Ocena wątku:
  • 4 głosów - średnia: 4.75
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Apostołowie upadłego świata
#1
APOSTOŁOWIE UPADŁEGO ŚWIATA

Kiedyś
Gdzieś
No, cześć!
Pasowałoby, żebym spytał, co tam u Ciebie, ale nie spytam. Pewnie gnijesz przed telewizorem od świtu do zmierzchu, a młody wyje z głodu, zagłuszany przez telenowele. Jesień przechodzi w zimę, pod krawężnikami gniją liście, a do kratek odpływowych ciurka roztopiony, pierwszy śnieg. Przymrozek oszronił jabłka ciamajdy z naprzeciwka, bo leniowi nie chciało się ich zebrać – zrobiłby dżemu bachorom, bodaj tyle by miały z życia, skoro on szóstego grudnia zamiast kupić im po zasranym kinder jajku, woli dusić grosz w skarpecie pod łóżkiem. Ptaki odleciały, tylko ślepy gawron przechadza się po parku, polując na okruchy. Świat idzie do przodu, a Ty dalej, głucha jak pień, oglądasz mega-hity podkręcone na cały regulator i nie wiesz, czy Twój syn jeszcze żywy, taka jesteś wyrodna i będziesz, bo pewne rzeczy nie zmieniają się nigdy.
Piszę do Ciebie z klubu eks-nieudaczników, którego obecna siedziba mieści się właśnie tutaj, gdzie posadziłem dupsko na zmarzłej trawie – za plecami rosną jakieś chwasty, lekko z przodu leży kamień, wszędzie wkoło biegają świnie, a Mechanik śpi zmożony tanim wińskiem, tylko gigantyczne cycki łypią porozumiewawczo z nalepki na butelce, którą ściska w dłoni.
Zdaje się, że wszystko, o czym chcę napisać, ma początek w chwili, kiedy wróciłem styrany z roboty, otworzyłem drzwi wejściowe, a ty wyskoczyłaś zza progu jak diabeł z pudełka i trzasnęłaś mnie w pysk tak siarczyście, aż mi łzy stanęły w oczach z zaskoczenia, a w głowie zadudniło tysiąc dzwonów. Huknęły zamykane nazad drzwi, z czasem ustał kościelny koncert wewnątrz mojej czaszki i pozostała mi już tylko cisza. Oraz widok zamkniętych drzwi.
Odsapnąłem jak zgrzany pies, obłoczek pary rozbił się na białej barierze, jaką ustawiłaś między nami. Może gdzieś zakrakała prześmiewczo wrona, a może od strony ciamajdy z naprzeciwka dobiegła melodyjka ze "Świata według Kiepskich", bo musiało być nieźle po siódmej – przetrzymały mnie skurwysyny w robocie, żebym jebał nadgodziny na Twojego bękarta, za które podziękowałaś mi liściem w ryj. Może po ulicy przejechał skorodowany poldek od drugich sąsiadów, tych nowych, i zostawił po sobie smugi niebieskawych spalin niby resztki smoczego oddechu, ale nie wiem, nie docierało do mnie nic. W umyśle obijały się ledwo trzy słowa, dość luźno związane z zaistniałą sytuacją, czyli: "chuj, dupa, gówno". Powtarzałem je nieświadomie niczym mantrę, lecz zaklęcie to nie otworzyło białych wrót. Miałem w kieszeni klucz, ale co z tego – bariera między nami była głębsza niż fundamenty. Mógłbym wejść i spytać, o co tym razem chodzi, podarlibyśmy mordy do północy, dzieciak rzecz jasna głodny w kołysce, potem zawinąłbym w kimono, rano obudził się, udając, że jest cacy, wszystko fajrant, tak szefie, w domu dobrze, podkrążone oczy?, mały miał kolkę, nie dał zasnąć, jasne, że zostanę po godzinach, spokojna głowa. Tyle że bariera dalej wznosiłaby się tam, gdzie zawsze. Budowaliśmy ją wspólnie od lat, a teraz wreszcie stwardniała na tyle, by nie wpuścić mnie do mojego własnego, przytulnego nie-domu. Odwróciłem się i odszedłem.
Przy pierwszym napotkanym śmietniku wyrzuciłem klucze. Spoczęły w odmętach opakowań po płatkach kukurydzianych, woreczkach pełnych wydłubanej z cebularza cebuli, sreberkach ze śladami po zlizanym jogurcie i reszcie gówna, którego nie dojrzałem, bo skrył je mrok. Odsapnąłem znowu i skierowałem się ku centrum, dłonie schowałem w kieszenie, a uszy za postawiony na sztorc kołnierz kurtki. Robiło się zimniej, lecz rozgrzewała mnie psychodeliczna mantra, która z czasem coraz bardziej zmieniała się w niezrozumiały bełkot, nachalny myślotok. Wlazłem do pierwszego lepszego baru.
Miejsce kusiło smutnych samotników bylejakością. Przyciągało ludzi takich jak ja, ze strzaskanymi marzeniami. Niektórzy mieli prawdziwe kłopoty, inni byli uzależnieni od problemów, nie potrafili zasnąć ze spokojnym sumieniem, więc zalewali się w trupa. Po trzecim piwie przysiadłem się do grubego gościa, w którego cierpiętniczej minie dojrzałem swojego bliźniaka. Spytałem, dlaczego jest smutny. Odparł, że szkoda mu świń. Pracował jako stróż w zagrodach u pewnego potentata mięsnego i codziennie kroiło mu się serce, kiedy patrzył na odjeżdżające do rzeźni ciężarówki. Widział smętne ryje i położone na płask uszy. Łamliwym głosem dodał, że czuje się jak gestapowiec, co to dogląda nowych transportów do obozu zagłady. Poklepałem go ze współczuciem po górze tłuszczu, która zastępowała mu plecy i zamówiłem kolejkę.
Dosiadł się do nas chudy małolat, antyteza Świniarza. Po plamach smaru na błękitnych, roboczych spodniach poznałem, że mechanik. No chyba, że spuszcza się na czarno. Zagaiłem, dlaczego on taki chudy jak szczapa. Miał już mocno w czubie, więc odpowiedział bez oporów, że to od picia. Wali dzień w dzień, bo źle pochował ojca. Dali mu w zakładzie wolne na okazję pochówku, a on zamiast pożegnać się z nieboszczykiem, poszedł w cug. Pogrzeb spędził, rzygając za cmentarnym kontenerem. Od tamtej pory, jak tylko wytrzeźwieje, przypomina sobie, że nie okazał zmarłemu tacie szacunku i znowu musi się napić. Zbezcześcił żałobę. Jeden obraz pamięta najlepiej – nieprzetrawiony kawałek korniszona, który sunął bezszelestnie w smudze wymiocin po wstędze z napisem "pogrążeni w smutku, syn z rodziną". Potem zacięła mu się płyta, nie nagrobna, lecz ta w jego głowie. Powtarzał w kółko o tym wieńcu, który obrzygał na śmietnisku nekropolii. Poszedłby do spowiedzi, ale nie może. Kościoła boi się bardziej niż Boga.
Obraz nędzy i rozpaczy jaki roztaczaliśmy, siedząc przy barowym kontuarze, przyciągnął kolejną osobę. Przedstawiła się, ale tak samo jak w przypadku dwóch poprzednich, imię wleciało mi jednym uchem, a wyleciało drugim. Strasznie młodziutka, może młodsza jeszcze od Ciebie, zupełnie nie pasowała do naszego zgorzkniałego towarzystwa, lecz nadrabiała zasmuconą miną. Upiła się z nudów, życie przytłoczyło ją monotonią. Była nimfomanką i znudził się jej każdy rodzaj seksu. Fantazjowała o dupczeniu na dachu bloku, na samiutkim gzymsie, mając pod klaszczącym o męskie uda tyłkiem tylko podniecająco niebezpieczny bezmiar powietrza. Lodowaty wicher tłucze o parasolki starych dewotek, gasi zapalniczkę ćpuna przycupniętego na balkonie czwartego piętra, szepce tajemniczo w kwiatach przedszkolanki z ósmego, zmaga się z antenami, zimowym ptactwem i kablami, a potem smyra ją po mokrej cipce, tylko on zdolny ją spełnić i osuszyć niezaspokojone pożądanie.
Świniarz powiedział, że owszem, jesteśmy trzema nieudacznikami, ale nie samobójcami. Mechanik gulgotał obok o wymiocinach spływających po pożegnalnej wstędze, a ja brałem następną kolejkę. Nimfomanka zmarkotniała jeszcze bardziej i spytała, czy może z nami chociaż posiedzieć. Odparliśmy, że jasne. Zauważyłem, że Mechanik zezuje raz po raz na wystające sponad jej dżinsów stringi. Przerwał swój żałobny bełkot i zapytał, dlaczego nosi takie duże stringi. Wyjaśniła, że poznała wczoraj w klubie jakiegoś dzianego gówniarza i pozwoliła mu za kasę przebrać się w jej majtki. Założył i rozciągnął. Nie, nie chciał wyjść z nią na blokowy gzyms.
Po północy barman burknął, żebyśmy spierdalali, bo widzi mu się, że Nimfomanka nieletnia, Mechanik zaraz się zarzyga, a Świniarz ogólnie odstrasza klientelę obrzydliwym bebechem. Wziąłem po piwie na drogę i wyszliśmy w noc.
Pomarańczowy blask latarni rozlewał się pośród mroku niby samotna wyspa, a my staliśmy jak czworo Robinsonów, groteskowych rozbitków współczesności. Przybiegł bury kundel, powąchał moje buty i poleciał dalej. Zniknął w ciemnościach oraz zaduchu spalin.
Spytałem Świniarza, czy jemu też się wydaje, że ludzie tankują teraz do baków gnojówkę. Odpowiedział, że na jego nos to będą wieprzowe podroby doprawione zgniłymi jajami, super-paliwo nowego wieku. Nimfomanka podtrzymywała Mechanika. Jak już skończył rzygać, zaciekawił się, co będziemy dalej robić. Podsunąłem, że może byśmy uwolnili te kilkaset niewinnych prosiaków. Świniarz sprostował, że jest ich grubo ponad tysiąc. Spytałem, czy daleko trzeba iść. Nie, całkiem blisko, w stronę obrzeży miasta, tak jak jedzie trajtek osiemnastka, pod samym lasem to będzie, ale jak weźmiemy po drodze jeszcze po dwa piwa, no to całkiem szybko nam minie spacer. Poszliśmy.
Po drodze Świniarz zagadał, czy jak uwolni te zwierzaki, to dalej będzie nieudacznikiem. Powiedziałem, że od tej nocy nikt z nas nie będzie już nieudacznikiem. Mechanik wycharczał, że zajebiście, a Nimfomanka spytała, kim zatem będziemy. Pociągnąłem z butelki i wyjaśniłem, że eks-nieudacznikami. Koniec taplania się w szambie, jebania nadgodzin, pracy w ogóle, a wyzysku w szczególe, nadszedł czas zmian. Trajkotałem natchniony niby prorok do czasu, kiedy Mechanik zaczął jęczeć o wymiocinach na wstędze. Trzasnąłem go w pusty łeb. Przestał na jakiś czas. Nimfomanka spytała, jak rozwiążemy jej problem. Odparłem, że coś się wymyśli, na co ona, że gangbang przerabiała w gimnazjum i to z więcej niż trzema, jedyną opcją pozostał blokowy gzyms. Zanim doszliśmy do świniarni, Mechanik zwymiotował jeszcze trzy razy.
Nocny stróż przywitał Świniarza szerokim uśmiechem. Przysiągłbym, że w następnej sekundzie potężny bebech wręcz wgniótł go w ścianę. Ochroniarzyna osunął się bez przytomności, a z radia leciało niewzruszenie, że majteczki w kropeczki, ło-ho-ho-ho. Nimfomanka zaczęła wić się w diskopolowym tańcu, lecz złapałem ją za ramię i ruszyliśmy za Świniarzem. Mechanik burknął, że poczeka tutaj, na krześle. Zanim wróciliśmy, uzbierała się pod nim zacna kałuża wymiocin.
Otworzyliśmy na oścież wszystkie bramy, wrota, wierzeja, drzwi i furtki, jakie tylko się dało. Apokaliptyczna, świńska wataha rozbiegła się po mieście w kakofonii kwików i chrumkań. Prosięta z zagrody 4-C chodziły za Świniarzem niby tresowane psy. Bóg mi świadkiem, że łażą za nim po dziś dzień. Spytałem, co one tak za nim truchtają. Odpowiedział, że pewno go lubią, bo był dla nich dobry. Nimfomanka zapytała, czy dobroć ta równała się pierdoleniu małych prosiątek, bo tak to wygląda. Nie odpowiedział nic. Kiedyś później wyznał, że ma żonę, ale są w separacji, więc jestem skłonny mu wierzyć, że on jednak nie jebał tych świń.
Zawinęliśmy Mechanika i ruszyliśmy dalej. Całe miasto chrumkało, stając się żywą reklamą przemysłu wędliniarskiego, gdzieś w oddali migały niebiesko-czerwone koguty. Kupiliśmy u Żyda w całodobowym dwanaście win z gołymi babami na nalepkach, po czym skierowaliśmy się ku cmentarzowi.
Na miejscu okazało się, że to nie ta nekropolia co trzeba. Ojciec Mechanika leży po drugiej stronie miasta. Przysiedliśmy pod ceglanym murkiem, otworzyłem jabola i rozlałem do plastikowych kubeczków. O dziwo, świnie zachowywały się nadspodziewanie cicho. Jakby czuły, że nie jest to miejsce odpowiednie na zwierzęce sprzeczki. Prosiaki podgryzały badyla, a my kontemplowaliśmy ciszę z rzadka przerywaną odległym wyciem syren i popijaliśmy siarę, powolutku, jakby to nie była zwykła pryta, lecz bordeaux. Podejrzewam, że każdy z nas rozmyślał o umieraniu. Każdy sam i na swój sposób, tak jak się umiera.
Jęzory mlecznobiałej mgły wiły się wokół nagrobków niby widmowe paluchy bezkształtnego potwora. Marmurowe tablice, odbijając sierp księżyca, skrzyły się miliardami zimnych kropelek, co w dziwny sposób kojarzyło mi się z oszronionym kuflem. Tylko gdzieniegdzie jaśniało bursztynowe światełko znicza – ostatni, niestrudzeni maratończycy, którzy tkwią tu od Wszystkich Świętych i dałbym sobie rękę uciąć, że ponad tym melancholijnym krajobrazem przetaczało się wyraźne echo wycia zmory.
Spytałem, czy też to słyszą. Zmarzli i otumanieni, bo przysypiający, odpowiedzieli, że tak. Poczęli otrząsać się z odrętwienia, krwisty napój znikał z kubków. Ruszyliśmy sprawdzić makabryczne odgłosy, a trzoda potruchtała cichutko za nami.
Znaleźliśmy ją na końcu przedostatniej alejki: kobieta w średnim wieku, ubrana w elegancki żakiet, blond włosy upięte w ciasny kok, na nosie okulary. Klęczała nad czyimś grobem i wyła żałobnie. Po chwili przyłączył się do niej Mechanik. Nimfomanka zapytała, czemu tak wyje na cmentarzu w środku nocy. Nastawiłem uszu, by wysłuchać tej łamliwej, zasmarkanej historii przetykanej pochlipywaniem.
Była nauczycielką, a w grobie leżał jej uczeń. Bystry, fajny chłopak, trochę lekkoduch. Pisał świetne, brudne wiersze o bólu egzystencji, czasami grywał na gitarze na Rynku, zarobione pieniądze przepijał z dziewczyną, sporo wagarował. Błyszczał w klasie jak diament pośród gówna, on jeden potrafił powiedzieć cokolwiek o Kafce, Hemingway'u czy Faulknerze. Mimo że oczytany, nauczycielka musiała go udupić, bo kto to słyszał, by człowiek, który pojawia się w szkole raz na tydzień, został dopuszczony do matury – hańba i wstyd. Tak powiedziała Dyrektorka, a Nauczycielka spełniła rozkaz. Honor szkoły został i tak zbrukany, bo abiturienci-debile nie potrafili rozróżnić Dantego od Szekspira, a udupiony poeta powiesił się na kablu od żyrandola. W liście pożegnalnym napisał, że zdałby tę maturę.
Mechanik zagulgotał, że przynajmniej nie zrzygała się na pogrzebie. Odparła, że zrzygała. Z żalu. Spytałem, czy idzie z nami. Gdzie? Nie wiedziałem, gdzie by tu się mogło przekimać pięcioro ludzi. Świniarz podsunął chatkę Śmieciarza, co mieszka w lesie. Może za butelkę wina zamelinowałby nas w ruinach szopy na workach z plewami. Stwierdziliśmy zgodnie, że nie szkodzi spróbować i ruszyliśmy do lasu.
Odkorkowałem butelkę siary gwoździem pożyczonym z mijanego krzyża, bo szkoda mi już było zębów i podałem trunek Nauczycielce. Nakazałem pić do dna. O dziwo, usłuchała, a potem nawet poprosiła o jeszcze jedno. Spełniłem zadość jej prośbie. Zapytała, jaki jest plan. Zadziwiłem się. Plan czego, spytałem. Nasz plan na przyszłość. Z tyłu zachrumkała świnia, bo odeszliśmy całkiem daleko od cmentarza. Z odpowiedzią ubiegł mnie Świniarz. Powiedział, że plan jest taki, by spalić za sobą wszystkie mosty, przestać być nieudacznikami i iść przed siebie, po prostu, byle gdzie. Nauczycielka wyjaśniła, że na szkoleniu z podstaw psychologii gadali, iż mosty to za sobą palą tylko psychopaci. Każdy z nas jest trochę psychopatą, tymi słowy zakończyłem dyskusję i rozlałem jeszcze po kubeczku.
Na widok darmowego trunku Śmieciarzowi oczy się zaświeciły jak psu jajca. Nie miał jedynek, więc ślina wyciekła mu z gęby na kanciasty podbródek, przetrącony w wysypiskowej batalii o pęk miedzianego drutu. Rozanielony wyseplenił, że delirka trzyma go już drugą noc i za tę cudną butelczynę to zniesie nam do szopy tapicerki od starego Żuka, żeby niewiasty nie musiały kimać na workach z plewami. Jak powiedział, tak zrobił. W ostateczności dałem mu w podzięce dwie butelki, niech i on ma coś z życia, a złe duchy trzymają się bodaj tej nocy z daleka od jego duszy.
W szopie leżały trociny, obierki po brukwi, naręcze wierzbowych gałęzi i pełno zwleczonego ze śmietniska żelastwa, w którym Śmieciarz dojrzał coś interesującego. Z eternitowego dachu opadały bezgłośnie mikroskopijne, rakotwórcze cząsteczki, a w ścianach więcej desek brakowało, niż było, lecz czuliśmy się dobrze. Chyba chodziło nam przede wszystkim o sam fakt czterech ścian dokoła, miejski zabobon.
Mechanik zasnął niemal od razu. Runął jak długi na twarde klepisko, ciężko powiedzieć, czy rzeczywiście zmógł go sen, czy po prostu zemdlał zmożony śmiertelną dawką alkoholu. Świniarz zajął całe cztery worki z plewami, a koło niego, w równym rządku, spoczęły prosiaki. Nie ruszały obierek, bo wiedziały, że to nie jest ich, mądre bydlęta. Ja długo nie mogłem zasnąć, wsłuchiwałem się w odgłosy dzikiego seksu Nimfomanki z Nauczycielką, jakie dobiegały zza sterty rdzewiejącego złomu. Pieprzyły się jak pojebane niemal do świtu. Następnego dnia Nimfomanka wyznała mi, że od razu miała ochotę na tę wredną, wredną, wredną i bardzo niedobrą panią, co zabiła drugiego człowieka. Powiedziała, że jarało ją to jak skurwysyn. Potem spytała, czy nie dałbym im ślubu, bo traktowali mnie już jak swego rodzaju Mistrza, a Nauczycielka po wlaniu w siebie dwóch win była skłonna wejść na blokowy gzyms. Powiedziałem, że nie dam im tego ślubu. Spytały mnie, czy dojdziemy kiedyś do Holandii. Odparłem, że nie wiem. Może. Zależy, gdzie nas droga powiedzie.
U Śmieciarza obudziliśmy się dopiero w południe, zmordowani, cuchnący i skacowani. Zaproponowaliśmy mu, żeby szedł z nami. Powiedział, że nie. Nie może porzucić wysypiska, bo bez niego jest nikim. Szepnąłem mu, że do wczoraj też tak myślałem, że jak opuszczę swoje szambo, to nie będę miał nic. Ale już tak nie myślę. Wiem, że moje życie zaczyna się dopiero teraz, kiedy spaliłem za sobą wszystkie mosty, jak psychopata, bo wiele jest we mnie z psychopaty. Przekonałem go.
I tak idziemy od tamtej pory. Groteskowi pielgrzymi, apostołowie upadłego świata. Ja, Mistrz, który powołałem do życia ten klub eks-nieudaczników, wyrwałem tych ludzi z kajdanów cywilizacji, oderwałem ich mordy od koryt, w które sami sobie srali. Mechanik dalej wspomina ojca, ale to ciężki przypadek. Może mu kiedy przejdzie, ale nie wiem. W jego głowie zdarła się płyta i tyle. Prosiaki Świniarza podrosły, dalej są wierne, a on zadowolony. Śmieciarz nie miał delirki od bodaj miesiąca, dbamy o niego, co wieczór dostaje na kolację jedno winko, a jak się lepiej wiedzie to nawet i dwa. Nauczycielka zostawiła demona ucznia-poety daleko za sobą i odnalazła miłość. U jej żony, Nimfomanki, też dobrze. Ślubu udzielił im wreszcie Śmieciarz. Związał nadgarstki obu dam miedzianym drutem i powiedział, że tych więzów nie rozwiąże nic, bo niejeden za taki kawałek miedzi oddałby życie. Może im sprezentuję jakiegoś wibratora, jakbym odłożył trochę grosza. Zobaczymy. Seks na dziesiątym piętrze mają już za sobą. Teraz kombinują coś innego, ale to w małżeńskim sekrecie. Jednej nocy dosłyszałem w ich rozmowie słowo "prąd". Kazałem Mechanikowi trzymać na nie oko i tak nie ma nic lepszego do roboty, a może z czasem skończy biadolić.
Tak sobie idziemy. Śpimy to tu, to tam. Pracujemy również to tu, to tam. Jesteśmy raczej szczęśliwi, gdzieś w północnej Polsce, z tyłu chwasty, z przodu kamień. Dwa dni temu zarobiliśmy nieźle u jednego chłopa na wsi. Chyba tu posiedzimy z tydzień. Jest przytulnie. Nie potrzebujemy już czterech ścian.
Czuję, że żyję. Dopiero teraz.
Nie wiem, po co do Ciebie piszę, Córciu. Może trochę się stęskniłem, a może wypadałoby wytłumaczyć Ci, co się stało, choć i tak nie zrozumiesz. A może nie jest ze mnie taki psychol, jak mówią. Nie żyłem dla siebie. Żyłem za Ciebie. Dlatego wyszło, jak wyszło. Każdy musi przeżywać swoje życie sam za siebie. Tyrałem na Twoje dziecko, mojego wnuka, a Ty nie robiłaś nic. Zamiast wyżyć się na chłopaku, który zrobił Ci bachora, robiłaś mi awantury co noc. Kiedyś taka nie byłaś. Wiem, że odkąd umarła Mama, nie było u nas kolorowo. Staliśmy się nieudacznikami. Ja niewolnikiem pracy, a Ty niewolnicą telewizora i przygodnego dupczenia, oboje niewolnikami cywilizacji. Myślisz, że dałaś mi w kość? Że mi dokopałaś za to, że Mama umarła? Pocałuj mnie w dupę. Ogarnij się i żyj. Żyj, bo nikt nie przeżyje życia za Ciebie. Ścignij tamtego chuja o alimenty, znajdź se dobrego męża, tylko nie rolnika ani, broń Boże, mechanika. Ja to pierdolę. Mi jest dobrze tutaj, gdzie jestem. W drodze.
Kocham,
Tata.
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Apostołowie upadłego świata - przez Hanzo - 17-07-2013, 20:58
RE: Apostołowie upadłego świata - przez catt - 20-07-2013, 14:52
RE: Apostołowie upadłego świata - przez Hanzo - 20-07-2013, 17:48
RE: Apostołowie upadłego świata - przez Kruk - 21-07-2013, 13:34
RE: Apostołowie upadłego świata - przez catt - 21-07-2013, 14:07
RE: Apostołowie upadłego świata - przez Hanzo - 21-07-2013, 13:46
RE: Apostołowie upadłego świata - przez haniel - 21-07-2013, 13:57
RE: Apostołowie upadłego świata - przez Hanzo - 21-07-2013, 14:04
RE: Apostołowie upadłego świata - przez haniel - 21-07-2013, 14:15
RE: Apostołowie upadłego świata - przez Magiczny - 21-07-2013, 16:44
RE: Apostołowie upadłego świata - przez Hanzo - 21-07-2013, 19:47
RE: Apostołowie upadłego świata - przez Nana - 25-07-2013, 15:22
RE: Apostołowie upadłego świata - przez Hanzo - 25-07-2013, 15:23
RE: Apostołowie upadłego świata - przez Laj - 26-07-2013, 08:40
RE: Apostołowie upadłego świata - przez Hanzo - 26-07-2013, 17:31
RE: Apostołowie upadłego świata - przez Hanzo - 08-08-2013, 11:37
RE: Apostołowie upadłego świata - przez kapadocja - 08-08-2013, 19:25
RE: Apostołowie upadłego świata - przez Hanzo - 08-08-2013, 20:18
RE: Apostołowie upadłego świata - przez Hanzo - 06-09-2013, 13:40

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości