kompletnie gryzie mi się to z samym tekstem jako nietrafioną metaforą. Wilk morski nawiedzony pseudointelektualista. Zaczyna być komicznie.
Sądzę, że brakuje jakiegoś bardzo ważnego ogniwa w tym Twoim "łańcuchu". Weźmy huragan. Nikt nie rozpacza, jeżeli niczego nie zniszczy. A jest i nazywają jego nadejście wręcz katastrofą. Sądzę, że nieszczęście to jeden z naprawdę bardzo wielu czynników. Tylko i aż jeden. A oddajesz mu cały zaszczyt. To (ew. auto)refleksja je (szczęście) daje po przemyśleniu. Ona będzie najwłaściwsza do uhonorowania. Czyli coś, co w wielu umysłach może nie wystąpić. Nieszczęście jako stwórca szczęścia będzie więc zupełną losową. Niepewne i domniemane. Uczepiłam się i nie odczepię.
Zastanawiam się, czytając to, czy my jeszcze mówimy o szczęściu jako takim, czy wchodzimy w całą gamę uczuć spowodowaną wspomnianą wyżej (auto)refleksją i próbujemy wpisać wszystko w jedno słowo. Mi się na przykład na prowadzenie wysuwa inne słowo - wdzięczność. Wdzięczność to nie szczęście jako takie, a odpowiedź na nie. Tutaj - dane pewnie w dalekiej przeszłości. Chęć odwzajemnienia się. Z kolei - czy niemożność tego wobec kogoś nie spowoduje frustracji? Czy któreś z uczuć tej gamy nie zacznie "szczęścia" powoli rozbijać jakimś poczuciem winy?
Za ewentualne błędy przepraszam. Jestem poza domem i piszę "na szybko".
Pozwolę sobie poprawić i dodać;
Nie przeczytałam przed napisaniem dwóch ostatnich przytoczonych tekstów, ale to chyba aż tak nie szkodzi. Przepraszam.
A ataki nie tym razem, niestety. Chyba, że chcesz.
Powtarzasz to, co napisałam wyżej - pokazuje. Metodą kontrastu je wyolbrzymia. Uczy doceniać. Tylko nazywasz to inaczej - dawaniem.Trzeba mieć co doceniać w pierwszej kolejności. Niby "zawsze jest coś" co można doceniać. Choćby dar życia. Ale wtedy kompletnie gryzie mi się to z samym tekstem jako nietrafioną metaforą. Wilk morski nawiedzony pseudointelektualista. Zaczyna być komicznie.
Sądzę, że brakuje jakiegoś bardzo ważnego ogniwa w tym Twoim "łańcuchu". Weźmy huragan. Nikt nie rozpacza, jeżeli niczego nie zniszczy. A jest i nazywają jego nadejście wręcz katastrofą. Sądzę, że nieszczęście to jeden z naprawdę bardzo wielu czynników. Tylko i aż jeden. A oddajesz mu cały zaszczyt. To (ew. auto)refleksja je (szczęście) daje po przemyśleniu. Ona będzie najwłaściwsza do uhonorowania. Czyli coś, co w wielu umysłach może nie wystąpić. Nieszczęście jako stwórca szczęścia będzie więc zupełną losową. Niepewne i domniemane. Uczepiłam się i nie odczepię.
Zastanawiam się, czytając to, czy my jeszcze mówimy o szczęściu jako takim, czy wchodzimy w całą gamę uczuć spowodowaną wspomnianą wyżej (auto)refleksją i próbujemy wpisać wszystko w jedno słowo. Mi się na przykład na prowadzenie wysuwa inne słowo - wdzięczność. Wdzięczność to nie szczęście jako takie, a odpowiedź na nie. Tutaj - dane pewnie w dalekiej przeszłości. Chęć odwzajemnienia się. Z kolei - czy niemożność tego wobec kogoś nie spowoduje frustracji? Czy któreś z uczuć tej gamy nie zacznie "szczęścia" powoli rozbijać jakimś poczuciem winy?
Za ewentualne błędy przepraszam. Jestem poza domem i piszę "na szybko".
Pozwolę sobie poprawić i dodać;
Nie przeczytałam przed napisaniem dwóch ostatnich przytoczonych tekstów, ale to chyba aż tak nie szkodzi. Przepraszam.