Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
(Wprawka bez tytułu)
#1
Tylko migoczący blask świecy niepokoił wszędobylski półmrok, jaki się rozgościł w każdym najmniejszym zakamarku niewielkiej komnaty. Znać było, że ten, który tu mieszkał, nie przywiązywał żadnej wagi do utrzymania czegokolwiek, co choćby z grubsza przypominało ład.
Na całe wyposażenie pomieszczenia składało się zaledwie kilka mebli. Pod jedną ze ścian, tuż pod wykuszem mikroskopijnego okna, była prycza, zbita z prostych desek, ledwo co oheblowanych. W świetle świecy wyglądała bardziej na jakiś barłóg, niż na łóżko. Pościel, szara chyba nie tylko od mdłego światła, leżało skołtuniona i porozrzucana w koszmarnym nieładzie. Nikt zdaje się nawet nie pomyślał, że można by to jakoś ogarnąć... Obok pryczy były dwie szafki, a raczej rodzaj regałów, zawalonych w najwyższym stopniu szpargałami i rulonami papieru. Wszystko to leżało ciśnięte niecierpliwą ręką, bez jakiegokolwiek porządku. Do tego rzucona dość dawno temu - całość pokryta była grubą warstwą kurzu i, dla większego efektu, zgrabnie oplecione całymi metrami kwadratowymi pajęczyn. Po drugiej stronie legowiska, na wysokich stojakach siedziały dwa ptaki: po prawej pokaźnych rozmiarów puchacz, który z niewzruszoną obojętnością przypatrywał się buszującemu w kącie szczurowi. Znać obyci to byli ze sobą mieszkańcy komnaty, bo żadne nie zwracało na siebie uwagi. Chrobot gryzonia natomiast zainteresował drugiego ptaka. Sokół przekrzywił nieco swój łeb i namierzywszy potencjalną zdobycz, oceniał szanse ataku. Szczur chyba wyczuł grożące mu niebezpieczeństwo, bo wydał z siebie pisk, który wyrwał z odrętwienia czy też drzemki siedzącą postać przy stole. Mężczyzna lat średnich, z grzywą siwych włosów opadających swobodnie na ramiona, z twarzą niezbyt jeszcze zniszczoną przez czas, ale z oczami zimnymi jak stal, jednym spojrzeniem omiótł swe gospodarstwo i cichym syknięciem wyraził swą dezaprobatę na zakłócenie ciszy. Sokół w jednej chwili, podreptawszy szponami na drążku, znieruchomiał jakby przywołany do porządku.
Mężczyzna rozglądnął się dookoła, ale widok zaniedbania nie wzruszył go w żadnym stopniu. Zdaje się, że jedyne, co go interesowało to cisza, która pomagała mu medytować. Któż wie o czym?
Nagle, tuż za okutymi w mocne sztaby drzwiami, rozległ się szmer lekko stawianych kroków, które ucichły po drugiej stronie dębowych wrót. Zanim rozległo się donośne stukanie, z kłębowiska szmat pod stołem dobiegł cichy warkot i coś nieokreślonego zaczęło się wiercić. Nikły blask świecy, który zresztą z każdą minutą był coraz słabszy, nie pozwalał ocenić jakiego typu stworzenie miało swoje lokum przy nogach mężczyzny, ale było to coś dużego i wyraźnie gotowego przyskoczyć do intruza w obronie swego pana.
Na odgłos łomotania w drzwi zerwał się wyrostek, który drzemał na zydlu, tuż obok stojaka na broń. Całkiem zaspany, po omacku szukał jedną ręką uchwytu drzwi, drugą zaś bezskutecznie usiłował sięgnąć po najbliższy oręż. Efekt był łatwy do przewidzenia – stojak potrącony przez nieuważnego pacholika przewrócił się z niemiłosiernym łoskotem, co tylko sprowokowało bure stworzenie spod stołu do jeszcze groźniejszych oznak irytacji.
- Mistrzu Tobiaszu! – rozległo się nieco przytłumione grubością solidnych desek wołanie z korytarza.
Stwór gotowy był jednym susem podskoczyć do drzwi, ale mężczyzna zdecydowanym gestem dłoni usadził go na miejscu.
- Czego?! – mistrz Tobiasz głos miał donośny i równie czysty jak źrenice oczu. – Nie wiesz, że mnie się nie przerywa odpoczynku?!
Wyrostek wreszcie się dozbroił i stanął w oczekiwaniu na rozwój wypadków.
- Mistrzu, ważne polecenie mam od króla do ciebie – głos posłańca stracił na pewności. Nikt bez potrzeby nie wchodził w drogę wielkiemu magowi królestwa Dargalli. – To ja, Rydygier Pałka, królewski strażnik.
- Sam jesteś?
- Sam – padło potwierdzenie.
Mistrz Tobiasz niespiesznie zagłębił rękę w stercie papierzysk na stole i wydobył spod spodu niewielką kuszę, którą swobodnie ukrył w dłoni. Później sprawdził czy miecz wciąż lekko da się wyciągnąć z pochwy wiszącej u pasa. Dwór królewski Dargalli niczym nie różnił się od innych – pełen był intryg i krwawych zamachów. Jak powiadają: „Miej oczy wokół głowy szeroko otwarte, a dożyjesz kolejnego wschodu słońca.”
Kiedy już był pewien, że zminimalizował potencjalne zaskoczenie do zera, skinął na chłopaczka przy drzwiach, żeby wpuścić posłańca.
Ten, przy zachowaniu szczególnej ostrożności, uchylił najpierw drzwi na trochę, a kiedy okazało się prawdą to co mówił przybyły, rozwarł je na oścież.
Do komnaty wszedł, cokolwiek bojaźliwie się rozglądając dookoła, niski, korpulentny rycerz. Co prawda w pełnym rynsztunku, ale z tak dobrotliwą miną, że o żadnej zasadzce nie mogło być mowy.
- Z czym przychodzisz? – Gospodarz nie dał w pełni nacieszyć się przybyłemu widokami, które i tak były mizerne z powodu skąpego oświetlenia.
Spod stołu warkot przybrał na sile. Pałka spoglądał jak urzeczony w kłębowisko szmat, gdzie tajemniczy stwór miał swój azyl i przez to nie do końca mógł się skupić na udzieleniu sensownej odpowiedzi.
- No, długo mam czekać?!
Ton głosu wyraźnie oscylował u kresu cierpliwości.
Rydygier, wciąż wlepiając swe oczy w mrok pod stołem, wybąkał:
- Pan nasz, król Werdax wzywa cię pilnie, o wielki!
- Po co?
- Nie mówił. Kazał się tylko spieszyć. Musimy iść niezwłocznie. – Te trzy zdania królewski strażnik wyrecytował niemalże jednym tchem, bo tajemnicze stworzenie coraz śmielej zaczynało się niecierpliwić do wyjścia. Choć to mu chwały nie przynosiło, Rydygier na odgłos dochodzący z podłogi zaczął się trząść, z początku prawie niedostrzegalnie, ale z każdą chwilą coraz wyraźniej. – Natychmiast!
To ostatnie słowo rzucił jak zaklęcie mające go chronić przed każdą potwornością, jakie mogło go spotkać w komnacie maga.
- Zatem chodźmy!
Rycerz z ulgą się odwrócił i czym spieszniej wyszedł na korytarz w złudnym przeświadczeniu, że tam mu nic nie groziło.
Mistrz Tobiasz jednym skinieniem przywołał do nogi monstrum, które niczym sprężyna wystrzeliło spod blatu. Dopiero teraz można się było przekonać, że to cesarski gryf, jeden z kilkunastu ocalałych z Wojny Regentów. Obłe cielsko lwa ze skrzydłami mierzyło prawie trzy metry długości i poruszało się błyskawicznie – na łapach i skrzydłach.
- Ale...bez niego! – wrzasnął dzielny wojak – król zakazał przyprowadzania gryfa!
I cofnął się pod przeciwległą ścianę, byle dalej od ziejącej paszczy bestii. Gryf, jakby w odruchu pogardy, przysiadł na zadnich łapach i szeroko ziewnął prezentując pokaźny arsenał kłów.
- Mnie zakazał? – Tobiasz był autentycznie rozbawiony.
- Znaczy, prosił abyś wasza miłość raczył przybyć sam – kiedy wojak to mówił, nie spuszczał z gryfa wzroku, w płonnej nadziei, że gdyby co, to zdąży zareagować.
- Leo idzie z nami – krótko skwitował mag i nawet się nie oglądając za siebie, ruszył przodem.
Szli spiesznym krokiem. Oboje doskonale orientowali się w gmatwaninie korytarzy, zatem szli pewnie i szybko do celu. Po kilku minutach dotarli na miejsce.
Pałka pchnął ciężkie odrzwia, które bezszelestnie się otwarły, po czym ustąpił z szacunkiem miejsca Tobiaszowi, aby ten mógł wejść do środka, a sam pozostał w korytarzu.
Mistrz wszedł śmiało naprzód, a u jego nogi wiernie postępował gryf. Drzwi za nim się zamknęły z delikatnym trzaskiem. Mag powolnym krokiem podchodził do tronu, który stał w centralnym miejscu przestronnej komnaty, rozglądając się ciekawie dookoła. Z boku, pod kolumnami, stało trzech rycerzy, choć tak naprawdę tylko jeden z nich wyróżniał się postawą. Tobiasz doskonale widział, że ten rycerz nie spuszczał z niego przenikliwego wzroku, ale nie zrobiło to na nim większego wrażenia. Na widok zwierzęcia, powstał chwilowy zamęt wśród wojaków – tylko nie wiadomo czy w geście obawy, czy oburzenia na tak lekceważący stosunek do królewskich rozporządzeń.
Na tronie siedział król Werdax, rozparty w pozie absolutnego i butnego władcy, świadomego swej potęgi. Spoglądał na przybyłego czarodzieja z wyraźną dezaprobatą, która pewnie wynikała z obecności stwora, dumnie kroczącego razem ze swym panem, krok w krok. Ale nie powiedział nic, bo przecież to właśnie Tobiaszowi zawdzięczał koronę, kiedy świat pogrążony był w chaosie Wojny Regentów.
Mag podszedł do samych stopni podwyższenia, na którym stał tron. To także była jawna prowokacja, etykieta dworska nakazywała, aby do majestatu królewskiego zanadto się nie zbliżać – a już na pewno nie tak, jak to uczynił Tobiasz.
- Panie, wzywałeś mnie! – mistrz wyrzekł te słowa, lekko się przy tym pochylając, tyle tylko, aby zaakcentować sam zamiar pokłonu. Kolejny lekceważący uczynek, który wywołał nieco poruszenia wojaków i gwardzistów stojących za tronem. Nikt nie odzywał się w obecności władcy nie pytany. Jednak wystarczył jeden głuchy pomruk Leo, żeby nikt niczego nie zrobił, ale napięcie w pomieszczeniu wzrosło kilkakrotnie.
- Istotnie! – Werdax mierzył niechętnym wzrokiem skrzydlatą bestię. – Wzywałem, ale chyba ktoś zapomniał ci przekazać, że nie życzę sobie tego tam!...
Palcem okutym w pierścień wskazał na gryfa.
- Przekazał, – Tobiasz wyrzekł to obojętnym tonem – ale to moja maskotka.
Odpowiedziało mu gniewne prychnięcie władcy.
- A poza tym, on się boi zostać sam – dodał mag, już całkiem kpiąco.
Król poczerwieniał na twarzy i gwałtownie otworzył usta nabierając powietrza.
- Milczeć! – wrzasnął władca.
Po tym wybuchu gryf z zainteresowaniem zaczął się przyglądać postaci na tronie. Miało to ten skutek, że król się uspokoił równie szybko, jak szybko się uniósł. Stojący z boku wojownicy ożywili się, ale obecność stworzenia skutecznie studziła ich zapędy.
Tobiasza już zaczynała nużyć ta gierka.
- Do rzeczy, miłościwy panie – uwaga wypowiedziana spokojnym głosem przykuła uwagę króla.
- Istotnie! Wezwałem cię, bo doszły mnie wieści o smoku, gdzieś na Pogórzu...
- To plotka – czarodziej nie dał dokończyć, przerywając w pół zdania. – Smoki wyginęły cztery wieki temu.
- Jeśli jeszcze raz mi przerwiesz, – król cedził słowa z podejrzanie wyważoną kurtuazją – to pożałujesz!
Tobiasz roześmiał się w głos. Jego krystalicznie czysty śmiech rozbrzmiał w całej komnacie.
- Ty mi grozisz?! Czyżbyś zapomniał komu zawdzięczasz fakt, że możesz płaszczyć dupsko na tym krzesełku?
Werdax się porwał jakby chciał przyskoczyć do maga, do uszu Tobiasza doszedł szczęk dobywanej broni – spod ściany, gdzie stali rycerze – a straż tronowa uniosła halabardy w niedwuznacznym geście. Mag spokojnie położył dłoń na jelcu swego miecza. Poczuł znany i kojący kształt kryształu wielkości kurzego jajka, który był osadzony w głowni. Gryf bez żadnego rozkazu zajął pozycję obronną, zwracając się w kierunku skąd dochodziły gniewne posapywania wojowników. Tak naprawdę Tobiasz bez trudności mógłby sobie poradzić bez uciekania się do broni. Miał wystarczającą siłę magii, ale nadużywanie czarów było nie tylko niepotrzebne, łamiące zasady starożytnego Kodeksu Magów, lecz także wyczerpywało siły witalne.
- Smoki wyginęły, ktoś cię wprowadził w błąd.
- Moim życzeniem jest zdobyć smoka! Plotka czy nie, masz to sprawdzić i jeśli to prawda, zdobyć go dla mnie! Jasne?!
Tobiasz patrzył zdumiony. Smoki to nie zabawki, istnieją czy nie, zapanować nad takimi stworzeniami nie było łatwe. To nie pieski łańcuchowe... Że Werdax miał zachciankę, to normalne. W końcu wszelka forma władzy deprawowała, ale gdzieś musiał być kres wybujałych żądań.
- Zbierzesz ekipę i wyruszysz najszybciej jak się da. – Król poważnie brał swoje życzenia.
„Czyżby Demetriusz stracił panowanie nad wychowankami?” – Tobiasz zaczął się niepokoić nie na żarty.
Tuż po Wojnie Regentów, kiedy niemal całkiem smoki wyginęły, grupa magów pod przewodem wielkiego Rufusa ocaliła kilka jaj smoczych i w najściślejszej tajemnicy odbudowała populację gadów. Oczywiście, pod pełną kontrolą czarodziejów. Przez kilka pokoleń tajemnica pozostała tajemnicą, teraz widać stało się coś niepokojącego. Albo ktoś zdradził. Tak czy siak, należało to sprawdzić.
- Dobrze. – Tobiasz zgodził się podejrzanie szybko, ale Werdax był tak podniecony pomysłem zdobycia smoka, że nawet nie zwrócił uwagi na zmianę nastawienia maga.
- Rycerz Arnulf będzie dowodził. – To nie był koniec rewelacji, jak się okazało.
Wezwany osiłek dumnie wystąpił naprzód podchodząc do tronu. To był ten sam wojownik, który tak intensywnie się przyglądał Tobiaszowi, kiedy ten wchodził do sali tronowej. Z wyższością popatrzył na maga, zakładając ręce za pas, uśmiechał się szyderczo patrząc przy tym bezczelnie na czarodzieja.
- Nie ma mowy. Sam wybieram wszystkich uczestników wyprawy.
- To nie podlega dyskusji! – Werdax zhardział. Może to był wynik poczucia wsparcia jakie dawały mu cztery sylwetki pod kolumnami. – Arnulf ze swoimi ludźmi idzie z tobą!
Tobiasz także nie zamierzał odpuścić:
- Jak chcesz żebym poszedł, to musisz pozwolić mi działać po mojemu. Niech ci twoi posługacze – szczęk wyciąganych mieczy odbił się od ścian – idą, jeśli taka wola, ale to ja dowodzę. I tylko ja.
Werdax zadumał się chwilę.
- Dobrze, niech tak będzie!
- Najjaśniejszy panie! – Arnulf odważył się na protest.
- Rzekłem! – Król uciął wszelkie dyskusje. – Zabierz się natychmiast do kompletowania ludzi.
Tobiasz skłonił się i odwrócił do wyjścia. Gryf wiernie mu towarzyszył. Napięcie opadło, ale zwierzę osłaniało plecy pana do końca.
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
(Wprawka bez tytułu) - przez BARTEK ZALEWSKI - 22-11-2014, 19:50
RE: (Wprawka bez tytułu) - przez gorzkiblotnica - 23-11-2014, 10:44
RE: (Wprawka bez tytułu) - przez BARTEK ZALEWSKI - 23-11-2014, 16:20
RE: (Wprawka bez tytułu) - przez miriad - 25-11-2014, 21:12

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości