20-11-2016, 20:37
Usłyszałem lekki syk, a po chwili nic...
Obudziłem się w swoim łożu. Nade mną stała dziewczyna.
– Wróciłeś. Długo to trwało.
– Co się stało?
– Nie wiesz? Przecież to twoja wina, dlaczego chciałeś zobaczyć, jak i kiedy wchodzę do pokoju? Przecież znasz zasadę – wejdziesz tylko ze mną i tylko wtedy, kiedy ja chcę. Oj, nieładnie, nieładnie.
Zrobiło mi się głupio. Miała rację. Zawiodłem jej zaufanie.
– Wszyscy byli na ciebie wściekli za ten potop. Usiłowali porozmawiać, ale się zabarykadowałeś. Więc spróbowali wejść, nie wpuszczałeś ich, czym się zdenerwowali. Dopiero, jak wysadzili w powietrze pół hotelu i zobaczyli cię, leżącego bez życia wśród gruzów z nadpaloną brodą, to im przeszło. Pomogli mi przytaszczyć ciebie tutaj.
– A gdzie jest moja fajka?
– Jest, nie martw się. Tytoń też jest, tylko nie masz, ani zapalniczki, ani zapałek.
– To jak ja będę teraz palił?
– To kara, na którą zasłużyłeś.
Właściwie to nie jest takie głupie – być nieprzytomnym, wtedy zawsze mnie tu przyniosą – pomyślałem.
– Tylko nie licz na to, że będę stale wnosiła twoje zwłoki.
Czyżby czytała w moich myślach? Nie jest dobrze.
Tak chciałbym zobaczyć ciebie w świetle taką, jaką cię stworzono – pomyślałem. Niestety nie poskutkowało. A może i dobrze.
– Kąpiel jest przygotowana, drałuj się umyć. Wyglądasz, jak pożal się boże.
– A nie umyjesz mi plecków?
– Nie.
Dawno nie była taka stanowcza. Rzeczywiście musiałem ją zdenerwować.
Wpakowałem się do wanny. Liczyłem na chwilę spokoju, ale gdzie tam, marzenia ściętej głowy. Zza ściany dochodziły odgłosy do złudzenia przypominające ubijanie kotletów schabowych. Skąd Loca wytrzasnęła schabowego?
Po chwili usłyszałem.
– Teraz na brzuszek.
To nie było rozbijanie schabowego. To Borse masował Locę.
Takiemu to zawsze jest dobrze.
Nagle z głośników rozległ się komunikat.
Panie zapraszają panów do sali balowej
– Pospiesz się – usłyszałem.
Koniec kąpieli, wyskoczyłem z wanny, szybko się ubrałem. Dziewczyna już czekała wystrojona w seksowne mini, z dużym dekoltem. We włosach miała wpiętą różę.
Zjechaliśmy do sali. Byli już wszyscy.
Nie zauważyłem żadnych stolików. W jednym rogu znajdowało się podium dla tancerzy, w drugim takie samo, ale z zamocowaną rurą na środku. Ta scena bardziej nam odpowiadała. Podest wyłożono zieloną tkaniną przypominającą trawę. Na lekkim podwyższeniu stała szklanka z drinkiem, obok zapalona świeca, popielniczka i paczka papierosów. Z głośników dobiegała nastrojowa muzyka.
Wokół podium zebrał się tłum gapiów. Pierwsze skrzypce grał Toredot, na kontrabasie Ssikr, puzon dzierżył Bełku, a w klawisze uderzał Artqu.
Z nadzieją oczekiwaliśmy na pierwszy występ.
Tymczasem na drugiej scenie już się rozpoczął. Czterech panów w rytm muzyki disco-rykowisko zaczęło taniec. Był to zgrany zespół, profesjonaliści pełną gębą. Przewodził im Centvin. Wśród tancerzy dojrzałem Riska i Szormy. Kim był czwarty? Nie widziałem.
Już po kilku taktach większość pań zgromadziła się przy tej scenie. Tancerze rozkręcali się coraz bardziej, a panie dodawały im otuchy, piszcząc i klaszcząc w dłonie. Panowie zdegustowani odeszli do drugiej sceny. A tancerze już zrzucili jedwabne rękawiczki, długo wymachując nimi nad głowami zniecierpliwionych kobiet.
– Koszulki! Koszulki! – krzyczały.
Nie dali się długo prosić. Zrzucili z siebie koszulki.
– Spodnie, spodnie!
Jednym, jakże doskonale wyćwiczonym ruchem spadły spodenki
– Dalej, dalej – zachęcały niesamowicie podniecone.
Lecz oni wyraźnie zwlekali, drażnili je. Czyżby zabrakło im odwagi?
Nie, przed szereg wystąpił ten czwarty, który do tej pory raczej się ukrywał w cieniu.
Powoli, to zdejmując, to podciągając, doprowadzał do furii kobiety. W końcu się zdecydował. Zrobił to. Sala zamarła, a po chwili wybuchła. Światło przygasło.
Tymczasem na druga scenę weszła Thilil. Ubrana była w długą koszulkę z napisem „ósmy marca”. Na nogach czarne pończoszki w delikatny deseń. Spod koszulki wystawały czerwone podwiązki. Buty na wysokim obcasie, mierzącym, co najmniej piętnaście centymetrów. Tłum facetów napierał na orkiestrę, która stanowiła żywą tarczę. Zwolna traciliśmy dobre miejsce.
Tancerka przystąpiła do pokazu. Jej ruchy wzbudzały powszechny zachwyt. Dysponowała silnym uchwytem. Z łatwością kocicy wspinała się na rurę, by zaraz z pełnym wdziękiem zjechać po niej na trawę. Szpagat, szpagat przy rurze, ciało, jak u węża.
Teraz zrozumiałem Adama – nikt nie był w stanie się jej oprzeć. Może to Ewa nie oparła się wężowi, ale nie wnikajmy w szczegóły.
Pierwszy fałszywy akord – to Toredot upuścił smyk. Thilil spojrzała na niego, uroczo marszcząc brwi. Nie wybiło jej to jednak z rytmu. Delikatnie uniosła koszulkę, powoli opuszczała podwiązkę. Napięcie rosło. I już, rzuciła w tłum. Chwilowe zamieszanie, a ona trzyma drugą. Tym razem rzuciła zbyt słabo, spadła na głowę Bełku, wpadła jak do kubła.
Teraz buciki. Najpierw prawy, potem lewy. Pończoszki podgrzały atmosferę, zrobiło się gorąco, niektórzy zdjęli koszule.
Nie rzuciła nimi, lecz przywiązała do rury, co ostudziło z lekka rozpalone ciała widzów.
I wreszcie koszulka. Chwyciła dwoma palcami, unosiła, tańcząc dookoła rury. Odsłoniła czarne majteczki, sportowe, brzuszek i staniczek – także o sportowym kroju, 75 C, a może D.
Orkiestra przestała grać. Toredot usiłował dostać się na scenę, lecz kontrabasista zastawił mu drogę.
W tym czasie Thilil odwróciła koszulkę na drugą stronę i założyła.
W świetle reflektorów błyszczał fluorescencyjny napis:
Ósmy marca przez cały rok
Pokaz dobiegł końca.
Rozpoczęła się zabawa urozmaicona licznymi konkursami.
Jak to bywa na takich balach, nie obyło się bez licytacji gadżetów.
Pończoszki Thilil nabył Toredot.
Największy dochód przyniosły slipki czwartego tancerza. Po długiej i zażartej walce kupiła je Loca.
Licytację na pocałunek z Rodo wygrał Liean.
Atrakcjom nie było końca.
– Chodź, zobaczymy walkę w kisielu – zachęciła mnie dziewczyna.
Na boku sali ustawiono ring o wymiarach trzy na trzy metry. W narożnikach zasiadły trenerki: Tasmar i Chijo. W ringu rozgrzewały się zawodniczki, nie to byli jednak zawodnicy. Torak ze stajni Tasmar oraz Reazu broniący barw Chijo. Przygotowania do walki trwały dobrych kilka minut, natomiast sama walka trwała trzy sekundy.
Reazu ryknął, a Torak dał dyla. Doszło do awantury pomiędzy zespołami trenerskimi.
Wycofaliśmy się. Znaleźliśmy kącik, w którym stało kilka stolików. Panował tu romantyczny nastrój. Przy jednym siedziała Thilil i piła drinka. Przed nią klęczał Toredot i masował jej stopki. Obok stał odkurzacz, wiadro na śmieci, mop.
Usiedliśmy obok Rody i Bełku, który tłumaczył się z faktu posiadania czerwonej podwiązki.
– Opowiedz, co robiłeś przez te kilka dni? – zapytała dziewczyna.
Dokładnie zrelacjonowałem wydarzenia, jakie miały miejsca tuż przed potopem i cały pobyt na wyspie. Słuchała z zainteresowaniem. Gdy dotarłem do opowieści Leba, uśmiechnęła się i spojrzała na pierścień błyszczący na jej palcu.
– Powiedz, skąd go masz? – zapytałem.
– To jest równie długa opowieść. Ten pierścień jest w naszej rodzinie od kilkunastu pokoleń. Ja dostałam go od swojej matki. Gdy mi go wręczała, powiedziała, że kiedyś spotkam kogoś, kto będzie miał to, co zostawiła nasza prapraprababka na pewnej wyspie. Nikt jednak nie wiedział, co to ma być. Powiedziała, że na pewno rozpoznamy tę rzecz. Jej się nie udało. Tylko tyle wiem o pierścieniu.
– Niestety, skarb ukryty w skrzyni zamienił się w proch. Nie udało nam się odczytać, co było zapisane na kartkach, czy to napisała dziewczyna, czy może kapitan.
– Zbliża się północ, a ja muszę jeszcze pobiec w jedno miejsce. Do zobaczenia.
Uciekła mi, pobiegłem za nią do klatki schodowej. Tuż przed drzwiami zderzyłem się z Siro.
– Gdzie tak pędzisz, uważaj trochę, bo mnie staranujesz.
– Nie widziałaś dziewczyny z pierścieniem?
– Przed chwilą mnie minęła, gdzieś się spieszyła, pędziła jak wiatr. Nie dogonisz jej.
Zrezygnowany wróciłem na salę. Wybiła północ.
Obudziłem się w swoim łożu. Nade mną stała dziewczyna.
– Wróciłeś. Długo to trwało.
– Co się stało?
– Nie wiesz? Przecież to twoja wina, dlaczego chciałeś zobaczyć, jak i kiedy wchodzę do pokoju? Przecież znasz zasadę – wejdziesz tylko ze mną i tylko wtedy, kiedy ja chcę. Oj, nieładnie, nieładnie.
Zrobiło mi się głupio. Miała rację. Zawiodłem jej zaufanie.
– Wszyscy byli na ciebie wściekli za ten potop. Usiłowali porozmawiać, ale się zabarykadowałeś. Więc spróbowali wejść, nie wpuszczałeś ich, czym się zdenerwowali. Dopiero, jak wysadzili w powietrze pół hotelu i zobaczyli cię, leżącego bez życia wśród gruzów z nadpaloną brodą, to im przeszło. Pomogli mi przytaszczyć ciebie tutaj.
– A gdzie jest moja fajka?
– Jest, nie martw się. Tytoń też jest, tylko nie masz, ani zapalniczki, ani zapałek.
– To jak ja będę teraz palił?
– To kara, na którą zasłużyłeś.
Właściwie to nie jest takie głupie – być nieprzytomnym, wtedy zawsze mnie tu przyniosą – pomyślałem.
– Tylko nie licz na to, że będę stale wnosiła twoje zwłoki.
Czyżby czytała w moich myślach? Nie jest dobrze.
Tak chciałbym zobaczyć ciebie w świetle taką, jaką cię stworzono – pomyślałem. Niestety nie poskutkowało. A może i dobrze.
– Kąpiel jest przygotowana, drałuj się umyć. Wyglądasz, jak pożal się boże.
– A nie umyjesz mi plecków?
– Nie.
Dawno nie była taka stanowcza. Rzeczywiście musiałem ją zdenerwować.
Wpakowałem się do wanny. Liczyłem na chwilę spokoju, ale gdzie tam, marzenia ściętej głowy. Zza ściany dochodziły odgłosy do złudzenia przypominające ubijanie kotletów schabowych. Skąd Loca wytrzasnęła schabowego?
Po chwili usłyszałem.
– Teraz na brzuszek.
To nie było rozbijanie schabowego. To Borse masował Locę.
Takiemu to zawsze jest dobrze.
Nagle z głośników rozległ się komunikat.
Panie zapraszają panów do sali balowej
– Pospiesz się – usłyszałem.
Koniec kąpieli, wyskoczyłem z wanny, szybko się ubrałem. Dziewczyna już czekała wystrojona w seksowne mini, z dużym dekoltem. We włosach miała wpiętą różę.
Zjechaliśmy do sali. Byli już wszyscy.
Nie zauważyłem żadnych stolików. W jednym rogu znajdowało się podium dla tancerzy, w drugim takie samo, ale z zamocowaną rurą na środku. Ta scena bardziej nam odpowiadała. Podest wyłożono zieloną tkaniną przypominającą trawę. Na lekkim podwyższeniu stała szklanka z drinkiem, obok zapalona świeca, popielniczka i paczka papierosów. Z głośników dobiegała nastrojowa muzyka.
Wokół podium zebrał się tłum gapiów. Pierwsze skrzypce grał Toredot, na kontrabasie Ssikr, puzon dzierżył Bełku, a w klawisze uderzał Artqu.
Z nadzieją oczekiwaliśmy na pierwszy występ.
Tymczasem na drugiej scenie już się rozpoczął. Czterech panów w rytm muzyki disco-rykowisko zaczęło taniec. Był to zgrany zespół, profesjonaliści pełną gębą. Przewodził im Centvin. Wśród tancerzy dojrzałem Riska i Szormy. Kim był czwarty? Nie widziałem.
Już po kilku taktach większość pań zgromadziła się przy tej scenie. Tancerze rozkręcali się coraz bardziej, a panie dodawały im otuchy, piszcząc i klaszcząc w dłonie. Panowie zdegustowani odeszli do drugiej sceny. A tancerze już zrzucili jedwabne rękawiczki, długo wymachując nimi nad głowami zniecierpliwionych kobiet.
– Koszulki! Koszulki! – krzyczały.
Nie dali się długo prosić. Zrzucili z siebie koszulki.
– Spodnie, spodnie!
Jednym, jakże doskonale wyćwiczonym ruchem spadły spodenki
– Dalej, dalej – zachęcały niesamowicie podniecone.
Lecz oni wyraźnie zwlekali, drażnili je. Czyżby zabrakło im odwagi?
Nie, przed szereg wystąpił ten czwarty, który do tej pory raczej się ukrywał w cieniu.
Powoli, to zdejmując, to podciągając, doprowadzał do furii kobiety. W końcu się zdecydował. Zrobił to. Sala zamarła, a po chwili wybuchła. Światło przygasło.
Tymczasem na druga scenę weszła Thilil. Ubrana była w długą koszulkę z napisem „ósmy marca”. Na nogach czarne pończoszki w delikatny deseń. Spod koszulki wystawały czerwone podwiązki. Buty na wysokim obcasie, mierzącym, co najmniej piętnaście centymetrów. Tłum facetów napierał na orkiestrę, która stanowiła żywą tarczę. Zwolna traciliśmy dobre miejsce.
Tancerka przystąpiła do pokazu. Jej ruchy wzbudzały powszechny zachwyt. Dysponowała silnym uchwytem. Z łatwością kocicy wspinała się na rurę, by zaraz z pełnym wdziękiem zjechać po niej na trawę. Szpagat, szpagat przy rurze, ciało, jak u węża.
Teraz zrozumiałem Adama – nikt nie był w stanie się jej oprzeć. Może to Ewa nie oparła się wężowi, ale nie wnikajmy w szczegóły.
Pierwszy fałszywy akord – to Toredot upuścił smyk. Thilil spojrzała na niego, uroczo marszcząc brwi. Nie wybiło jej to jednak z rytmu. Delikatnie uniosła koszulkę, powoli opuszczała podwiązkę. Napięcie rosło. I już, rzuciła w tłum. Chwilowe zamieszanie, a ona trzyma drugą. Tym razem rzuciła zbyt słabo, spadła na głowę Bełku, wpadła jak do kubła.
Teraz buciki. Najpierw prawy, potem lewy. Pończoszki podgrzały atmosferę, zrobiło się gorąco, niektórzy zdjęli koszule.
Nie rzuciła nimi, lecz przywiązała do rury, co ostudziło z lekka rozpalone ciała widzów.
I wreszcie koszulka. Chwyciła dwoma palcami, unosiła, tańcząc dookoła rury. Odsłoniła czarne majteczki, sportowe, brzuszek i staniczek – także o sportowym kroju, 75 C, a może D.
Orkiestra przestała grać. Toredot usiłował dostać się na scenę, lecz kontrabasista zastawił mu drogę.
W tym czasie Thilil odwróciła koszulkę na drugą stronę i założyła.
W świetle reflektorów błyszczał fluorescencyjny napis:
Ósmy marca przez cały rok
Pokaz dobiegł końca.
Rozpoczęła się zabawa urozmaicona licznymi konkursami.
Jak to bywa na takich balach, nie obyło się bez licytacji gadżetów.
Pończoszki Thilil nabył Toredot.
Największy dochód przyniosły slipki czwartego tancerza. Po długiej i zażartej walce kupiła je Loca.
Licytację na pocałunek z Rodo wygrał Liean.
Atrakcjom nie było końca.
– Chodź, zobaczymy walkę w kisielu – zachęciła mnie dziewczyna.
Na boku sali ustawiono ring o wymiarach trzy na trzy metry. W narożnikach zasiadły trenerki: Tasmar i Chijo. W ringu rozgrzewały się zawodniczki, nie to byli jednak zawodnicy. Torak ze stajni Tasmar oraz Reazu broniący barw Chijo. Przygotowania do walki trwały dobrych kilka minut, natomiast sama walka trwała trzy sekundy.
Reazu ryknął, a Torak dał dyla. Doszło do awantury pomiędzy zespołami trenerskimi.
Wycofaliśmy się. Znaleźliśmy kącik, w którym stało kilka stolików. Panował tu romantyczny nastrój. Przy jednym siedziała Thilil i piła drinka. Przed nią klęczał Toredot i masował jej stopki. Obok stał odkurzacz, wiadro na śmieci, mop.
Usiedliśmy obok Rody i Bełku, który tłumaczył się z faktu posiadania czerwonej podwiązki.
– Opowiedz, co robiłeś przez te kilka dni? – zapytała dziewczyna.
Dokładnie zrelacjonowałem wydarzenia, jakie miały miejsca tuż przed potopem i cały pobyt na wyspie. Słuchała z zainteresowaniem. Gdy dotarłem do opowieści Leba, uśmiechnęła się i spojrzała na pierścień błyszczący na jej palcu.
– Powiedz, skąd go masz? – zapytałem.
– To jest równie długa opowieść. Ten pierścień jest w naszej rodzinie od kilkunastu pokoleń. Ja dostałam go od swojej matki. Gdy mi go wręczała, powiedziała, że kiedyś spotkam kogoś, kto będzie miał to, co zostawiła nasza prapraprababka na pewnej wyspie. Nikt jednak nie wiedział, co to ma być. Powiedziała, że na pewno rozpoznamy tę rzecz. Jej się nie udało. Tylko tyle wiem o pierścieniu.
– Niestety, skarb ukryty w skrzyni zamienił się w proch. Nie udało nam się odczytać, co było zapisane na kartkach, czy to napisała dziewczyna, czy może kapitan.
– Zbliża się północ, a ja muszę jeszcze pobiec w jedno miejsce. Do zobaczenia.
Uciekła mi, pobiegłem za nią do klatki schodowej. Tuż przed drzwiami zderzyłem się z Siro.
– Gdzie tak pędzisz, uważaj trochę, bo mnie staranujesz.
– Nie widziałaś dziewczyny z pierścieniem?
– Przed chwilą mnie minęła, gdzieś się spieszyła, pędziła jak wiatr. Nie dogonisz jej.
Zrezygnowany wróciłem na salę. Wybiła północ.
... ludzi poznawaj według paraboli, nie hiperboli ...