Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
3. Profesor Dzik. Matka
#1
 (poprzednia część: https://www.via-appia.pl/forum/Thread-2-...ije-w-dach  )

   W czwartej klasie technikum byłem już "starszakiem". Na jednej z dużych przerw siedzieliśmy grupką na korytarzu, niedaleko pokoju nauczycielskiego. Wyszedł z niego wicedyrektor Kozłowski. Nawet gdybyśmy go nie spostrzegli, echo daleko roznosiło stukot jego podkutych butów na kamiennej posadzce. Uśmiechnęliśmy się pod nosem: "Uwaga, podnosić tyłki i wyprost! Ułan idzie".
    Wicedyrektor przezwisko miał właściwe – często przychodził do szkoły w ułańskich, zielonych bryczesach i w czarnych butach ze sztylpami do jazdy konnej. Brakowało tylko ostróg i szpicruty oraz oczywiście konia. Mógłby wtedy, jak przed wojną generał Wieniawa-Długoszowski do restauracji, wjeżdżać do szkoły na wierzchowcu.
    Podnieśliśmy się.
    – Dzień dobry, panie dyrektorze.
    – Dzień dobry, chłopcy.
    Ułan poszedł dalej; usiedliśmy z powrotem. W tym samym momencie z drugiej strony nadeszła starsza kobieta, z wyglądu wiejska babuleńka. Nie była w latach aż tak wiekowa, ale widocznie ciężka, fizyczna praca na gospodarce postarzyła ją o dobre dwadzieścia jesieni. Rozglądała się niepewnie po szerokim holu, pełnym hałaśliwej, rozbrykanej młodzieży. Kiedy dojrzała wicedyrektora, ucieszyła się wyraźnie i, nad podziw żwawo, podeszła do niego.
    – Przepraszam pana profesora...
    – Jestem wicedyrektorem szkoły, nazywam się Kozłowski. – Ułan przystanął. – Słucham panią.
    – O, jak to dobrze – ucieszyła się babuleńka, składając ręce jak do modlitwy. – Szukam profesora Dzika, bo mnie wezwał na dzisiaj do szkoły. Widocznie mój syn, huncwot jeden, znów coś narozrabiał.
    – Proszę pani, profesor nazywa się Szmelter i jest akurat w pokoju nauczycielskim. Proszę zapukać w tamte drzwi.
    – Ale ja chciałam rozmawiać z profesorem Dzikiem – zdziwiła się matka.
    – Przecież pani mówię... eech. Niech pani zapuka do drzwi pokoju nauczycielskiego.
    Uśmiechnęliśmy się, słysząc ich rozmowę i widząc machnięcie ręką zrezygnowanego Ułana. Widocznie nie pierwszy raz wezwany rodzic pytał go o „profesora Dzika”. Zdziwieni nie byliśmy. Sami przecież dopiero po dłuższym czasie dowiedzieliśmy się, że to nie jego prawdziwe nazwisko, mimo że mieliśmy z nim styczność od pierwszego dnia naszego pobytu w technikum. Na szczęście przez dwa lata zajęć z „przysposobienia obronnego” nie był w naszej klasie wychowawcą, więc nasi rodzice nie musieli szukać „profesora Dzika”.
    Matka niesfornej latorośli podziękowała, podeszła do wskazanego pokoju i zapukała w drzwi. Była tak zaaferowana wezwaniem „do pana profesora”, że nawet nie zauważyła, iż nagle wokół niej zebrał się wianuszek wyrośniętej młodzieży. Takiej okazji nikt z uczniów, którzy byli w pobliżu, nie chciał przepuścić.  Nasza grupka również – niby to rozmawialiśmy ze sobą, niby staliśmy dwa metry od pokoju nauczycielskiego, niby przechodziliśmy akurat, niezainteresowani niczym poza samym sobą... ale tak mogło wyglądać tylko dla niewtajemniczonego obserwatora. Wszyscy czekaliśmy z niecierpliwością na spodziewany, dalszy rozwój sytuacji.
    Drzwi od pokoju otworzyły się i wyszedł, jak na zawołanie, profesor, znany nam starszakom już pod prawdziwym nazwiskiem Szmelter. Spojrzał na kobiecinę i zadudnił:
    – Słucham panią.
    – Przepraszam pana profesora. Szukam profesora Dzika. Jestem matką ucznia...
    – Ale ja nie nazywam się Dzik, tylko Szmelter.
    – A mógłby pan poprosić profesora Dzika? On mnie wezwał. Pewnie mój syn znowu coś narozra...
    – Mówię pani, że nie nazywam się Dzik! – Szmelter podniósł głos o ton wyżej.
    – No toć słyszę. – Matka machnęła ręką, zniecierpliwiona. – Nie jestem głucha. Chciałabym rozmawiać z profesorem Dzikiem.
    – Ile razy mam mówić, że nie nazywam się Dzik, tylko Szmelter! – Profesor próbował jeszcze zachować spokój, ale wyraźnie wewnątrz już się gotował. Nie podobał mu się też pobliski obwarzanek uczniów. Zerkał krzywo w naszą stronę, ale nie znalazł pretekstu aby przepędzić młodzieńców.  Nikt z nich nie okazywał najmniejszego zainteresowania przebiegiem jego rozmowy z matką, wszyscy byli zajęci własnymi sprawami. Mieliśmy swoje tematy do obgadania, cóż nas mogła obchodzić jakaś rozmowa profesora i obcej kobiety. Całkowicie tę parę ignorowaliśmy, nawet nie patrzyliśmy w ich kierunku. Tylko wyjątkowo spostrzegawczy obserwator mógłby zauważyć, że na wielu twarzach uczniów drgały lekko mięśnie ust i policzków, ledwie powstrzymywane wielką siłą woli.
    Mamusia, mimo że wyglądała i prawdopodobnie była wiejską kobieciną, nie przelękła się podniesionego głosu groźnego profesora. Też podniosła głos:
    – Wiem już, wiem, jak pan się nazywa! Ja chcę rozmawiać z profesorem Dzikiem, a nie z panem! Niech pan poprosi wreszcie profesora Dzika.
    – Ostatni raz powtarzam, że nazywam się Szmelter!
    – Dyć mówiłam, że słyszę. Zawoła pan profesora Dzika?  Jest w pokoju, czy go nie ma?
    – Przecież jestem! I nazywam się... – Poczerwieniał na twarzy, wzburzony podniósł ręce do góry i potrząsnął nimi.
    – Ło Jezu! Co teraz za niekumate profesory som! – Babuleńka nie była dłużna. Podparła się rękoma pod boki i podniosła jeszcze bardziej głos – Ja nie chcę z panem rozmawiać, tylko z profesorem Dzikiem. – Trzasnęła obcasem buta w kamienną posadzkę, aż echo się rozniosło. – Z profesorem Dzikiem!
    Tego było za wiele dla niego. Wrzasnął: – Już nawet rodzice mnie przezywają, żadnego poszanowania dla nauczyciela! – Odwrócił się na pięcie, prawie wbiegł do pokoju i zatrzasnął kobiecinie drzwi przed nosem.
    Zachowanie rozmówcy lekko ją zszokowało. Nie dość, że nie wiadomo czemu uparł się i nie chciał poprosić profesora Dzika, to jeszcze na końcu tak grubiańsko się zachował! I to taki kształcony profesor! To co, że ona jest ze wsi. Pańskie czasy skończyły się. Tak nie wolno, i już!
    Krztusiliśmy się ze śmiechu, ale i żal nam się jej zrobiło. Stała chwilę zdezorientowana, ale nie straciła rezonu. Mruczała pod nosem: – Nic nie rozumiem. Co tutaj za nauczyciele uczą. Dlaczego nie chciał zawołać profesora Dzika? – Spojrzała w naszą stronę i zapytała się: – Chłopcy, gdzie jest dyrektor szkoły?
    Naprawdę była rezolutną kobieciną. Nie dawała się zbyć tak łatwo. Jechała pewnie szmat drogi na wezwanie „profesora Dzika” i będzie go szukała do skutku, wszystkimi sposobami.
    W tym momencie zabrzmiał dzwonek szkolny na lekcję. Szybko rzuciłem:
    – Proszę pani, Dzik to przezwisko szkolne. Naprawdę nazywa się profesor Szmelter. To właśnie ten nauczyciel, z którym pani rozmawiała.
    – To nie mógł mi tego powiedzieć?! – Kobietę prawie zatkało z wrażenia.
    – Mówił pani, tylko nie mogliście się zrozumieć. Niech pani jeszcze raz zapuka i poprosi profesora Szmeltera.
    – Dziękuję. A memu synowi... Niech no tylko wróci do domu!
    – To pewnie nie wina syna, proszę pani. Jest z pierwszego roku? To pewnie zna profesora tylko po ksywce. My też wtedy nie znaliśmy prawdziwego nazwiska.  Muszę już iść na lekcję. Proszę zapukać.
    – Do widzenia. Dobrzy z was chłopcy. Jeszcze raz dziękuję.
    – Do widzenia pani. Życzymy zdrowia.
Korciło nas wielce jeszcze zostać i zobaczyć, jak Dzik ponownie przywita matkę, kiedy już prawidłowo wymówi jego nazwisko – będzie chciała rozmawiać z profesorem Szmelterem. Niestety siła wyższa, a dokładniej rozpoczynająca się lekcja, zmusiła nas do opuszczenia miejsc na widowni „teatru groteski”.  Najważniejsze i tak oglądnęliśmy. To było prawdziwe qui pro quo.
Odpowiedz
#2
Pewnie, że nie mogę nikomu zabronić podkuwania butów na posadzce. A już na szkolnej w szczególności.
Lepsze zydel, albo inna wersja zdania.
N.p

Stukot butów o posadzkę / najewniej o lastryko/
Odpowiedz
#3
Grain, cytuję: "stukot jego podkutych butów na kamiennej posadzce". Jest wg mnie dobrze, akulturacja.
Twoja sugestia też jest właściwa, ale zdanie by wtedy brzmiało: "stukot jego podkutych butów, uderzających o kamienną posadzkę".
Odpowiedz
#4
Opowiadanie o problemach spowodowanych niewyraźnym wyjaśnianiem informacji. Smile Można długo filozofować o rzeczach z tejże beczki, pozornie bardzo różnych...
Odpowiedz
#5
Dima, po co dokładać filozofię do wszystkiego? Wystarczy się uśmiechnąć Wink
Odpowiedz
#6
No, oczywiście, uśmiechnąłem się. Smile
Odpowiedz
#7
(20-04-2019, 13:17)D.M. napisał(a): No, oczywiście, uśmiechnąłem się. Smile

... i tak trzymaj, Dima., Wiosna, wszystko odżywa, świat piękniejszy Smile
Odpowiedz
#8
Brzmi jak dobry fragment, wprawka do jakiejś ciekawej komedii omyłek, fabuły obyczajowej, lub jeszcze innej. Czyta się lekko.

Cytat:W tym momencie zabrzmiał dzwonek szkolny na lekcję.
Wiadomo, a jaki inny skoro mowa o sytuacji szkolnej?
I trochę za dużo "podnoszenia głosu". apewne i tu znalazłyby się określenia bliskoznaczne.
Odpowiedz
#9
(11-05-2019, 22:34)Kotkovsky napisał(a): Brzmi jak dobry fragment, wprawka do jakiejś ciekawej komedii omyłek, fabuły obyczajowej, lub jeszcze innej. Czyta się lekko.

Cytat:W tym momencie zabrzmiał dzwonek szkolny na lekcję.
Wiadomo, a jaki inny skoro mowa o sytuacji szkolnej?
I trochę za dużo "podnoszenia głosu". apewne i tu znalazłyby się określenia bliskoznaczne.

Profesor Dzik to była cała beczka komedii omyłek. 
Dobrze, że lekko się czytało.

Tak, "szkolny" tu już był niepotrzebny.
Dzięki i pzdr.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości