Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 3
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Siódme przykazanie Novelean
#1
- Przyniesiesz mi właśnie ten klucz – wymruczał zakapturzony gnom, pokazując mi jakiś wymięty papierek z rysunkiem przypominającym coś pomiędzy spaloną sosną i pijanym krasnoludem z kuflem ciemnego, pysznego wiśniowego soku.
Podrapałem się po głowie, nie wiedząc zbytnio co powiedzieć.
- Hmm... Połowa kluczy w Novelean City tak wygląda.
Zleceniodawca pokiwał głową, o dziwo rozumiejąc mój punkt widzenia.
- Cóż, rozpoznasz go po tym, że ornamenty na nim wygrawerowane będą przypominać zwiniętego smoka.
Tym razem to ja pokiwałem głową.
- Zawęża to poszukiwania do jakichś pięćdziesięciu procent kluczy w mieście. Albo dokładniejszy opis i lokalizacja, albo dodatkowe tysiąc merserów na poszukiwania wiarygodnego wróżbity.
Gnom prychnął lekceważąco, machając ręką.
- Ci partacze nie potrafią znaleźć nawet dłuższej wskazówki na tarczy zegara.
Wzruszyłem ramionami.
- Wspominałem o wiarygodności?
Mój rozmówca pokręcił się na krześle, co wyglądało dość komiczne, zważywszy dodatkowo na to, że jego nogi dyndały trzydzieści cali nad ziemią, a wysoki kaptur bujał się we wszystkie możliwe strony, upierając się przy tym, by nie stać prosto. Był nawet swego rodzaju fascynujący... Przez głowę przemknęła mi nawet myśl, że jest to jakiś magiczny kompas, ale mol, którego zauważyłem, raźnie latającego dookoła czubka nakrycia głowy, szybko wykurzył mi z głowy ten pomysł.
- Hmm... No dobrze. Klucz przez ostatnie dwa lata był w posiadaniu znanego podróżnika i kartografa, Wyatta McCage'a...
Na dźwięk tego cudownego, szeleszczącego, doskonałego w swym dostojeństwie i jakże znienawidzonego przeze mnie nazwiska, wszystko się we mnie zatrzęsło, począwszy od jelit, a skończywszy na palcach u stóp. Górna połowa ciała była zajęta słuchaniem monotonnego rzężenia gnoma.
- McCage tydzień temu wyruszył na poszukiwanie kolejnych Tablic Tlandyda. Klucz pozostawił u swojego zaufanego przyjaciela, Kennetha Longbowa.
Przewróciłem oczami. Jakże to charakterystyczne dla Wyatta. Kluczyk zostawił u Kennetha, pewnie razem z paroma dowodami na istnienie nieznanej dotąd cywilizacji, mapą do kolejnej Tablicy Tlandyda i czternastoma torbami złotych, acz nieco zaśniedziałych monet.
- Sam Longbow jutro wyjeżdża na parę godzin na wizytację swoich winnic przy Południowej Skarpie. To świetna okazja.
Przybliżyłem twarz do kaptura gnoma.
- Dom Longbowa ma dziesiątki korytarzy i setki pokoi. Jak, do cholery, znajdę ten kluczyk?
Uśmiech rozwiał wszelkie moje wątpliwości. Jasne, zaraz mi powie.
- Worek monet i wszyscy odźwierni w Novelean są moi. Otóż, kluczyk jest w piwnicach, chroniony przez kilka niegroźnych chowańców McCage'a i paru ochroniarzy-amatorów z okolicznych karczm.
Pokiwałem głową, zyskując coraz jaśniejszy obraz sytuacji. W piwnicach czekała mnie zapewnie piątka minotaurów i siedemnastu przerośniętych barbarzyńców. Dobrze znałem gościnność Wyatta, a Longbow wyglądał na ulepionego z tej samej gliny. W końcu przerwałem przedłużające się milczenie.
- A zapłata?
Gnom potarł dłonie i pstryknął parę razy długimi palcami o ziemistym kolorze.
- Oczywiście, nie zapomniałem o niczym. Tysiąc? Dwa tysiące? Trzy? Wymień swoją cenę.
Potarłem podbródek, biorąc w dłoń rysunek kluczyka. Hmm... Kiedy zmrużyłem oczy, wyglądał nawet jak przewrócony skorpion.
- Co otwiera? - spytałem, pokazując na niezbyt udany malunek.
Gnom nachylił się nad stołem. Teraz nasze czoła prawie się stykały, a krasnolud przy sąsiednim stole wstał, splunął w naszą stronę i zabrał swój kufel wiśniowego soku na drugi koniec sali.
- To bardzo delikatna sprawa, ale mogę wyznać, że zawartość kuferka, który otwiera ten kluczyk jest niezwykle cenna. Przynajmniej dla mnie.
Uśmiechnąłem się szeroko, odchylając do tyłu i udając zastanawianie się nad ceną. Dobrze wiedziałem, czego zażądam.
- Chcę połowę – powiedziałem z charakterystycznym dla mnie, zawadiackim błyskiem w oku, przed którym drżą najmocniejsze zamki i któremu kłaniają się najlepsze wytrychy na całym kontynencie i okolicznych wyspach.
Gnom zakrztusił się swoim przecierem z guano, wpatrując się we mnie szeroko otwartymi oczami wielkości niemowlęcej pięści.
- P... ahrr... połowę? Nie wiesz o czym mówisz, człowieku!
Kaptur uniósł się do góry, jakby samo nakrycie głowy było oburzone takim pomysłem.
Pokręciłem się jeszcze trochę po krześle i rozejrzałem dookoła, jakby szukając natchnienia.
- Nie ustąpię.
Kaptur opadł bezwładnie. O proszę. Nawet kawałki tkaniny wiedzą, kiedy mają przed sobą najlepszego złodzieja w promieniu osiemnastu mil.
Gnom także jakby zapadł się w sobie, pociągając nosem i mlaskając.
- No dobrze. Ale jeśli klucz będzie uszkodzony, rzucę Cię na pożarcie ogarom z najciemniejszych czeluści Ognistego Fortu.
Pozwoliłem, by w moich oczach pojawił się wyraz przerażenia i bezgranicznego podziwu dla magicznych zdolności małego gnoma, jednak usta prawie rozciągnęły się w szerokim uśmiechu. Ognisty Fort był mrzonką, legendą, której nie mógł znaleźć nawet McCage. Według magów, mistyków i pijanych elfów (to ostatnie zdarza się nieskończenie rzadko) był ostoją wszelkich demonów, wypełzających przez jaskinie do naszego świata. Według krasnoludów i astronomów, Ognisty Fort był miejscem pełnym płomieni i magmy, skąd wypełzają demony. Według filozofów był równoległym wymiarem wypełnionym przez cienie i robactwo, wypełzające do naszego świata przez pęknięcia w kanałach many (Tak apropo, Ognisty Fort wypełniony przez cienie? Ognisty?! Cóż, niektórzy filozofowie chyba też są pijani). O Forcie napisano tysiące rozpraw i setki ksiąg, a jednak nikt nie dowiódł tego, że w ogóle istnieje. Tak czy siak, jeśli jednak spotkasz kiedyś jakiegoś wypełzającego demona, nie musisz pytać skąd przyszedł.
- Och... To chyba... Niezbyt miła perspektywa... - wymruczałem drżącym ze strachu głosem, ale potem dodałem, odrobinę pewniejszy siebie:
- Chyba jednak zaryzykuję! Mam nadzieję, że jednak nie rozerwą mnie paszcze tych piesków.
Gnom uśmiechnął się, widocznie zaskoczony moją łatwowiernością. Otarł pot z czoła i zeskoczył na podłogę.
- Chcę Cię widzieć w tej karczmie, za dwa dni, o tej samej porze. Powodzenia.
Zaśmiałem się, po czym pomachałem mu przebierając palcami i wywołując odruchy wymiotne u połowy krasnoludów w lokalu. Odczekałem pięć minut, wytrzymując zalotne spojrzenia drugiej połowy, podniosłem się z krzesła i także wyszedłem, czekając na jutrzejszy dzień i kolejne, jakże heroiczne i być może lukratywne zadanie.
Przenocowałem w moim skromnym domku na obrzeżach miasta, po uprzednim zlokalizowaniu domu mości Kennetha. Nie prezentował się zbyt okazale, a przynajmniej nie mogłem go zbyt dobrze ocenić, skoro całą posiadłość zasłaniał mur, obrośnięty specyficzną odmianą trującego bluszczu, a drewnianej bramy chronił zwalisty i niezbyt miły odźwierny, aż nazbyt skory do wymachiwania swoją żelazną maczugą. Cóż, może dlatego ulica, przy której stała rezydencja Longbowa, nie należała do najbardziej uczęszczanych w Novelean City.
Następnego ranka ponownie odnalazłem dom Kennetha Longbowa – handlarza winem, sławnym w całym Novelean City i terytoriach przyległych. Naprawdę, na co dzień jestem przeciwny rozpijaniu młodzieży, ale nabzdryngolone gnomy wyglądają naprawdę przezabawnie, szczególnie kiedy się wsadzi takie dwa do klatki. No i jeśli żaden z nich nie jest domorosłym czarodziejem z przerośniętym ego, jak mój kochany, łysy zleceniodawca.
Niestety, noc nie spowodowała, że w murze pojawiła się jakaś gigantyczna wyrwa, odźwierny nagle nie zachorował na żółtą ospę, a trujący bluszcz nadal był tak samo parzący jak wczoraj.
Uśmiechnąłem się pod nosem, patrząc na ogromnego, ubranego w ćwiekowaną, skórzastą kurtę ochroniarza drzwi. Chociaż nie wiem, czy mój uśmiech w tamtej chwili był właściwy. Kiedyś naprawdę łatwo było ich ominąć. Numer z lustrami lub rzut kamieniem za plecy. A teraz, proszę. Nawet koń nie prześlizgnie się niezauważony. To chyba przez te szkolenia.
Tak czy siak, nie ryzykowałem przejścia obok mężczyzny. Być może był wyjątkiem w swoim fachu i dorównywał inteligencją ociemniałemu wielbłądowi, więc wolałem nie ryzykować przypuszczalnie bolesnego spotkania z jego żelazną pałką.
Obszedłem rezydencję, wchodząc do bocznej uliczki i zagłębiając się w niebezpieczne zaułki Novelean. Tak jak się spodziewałem – Longbow nie był aż tak przebrzydle bogaty, by wykupić tereny za swoją posiadłością i przekształcić je w jakiś milutki park czy smażalnię ryb. Za jego domostwem stała garbarnia, burdel i parę lepianek, wciśniętych między te budynki. Zgadnijcie, który budynek wybrałem, by urzeczywistnić mój plan.
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Siódme przykazanie Novelean - przez Companier - 24-09-2013, 16:14
RE: Siódme przykazanie Novelean - przez Danek - 24-09-2013, 20:48
RE: Siódme przykazanie Novelean - przez Bogus - 25-09-2013, 08:47
RE: Siódme przykazanie Novelean - przez miriad - 25-09-2013, 16:44
RE: Siódme przykazanie Novelean - przez Kruk - 25-09-2013, 18:09
RE: Siódme przykazanie Novelean - przez Companier - 26-09-2013, 16:10
RE: Siódme przykazanie Novelean - przez Danek - 30-09-2013, 19:47
RE: Siódme przykazanie Novelean - przez Test0wanie - 18-10-2013, 18:43
RE: Siódme przykazanie Novelean - przez Companier - 20-10-2013, 18:44

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości