09-01-2021, 13:01
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 09-01-2021, 19:52 przez Bruno Schwarz.)
Ciekawskie słoneczko zaglądało do salonu inżynierostwa Andrusiewiczów przez grube, płócienne story, zasunięte z uwagi na migrenowe stany inżynierowej. Jego złocisty promień przecinał pokój na dwie równe części, zatrzymując się na stoliku kawowym, na którym inżynierowa, Maria Teresa Andrusiewicz z domu Staszewska układała pasjansa. Jej mąż, inżynier Teodor Andrusiewicz, wielki budowniczy i działacz społeczny, szanowany obywatel, radca miejski i członek magistratu, przechadzał się wzdłuż tej świetlistej granicy z rozłożonymi rękoma jak linoskoczek i rozmyślał o sprawach niezwykłej wagi.
- Na litość boską, Teodorciu, skończ już te akrobacje, bo nijak nie idzie się skupić! - jęknęła inżynierowa, nie odrywając wzroku od kart.
- Na litość boską, Teodorciu, skończ już te akrobacje, bo nijak nie idzie się skupić! - jęknęła inżynierowa, nie odrywając wzroku od kart.
- Ależ Duszko, nie gorączkuj się tak! Wszystko się w końcu ułoży - powiedział uspokajająco inżynier, po czym dał susa na pikowany szezlong, zrzucając w locie laczki, z których jeden wylądował na stoliku, tuż przed nosem inżynierowej.
Tego już było za wiele. Inżynierowa chwyciła skórzanego laczka i rzuciła się z nim na małżonka, celem przetrzepania mu bonżurki gdzieś w okolicach kości ogonowej. W tym momencie rozwarły się z hukiem oba skrzydła drzwi do bawialni i stanęła w nich córeczka inżynierostwa, Anulka Andrusiewiczówna. Dziewczę o anielskiej wprost urodzie, wzorowa uczennica szóstej klasy szkoły żeńskiej i oczko w głowie Teodora Andrusiewicza. - Papciu, Mamciu, przestańcie! - Wrzasnęła Anulka i tupnęła bosą nóżką. Następnie podbiegła do kredensu, wzięła pierwszą z brzegu karafkę i wylała całą zawartość na rozpalone głowy kotłujących się na szezlongu rodziców.
- Anulka, do jasnej Anielki, pax hominibus bonae voluntatis! - rozkazała matka.
- Burbon - dodał ojciec, głośno przy tym mlaskając.
Kiedy w drzwiach pojawiła się służąca Aldona, rodzina Andrusiewiczów znieruchomiała zawstydzona, jak dzieci złapane na kradzieży marcepanowych kartofelków z domowej spiżarki.