Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Szept uciszonych
#7
ROZDZIAŁ DRUGI

Johann nie miał z kim mieszkać, a nie potrzebował całego piętra tylko dla siebie, więc dzielił lokum z młodszą od siebie o jakieś dwadzieścia pięć lat kobietą, Refeą. Pochodziła z któregoś z południowych dystryktów, a na Północ przyjechała, bo zakochała się w tutejszym chłopaku. On odszedł po kilku miesiącach, ale ona została.
Nie mówiła o sobie za wiele, nie powiedziała nawet, gdzie pracuje i Johann doszedł do wniosku, że prawdopodobnie nie był to chlubny zawód, ale nie licząc tego, że wracała zazwyczaj późną nocą, była porządną współlokatorką. W zasadzie nawet ją lubił – kiedy już rozmawiali, robiło się całkiem przyjemnie, a niezbyt interesowało ją jego życie, co mu bardzo odpowiadało.
Właśnie kompletował prowiant na drogę i zastanawiał się, czego brakuje, gdy, ziewając, weszła do kuchni.
- Już wróciłeś z pracy? – zapytała z rozdziawionymi ustami.
- Jutro wyjeżdżam – oznajmił. Jej wargi szybko się złączyły.
- Dokąd?
- Jua Miji.
Roześmiała się.
- Myślałam, że nie lubisz tych błaznów z Południa.
Johann spojrzał na nią rozbawiony.
- Zmusiły mnie do tego okoliczności. Teraz nie lubię ich jeszcze bardziej.
- Czekaj. – Rofea spoważniała. – Dobrze wiesz, że sama nie dam sobie rady ze wszystkimi opłatami.
- Nie planuję przestać ich uiszczać. Zamierzam wrócić najszybciej, jak to możliwe. – Rzucił jej ostrzegawcze spojrzenie. – Postaraj się nie nabałaganić, kiedy mnie nie będzie.

Johann wyszedł na zewnątrz. Była dopiero druga po południu, a on miał tylko kilka rzeczy do zrobienia. Normalny człowiek poszedłby pożegnać się z przyjaciółmi, ale każdy, kto powinien wiedzieć o jego wyjeździe już został o nim poinformowany. Zdążył też uświadomić swoich współpracowników, kiedy wracał do domu z eglisium – chyba liczyli na to, że wyniesie się na Południe na dobre i każdy z nich będzie mógł podciągnąć się jeden stopień awansu zawodowego w górę, ale ostudził ich entuzjazm.
Stena uparła się, że chce jechać z Johannem, a on nie miał właściwie nic przeciwko. Perspektywa spacerów po zatłoczonych ulicach Jua Miji nie podobała mu się ani trochę, ale wolał chodzić po nich z kimś znajomym, niż samemu. Poza Dystrykt Północny wyjechał tylko kilka razy w całym życiu, a do stolicy zawitał dwukrotnie i nie miał miłych wspomnień. Nie spotkało go tam nic przykrego, ale nie znosił, gdy pod oknem pokoju w którym spał panował harmider, a ulice pełne były kupców próbujących wcisnąć każdemu tandetne towary.
W Cesarskim Mieście mieszkało ponad półtora miliona ludzi. Miasto było rozległe terytorialnie i zamieszkane przez ludzi pochodzących z każdego zakątka Endersolu, a jego liczne zabytki Johann mógłby nawet określić jako piękne, gdyby nie to, że zawsze były przepełnione. No i przez cały rok było gorąco – Johann nie był może fanem ekstremalnych mrozów w Norr, ale zdążył się do nich przyzwyczaić, na Południu warunki były natomiast niewiele mniej przegięte, tylko że w drugą stronę.
Postanowił, że najpierw pójdzie do Pałacu Administratora, gdzie miał omówić szczegóły wyprawy. Nie został jednak przyjęty przez Jonsena, a przez Martela, tego samego, który rano dostarczył list na posterunek. Zaoferowano mu konie z administratorskiej stadniny, a także poinformowano, że po przyjeździe do Jua Miji znajdzie się pod opieką Ambasadora Północy, który ma mu zapewnić wszystko, czego tylko będzie potrzebował. Martel ostrzegł go jednak, że Ambasador nie jest wtajemniczony w sprawę, a oficjalnie Johann i Stena udają się do Cesarskiego Miasta, by prowadzić śledztwo w sprawie przestępstw podatkowych.
- Ambasador ma swoje zajęcia i nie będzie robił problemów – zapewnił.
Na koniec spotkania wyciągnął ze spodni ciężki woreczek z pieniędzmi. Stwierdził, że to „na podróż”, ale Johann był pewien, że nawet jeśli poza nim i Steną jechało jeszcze dziesięć rozkapryszonych policjantek, to i tak wystarczyłoby złota. Właściwie gdyby to Jonsen bezpośrednio wręczył mu zapłatę, miałby opory, żeby ją przyjąć, ale Martela prawie nie znał, a pensja Naczelnika Straży Imperialnej Dystryktu Północnego była dość skromna. Przyjął więc podarunek i uprzejmie za niego podziękował. Następnie powiedział, że życzy sobie, by opłacano za niego czynsz i ruszył w stronę dzielnicy handlowej, by kupić trochę jedzenia.

Następnego dnia, Johann wstał bardzo wcześnie – poprosił Refeę, by obudziła go, gdy wróci z „pracy”. Było dopiero w pół do piątej, a ze Steną umówił się na siódmą. Dlatego też po zjedzeniu lekkiego śniadania i sprawdzeniu, czy spakował wszystko, co wydawało mu się potrzebne, rozpalił w kominku i wziął stary przewodnik po Endersolu, który odziedziczył po swoim ojcu. Chociaż dobrze znał trasę do Jua Miji, a na Trakcie Strażniczym znacznie łatwiej było umrzeć, niż się zgubić, to jednak postanowił spróbować zabić czas, czytając, co ma do powiedzenia o czekającej Stenę i jego drodze niejaki Demar Stomsen.
Okazało się niestety, że niewiele nowego. Pierwsze dwa dni wędrówki mieli spędzić głównie w towarzystwie niekończących się dzikich lasów oraz niewielkich osad, których mieszkańcy zajmowali się przede wszystkim polowaniami i liczyli, że to właśnie u nich zatrzyma się kilku podróżnych i sypnie groszem. Kiedy zacznie zapadać drugi zmierzch, powinni dotrzeć do Borgin Sumn – miasteczka leżącego u podnóża Gór Wilczych, najwyższego pasma w Endersolu i głównego muru oddzielającego terytoria i mieszkańców Północy i Południa. Po spędzonej w tamtym miejscu nocy, musieli przygotować się na najtrudniejszą część wędrówki. Trakt zamieniał się tam w niebezpieczny szlak, którego przebycie wymagało dużej sprawności fizycznej i jeszcze większej rozwagi – czyli cech, których zazwyczaj brakowało chętnym do rozgłaszania plotek na temat Dystryktu Północnego pijakom. Mimo dobrego oznakowania, co roku kilka osób przewracało albo poślizgało się w nieodpowiednich miejscach, co kończyło się dla nich tragicznie. Przez wiele lat szukano przyjaźniejszej dla ludzi ścieżki, ale nie dało to żadnego efektu, więc wytyczono ją w miejscu, gdzie góry wydawały się najwęższe.
Z oczywistych powodów nie mogły przez nie przejeżdżać wyprawy handlowe, więc te okrążały je od wschodu. Mniej więcej w połowie drogi z Norr do Borgin Sumn można było skręcić w lewo, w tak zwaną Drogę Nadbrzeżną. Zgodnie z nazwą, biegła ona wzdłuż wybrzeża, przez nieco bardziej płaski pas terenu. Tam na podróżnych czekali jednak groźni bandyci, z którymi mogła poradzić sobie liczna obstawa kupców, ale nie dwóch ludzi, nawet ze Straży Imperialnej. Problemu tego nie udało się wyeliminować nawet mimo starań zarówno ze strony kolejnych cesarzy, jak i władz Dystryktów Północnego i Centralnego, leżącego na południe od Gór Wilczych. Bogatsi mogli pozwolić sobie na wynajęcie ochrony, ale były też inne przeszkody – koszmarnie wysokie ceny w tamtejszych gospodach, często zaporowe dla zwykłych ludzi, oraz fakt, że Droga Nadbrzeżna nie łączyła się od razu z Traktem Strażniczym, a biegła dalej wzdłuż morza, przez co podróż do Cesarskiego Miasta przedłużała się o kilka dni. To był główny powód, dla którego Johann nie chciał skorzystać z tego rozwiązania.
Osoby trzymające się tradycyjnej drogi czas za to aż gonił – całą drogę w górach trzeba było przebyć w ciągu dnia, gdyż spędzenie nocy w takich warunkach niemal na pewno oznaczało śmierć. W lecie, kiedy dzień był długi, a temperatury nie aż tak ekstremalne nie trzeba było się spieszyć, ale Johann i Stena musieli się przygotować na konieczność wyruszenia przed świtem, jeśli chcieli upewnić się, że nawet jeśli coś ich zatrzyma, to zdążą, zanim zapadnie ciemność. A lista rzeczy, które mogły ich zatrzymać była długa, choć liczyła przede wszystkim zwierzęta. Mówiono także o bandach, które kryły się gdzieś w górskich jaskiniach i atakowały samotnych wędrowców, ale od wielu lat w górach nie napadnięto na nikogo – w każdym razie, żadna z osób, którym udało się je przejść nie mówiła o niczym takim.
Czy ty zawsze musisz szukać dziury w całym? – spytał się w myślach Johann. Oczywiście nie można było z pewnością stwierdzić, że każdy, kto nie wrócił z gór zaliczył nieszczęśliwy wypadek, ale wydawało się to bardziej prawdopodobne niż wizja ludzi-jaskiniowców, którzy potrafili przeżyć zimę przy temperaturach rzędu nawet minus pięćdziesięciu stopni.
Po drugiej stronie nie było odpowiednika Borgin Sumn, w którym zatrzymywałby się niemal każdy – zamiast tego podróżni mieli do wyboru kilka mniejszych osad, w których obowiązywała zasada, że czym bliżej gór, tym drożej i gorzej.
Niemal jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, w Dystrykcie Centralnym klimat był przez cały rok znacznie łagodniejszy niż na Północy. W jego stolicy, Mulattin, zdarzały się nawet lata, w których śnieg nie padał w ogóle.
Czytał właśnie o najciekawszych miejscach w tym mieście (wszystkie wymienione przez Stomsena zwiedził kiedy miał jakieś dwadzieścia lat), gdy wskazówki na zegarze pokazały godzinę szóstą trzydzieści. Pomimo ogólnej beznadziejności, wrzucił przewodnik do jednej z torb, założył ją i pozostałe na ramię lub plecy i wyszedł na zewnątrz.

Johann miał spotkać się ze Steną pod eglisium. Tak jak przewidywał, kiedy zobaczył, ile zabrała ze sobą rzeczy, był bliski zasłabnięcia.
Dzięki bogom za bagażowych – pomyślał. Bagażowi byli oficjalnymi pracownikami administracji Dystryktu Północnego i za drobną opłatą przewozili przez Drogę Nadbrzeżną ekwipunek osób, które planowały podróżować dalej Traktem Strażniczym. Ich stanowisko znajdowało się przy rozstaju tych dwóch szlaków, więc większość trasy wędrowcy musieli przebyć bez dużej części przedmiotów, ale było to lepsze niż taszczenie przez góry ciężarów. Zawozili oni towary aż do Jua Miji i przybywali zazwyczaj kilka dni po ich właścicielu, gdyż jechali dłuższą drogą. Zasady ich pracy były podobne do rybaków – przez całą zimę, kiedy przez Góry Wilcze nie dało się podróżować mieli wolne.
- Spakowałaś cały dom łącznie ze ścianami? - zapytał z udawaną złośliwością w głosie.
- Czy zdajecie sobie sprawę z tego, że moglibyście być dwa razy skuteczniejsi, gdyby nie te wasze niesnaski? – Troskliwy głos, którego Tomas używał, gdy napominał wiernych rozległ się za plecami zaskoczonego Johanna. Eglisier westchnął głęboko i zwrócił się do nich: - Uważajcie na siebie. Lepiej ode mnie wiecie, że Cesarskie Miasto potrafi być bardziej niebezpieczne, niż góry i lasy Północy
- Nie jedziemy tam, by zginąć – zapewniła go Stena.
- Ja wiem. Po prostu… Mam złe przeczucia co do całej tej sprawy.
Nie ty jeden – pomyślał Johann, ale nie powiedział tego na głos. Zamiast tego zapewnił eglisiera, że to na pewno tylko przypuszczenia.
- Administrator prosił, byście regularnie pisali listy. Ich przekazaniem zajmie się Ambasador.
Potaknęli, pożegnali się z Tomasem i ruszyli na południe.

Stadnina znajdowała się ponad trzy kilometry za granicą Norr. Zajmowała podobny obszar co pałac, nie mogła więc zostać ulokowana na terenie niewielkiego miasta. Johann i Stena mogli wybierać spośród tych koni, które nie były ulubionymi swojego właściciela albo jego rodziny, więc ostatecznie do ich dyspozycji oddano tylko kilka. On wziął białą klacz, ona czarnego huculskiego ogiera.
Wszystkie wierzchowce musieli oddać pod Borgin Sumn, bo nie było możliwe pokonywanie na nich gór. Po drugiej stronie pasma musieli poradzić sobie sami. Johann planował kupić tam konie za pieniądze, które otrzymał od Martela, a potem odsprzedać je któremuś z handlarzy w Cesarskim Mieście.
Droga z Norr do Borgin Sumn była niemal linią prostą. Johann chciał pierwszego dnia przebyć więcej niż jej połowę, bo drugiego zamierzał spotkać się ze starym znajomym, który mieszkał u podnóża gór.
Za stadniną znajdowało się jeszcze kilkadziesiąt domów. Kiedy minęli niewielką, niemal baśniową chatkę, z obu stron Traktu coraz gęściej zaczęły pojawiać się sosny i modrzewie. Droga była wybrukowana i szeroka, znacznie szersza, niż było to potrzebne. Od lasu oddzielały ją zbudowane z drewnianych bali bariery, na tyle wysokie, by większość zwierząt nie było zagrożeniem dla podróżnych. Jechali w ciszy przez ponad godzinę, Johann na przodzie, aż w końcu odezwała się Stena:
- Skąd tak dobrze znasz Administratora i eglisiera?
Johann spodziewał się, że któregoś dnia usłyszy to pytanie.
- Były takie czasy, kiedy ja nie byłem zgorzkniałym Naczelnikiem Straży Imperialnej, Tomas nie spędzał całych dni na modleniu się do pokracznych rzeźb, a Jonsen nie był najważniejszą osobą w Dystrykcie. Można powiedzieć, że stanowiliśmy wtedy paczkę.
- Bez obrazy, ale ty i Tomas nie pochodziliście raczej ze szlacheckich rodów… Jak dwóch zwykłych chłopaków mogło przyjaźnić się z kimś, kto w przyszłości miał rządzić Północą?
- To długa historia.
- Nie wątpię, ale jeśli nie zauważyłeś, mamy sporo czasu.
Johann westchnął i zaczął opowiadać.
- Jak pewnie wiesz, Jonsen miał starszego brata, Larstona. To on powinien zostać Administratorem. Miał niemal wszystko, co było potrzebne, a kiedy się pojawiał, każda dziewczyna w Dystrykcie mdlała. Był oczkiem w głowie swoich rodziców, a w przyszłości miał ożenić się z córką cesarza. Oczywiście nie mógłby zasiąść na tronie w Jua Miji, ale Dystrykt Północny mógłby potężnie zyskać na znaczeniu. Mówili, że miało to być jedno z najważniejszych wydarzeń w naszej historii. Jego młodsze rodzeństwo nie było trzymane na tak krótkiej smyczy, Jonsen przez pewien czas chodził nawet do zwykłej szkoły.
- To tam się poznaliście?
- Nie. To było w lipcu… Rodziny cesarza i Administratora wybrały się na polowanie w lesie niedaleko Norr. Wcześniej z dziesięć razy sprawdzano, czy nie ma tam żadnych groźnych zwierząt, poszła z nimi też cała możliwa obstawa, a dzieciom zakazano oddalać się na więcej niż dwa metry.
- Larston nie posłuchał? – spytała Stena.
- Niezupełnie. To jego niedoszła żona gdzieś pobiegła, a on chciał ją dogonić. Dorośli poszli w inną stronę i dopiero po chwili zorientowali się, że dzieci zniknęły. Tymczasem dziewczyną Larstona zainteresował się ogromny wilk. Chłopak był odważny, więc chciał ją bronić i udało mu się, tylko że został pożarty. – Johann powiedział to tak bezbarwnym, chłodnym tonem, że aż przeraził Stenę. – Ja, Tomas i jego tata byliśmy wtedy w okolicy. Polowaliśmy na sarnę. Usłyszeliśmy krzyk, więc pognaliśmy zobaczyć co się stało. Kiedy przybyliśmy na miejsce, z dziewczynką był Jonsen. Zwierzę brało zamach na następną porcję mięsa. Ojciec Tomasa rzucił w nie włócznią... Byliśmy więc pierwszymi ludźmi, którzy pocieszyli tamtego małego chłopca, a z czasem, kiedy on tego zażądał, pozwolono nam się spotykać i razem bawić.
- Teraz chyba rozumiem, dlaczego Administrator tak bardzo nie chce, by jego syn pracował z dala od ojca.
- Tak, ale ja nie uważam, by morał tej historii miał zastosowanie także w przypadku dorosłych ludzi. Reihard jest dojrzały i rozsądny, na pewno wie co robi… Niemniej ja wyciągnąłem z niej jeszcze jedną lekcję.
- Jaką?
- Nigdy nie uganiaj się za kobietami – odparł zawadiacko Johann i przyśpieszył konia.
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Szept uciszonych - przez przemekplp - 14-08-2013, 20:24
RE: Szept uciszonych - przez Hanzo - 14-08-2013, 21:41
RE: Szept uciszonych - przez przemekplp - 14-08-2013, 23:54
RE: Szept uciszonych - przez Mirrond - 16-08-2013, 19:19
RE: Szept uciszonych - przez przemekplp - 16-08-2013, 20:17
RE: Szept uciszonych - przez Mirrond - 16-08-2013, 20:31
RE: Szept uciszonych - przez przemekplp - 19-08-2013, 00:57
RE: Szept uciszonych - przez profesoo - 23-08-2013, 13:19

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości