Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 5
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Bezsensowność bezsensu
#1
Drodzy recenzenci. Mamy tu wszystko, czego nie powinno być w opowiadaniu; ckliwość, melodramat, nieautentyczność, brak akcji, mdłą fabułę, nędzny warsztat i niepotrzebną opisowość. Uprzejmie proszę o komentarze.
„Świat zaludniają tylko rozsądni ludzie. Dlatego tak wygląda.” - autor





Krzysztof lubił weekendowe powroty do domu rodziców. Przez pięć dni w tygodniu prowadził firmę budowlaną w Lublinie, zmagając się z dostawcami, podwykonawcami, fakturami, zestawieniami itp. Wieczory spędzał z narzeczoną Martą, śliczną długonogą blondynką o niebieskich oczach. Córką miejscowej pary adwokackiej. Sama dziewczyna robiła szybką karierę w prokuraturze. Była więc u Krzysztofa codziennie knajpa, grono znajomych i powroty do jego lubelskiego mieszkania. I nocny, dziki, namiętny seks, bo w tym Marta była równie dobra jak w prawie karnym. Ale na dwa wolne dni uciekał do starego domu. Muzyka Vivaldiego, wiersze Tuwima i Gałczyńskiego, Sienkiewicz, Balzac i ukochani pozytywiści – Reymont z Prusem pod ramię. Nie wychodził wtedy nigdzie i nie spotykał się z nikim. Takie ładowanie akumulatorów przed kolejnym tangiem wielkomiejskiego szaleństwa; telefonów i nocy z Martą.
Mam czterdzieści lat i kłopoty z tożsamością - pomyślał, przecierając zmęczone jazdą oczy.
Małe miasteczko czterdzieści kilometrów od Lublina pozostało jego krainą Indian, pierwszych miłości i smaku jabłek kradzionych w sadzie starego Poliwczuka. Wtedy zapyziałe, z błotnistymi ulicami i rynkiem śmierdzącym w dni targowe, końskim nawozem, kiszoną kapustą i wyziewami tytoniowo – alkoholowymi z pobliskiego baru. Pełne pokrzywionych, drewnianych domków bielonych wapnem. Tylko kościół wznosił się majestatycznie nad tą szarzyzną, a miejscową elitę intelektualną reprezentował właśnie proboszcz, burmistrz i grupa nauczycieli z miejscowej podstawówki i liceum. Licha to była awangarda intelektu, ale na bezrybiu...Pełno było takich pożydowskich miasteczek na ścianie wschodniej.
Dwudziesta trzecia dwadzieścia. Wjechał na rynek, teraz pięknie wybrukowany za unijną kasę z podświetlonym pomnikiem lotników brytyjskich, których „Liberator” został zestrzelony nad miasteczkiem w 1943. Takie dziury zapyziałe potrzebują tożsamości, toteż biedni lotnicy mają ogromną statuę, są w nazwie liceum, dają miano głównej ulicy - w zasadzie dzielne chłopaki wyłaniają się z każdego zakątka jak upiory Witkacego. Wróciliby do kraju cało, to już dawno pies z kulawą nogą by o nich nie pamiętał.
Niespodziewanie ktoś wyłonił się z ciemnej bramy. Krzysztof wcisnął gwałtownie hamulce swojego BMW. Usłyszał głuchy łoskot ciała przetaczającego się po masce. Zatrzymał wóz i podbiegł do leżącej postaci. Cicho jęczała. Przekręcił ją na plecy i zobaczył jej twarz w świetle latarni. Boże, to Anna! Natychmiast rozpoznał ją mimo upływu lat. Jego licealna miłość, która oczywiście miała być po grób. Krótko by żyli, gdyby takie przysięgi się spełniały. On wyjechał na studia do Lublina i tam zamieszkał na stałe, ona została tutaj. Czysty Banał.
Palące mrówki strachu przebiegły mu po kręgosłupie. Był po kilku piwach. Co robić? Chryste, co robić?!
Kobieta usiadła powoli ocierając krew z rozciętego czoła.
- Nic pani nie jest? – dopytywał się bezsensownie kilka razy, na przemian wstając i przykucając – czy trzeba jechać do szpitala? – Żeby tylko nie do szpitala! Żeby tylko nie do szpitala!
Potrząsnęła głową jakby budząc się ze snu. Grzywka opadła na rozcięte czoło.
- Nie, dziękuję. Chcę do domu.
- Zawiozę panią – pomógł jej wstać i posadził ostrożnie na przednim fotelu. Znowu zajęczała cicho. Jednocześnie rozglądał się cały czas, czy nikt nie widział zdarzenia. Nie. Na szczęście w takich miasteczkach o tej porze zrolowany jest już asfalt, psy śpią, a czcigodni mieszczanie skończyli obłapywać swoje tłuste żony. Ostatni pijacy już ululani, z zapasam taniego wina pod łóżkiem.
Jechał krętymi uliczkami, przyglądając jej się kątem oka. Głowę miała opartą o zagłówek, a oczy zamknięte. Delikatny profil zarysowywał się naprzemiennie w świetle mijanych latarni.
Nagle ocknęła się i spojrzała czujnie na Krzysztofa.
- Skąd pan wie gdzie jechać?
Uśmiechnął się lekko, patrząc przed siebie.
- Wiem.
***
W świetle dnia jej dom prezentował się gorzej. To był ten sam co z przed laty drewniak, obity teraz jedynie saidingiem i z nowymi plastikowymi oknami. Dach pozostał z papy. Tylko pewnie warstw przybyło. Ogródek przed domem był starannie utrzymany; kwitły w nim nagietki, wysokie mieczyki, malwy i krzewy piwonii. Za to podwórko już nie było takie urocze; z koleinami po ciągniku i porozrzucanymi narzędziami rolniczymi. Gdzieś w głębi gdakały kury i słychać było pochrząkiwanie świń.
Jej pokój był skromnie urządzony. Stary regał typu „Swarzędz”. Taki z połyskiem jak u psa jaja na Wielkanoc. Wersalka, dwa małe fotele, odrapany stolik. Reprodukcje impresjonistów na ścianach i w dużej anty-ramie zrobiony kolaż ze zdjęć.
Przyniósł naręcze róż i czekoladki Wedla. Na czole miała przyklejony wielki plaster. Uśmiechała się blado.
- Wie pani jak mi głupio. Mam straszne wyrzuty sumienia. Chyba powinienem zawieźć panią na jakieś badania, tomograf, coś takiego... – usiadł na fotelu – może jednak mogę coś dla pani zrobić? – wstał i zaczął krążyć zmieszany po pokoju. Zatrzymał się przed kolażem. Mała dziewczynka, duża dziewczynka z koleżankami - te rozpoznawał ze szkoły. Chodziły dwie klasy niżej od niego. Potem jakieś ślubne z nieznany chłopakiem. Takie sesyjne od fotografa z parą zetkniętą czołami. Jakiś bobas, czyli skrzyżowanie prosiaka z żabą. Wszystkie noworodki wyglądają tak samo. Kilkanaście innych fotek. I w dolnym rogu... zdjęcie jego i jej na wycieczce w Warszawie. Przytuleni na tle kolumny Zygmunta. Pochylił się i przysunął twarz do anty-ramy, przyglądając się intensywnie.
Marta mówiła mi kiedyś, patrząc na moje dawne zdjęcie, że bardzo się zmieniłem. Głębokie bruzdy biegnące od nasady nosa do kącików ust. Zakola. I jakiś przyklejony do twarzy wyraz rezygnacji? rozgoryczenia? Pewnie dlatego Anna mnie nie poznała.
-...nie odpowiada mi pan!
Wyprostował się gwałtownie.
- O przepraszam, zamyśliłem się. O co pani pytała? – usiadł znowu zakładając nogę na nogę.
- Skąd pan wiedział gdzie mieszkam?
Zanim Krzysztof zdążył odpowiedzieć, do pokoju wszedł starszy mężczyzna w roboczych spodniach i poplamionej podkoszulce. Tak na oko 180 wzrostu, prawie łysy z petem w zębach, czyli do kupy wyglądał jak połowa facetów w tym kraju. Ale nos, klękajcie narody! Krwistoczerwony! Za jego pomocą można rozpalać w kominku.
Stanął nad nim.
- Pan żeś ten Gamoń, co mi córkę potrącił? Ja na policję...
Popatrzył na niego z lekkim uśmiechem. Sprawa nie została wczoraj zgłoszona. Dziś nie ma promili, to może mu dziad naskoczyć. Pamiętał go, jak przestawał całymi dniami pod sklepem, żłopiąc z upodobaniem oktanowe paliwo niczym stare „Żuki”. Anka zawsze starała się omijać rynek, jak wracali ze szkoły. Wstydziła się. Teraz to on mu może...
- Jamże ten, Gamoń. A pan niech nie straszy. Trzeba było wczoraj zgłaszać. To grzeczniej trochę teraz.
Widział, jak zbladła. Chciała coś powiedzieć, ale tylko podniosła się na łokciu.
Z chłopa uszło trochę powietrza.
- No, panie, dziewczyna do pracy nie pójdzie. W barze robi. Jak ona się z takim plastrem tam pokaże? A jeszcze noga ją boli...coś w kręgosłupie...leczyć będzie trzeba, a to koszty... no, wiesz, pan.
Aha, tu was naprawdę boli. Widział jak zamknęła oczy. Oddychała płytko, a z kącików oczu popłynęły łzy i ruszyły powoli w stronę uszu.
Wyjął portfel i położył na stole wszystko co miał. Coś około siedmiu stów.
- Wystarczy? – zapytał ironicznie przyglądając się mężczyźnie zwężonymi oczami. Narastała w nim wściekłość. Staremu zaświeciły się gały. Zgarnął szybko banknoty do tylnej kieszeni spodni. Na pewno wyda na leki, hi, hi.
- Chyba..., no, nie wiem.
Odwrócił się i wyszedł szybko, trzaskając drzwiami.
***
Nie wytrzymał. Poszedł tam następnego wieczoru, omijając chrapiącego tatusia. Jej syn spał w sąsiednim pokoju. Krzysztof wziął tydzień urlopu. Marcie i w pracy powiedział, że matka się rozchorowała.
Niech mi staruszka to kłamstwo kiedyś na górze wybaczy
Co się ze mną dzieje? – myślał - Czy to poczucie winy? Całymi dniami szwędał się po tym pięknym rynku. Patrzył w okna odrestaurowanych domów, dziwnie monotematycznie wymalowanych na słoneczny kolor. Dopiero napotkany kolega wyjaśnił mu, że była kiedyś w pobliskiej „Castoramie” wielka obniżka cen na farbę fasadową tego koloru. W uśmiechu rynku, gdzieniegdzie straszyły jeszcze zepsute zęby ruder. Brak żydowskich spadkobierców. Dużo pracy jeszcze będzie tu miał dentysta – czas. Spędzał długie godziny w barze, w którym pracowała. Czekał wieczora. Aż tatuś się ulula, a syn pójdzie spać.
Co mnie tu trzyma? W tym zapyziałym miasteczku bez teatru, neonów, przyjaciół, eleganckich knajp i Marty. Dlaczego czekam z wibrującymi nerwami na wieczór?
Kiedy powiedział jej następnego wieczora po spotkaniu z ojcem, kim jest, była w szoku. Skrępowani milczeli, a i potem rozmowa się nie bardzo kleiła. Coś ze wspomnień, co u starych znajomych itd. Ale powoli zaczynali opowiadać o sobie. O swoim życiu i o niespełnionych marzeniach. O ukochanych jak dawniej Tuwimach, Reymontach i Vivaldich. O wszystkim i o niczym. Czyli o wszystkim. Patrzył na nią i widział te same, lekko zwężone oczy, dziwnie nieokreślonego koloru, z uwagą , dystansem i ironią obserwujące świat. To było jej największe oszustwo wobec świata. Te oczy. Bo wcale nie była tak naprawdę ironiczna czy dystansowa. Była tylko schowana. Oryginalnie wykrojone, zaciśnięte usta, które znamionowały upór w dążeniu do celu. Teraz znów często się uśmiechały. Opadnięta w czasie wypadku grzywka, postawiona była trochę na irokeza. Krótkie włosy. Wtedy miała długie, ale tak też było ładnie. Nie nosiła dawniej kolczyków, a teraz takie dłuższe, śmiesznie poruszające się, kiedy kręciła głową . Krzysztof pomyślał, że gdyby spojrzał w lustro, też by zobaczył osiemnastoletniego chłopaka. Na te chwile chyba tak cały dzień czekał.
***
Ostatniego dnia stał przed jej ogródkiem. Lipcowy wieczór parował jeszcze gorącem z nagrzanej ziemi. Z klombu pachniało intensywnie maciejką, a twarz musnęła mu przelatująca ćma. Wstrząsnął się z obrzydzeniem ocierając skroń i policzek. Przywróciło go to do rzeczywistości. Ruszył do ogródka, a potem do drzwi. Istniała nadzieja, że tatusiowi jeszcze starczyło kasy na kolejny seans z butelką.
- Krzyś, jakie piękne malwy! Takie same mam w ogródku. To tak na pożegnanie? – smutek był doskonale wyczuwalny w jej głosie, chociaż się uśmiechała. Krzysztof czuł w sobie coś nieokreślonego, wibrującego. Od czego spala się mózg i ciało. Jakiś kamień utkwił w gardle i piersiach. I dławił. I oddychać było trudno. Powrót do przeszłości. To samo czuł, kiedy żegnali się przed jego wyjazdem na studia. To wtedy obiecywali sobie dozgonną miłość.
- Kwiaty są z twojego ogródka. Aniu, czy wyjdziesz za mnie?
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Bezsensowność bezsensu - przez mirek13 - 26-02-2015, 10:18
RE: Bezsensowność bezsensu - przez gorzkiblotnica - 27-02-2015, 01:06
RE: Bezsensowność bezsensu - przez mirek13 - 27-02-2015, 09:47
RE: Bezsensowność bezsensu - przez ElEsz - 27-02-2015, 13:33
RE: Bezsensowność bezsensu - przez mirek13 - 27-02-2015, 14:35
RE: Bezsensowność bezsensu - przez BEL6 - 27-02-2015, 15:36
RE: Bezsensowność bezsensu - przez mirek13 - 27-02-2015, 17:17
RE: Bezsensowność bezsensu - przez Kruk - 27-02-2015, 21:26
RE: Bezsensowność bezsensu - przez Hanzo - 27-02-2015, 22:00
RE: Bezsensowność bezsensu - przez miriad - 27-02-2015, 23:19
RE: Bezsensowność bezsensu - przez mirek13 - 27-02-2015, 23:23
RE: Bezsensowność bezsensu - przez miriad - 27-02-2015, 23:31
RE: Bezsensowność bezsensu - przez mirek13 - 27-02-2015, 23:40
RE: Bezsensowność bezsensu - przez gorzkiblotnica - 28-02-2015, 00:02
RE: Bezsensowność bezsensu - przez ElEsz - 28-02-2015, 00:05
RE: Bezsensowność bezsensu - przez mirek13 - 28-02-2015, 00:56
RE: Bezsensowność bezsensu - przez miriad - 28-02-2015, 04:07
RE: Bezsensowność bezsensu - przez mirek13 - 28-02-2015, 09:10
RE: Bezsensowność bezsensu - przez miriad - 28-02-2015, 13:09
RE: Bezsensowność bezsensu - przez mirek13 - 28-02-2015, 13:23
RE: Bezsensowność bezsensu - przez Hanzo - 28-02-2015, 15:11
RE: Bezsensowność bezsensu - przez erazmus - 28-02-2015, 15:22
RE: Bezsensowność bezsensu - przez mirek13 - 28-02-2015, 17:59
RE: Bezsensowność bezsensu - przez miriad - 28-02-2015, 19:56
RE: Bezsensowność bezsensu - przez Hanzo - 28-02-2015, 20:05
RE: Bezsensowność bezsensu - przez gorzkiblotnica - 28-02-2015, 23:37
RE: Bezsensowność bezsensu - przez miriad - 01-03-2015, 00:47
RE: Bezsensowność bezsensu - przez mirek13 - 01-03-2015, 11:36

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości