Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Lis
#1
Mam w zanadrzu jeszcze jedną balladęSmile. Myślę, że konwencja podobna do tej z poprzedniej... Mam nadzieję, że się spodoba, podobno czyta się gładko i miło... Też tak mogę powiedzieć, ale moja ocena w tym przypadku byłaby, wiadomo, subiektywnaBig Grin.
Zapraszam i życzę przyjemnej lektury!

Lis
Na larum wołają niebieskie grzmoty,
A Perun mocarny swe strzały ciska wszędy.
Niebo się błyska od ich grotów złotych,
Czarne krople deszczu ciekną z chmur rozciętych.

Szła wojów zgraja przez bory i polany,
Żelazne czerepy, włócznie dzierżą w rękach,
W ćwiekowaną skórę każdy z nich odziany.
Na wojenkę idą, wróg ojczyznę nęka.

Pośród nich młodzieniec mateczce odjęty,
Wąs na jego licu rozlany miękkim puchem.
Śmierć go wzięła w swoich mórz mrocznych odmęty,
Igraszką jej się stało chłopięce życie kruche.

Nieprzyjaciel idzie! Przed laty już tak było.
Ziemię krew zrosiła, mrok ją spowił całą.
I choć król roztropny zmiótł wroga swoją siłą,
Poległ ojciec — dziecię bez niego się ostało.

Dla owdowiałej matki syn był więc podporą,
Jako najstarszemu dorosnąć mus mu było.
Nie wiedząc, że przyjdą i z domu go zabiorą,
Chciał trójce rodzeństwa dać ojcowską miłość.

A teraz znowu dostał po nieboszczyku spadek —
Między męże rosłe wszedł jako im podobny.
Lecz on, z trwogi mając oblicze całe blade,
Do Boga Jedynego wznosił swoje modły.

„Panie Nasz Niebieski, wejrzyj na człeczynę!
Winienem inną teraz pełnić ojca rolę.
Jakiż profit z tego, że na tej wojnie zginę?
Cep lub pług miast włóczni w mej dłoni dzierżyć wolę!

Pozwól przeto jeszcze obaczyć rodzinę!
Zachowaj od strzały zbłąkanej, czy oręża!
Niech celu zapomni, niech ciało słabe minie,
Niech zastęp armii naszej co rychlej zwycięża!

Z trwogi jak mleko biały, lecz z nadzieją w sercu,
Na ustach z tymi słowy szedł pośród nieznanych.
Wiedział — sam nie da rady bronić się przed śmiercią.
Choć towarzyszy nie znał — polegać musiał na nich.

Lecz cóż to! „Hola!” słyszy, zbliża się ktoś cicho,
Z lekka przygarbiony, pancerz ma przyduży,
Gęba jak szczur jaki, brzydki, rzekłbyś licho,
I takoż na kształt licha znikąd się wynurzył.

„Wybacz mi młodzieńcze, czy mnie uszy zwiodły?”
Szepnął mu do ucha — „Ciekawskim z natury.
Szedłem nieopodal, słyszałem twoje modły.
Żaden to dyshonor kostuchny bać się burej.”

„Cóż cię obchodzą afekty me i wiara?
Idź precz, twej rady nie chcę!”, odparł gniewnie młody.
„Niech cię nie zmyli ma twarz szpetna i stara”
Rzecze dziad „Nie szata wszak człowieka zdobi!”

Nie dziwię się, młodzieńcze, nie chcesz oddać życia —
Żal jest je tracić, gdy masz przed sobą całe.
Lecz ty tego, co stracisz, nie będziesz nawet widział,
Ani jak ja tęsknił za tym, co poznać miałeś.”

„Na cóż to wszystko mi mówisz, starcze?
Chcesz li zmęczonego już dręczyć mego ducha?
Wyjaw mi raczej plany swe otwarcie,
A jeśli nie chcesz — odstąpić racz, ruszaj!”

„Posłuchaj mnie, chłopcze!” — szepnął mu znowu,
„Rzec można, że twe życie w moich rękach leży.
Pomóc ci mogę z bitwy wyjść w zdrowiu,
Lecz zhańbisz się w oczach wszech ludzi i żołnierzy.

Możesz też polec jak twoi krajanie,
Oddać krew swoją. Być może jej ofiara
Sprawi to, że wróg nasz rozgromion zostanie
I ku zwycięstwu przechyli się szala.”

„Jakże to, starcze? Skąd u cię taka władza?
Jak los całej bitwy być może w twej prawicy?”
Wiedzę posiadam — ona to mi zdradza
Tego, jak łatwo zwyciężyć tajemnicę.

A oto i sekret: wróg znaje swe hufce
Po deklach — na każdym lisia sierść ruda.
Dyć kiedy który zobaczy ją u cię,
Ku komu innemu skieruje swój udar.”

I dał mu, jako kazał, spłowiałe lisie futro.
„Z mojego to odzienia, lecz mnie nie sądź, synu.
Jedyny ci należny osąd przyjdzie jutro:
Obarczysz się ofiarą za wielu, czy winą?

A teraz słuchaj: by dojść do sioła,
Gdzie wróg popasa, moczary musisz przejść.
Omiń je jednak, idź raczej dokoła —
Ustrzeżesz się leżących w głębi mrocznych miejsc.

Doszedłszy do wioski obaczysz chram,
Podle którego obozuje wróg.
Czy się doń przyłączyć — zdecydujesz sam.
Takoż do wroga klęski byś doprowadzić mógł.

Bo oto czeka na nas jenerał wraży,
Nie ruszy wojsk swoich spod sioła na wzniesieniu.
Wartę swą trzyma w kościółku przed ołtarzem,
Modły wznosi wierząc, że bieg bitwy one zmienią.

Jednako bez wodza lęk wroga ogarnie,
Taktyki niemający w swe strony by odszedł.
Możesz więc, jakem mówił, postąpić ofiarnie —
Wraz z życiem swoim temuż dać zdradzieckie ostrze.”

„Poczekaj no, starcze!”, zapytał znowu tamten.
„Skąd wiesz o dowódcy wrogiego obyczajach?”
Odrzekł mu stary: „Niegdyś był mi ówże bratem,
Lecz się oddzieliliśmy na życia rozstajach.”

I ruszył młodzieniec zlękniony, zadumany,
By podjąć decyzję nad swym i krajan życiem.
Odszedł w las od tego, co odzian był w łachmany,
Próbował ominąć bagienne okolice.

Ucichły grzmoty nieco, w gąszczu coraz ciemniej,
Bo wstydliwa luna nie zdjęła chmur opończy.
Po ciemku młody idąc między leśne ciernie,
Zabłądził — na moczary zalękniony wkroczył.

Były to te bagna, co w mroku ich przed laty
Odwieczni wrogowie bój rozegrali krwawy.
Gdzie w błotnistym stawie spoczęło ciało taty,
A którego teraz syn kroczył między trawy.

Zjawiły się na wodzie wtem fal zmarszczki drobne,
Wzruszył wiatr listowiem, skrzypnęły drzew gałęzie.
„Synu”, westchnął wicher głosem ojcu podobnem.
„Wróć synu”, szepcą trawy, „nim za późno będzie!”

Przejęty zimnym tchnieniem zlęknion jego głosu,
Chcąc drogę odnaleźć do lagra nieprzyjaciół,
Jął szukać na niebie kierunku, lecz nie sposób —
Spod drzew ponurych dachu już go nie obaczył.

Zadął wicher mocniej, nadwodny ruszył burzan,
Zabulgotała z nagła tafla gęstej wody;
Wtem topielec wolno z niej zaczął się wynurzać.
Zmarłego ojca w zjawie poznał chłopak młody.

Zaczęła doń kuśtykać, brodząc w płytkim bagnie
K’synowi, co patrzał strwożony, lecz wzruszony.
„Giń”, rzecze mu, „niechaj w swe ręce cię dopadnę.”
Mówiąc to wyciągnął przed się zgniłe swe szpony.

Młodzieniec zapłakany jął wołać do niego.
By mu się nie dać złapać, wycofał się krztynę.
„Czemuż”, zapytywał, „chcesz zguby mej, dlaczego?
Ów, co przed tobą stoi jest ci przecież synem!”

„Nie synem, lecz pomiotem zdradzieckim tyś raczej.
Z wrogami chcesz się zbratać, by życie swe zachować.
A ja, kiedy u kogo hełm lisi obaczę,
Widzę tego, co zgładzić kraj chce mój od nowa.”

„Wstrzymaj gniew swój, tatko! Jam wierny stronie naszej!
Oto k’nieprzyjaciół jenerałowi zmierzam.
Gdy nóż dzierżąc w dłoni iskrę życia w nim zgaszę,
Rozsieję się lęk wielki po wrogich żołnierzach!”

„Smuci mnie, że syn mój niegodziwości knuje,
Miast stanąć otwarcie przeciw wrażej łupieży.
Za starca namową chce stać się podłym zbójem,
Według sądu swego, ludziom los wymierzyć.”

Przestraszył się młodzieniec. „Skądże wiesz o starcu?”
„Jam Boga jest posłańcem, On rzekł mi to słowo.
Przykazał, bym cię za twój brak ufności skarcił —
Wpierw prosisz o pomoc, by później wzgardzić owąż.

A teraz wyruszasz gwałt zadać po kryjomu,
Zabiwszy jednego, ocalić pragniesz wielu.
Powiadam ci jednak: nie wrócisz już do domu!
Spoczniesz raczej tutaj, dno bagna ze mną dzieląc.

Wiedz, że ów dowódca, któremu życzysz zguby
Też ratunku prosił, modlitwę śląc ku Bogu.
Pan nie chce więc, by umarł jego sługa luby;
Nie zdołałbyś podstępem pokonać swych wrogów.

Lecz nie bój się, dziecię! Choć przyjdzie ci zapłacić
Za błędy, któreś jako pacholę popełnił,
Bóg cię zrozumie i wszystkie przebaczy,
Powita cię w niebiosach Pan nasz miłosierny.”

Skończywszy swą przemowę, znów jął iść ku niemu,
By chwycić, na dnie stawu złożyć jego głowę.
Chciał uciec mu młodzieniec. Za późno się przemógł.
Krok cofnął się, przewrócił, powstał zaraz znowu.

Ruszył się skulony, raz wtóry w błoto upadł
Potknąwszy się o korzeń z ziemi wystający.
Wzniósł głowę, ujrzał nadeń stojącego trupa,
Co na chłopca zwrócił swe zimne, martwe oczy.

Chciał powstać, lecz nie sposób — oto zgniłe szpony
Chwyciły go za grdykę; ku głębi go pchały.
Wtem woda go oblała zimna z wszelkiej strony
Nim w toń upadł, topielca ujrzał lico białe.

Szamotać się zaczął, wzburzając szlam na dole,
Gdy miast tchnienia połknął ze stawu wodę z mułem.
Znieruchomiał w końcu, legł jak w betach pacholę
Jak za lat dziecięcych uśpił go rodzic czule.

Legł obok po chwili, spełniwszy Bożą wolę,
Znów w stawie, gdzie lat tyle leżał, jako w grobie.
Miał niebawem przyjąć tych, którym przyjdzie polec,
Nie ważąc już na dekle i ich przyozdobę.
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Lis - przez kubutek28 - 10-05-2014, 16:37
RE: Lis - przez BEL6 - 10-05-2014, 22:16
RE: Lis - przez Tajga - 12-05-2014, 12:00
RE: Lis - przez kubutek28 - 12-05-2014, 15:59
RE: Lis - przez Gunnar - 15-10-2018, 17:48
RE: Lis - przez Miranda Calle - 16-10-2018, 16:47
RE: Lis - przez kubutek28 - 16-10-2018, 23:45
RE: Lis - przez Miranda Calle - 17-10-2018, 23:01

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości