Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Hotel Wilhelma
#1
Kolejne, tym razem krótkie opowiadanko z świata Horyzontu. Zapraszam!



Poranna mgła wdzierała się na gruzy budynku, otulając pozostałości szarym kożuchem. Posępny szkielet niegdyś majestatycznej budowli trwał gotowy w każdej chwili zwalić się w rumowisko odłamków szkła. Ściany ogromnej konstrukcji stanowiły niegdyś jedną wielką taflę sprasowanego piasku. Jak głosiły legendy miejscowej ludności, to właśnie ten walący się teraz relikt przeszłości był jednym z nielicznych Hoteli Kohorty.

Wilhelm wspinał się na poszarpane piętra, szukając swego celu. Dwa dni wcześniej, gdy przekopywał gruzy parteru w poszukiwaniu fantów na wymianę za żywność albo amunicję, znalazł właz - zejście do podziemi. Gdyby udało mu się znaleźć kartę dostępu i wyruszyć w dół, z pewnością znajdzie znacznie więcej, niż parę groszy. Ryzyko jednakże rosło proporcjonalnie do stawki.

Co jakiś czas na parterze i wokół budynku słychać było zawodzenia, szuranie i inne nienaturalne dźwięki. Mimo, że Berlin był wiele kilometrów na zachód, efekty upadku statku kolonialnego Kohorty rozlały się na całe Niemcy. Wilhelm miał nadzieje, że na zewnątrz chodzą jedynie pojedyncze przypadki biologicznej mutacji lub popromiennych ewolucji, a nie zabłąkany oddział Dzieci Novy. Nie był nawet przygotowany do przebicia się i ucieczki, nie mówiąc już o odparciu ataku takiej dobrze wyposażonej grupy.

Wilhelm wdrapał się właśnie na resztki piątego pietra, gdy w dole znów usłyszał szuranie i dziwne pojękiwania. Chmury oraz mgła tworzyły gęstą barierę widoczności mimo porannej godziny. Taki stan rzeczy dawał fałszywe poczucie bezpieczeństwa. Z jednej strony on pozostawał niewidoczny na wysokich piętrach, ale z drugiej ewentualne zagrożenie również stawało się niewidoczne.

Znalazł się na wpół zawalonym poziomie. Na ziemi walały się sterty poniszczonych papierów i klaserów. Najwidoczniej dawniej znajdowały się tutaj biura. Will podniósł jeden z dokumentów i zaczął go przeglądać. W środku było pełno medycznych kart różnych osób. Począwszy od rodowitych Niemców skończywszy na uchodźcach, którzy mieszkali w kraju tymczasowo. Pogrubioną czcionką zaznaczone były grupy krwi i przebyte choroby.

Schody z parteru dochodziły do drugiego piętra, potem się urywały. Jedyną drogą tutaj był albo szyb windy, albo wybrana przez Willa wspinaczka po gruzach i szkielecie konstrukcji. Póki co mógł więc czuć się bezpieczny. Nie był bogaty, dlatego często wybierał miejsca, do których inni za żadne skarby by nie poszli. Kto z trzeźwo myślących poszukiwaczy rzuciłby się na budynki rzekomo działające kiedyś dla Kohorty? Co drugi pytany o hotele mówił, że Agresorzy nie porzucili tych budynków. Podobno wciąż mieli związane z nimi plany. Oczywiście to właśnie w nich mogło być pełno wartościowych przedmiotów, ale jak mawiano: śmierć szczególnie lubi bogaty wystrój.

Will często się zastanawiał, kto takie informacje przekazuje? Jedyni ludzie, którzy mieli kontakt z obcymi to Rdzawa, ale ich wewnętrzna doktryna i polityczne zaangażowanie w kontrolowanie jednostek, aż po jej myśli, praktycznie niwelowały do zera możliwość zdradzenia syndykatu. W historii ludzkości zawsze zdarzały się wyjątki od każdej reguły, dlatego taka możliwość pozostawała jednak prawdopodobna.

Wszedł do jednego z pokoi. Była to większa sala, kiedyś zapewnie służyła do odpraw lub zebrań pracowników. Porozrzucane i poniszczone fragmenty mebli tworzyły istną skorupę oddzielającą tony szkła od betonowej podłogi. Poruszanie się po taki podłożu było głośne i niewygodne.
Poszukiwacz bardzo dokładnie przeszukiwał każdą szafkę, każdą szufladę czy barek. Słońce, które leniwie przebijało się przez chmury na niebie, oświetlało wybiórczo otoczenie, jakby chciało pokazać, co jest istotne, a co nie.

Sala odpraw okazała się niewypałem. W środku nie było niczego godnego uwagi, może kilka długopisów i skoroszytów. Wyszedł na korytarz. Pokój po pokoju znów błądził. W końcu natrafił na zamknięte drzwi, na których wybrakowane litery sugerowały nazwę Dyrektor. Wyjął łom, wiszący w uchwycie na boku plecaka i wsadził w szczelinę koło zamka. Szarpnął mocno, aż drzwi zatrzeszczały i otworzyły się z głośnym jękiem. W pomieszczeniu panował kompletny rozgardiasz, widać było, że winę ponosi wiatr przedzierający się przez szkielety bezszybnej konstrukcji. Od razu w oczy Wilhelma rzucił się fragment sejfu wystający spod przechylonego obrazu przedstawiającego jakiegoś wojskowego w dziwnym stroju. Podpis pod obrazem nic nie mówił poszukiwaczowi.

Bismarck 1815-1890

Zrzucił obraz. Sejf miał elektroniczny zamek, na kod. Ze zwierzęcą pasją i walącym dziko sercem Will zaczął przeszukiwać biurko. Wśród masy bezwartościowych druków z wielką ilością cyfr i wyników, znalazł mały notes. Zdawał sobie sprawę, jak naiwnym było myślenie, że szef jakiegoś większego działu dziwnej firmy związanej z Kohortą od tak po prostu będzie miał w małym notesiku kod do swego sejfu, ale niczego nie można było wykluczyć, zwłaszcza ludzkiej głupoty i prostoty. Zaczął przekartkowywać. Rysuneczki, numery telefonów, notatki związane ze spotkaniami które mają się odbyć albo już się odbyły. Z każdą kartką, która zbliżała Willa do końca notesiku, wzrastało w nim zdenerwowanie. Czas uciekał. Przeczucie, że w sejfie znajduje się upragniona karta dostępu do podziemi jedynie podsycało gniew. Tak blisko, tak daleko.
Nagle do jego uszu dotarło echo głosów. Ochrypłe i donośne nie wróżyły niczego dobrego. Idą z zachodu. Pomyślał i szybko pobiegł do sali konferencyjnej, która wychodziła właśnie w tym kierunku. Skuliwszy się, delikatnie podkradł się do krawędzi budynku i spojrzał na dolne części miasta. Mimo mgły, nie miał wątpliwości. W stronę Hotelu szedł oddział Novy. Powykręcane i zmutowane ciała, szły równo wzdłuż ulicy, prowadzone przez jednego większego mutanta. Nie było złudzeń. Pozostawało mieć nadzieje, że Ci nie będą zamierzali wchodzić na piętra. Taka gimnastyka była często niemal niemożliwa dla zmutowanych i pozmienianych ludzkich ciał.
Mutanci uzbrojeni byli w kilka sztuk broni krótkiej na konwencjonalną amunicję, ale to co niósł ich dowódca bardzo zaniepokoiło Willa. Lekko drżącymi dłońmi wyciągnął lornetkę i zaczął śledzić patrol, koncentrując się na "tatuśku", który trzymał któryś z typów broni wsparcia. Z tej odległości nie mógł nic rozpoznać.

Mimo, że próbował uspokoić się, wmówić sobie, że tamci na pewno nie wejdą na piąte piętro, bo po prostu nie są w stanie, jego oddech powoli przyspieszał. Jeżeli tylko go nie zauważą wszystko będzie dobrze. Nagle, jak uderzenie gromu, zrozumiał gdzie jest kod.

Jak mogłem być tak głupi. Powiedział do siebie wycofując się powoli i wracając do pokoju dyrektora. Wyjął małą baterię fuzyjną używaną najczęściej do dobrej jakości broni energetycznej, najcenniejszy przedmiot jaki posiadał. Połączywszy ją z kablami uruchomił zasilanie zamka. Panel numeryczny zaświecił się na zielono. Poszukiwacz wklepał kod. 1-8-1-5. Mechanizm zamka zadziałał. Drzwiczki delikatnie się uchyliły. Jego oczom ukazała się sterta papierów, jakieś teczki z dokumentami określonymi jako tajne lub ściśle tajne, pęk kluczy razem z kilkoma grubymi plikami euro. Na oko było tu może z pięćdziesiąt tysięcy, ale po co mu teraz one? Może jedynie do wytarcia tyłka, nic więcej.

Z niedowierzaniem włożył rękę do środka i zaczął wyrzucać wszystko co było w środku na podłogę. Nie mógł uwierzyć, że nie natrafił na kartę. W pewnym momencie poczuł między palcami znajomy kształt. Wyciągnął szybko dłoń, aby upewnić się czy owe znalezisko było tym czego szukał. Niestety. To była jedynie karta na kredyty. Wirtualne pieniądze wprowadzone do obiegu kilkanaście lat przed atakiem Kohorty. Jeżeli Wilhelm miał szczęście, na karcie mogła być nawet mała fortuna. Niestety, aby sprawdzić ilość pieniędzy, które znajdowały się na koncie musiał znaleźć specjalny panel odbiorczy, dostępny jedynie w miejscach z wysoko rozwiniętą technologią. Takimi miejscami mogły być na przykład siedziby Syndykatów lub jedno z ocalałych podniebnych miast, jeżeli oczywiście było prawdą, że pozostały takie niezburzone i niezniszczone cuda architektury ludzkości. Czasem zdarzało mu się słyszeć, że niektórzy poszukiwacze znajdowali działające panele w kompletnie nietypowych miejscach, które dodatkowo okazywały się wciąż podłączone do sieci. Oczywiście to mogły być jedynie bajki, ale fakt faktem Will znalazł coś, co mogło zwrócić mu koszta wyprawy, a to już dużo.

Will nie mogąc uwierzyć, że w sejfie nie było karty jeszcze raz dokładnie obmacał całe wnętrze miniaturowego skarbca. Gdy wyciągnął dłoń, poczuł dziwną lukę w górnej części sejfu. Tak jakby na górnej ściance było wycięcie lub wgłębienie. Wyjął latarkę. Już miał ją zaświecić, gdy nagle usłyszał zawodzenie lub raczej wołanie o pomoc gdzieś z parteru. Ponure i złowrogie myśli pomieszane z przerażeniem wkroczyły do jego głowy niczym wojska nieprzyjaciela zalewające podbite terytorium.

Dopadli kogoś?! Ale kogo, przecież tam nikogo nie było! A może to szuranie to był człowiek??
Próbując robić jak najmniej hałasu, poszukiwacz poszedł do zniszczonego fragmentu piętra, by tam spróbować dojrzeć co dzieje się na dole. Gdy spojrzał zza krawędzi podłogi, ujrzał obdartą kobietę próbującą uciec przed dowódcą grupy. Ten, nie śpiesząc się, zupełnie jakby delektował się tą chwilą, szedł powoli za nią, celują dziwną bronią prosto w jej wychudzone plecy. Nieszczęśniczka próbowała kluczyć między filarami i innymi przeszkodami. Gdy próbowała ucieczki w bok, każda jej próba kończyła się strzałem ostrzegawczym kilka metrów od niej, wystrzelonym przez przydupasów dużego. Bawili się nią, nie mogła uciec w bok. Widzieli, że kilkanaście metrów dalej w prostej linii jest ściana.
Skurwysyny. Pomyślał Wilhelm. Sadystyczne świnie.

W końcu z broni dowódcy padł strzał. Dziwny zielony impuls pomknął w stronę kobiety. Oberwała w prawy bok, poleciała kilka dobrych metrów w stronę ściany i runęła w pył bez przytomności. Mutanty zaśmiały się szyderczo i zaczęły ze sobą rozmawiać, używając prymitywnej mowy składającej się z błędnie formułowanych słów z języka niemieckiego... .
Will nie mógł znieść gdy komuś działa się krzywda, tym bardziej gdy tym kimś była kobieta. Jego palce wymacały w kieszeni baterie fuzyjną, którą użył wcześniej do otwarcia sejfu. Przy odpowiednio szybkim i prostym przełączeniu kilku obwodów, można z niej było zrobić bardzo silny ładunek wybuchowy. Dlatego w tych ciężki czasach warta ona była małą fortunę, ale ta kobieta potrzebowała jego pomocy, nie mógł ją zawieść.

Zareagował natychmiast. Z podwójną szybkością zaczął pokonywać piętra w dół, aż nie znalazł się nad mutantami i ich ofiarą. Było ich czterech. Trzech mniejszych, bardziej żylastych i z mniej widocznymi mutacjami oraz jeden naprawdę wielki kawał bydlaka. Stali w koło ofiary i bełkotali coś. Wiele by dał, żeby chociaż w połowie zrozumieć co mówią.

Kobieta leżała nadal nieprzytomna. Dłonie Will'a były co raz bardziej wilgotne, a jego wzrok gorączkowo analizował pomieszczenie pod nim. Czterech przeciwników i do tego zmutowanych stanowiło spory kłopot, zwłaszcza, że poszukiwacz posiadał przy sobie jedynie kiepskiej jakości "rozjemce". Był to pistolet automatyczny strzelający serią, 15 naboi kalibru 9mm. Wyprodukowany w dużych ilościach przez amerykańską firmę DieArm. Jej egzemplarz był szeroko rozpowszechniony wśród cywili, sporo czasu przed atakiem Kohorty. Niestety, w starciu z bydlakiem była praktycznie bezużyteczna. Dlatego priorytetem stało się załatwienie dowódcy, a z resztą jakoś to będzie.

Element zaskoczenia był po jego stronie, musiał to jakoś wykorzystać.
Kobieta leżała przy ścianie, kilka metrów od grupy mutantów którzy z kolei nie śpiesząc się gawędzili o czymś w najlepsze. Jeden z nich, najmniejszy, zapalił papierosa i puszczając dymki do drugiego uśmiechał się odsłaniają pożółkłe, przetrzebione zębiska. Wielki stał wyprostowany. Trzymał na barku karabin ogłuszający i śmiał się co jakiś czas szyderczo, słuchając jakąś chorą historię.

Jeżeli teraz rzucę baterię to ta kobieta nieźle oberwie. Jeżeli zeskoczę na barki jednego z nich i zacznie się jatka, na pewno zginę. Jeżeli rozpocznę ostrzał z góry, przygwożdżą mnie ogniem i w końcu i tak wyślą do piachu.
Wilhelm bezskutecznie miotał się z pomysłami w głowie. Sytuacja była tak beznadziejna, że po prostu nie mógł jej zaradzić. Po kilku minutach jeden z mniejszych dzieci Novy podszedł do nieprzytomnej kobiety i przerzucił ją przez bark.
- Dobra kobieta, dużo mięsa - nagle padły te przerażąjące słowa, wystarczająco głośno i zrozumiale. Tak jakby los chcąc zadrwić z bezsilności Willa postanowił jeszcze przedstawić mu dobitnie zakończenie tej historii.

Duży mutek spluną flegmą i rozejrzawszy się po pomieszczeniu, dodał po chwili. - Dzisiaj koniec. Wracać do domu. Inni przejmą teren. - reszta skinęła z aprobatą i wszyscy powoli zaczęli wychodzi z holu.

Wilhelm cały czas odprowadzał ich wzrokiem, gdy nagle jeden z mniejszych odwrócił gwałtownie głowę w jego stronę. To były ułamki sekund, w których Will zareagował chowając szybko głowę za fragmentem ściany. Był kilku minutach doszło do niego, że był bezpieczny...

... ale kobietę czeka znacznie gorszy los, jeżeli nikt jej nie pomoże.
https://horyzontrpg.com
System fabularny space-apo. Indi.
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Hotel Wilhelma - przez Żubr - 05-09-2014, 22:06
RE: Hotel Wilhelma - przez kubutek28 - 09-03-2016, 23:24
RE: Hotel Wilhelma - przez Żubr - 22-03-2016, 14:07
RE: Hotel Wilhelma - przez czarownica - 22-03-2016, 14:26
RE: Hotel Wilhelma - przez Żubr - 24-03-2016, 09:54
RE: Hotel Wilhelma - przez Miranda Calle - 18-04-2019, 21:38
RE: Hotel Wilhelma - przez Gunnar - 27-04-2019, 12:11
RE: Hotel Wilhelma - przez Żubr - 24-08-2019, 12:09

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości