Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 2
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Łowcy prawdy cz.1
#1
To na razie tylko początek CZEGOŚ – jeszcze tak na dobrą sprawę nie wiem czego. Opowiadanie „Ludzie wiatru”, które napisałem również w tym dziale, będę oczywiście kontynuował. Właśnie kończę pracę nad kolejną częścią, więc powinna się ona ukazać w najbliższych dniach. Tymczasem życzę miłej lektury.

Dwór był całkiem duży lecz skryty wśród zarośli. Dookoła gęsta linia drzew otaczała domostwo, jakby chciała schować przed ludzkimi oczami tajemnicę tego domu i sam fakt jego istnienia. Las leżał na styku miast Lancornsen i Woodrow. Niewielu zapuszczało się w te strony. Wokół dworu zdążyło narosnąć tyle legend i opowieści, że wchodząc do karczmy dosłownie można było się zetknąć z kilkunastoma różnymi wersjami, dotyczącymi samego jego pochodzenia. Są jednak na tym świecie ludzie, którzy chcą dotrzeć do prawdy za wszelką cenę. Na prowincji mówią o takich folkleys, a w miastach po prostu truehunters.
Nazywam się Charles Burnton. Jestem truehunterem. Dziś chcę Wam opowiedzieć o największej tajemnicy, z jaką kiedykolwiek mieliście do czynienia.
Rozdział 1
Zimny poranek odcisnął piętno na krajobrazie, otaczającym zewsząd posiadłość rodziny Devleyn. Rozłożyste drzewa były teraz oszronione, a trawa pod nimi skrzyła się w promieniach wschodzącego słońca. Przez poranną mgłę nie można było dojrzeć co kryło sie u podnóża pobliskiego pagórka, natomiast na jego szczycie wprawne oko mogło wyłapać tego dnia nie tylko zwyczajny widok dzwonu i prowizoryczną strażnicę z dębowych desek, ale także postać, siedzącą w jej wnętrzu.
James tego dnia wstał jak zwykle przed piątą, żeby wydoić krowę. Był jednym z najwcześniej wstających służącyh w całej posiadłości. To było jego codzienne zajęcie, bez względu czy była to sobota czy wtorek, dzień świąteczny czy powszedni – dojenie należało do jego obowiązków i nie miał nic przeciwko temu. Gdy kilkanaście lat temu, jeszcze jako niemowlę, został porzucony na progu domu panicza, nie mógł wiedzieć co czeka go w przyszłości, ani jakie jeszcze niespodzianki szykuje los. Teraz zdawał sobie sprawę, że zawsze mógł trafić gorzej.
Budynek stajni mieścił się na tyłach ogrodu, w którym hodowano głównie warzywa. Krów nie trzeba było wyprowadzać daleko w pole, gdyż zaraz za stajnią znajdowały się zupełne nieużytki, na których mogły się paść. Wyprowadzanie i pilnowanie bydła nie należały już do obowiązków Jamesa.
Po skończonej pracy udał się na śniadanie. Wszedł wejściem dla służby i usiadł na drewnianym stołku z uszcerbanym siedzeniem, czekając cierpliwie aż go zauważą. Janet zawsze coś znalazła. Była dobrą kobietą, a niektórzy nawet twierdzili, że zbyt dobrą. Opiekowała się malcem i starała sie wychowywać go jak swojego. Zgodziła sie poręczyć za Jamesa, gdy ten został przyłapany na kradzieży ciastek z pańskiego stołu. Miał wtedy sześć lat, ale tutaj gniew panicza nie oszczędzał nikogo. Na polu wzajemnych kontaktów pan - sługa nie mogło być żadnych niedomówień. Każdy miał znać swoje miejsce w szeregu i basta.
Kucharka w końcu oderwała się od swojej pracy i powitała chłopaka:
- O to znowu ty - odrzekła z uśmiechem i podała Jamesowi talerz z chlebem i mięsem z wczorajszej kolacji, a do tego kubek mleka. James nie mógł narzekać.
- Dziękuję – odrzekł z zadowoleniem i bez dalszych upszejmości wziął się do zajadania.
- Bill chciał się z tobą wczoraj widzieć.
- Bill? – Popił mlekiem i przełknął kęs baraniny . – Nie wiesz czego chciał?
- Nie mam pojęcia, może ty mi powiesz? – Janet patrzyła teraz lekko podejrzliwie na swojego podopiecznego.
- Nic nie zrobiłem, przysięgam – odparł żywo, wytrzeszczając oczy na kucharkę.
Niespecjalnie pożądany interesant był wspomnianą wcześniej postacią ze strażnicy na wzgórzu. Miał może ze czterdzieści kilka lat, ale wyglądał dużo starzej przez siwe włosy, zwisające bezładnie na plecy. Chłopi czasem zamieniali z nim słowo, schodząc z pola i przekazując najnowsze wieści. Tak naprawdę nikt nie wiedział skąd przybył. Rozmawiając z nim, miało się wrażenie, że mówi tylko to, co chce powiedzieć – nic więcej i nic mniej, po prostu. Mimo to ludzie w wiosce po kilku głębszych byli w stanie opowiedzieć cały jego rodowód, sięgając nawet do przodków błękitnej krwi. Na temat Billa zaczęto opowiadać przeróżne historie i tak narodziła się wioskowa legenda o człowieku, który strzeże ich posiadłości od wieków i nigdy nie schodzi z posterunku. Były to oczywiście wierutne kłamstwa, bo miał swoją chatę na skraju lasu zaraz za wzgórzem. Jedynie noce spędzał w ciasnej strażnicy, i wypatrywał... No właśnie, tylko czego? O tym też nie chciał mówić, ale w końcu przyzwyczajono sie do jego towarzystwa i nie pytano więcej.
- Mówił przynajmniej gdzie mamy sie spotkać?
- Spytaj Woodsa, to on mi o tym powiedział więc powinien wiedzieć. Pewnie jak zwykle jest przy tych swoich pszczołach z tyłu domu.
Chłopak dokończył śniadanie, zwlekł się ze stołka i powędrował niechętnie za wskazówką kucharki. Poranek nadal wydawał się zimny i nieprzyjazny. Po drodze mijał głównie kobiety, które uwijały się jak w ukropie, żeby wykonać swoją poranną pracę i zaraz potem wyekwipować mężów, przed wyjściem w pole. Znał prawie wszystkich z posesji. W tym momencie jego uwagę przykuła dziewczynka, mniej więcej dwunastoletnia , która oporządzała właśnie kurę, siedząc na klepisku. Widział ją pierwszy raz w życiu i gdy już miał udać się w jej stronę, drogę zagrodził mu potężny mężczyzna, niosący na swoich barkach bal słomy. To był Tronan i wbrew pozorom był człowiekiem bardzo otwartym i nieskorym do bitki, chociaż tutaj okazji do niej nie brakowało.
- Jak żyjesz mały? – Olbrzym mówił tak do wszystkich, co niektórym bardzo nie odpowiadało. – U Janet wszystko w porządku?
- Oczywiście, w jak najlepszym – odrzekł z przebiegłym uśmiechem James. Od dawna było wiadomo, że Tronan zalecał się do jego opiekunki.
- Jak ją spotkasz to powiedz, że mam dla niej propozycję nie do odrzucenia. – W tym momencie na twarzy mężczyzny dało się dojrzeć wstydliwy rumieniec.
- No, no tylko uważaj, bo Janet jest ostatnio bardzo wybredna w dobieraniu towarzystwa – zaczął się droczyć chłopak.
Olbrzym zmierzył go wzrokiem od stóp aż do samej głowy, z przesadną poniekąd uwagą, i odpowiedział na zaczepkę:
- Tak? To mówisz, że kiedy się od niej wyprowadzasz? – Jego twarz, dotąd bez wyrazu, ozdobił teraz szeroki uśmiech. Wyraźnie zadowolony ze swojej riposty dodał po chwili:
- Ponoć ten stary dziwak ze wzgórza chciał się z tobą widzieć. Uważaj na niego, bo słyszałem, że szuka zastępcy na strażnicy na kolejną noc.
Parobek nie dawał sie tymi uwagami wyprowadzić z równowagi i nie pozostawał dłóżnym:
- Tak, też coś słyszałem. Mówił, że tą noc chce spędzić z Janet.
Stojący w pobliżu mężczyźni, słysząc wymianę zdań ryknęli głośnym śmiechem. Życie na wsi nie było takie złe, pod warunkiem, że ludzi nie przestawał opuszczać dobry humor. Tronan nigdy nie miał nic przeciwko, właściwie to często rozmawiali w ten sposób. Teraz nawet on się śmiał.
- Widzę, że już się nie dajesz mały.
- Uczę się od najlepszych – odparł bez chwili namysłu James.
Droga do uli ciągnęła się przez łąkę na tyłach posiadłości. Można tam było dotrzeć jedynie brnąc po kolana w trawie i wysokich zaroślach. Tutaj dbano jedynie o ogród warzywny i pola uprawne. Stan nieużytków niewielu interesował, nawet właściciel nie zawracał sobie tym głowy i nie wymagał częstego koszenia. Prawdą było to, że tak naprawdę, nikt tamtędy nie chodził, oczywiście oprócz Woods’a. Ten stary łysy piernik miał ze czterdzieści lat i był jednym z najbardziej wrednych osób jakie James miał okazję poznać. Jedynymi, za którymi przepadał Woods były pszczoły, bo, jak zwykł mawiać, „ludzie to świnie, a pszczoły to po prostu pszczoły i już”.
W oddali dawało się dostrzec kwadratowe kształty uli i lśniącą w słońcu czaszkę pszczelarza, która krzątała się gdzieś pomiędzy nimi. W pobliżu nie było żywej duszy poza nimi dwoma no i oczywiście pszczołami. Pokonując jeszcze około stu metrów, James wreszcie dowlókł się do pierwszego ula, przy którym, jak można było się spodziewać, natychmiast pojawił się Woods z miną, sugerującą kto tu rządzi:
- Tylko mi tu nie krzycz, wystraszysz je – przestrzegł na wstępie. Po chwili znów zwrócił na James’a swoje rozbiegane oczy i dodał – A tak w ogóle co tu robisz? Nie masz co robić? Zaraz znajdę ci coś i nie będziesz narzekał na brak pracy, zapewniam. – W parobku już się gotowało, ale powstrzymywał się, bo w sumie byli tu sam na sam.
- Posłuchaj, słyszałem, że ten stary ze wzgórza chce się ze mną widzieć i podobno ty coś o tym wiesz – zasugerował z przekąsem.
- Może wiem, a może nie. Zależy jak leży, o co konkretnie pytasz? – nadal droczył się Woods, jakby z braku lepszych rozrywek. Nie lubił ludzi, ale tak naprawdę to ludzie nie lubili jego i nie trudno było się dowiedzieć dlaczego.
James nie dawał się wyprowadzić z równowagi:
- Powiedz mi po prostu gdzie i kiedy mam do niego iść i już mnie nie ma.
- Dobra, i tak nie miałem zamiaru marnować na ciebie zbyt wiele mojego cennego czasu. – W jego głosie znów dało się słyszeć złośliwość. – Skoro tak bardzo ci zależy to ci powiem. Otóż starego możesz spotkać codziennie w nocy na tym dużym nasypie ziemi niedaleko. – Grymas cynizmu nie schodził mu z twarzy. - Wiesz gdzie czy mam ci narysować mapę?
James bez słowa odwrócił się i pomaszerował z zaciśniętymi pięściami przez morze trawy w kierunku zabudowań. Jeszcze piętnaście minut temu wierzył, że ten dzień skończy się pozytywnie, ale pszczelarz bardzo skutecznie wyprowadził go z tego przekonania. Gdyby w tej chwili się odwrócił, zapewne zobaczyłby Woodsa z szerokim uśmiechem, przechadzającego się pomiędzy swoimi ulami.
Chłopak swego czasu miał kilka filozofii życia, z których zostało mu jedynie kilka. Jedną z nich było głębokie przekonanie, że w ciągu jednego dnia człowieka spotyka tyle samo dobrych, ile złych rzeczy. Ile w tym było prawdy? Całkiem sporo wbrew pozorom. Druga i ostatnia brzmiała – co cię nie zabije to wmocni. Głównie pochodziły z ust upitych chłopów, którzy po kilku łykach okowity, czyli popularnej „wody życia”, zwykli krzyczeć na całe gardło te i inne, tyle że bardziej naszpikowane przekleństwami treści.
Gdy dotarł na dziedziniec, nie znalazł tam już tylu ludzi co przedtem. Chłopi wyszli zapewne w pole, a większość kobiet zniknęło we wnętrzach niewielkich izb. Dziewczynka, którą widział rano, również gdzieś zniknęła. Została po niej jedynie kupka pierzu, która była coraz bardziej rozwiewana przez wiatr. Pióra piętrzyły się na suchej ziemi w nieładzie i na kamienistej drodze było ich więcej z każdym powiewem.
James postanowił, że pójdzie teraz do Billa – tak, właśnie teraz, póki się nie rozmyślił i nadal o tym pamięta, ale akurat o swoją pamięć się nie martwił. W końcu niecodziennie chce z nim rozmawiać ktoś, o kim opowiada się legendy. Jak pomyślał, tak też zrobił.
Szybkim marszem pokonał odległość, dzielącą go od wzgórza, i skarpę. Zajęło mu to jakieś dwadzieścia minut. Gdy dotarł do strażnicy, rozejrzał się wokół. Otaczała go niezmierzona przestrzeń, którą ograniczał jedynie horyzont, za którym mogło kryć się właściwie wszystko. Wielka równina sprzyjała uprawom i teraz James zobaczył to w całej okazałości. Małe sylwetkipracujących w oddali, zdawały się być jedynie kroplami w morzu tego świata. Pierwszy raz James widział taki widok. Niebo było bardziej niebieskie niż zwykle, trawa bardziej zielona, a samopoczucie nastolatka poprawiało się z każdą sekundą, spędzoną w tym magicznym miejscu. Najchętniej w ogóle by się stąd nie ruszał, ale wciąż pamiętał, co ma jeszcze do zrobienia. Niechętnie zszedł z góry wprost w kierunku, gdzie, jak mu się zdawało, powinna stać chata strażnika. Po kilkuset krokach doszedł w końcu na miejsce.

Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Łowcy prawdy cz.1 - przez Khorinis - 05-06-2013, 19:18
RE: na razie bez tytułu - przez Lisek - 06-06-2013, 14:06
RE: The Truehunters - przez Khorinis - 09-06-2013, 12:06
RE: The Truehunters - przez Hanzo - 18-06-2013, 19:50
RE: The Truehunters - przez Khorinis - 25-06-2013, 20:20
RE: The Truehunters - przez księżniczka - 07-07-2013, 12:55
RE: Łowcy prawdy cz.1 - przez Khorinis - 10-07-2013, 17:52

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości