Ocena wątku:
  • 2 głosów - średnia: 5
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Zła podróż
#2
5

Zbudziła mnie muzyka.
Rozpoznałem w cudownych dźwiękach skrzypce.
Otworzyłem oczy i przeciągnąłem się z uśmiechem na twarzy, nie zważając ani na zaciśnięty bolesnym skurczem brzuch, ani na skorupę zakrzepłej krwi, która oblepiała mój lewy nadgarstek i większość dłoni, co upodabniało ją do czerwonej szpony potwora.
Nie martwiłem się już swoją sytuacją – liczyła się tylko muzyka, piękne dźwięki niemożliwe do opisania ludzkimi słowami, raz powolne i melancholijne, a za chwilę żwawe i skoczne.
Nigdy w życiu nie słyszałem, by ktokolwiek grał tak wspaniale.
Wstałem i podszedłem do wybitego okna. Musiałem przespać cały dzień. Zachodzące słońce barwiło niebo kolorem soczystego szkarłatu. Potężna mgła zniknęła, pozostały ledwie widmowe smugi obłoków, mieniące się na pomarańczowo.
Budynki zdawały się czarnymi, wąskimi i wysokimi klockami. Ponad miasteczkiem górowała majestatycznie smukła dzwonnica kościoła. Zauważyłem, że wypadło z niej sporo kamieni, brakowało również samego dzwonu, przynajmniej ja nie mogłem go dojrzeć, lecz na szczycie wieży wznosił się nienadgryziony chorobą, metalowy krzyż. Krucyfiks odbijał blask zachodzącego słońca, przez co wyglądał, jakby płonął.
Na krzyżu siedział zaś Skrzypek, opierając stopy na poprzecznej belce. Wokół czarnej jak noc sylwetki rozszczepiały się czerwone promienie. Wysoka postać wykonywała zamaszyste ruchy smyczkiem, trzymając w wyprostowanej ręce ogromne skrzypce, a cudowne dźwięki dobywające się z instrumentu wprawiały mnie w coś na kształt radosnego transu.
Zachybotałem się, nieomal tracąc równowagę i ocknąłem się z tej dziwacznej hipnozy. Zreflektowałem, że stoję na okiennym parapecie, małe odłamki gruzu odpryskują mi spod butów i opadają w dół. Było to tylko drugie piętro, lecz torsja skrajnego przerażenia wstrząsnęła moim przewodem pokarmowym. Drżącą jak u paralityka dłonią złapałem za framugę i powoli, centymetr po centymetrze, począłem się wycofywać. Wreszcie zeskoczyłem z powrotem do pokoju, czując jak śmierć zdejmuje kościstą łapę z mojego ramienia.
Skrzypek dalej siedział na krzyżu u szczytu kościelnej wieży i grał nieprzerwanie, lecz dźwięki nie były już przyjemne. Raniły, jakby gromada bezdomnych dobrała się do pił i szorowała po żelastwie jakimś innym metalem.
Zalało mnie przeświadczenie, że lada chwila krew tryśnie mi z uszu, a bębenki popękają niczym podeptane czereśnie. Wepchnąłem palce wskazujące do uszu, lecz niewiele to pomogło. Potworna muzyka nadal napastowała mój mózg niby gwóźdź wbijany w drewno.
Wtedy to ujrzałem widok najgorszy ze wszystkich. Obraz, który ujął mnie zgrozą tak wielką, że nie wiem, czy zdołam go opisać. Na wspomnienie tamtych chwil ołówek drży mi w palcach tak bardzo, że sam nie potrafię odczytać gryzmołów, które wyłaniają się spod niego, a zbyt mocno przyciskany do kartki rysik łamie się co kilka zdań.
Ale spróbuję, Bóg mi świadkiem – jeżeli jeszcze jest, jeżeli go nie dopadli – spróbuję!

Plugawy napis na szkole świecił wręcz nadnaturalnym blaskiem, odbijając krwawe promienie, a po ulicy szedł diabelski korowód, urzeczywistnienie moich najgorszych koszmarów i obaw, które nie pozwalały mi zasnąć, kiedy byłem dzieckiem.
Na przodzie orszaku maszerowała dumnie Koza.
(Iä! Shub-Niggurath! Czarna Koza z Lasu z Tysiącem Potomstwa!)
Była ogromna, wysoka jak autobus albo i jeszcze wyższa. Sierść miała czarną jak węgiel, a onyksowe ślepia lśniły światłem zachodzącego słońca. Wokół długich rogów, przypominających parę szabli, formowało się krwiste halo na kształt bluźnierczej aureoli, wyśmiewającej zarówno dobroć jak i miłość. Za obrączką aureoli ciągnął się mglisty powidok, wyglądający jak płomienie, układające się niby w skrzydła. Wydawało mi się, że dostrzegam w tym ogniu piekielnym wirujące pentagramy.
Zdałem sobie sprawę, że oto widzę w pełnej krasie stworzenie, na które wpadałem raz po raz pośród trzcin.
Nabrałem pewności, że to ona jest winna moim problemom, temu, że zagubiłem się
(pośród Wymiarów)
i odnalazłem po drugiej stronie czegoś, gdzie nic nie jest dobre, a wszystko choruje.
Za bestią kroczył korowód tysięcy ludzi. Wszyscy byli nadzy, tylko na głowach nosili czapki z wysuszonych, ludzkich skalpów. Tańczyli, podskakiwali i wili się w konwulsjach, rycząc przy tym jak opętani. Żarli białą substancję. Wpychali ją sobie do ust pełnymi garściami, rozsmarowując przy okazji po całej twarzy i ciele. Żarli i rzygali, a potem próbowali ponownie zjeść to, co zwymiotowali. I tak w kółko. Zachowywali się jak stado dzikich zwierząt, a ich twarze przedstawiały widok odrażający – wybałuszone oczy, rozszerzone nosy, cieknące śliną usta, z których wystawały pogryzione do krwi języki.
Kopulowali każdy z każdym, nie bacząc ani na płeć, ani na wiek, ani na to, w co tak właściwie wkładają genitalia. Niektórzy próbowali nawet gwałcić ów biały, polipowy grzyb.
Oglądałem orszak, który przeczył wszelkim człowieczym normom i zasadom, korowód nie ludzi, ale bezmózgich bydląt, bluźnierczą świty Czarnej Kozy.
Na samym końcu pochodu szedł zaś On... Niewyraźne... thotep. Robił to... Niewyraźne... potem znowu... Niewyraźne... Idiota i Kobziarz... Niewyraźne... Chaos zniszczył... Niewyraźne... Wrzeszczałem, a On... Niewyraźne...
Wrzeszczałem.
Niewyraźne...
Wrzeszczałem.
Niewyraźne...
Niewyraźne...
Niewyraźne...

6

Paweł wydmuchał papierosowy dym, po czym wrzucił do połowy wypalonego papierosa do filiżanki z herbatą, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, co tak właściwie robi.
Przekartkował pozostałe stronice. Oczy szczypały go od lektury i łzawiły od dymu. Zdołał dojrzeć kilka czytelnych liter, ale większość tekstu stanowiły po prostu niezrozumiałe szlaczki. Szkoda. Chciałby dowiedzieć się, jaki był finał tej historii.
Pragnął poznać zakończenie, bo czuł, że ON SAM jest głównym bohaterem!
W momencie, kiedy narrator zarzucał sobie tchórzostwo, Paweł poczuł się autentycznie dotknięty. Zdenerwował się tak bardzo, że omal nie rzucił lektury w diabły.
Zabolało, bo było prawdziwe.
Mimo to nie wierzył w słowa, które przeczytał. Nie wątpił, że pochodziły z jego podświadomości, zbyt wiele szczegółów się zgadzało, choć niektóre były zniekształcone niczym w sennym koszmarze, lecz nie wierzył, by coś tak szalonego miało mu się kiedykolwiek przydarzyć.
Nie chciał wierzyć.
Wiara w takie rzeczy to pierwszy schodek do przytulnego pokoiku, gdzie czeka kaftan.
Zdrowemu człowiekowi nie wolno wierzyć w takie bzdury, jeśli chce pozostać zdrowym!
Paweł postanowił żyć normalnie. Nie unikać dziewczyny, nie stronić od kumpli. Nie rezygnować z picia ani z ognisk, nawet tych nad Sokoliczem. Żyć jak gdyby nigdy nic! Odespać kaca. Odpocząć. Przywrócić się do używalności.
Przepisać historię z kartek na komputer...
Tego ostatniego nie zdążył zrobić.
Manuskrypt ciągle leżał w szufladzie jego biurka w oryginalnej, nieruszanej wersji, kiedy Paweł zniknął.

7

Policjant nie opowiedział słuchaczowi wszystkiego tymi dokładnie słowami: o wielu faktach nie wiedział nigdy, o kilku zapomniał, o paru nie chciał pamiętać, a na koniec wywód zamienił się w pijacki bełkot przerywany czkaniem i bekaniem.
Dla starego nie miało to większego znaczenia, tak naprawdę obchodził go tylko jeden jedyny szczegół, który padł zresztą na samym początku. Reszty wysłuchał tylko dla niepoznaki.
Minęła druga w nocy, kiedy funkcjonariusz skończył mówić. Wstał od stolika, wywalając przy okazji większość kufli i ruszył mocno niepewnym krokiem w kierunku stojącego na parkingu Seata, rzucając na odchodne coś, co brzmiało niepokojąco podobnie do: "jadę wpierdolić żonie". W drodze do auta wdał się w awanturę z innym pijaczyną rządnym przygód, lecz starca niewiele to obeszło.
Usłyszał to, co chciał usłyszeć.
Wpatrywał się spłowiałymi oczyma w klosz, o który obijały się owady i rozmyślał. Na dnie szklanej kuli spoczywała, niby pustynna wydma, pokaźna sterta martwych much. Nikt nie zastanawiał się nigdy, jakim cudem tam się dostały, stary także nie miał zamiaru rozwiązywać tej zagadki.
Zginęli bez śladu.
Nie odnaleźli się. Sami też nie powrócili.
Wszyscy. Cała piątka zaginiona.
Zatem pewnie Skrzypek miał rację, Czarna Koza zabrała ich na Dół. Fatalnie.
Paweł westchnął, a spłowiałe ze starości oko wytoczyło gorzką łzę.
Miał nadzieję, że tylko on przekroczył Wymiary. Że przyjaciele, a przede wszystkim Julita, są tutaj nadal, może zasmuceni po jego zaginięciu, lecz młodzi i żywi, nieskalani Złem.
Po co to wszystko? Pół wieku nieustannej ucieczki i walki o przetrwanie, bezowocnych prób powrotu, by dowiedzieć się, że Czarna Koza strąciła ich w Otchłań?!
Zacisnął pięści.
Miał cichą nadzieję, że przynajmniej umrze tutaj, w swoim świecie, spokojnie. Skona jak przystało człowiekowi. Z godnością.
Spojrzał na biały nalot pożerający z wolna barowe okno.
Zadrżał z nienawiści.
Nie umrze z godnością.
Ani on, ani żaden inny człowiek na tym świecie.
Nadchodzi Nyarlathotep.
Nadciąga zagłada.
Jest blisko!
Paweł złapał za resztki rozbitego kufla i podciął sobie gardło.
Na jego szyi wykwitł szeroki, czerwony uśmiech.
Nadchodzi Nyarlathotep.
Niech nadchodzi.
On ma już dość.
Obraz rozmazuje się przed oczyma.
Poddaje się.
Nadchodzi Nyarlathotep...
KONIEC
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Zła podróż - przez Hanzo - 19-11-2013, 19:49
RE: Zła podróż - przez Hanzo - 19-11-2013, 19:51
RE: Zła podróż - przez anarchist - 19-11-2013, 20:17
RE: Zła podróż - przez Ahab - 20-11-2013, 21:46
RE: Zła podróż - przez Hanzo - 22-11-2013, 00:00
RE: Zła podróż - przez Ahab - 24-11-2013, 00:17
RE: Zła podróż - przez Laj - 13-12-2013, 09:06
RE: Zła podróż - przez Hanzo - 13-12-2013, 21:19
RE: Zła podróż - przez kapadocja - 17-12-2013, 16:52
RE: Zła podróż - przez Hanzo - 17-12-2013, 18:27
RE: Zła podróż - przez vysogot - 14-01-2014, 20:12
RE: Zła podróż - przez Hanzo - 14-01-2014, 22:03

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości