Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Sytuacja wysoce problematyczna
#1
Baronowa Lucinda z Enk wyglądała pięknie w drogocennej sukni, w której zasiadała za stołem podczas uczty, jednak pełnię jej uroku można było docenić dopiero po uczcie, w sypialni, kiedy swe szaty z siebie zrzuciła. O ile Orlando liczył na to, że znajdzie się na zamku barona jakaś dziewoja skłonna obdarzyć go swymi wdziękami to nigdy nie spodziewał się że sięgnie aż tak wysoko. Jak widać jego mały defekt nie znaczył wiele i uroczej, młodej żonie barona w niczym nie przeszkadzał. Zamiast przejmować się takimi szczegółami wolała poświęcić swa uwagę na docenianie zalet i umiejętności barda, którymi tego dnia się wykazywał, najpierw podczas uczty, gdzie on i jego towarzysze zabawiali baronową i jej dwór, potem w sypialni, gdzie dawał popis nieco innego rodzaju. Wino dodało mu odwagi na tyle, że kiedy jasnowłosa piękność zaczęła mu dawać wyraźne znaki nie wahał się zbyt długo. Co tam, myślał, dla takiej kobiety warto nawet umrzeć, jutro niech się dzieje co chce ale to będzie pamiętna noc. Towarzysze zajęci dalszym występem nie zwrócili uwagi na to, jak i kiedy Orlando opuścił salę jadalną. I dobrze. Toglof mógłby mieć wątpliwości, mógłby próbować go odwieść od tego co miał zamiar zrobić. No ale Toglof był stary, kierował się rozsądkiem, a Orlando, w którego żyłach wciąż jeszcze płynęła gorąca krew młodzika wolał dać się ponieść emocjom i instynktom. Jak na razie nie był rozczarowany, baronowa wykazywała się sporą inwencją i energią w swoich łóżkowych poczynaniach. Że też jest żoną człowieka, który mógłby być jej ojcem, myślał Orlando. Bardzo wątpliwe, by Adrewald był w stanie jej odpowiednio dogodzić. Myśli pojawiały się w jego głowie tylko od czasu do czasu i szybko znikały bo i nie czas był na myślenie. Oto pochylała się nad nim piękna jak ze snu twarz, jasne loki ją okalające opadały na jego ramiona. Wpatrywał się w jej pełne usta i wsłuchiwał w dźwięki jakie z siebie wydawała, a które świadczyć musiały o tym, że jest jej co najmniej tak dobrze jak jemu.
W pewnym momencie wydała z siebie, krótki urwany jęk i opadła bezwładnie przygniatając go swym ciężarem. Nie spodziewał się takiego zakończenia, coś tu nie grało. Spróbował nią lekko potrząsnąć, ale nie było żadnej reakcji. Powoli, ostrożnie zsunął ją z siebie, trzymając za ramiona i wtedy ujrzał coś czego z pewnością tam być nie powinno. Pośrodku pleców, zaraz poniżej karku kobiety tkwił wbity po rękojeść niewielki nóż do rzucania. Orlando znał ten kształt, widywał go niemal codziennie. Takich noży używał przecież Kristoff. Rozejrzał się po komnacie i zobaczył uchyloną okiennicę. Nie ubierając się wstał, podszedł do niej i ostrożnie wyjrzał na zewnątrz. Nieco poniżej znajdował się kamienny występ biegnący wzdłuż całej szerokości budynku. Ktoś odpowiednio zwinny byłby w stanie tędy przejść. Spojrzał z obawą w kierunku drzwi wejściowych do komnaty. Były zamknięte, a klucz leżał na drewnianej komodzie. Teoretycznie mógł teraz ubrać się i wyjść, ale co jeśli ktoś jest na korytarzu i co gorsza – zacznie zadawać pytania? Kto uwierzy wędrownemu bardowi, że nie przyłożył ręki do morderstwa, które tu przed chwilą miało miejsce?
Podszedł do łoża i upewnił się czy aby baronowa nie jest tylko nieprzytomna. Niestety wszystko wskazywało na to, że to jednak coś gorszego. Podniósł z podłogi swoje spodnie i założył je, następnie to samo zrobił z koszulą i kaftanem. Na koniec założył kapelusz i ponownie podszedł do okna. Wyjrzał przez nie oceniając swoje szanse na przejście tą drogą. Kiepsko to wyglądało. Zdecydował się więc na coś co w tej chwili zdawało mu się mniejszym złem i wyjściem mimo, że również ryzykownym to jednak nieco bezpieczniejszym. Skierował się do drzwi, przystawił do nich ucho i nasłuchiwał przez chwilę starając się wyłowić najmniejszy szmer, który zdradzałby obecność kogokolwiek na korytarzu. Nic nie usłyszał więc powoli przekręcił klucz w zamku i uchylił drzwi, które zaskrzypiały cicho. Wyszedł na korytarz i rozejrzał się. Płonęła tu jedna pochodnia, nikogo nie było. Orlando powoli zamknął za sobą drzwi i przekręcił klucz w zamku, po czym schował go do sakiewki i wolnym krokiem skierował się w kierunku gdzie, o ile dobrze pamiętał, znajdowały się schody wiodące na dół, do sali, gdzie odbywała się uczta. Przebył korytarz i dotarł do schodów jednak zanim zdążył nimi zejść usłyszał słowa:
- Hej ty! Co tutaj robisz?
Spojrzał w tamtym kierunku. Dwóch strażników ubranych w kolczugi i uzbrojonych we włócznie szło w jego kierunku. Jeden z nich, ten który mówił, tęgi mężczyzna o świńskich oczkach uniósł broń kierując grot włóczni w kierunku barda. Tysiąc myśli zakotłowało się w głowie zatrzymanego, a zdecydowana większość z nich krążyła teraz wokół jednej, nader istotnej kwestii: jak się z tego wyłgać żeby nie wpadli na pomysł zatrzymywania go lub tym bardziej pytania pani zamku co z nim należy uczynić.
- Wasza pani… posłała po mnie, jestem muzykiem, dawałem dziś występ…
- Co się kurwa tak rozglądasz? – zapytał najwyraźniej poirytowany świniooki.
- N-nic, mam to na stałe – odparł Orlando uśmiechając się głupawo by uśpić ich czujność – jak już mówiłem, wasza pani wezwała mnie i…
- I co? – spytał ten drugi – Wezwała cię i myślisz, że wolno ci chodzić gdzie chcesz? Ona tu nie rządzi, rządzi baron Adrewald, a pod jego nieobecność pan d’Enneval. Zaraz sobie z nim pogawędzisz wesołku i zdasz sprawę z tego co też porabiałeś obok, albo i w komnacie baronowej. Bekniecie za to oboje jak tylko baron wróci.
Strażnik pchnął go do przodu w stronę schodów, kiedy nagle ukazała się na nich postać wysokiego, szczupłego, posiwiałego mężczyzny. Orlando ocenił jego wiek na pięćdziesiąt lat. Mężczyzna ubrany był w długą, jasnozieloną szatę z szerokimi rękawami. Ręce trzymał założone na piersi tak że nie widać było jego dłoni. Bard widział go już wcześniej podczas uczty – był to zarządca barona, jego prawa ręka. Na jego widok strażnicy zatrzymali się i pokłonili. Świniooki zameldował:
- Ten typ pałętał się tu panie, postanowiliśmy go zabrać do ciebie. Twierdzi, że baronowa go zaprosiła.
- Interesujące – odrzekł mężczyzna, spoglądając na barda, któremu zrobiło się najpierw gorąco, a potem zimno i lodowaty dreszcz spłynął mu po plecach – A w jakimże to celu?
Orlando uznał, że jednak się nie wyłga.
- Trudno odmówić…kiedy… - zaczął niepewnie.
- Rozumiem chłopcze, rozumiem – d’Enneval przybrał nagle dobrotliwy wyraz twarzy i niepasujący do sytuacji ciepły uśmiech. – ale czy zalicza się do dobrych manier pieprzenie cudzej żony, kiedy jej mąż akurat przebywa poza domem?
- Raczej nie – przyznał Orlando – jednakże…
- Nie tłumacz się, to nie mnie przyprawiono właśnie rogi lecz mojemu panu. Nie pierwszy raz zresztą. Zostawcie nas! - ostatnie słowa skierowane były do strażników, którzy stali tuż obok. Spełnili rozkaz mimo, że na ich twarzach rysowało się wyraźne zaskoczenie.
- A teraz chodźmy wyjaśnić wszelkie wątpliwości z niewierną żoną.
Orlando spojrzał w oczy swego rozmówcy starając się bezskutecznie ukryć ogarniające go przerażenie. Jak zaszczute zwierzę szukał rozpaczliwie wyjścia z sytuacji, wyglądało jednak na to że go nie znajdzie. Jego wzrok spotkał się ze spojrzeniem d’Ennevala, zobaczył że jego tęczówki przybrały krwistoczerwony kolor. Chciał uciekać, ale coś kazało mu się zatrzymać. Jakby chwyciły go i trzymały jakieś niewidzialne ręce. Miał wrażenie, że mężczyzna zagląda w głąb jego umysłu i zdawało mu się, że słyszy jakiś szept nakazujący mu posłuszeństwo.
- Pójdziesz ze mną – stwierdził d’Enneval z przyjaznym uśmiechem na ustach.
Orlando kiwnął głową. Wyglądało na to że nie ma innego wyboru.
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Sytuacja wysoce problematyczna - przez gieferg - 14-05-2014, 13:46
RE: Sytuacja wysoce problematyczna - przez Kruk - 30-05-2014, 21:01
RE: Sytuacja wysoce problematyczna - przez gieferg - 31-05-2014, 13:05
RE: Sytuacja wysoce problematyczna - przez Kruk - 01-06-2014, 14:43
RE: Sytuacja wysoce problematyczna - przez gieferg - 02-06-2014, 01:45
RE: Sytuacja wysoce problematyczna - przez Gunnar - 15-10-2018, 17:46

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości