Ocena wątku:
  • 3 głosów - średnia: 4.67
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Festiwal Nibymglistego Jazzu
#1
„Festiwal Nibymglistego Jazzu”

Nikt nie wie skąd bierze się mgła.
Mgła bierze się znikąd.
Strzępami zalega ulice, płynie wśród mlecznego blasku latarni, wspina się na dachy domów, wędruje do księżyca i spływa wodospadem, aż do głębin ziemi. Zna sekrety nieba, które nie jest jeszcze całkiem nocne, ale nie jest też już ani odrobinę dzienne.
Mgła ma swoją własną ekscentryczną osobowość.
Tego wieczoru była wszędzie; pachniała dymem, trawą i wilgotną ziemią. Tęskniła za czymś zimowym, wspominała zapach, strawionego w piecach domowych drewna, myślała o nieskończoności. Otwierała stopniowo oczy koloru pajęczyny, a puste miasto pogrążało się w nibyśnie pełnym iluzorycznych marzeń.
Obserwowała.
Była tam, gdzieś w gąszczu burych ulic, wyłożonych kocimi łbami, mała spelunka; ni to kawiarnia, ni to bar. Kwitła w zaułku, za czarnymi drzwiami – zupełnie nijakimi, w budynku szarym, kamienistym – zupełnie nijakim.
Ktoś czasem wchodził do środka, wypluwany przez tajemniczy opar – jakiś bezkształtny Ktoś, zwany Niktem. Mgła widziała każdego Nikta, który wpływał, lub wypływał przez drzwi.
Przypatrywała się.
Brak jej było czegoś...
W spelunce czuła dym...
Przechyliła nieuformowaną głowę na bok, rozsypując mokre włosy dookoła, zastygła na chwilę, prychnęła, zasapała i podjęła swoją mglistą decyzję. W okamgnieniu przybrała mleczno-kocie łapy i z cichością wiatru, szeptu, oddechu wsunęła się do środka przez szparę pod drzwiami.
Rozejrzała się, wytężyła słuch...
Ktoś grał na fortepianie, zaświtała jej mętna myśl.
Ktoś odkształtny...
Niski podest, pseudo-scena w głębi obszernego pomieszczenia była oświetlona jasno, ale twarze muzyków skrywał cień.
Dźwięki falowały, płynęły mgliście – od razu przypadły Mgle do gustu, skuliła się, więc, pod jednym z okrągłych stolików i zaczęła kołysać się na boki, bezdźwięcznie pomrukując i lustrując ślepiami nieznany świat.
Było tu niezliczone mrowie stolików; dziesięć? sto? Jedyną izbę stanowiło pomieszczenie zadymione, zakurzone, ogromne, jednocześnie i bardzo małe, pełne ukrytych rogów i zakamarków. Wysoko, hen na górze, istniał sufit zasnuty mrokiem, ciągnący się bezgranicznie.
Byli tu ludzie – klienci lokalu, w kątach, przy stołkach, zrobieni chyba tylko z dymu i chmur kurzu. Choć było ich dużo, nie było ich widać wcale; tylko ruch niewyraźny, majaczenie, sylwetki gdzieś, nie wiadomo gdzie.
Podest pełen jedwabnej muzyki okalały czerwone draperie – kurtyna falowała nieustannie w bezwietrznym pomieszczeniu, jakby utkana z czerwonej wody.
Oto i on, doszła do wniosku strzępiasta istota.
Oto był nowo-odkryty mikroświat z poszarzałego drewna i fajkowego dymu; muzyka przesycała tu wszystko i pełna była Mgły.
Płynęła w głosie kobiety, gdzieś... niewidocznej.
Ktoś grał, pełznące dźwięki – miękkie, klawiszowe...
Gdzieś tańczył saksofon, huczał kontrabas...
Trwał Festiwal Nibymglistego Jazzu.
Mgła wyczołgała się spod stolika. Nikt nie mógł jej widzieć, a miała wrażenie, że widzą ją wszyscy i to nie tylko jako mgłę! Oni widzą oczy, włosy, mleczne usta i czytają w zmarszczkach twarzy, w finezyjnych palcach dłoni! Oni wiedzą, widzą i patrzą!
Zwiewne futerko zjeżyło się dziwnie, niepewnie...
Obserwowała bezradnie, nie rozumiejąc z tego nic.
Płynęła...
Przy stoliku, gdzieś w głębi, niedaleko sceny, siedział Ktoś – dwa Ktosie, zwane Niktami. Nie byli zupełnie bezkształtni, ale formy zupełnej też nie osiągali. Wcześniej mogło ich nie być. Nie było ich na pewno. Może byli we Mgle?
Siedzieli nieruchomo, a siedząc unosili się. Płynęli! Tańczyli, choć nie poruszali się ani trochę. Śpiewali, nie otwierając ust. Mówili, nic nie mówiąc. Płynął w nich bas niski i fortepian wysoki, łaskoczący. Zmysłowy głos śpiewaczki przenikał ich włosy, całował usta, które w ogóle się nie dotykały, choć wciąż zdawały się dotykać.
Mgła podreptała bliżej i rozsnuła wokół nich swą pajęczynę, by odczuć i czuć, wzdychać, by kochać, by pojąć niepojęte...
Powoli...
Powoli...
Coś mówili... jakby słowa z deszczu? Chrypiały, syczały, kapały i zawodziły. Nie stykali się, wciąż zdejmując ubrania, wciąż całując, płynąc, istniejąc w sobie, pod skórą, na zewnątrz i w środku.
Świat był impresją – drżał w muzyce i w chmurach dymu. Znikał, pojawiał się, niczym fatamorgana. Impresjonistyczny ekspresjonizm zupełnego bezruchu trwał. Niepojęte! Tak niezwykle! Mgła nie rozumiała, a wiele już znała i wiele rozumiała... ale to? To było niesłychane! Piękno sprawiało niemal fizyczny ból, choć na niczym nie polegało, nie miało żadnych podstaw, żadnej przyczyny.
Narastało coś z wnętrza.
Niktowie siedzieli w bezruchu – nie uczynili nic, odkąd Mgła się zbliżyła. Mrugali tylko, mówili coś chyba. Drżeli w nieporuszeniu.
Głos kobiecy osaczał Mgłę, wznosząc się ponad szarą podłogę, ponad stołki i nad figury łykowate. Katharsis, rezonującego jazzu wibrowało nad powałą, która wznosiła się ku nieskończoności. Usta się złączyły, a w ustach, na ustach, we włosach, czarnych-jasnych-ciemnych-czerwonych, wszędzie była Mgła. Była w smukłych palcach, muskała kości policzkowe, przesycała powietrze, które wdychali i była dźwiękami – maligną bezkresu, falującym fortepianem, podniecającą zmysłowością, mrukiem kontrabasu, wysokim dźwiękiem gitarowego solo, schrypniętym głosem Kogoś, kto nie był już Nikim.
Ludzie chyba klaskali kilometry drogi stąd, rozmawiali, dowcipkowali, palili papierosy.
Pod podłogą tykał zegar.
Zawodził saksofon, wysoko nad światem.
Mgła już nie wiedziała.
Stała się Muzyką.
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Festiwal Nibymglistego Jazzu - przez Taiteilija - 08-11-2013, 15:24
RE: Festiwal Nibymglistego Jazzu - przez Katniss - 08-11-2013, 19:10
RE: Festiwal Nibymglistego Jazzu - przez Kruk - 08-11-2013, 22:05
RE: Festiwal Nibymglistego Jazzu - przez Taiteilija - 09-11-2013, 13:28
RE: Festiwal Nibymglistego Jazzu - przez Laj - 10-11-2013, 19:44
RE: Festiwal Nibymglistego Jazzu - przez KosOFFska - 10-11-2013, 20:01

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości