28-03-2014, 01:42
Cześć, witam wszystkich po długiej przerwie. Pomyślałem sobie, że może znowu się aktywuję na via-appi, bo czemu nie. Od razu chciałbym podzielić się jednym z moich nowszych opowiadań. Oto pierwszy fragment i, jak zwykle, miłej lektury
Czas płaci, czas traci
"Chronologia - nauka o czasie i o pomiarze czasu.
Chronika - badania nad manipulacją czasem.
Wielu uważa, że wszelkie zmiany czasu pobytu, cofanie się do zdarzeń minionych i odwiedzanie tych, co dopiero nadejść mają, słowem, podróże w czasie, są jeno krotochwilą lub marzeniem. Najwięksi magowie, nawet dysponując doskonałą znajomością prajęzyka Starego Ludu, nie potrafili ułożyć żadnych działających zaklęć tyczących się tej dziedziny, znane są nawet wypadki związane z próbami eksperymentów na tym języku.
Hipotetyczna osoba podróżująca w czasie, o ile czynność ta nie wpływałaby na stan fizyczny, byłoby w wielkiej przewadze nad światem. Mogłaby manipulować zdarzeniami i z wszech miar układać je po swojej myśli i na swoją korzyść. Nie wiadomo jednak, co stałoby się z taką osobą w stosunku do swego "ja" z innego wymiaru czasowego i w ogóle jak trwały i odporny na modyfikacje zdarzeń byłby dany wymiar czasowy - mag jakiśtam."
- Chłopaki? - Młody żak Jaromir, uczący się prawideł czarodziejstwa, przerwał naukę swoim kolegom. - Kto powiedział, że ktoś podróżujący w czasie mógłby sobie robić co chce, ale nie wiadomo, jak by na tym wyszedł? Nie mam tego w notatkach...
- Nawet się tego nie ucz - odparł Myrzik. - To teoria, poza tym czegoś, co nie istnieje. Staruszek nie będzie tego ruszał. Skup się lepiej na konkretnych zaklęciach, to najważniejsze. Zwłaszcza dla ciebie z tym seplenieniem.
- A co ci tak ta teoria przeszkadza, a? - wtrącił Dzisek. - Trzeba ci było poczekać, za trzy księżyce, jak będę miał tytuł bakałarza, mógłbyś zrobić u mnie kurs z samych zaklęć.
- Bo teoria to bardziej tym od badań i wykładów potrzebne, a ja zamierzam od razu gdzieś pracować po nauce.
- Jak takiś ambitny, to najpewniej pójdziesz pracować między chłopy...
- A co masz do chłopów, a? - obruszył się Jaromir, czuły w tym punkcie. Sam pochodził z chłopstwa.
- Oj, nie strosz się już - tłumaczył się Dzisek. - Tak mi się tylko powiedziało...
Drzwi do ich pokoju otworzyły się. Jak słusznie się domyślili, przyszedł znajomy żak, Nowik.
- Koledzy, nie kiście się tu tak - rzekł zaaferowany. - Chodźcie, pojedynek dziś będzie!
- Próbujemy coś do łbów wbić przed jutrzejszym egzaminem - odburknął Dzisek. - Nie widać?
- Co wy? Trzeba było wcześniej sobie wbijać!
- Wcześniej gadałeś, że później będzie czas na naukę.
- No i był - wzruszył ramionami Nowik. - A że gapy jesteście, to was ominął. Chodźcie teraz, więcej nie wkujecie.
Trzech młodzieńców przez kilka chwil siedziało bez ruchu, kontynuując naukę i pozostawiając przybyłego w niepewności i niecierpliwości.
- A, szczać na to - rzucił księgi i notatki Jaromir. - Com miał wykuć, to wykułem.
- No, i to jest duch! - ucieszył się Nowik. - A te mole książkowe niech siedzą, pożywiają się dalej.
- Idę i ja - wstał spokojnie Myrzik. - Zaklęcia umiem, a one najważniejsze.
- Idźcie w cholerę - mruknął Dzisek. - Spokój będzie.
Kompania wypadła z pokoju, prędko zbiegli schodami wieży mieszkalnej, w której mieścił się pokój Jara i Myrzika.
- To kto się dziś będzie pojedynkował? - zapytał z zainteresowaniem Myrzik.
- Kto chce, kochanieńki! - odparł Nowik. - Dziś arena, wedle woli każdy może podjąć wygranego z poprzedniej walki. Sprawdzić się można w trzech konkurencjach: niech ci jak we wiośnie z kija dąb wyrośnie; rzuć badylem, nie tknąwszy go ni przez chwilę i oczywiście, co uwielbiają wszyscy: zaklnij dziada, bo wypada, walka z zachowaniem kilku zasad przyzwoitości. Bezpieczeństwo przede wszystkim, najważniejsze, żeby wszyscy jutro wypytywani trafili bez kontuzji na swoje izpyty.
- A, prawda, ogłaszali - potwierdził informację Myrzik. - Szkoda tylko, że taki dzień wybrali...
- Tak to już jest - rozłożył ręce Nowik. - Albo egzaminy, albo pojedynek. Tu pochwała, tam zakała...
- Ale dosyć marudzenia - znów podjął po chwili milczenia Nowik. - Zasadnicze pytanie, startujecie?
- Obaczy się... - mruknął Jaro. - Przecie chyba nic złego stać się nie może, gdyby tylko poczarować kijkiem.
- No, nie wiem - odparł Myrzik. - Jeszcze gdzie zaseplenisz, zaklęcie powiedziawszy i gotowe ci młode pędy z nosa wyrosnąć...
- Zobaczysz jeszcze - naburmuszył się Jaromir. - Nauczę się kiedy myślą samą czarować, to cię zaklnę, że przyrośniesz do ziemi.
Dotarli do majdanu, gdzie kłębił się tłum podobnych im żaków, odzianych w obcisłe pantalony i kaftany. Mało kto nosił tunikę - było już dość ciepło. Młodzi ludzie stali ustawieni w kilku grupach, otaczając, jak domyślili się trzej przyjaciele, pojedynkujących się. Plac był czymś na kształt rynku miejskiego. Nieco mniejszy, bo i miasteczko żakowskie było mniejsze, niż zwykły gród. Od grodzkiego majdanu różnił się jednak tym, że dookoła, zamiast kamienic, stały, niczym palisada, wieże, w których mieszkali żacy.
Trzej młodzieńcy podeszli do pierwszego z brzegu zgromadzenia. Spróbowali przecisnąć się przez otaczających. W środku znajdowały się dwa stoły, przy nich stało po jednym adepcie - konkurowano tutaj w przekształcaniu martwego patyka w roślinę. Pierwszy z walczących postanowił stworzyć roślinę o pniu średnicy takiej, jak długi był kawałek, który mu dano. Kijek zapuścił już korzenie w drewnianej desce stołu; zaczął przypominać kształtem karpę. Przeciwnik skupił się na nadaniu roślinie wysokości - pięła się do góry, ze stołu dorównując już niemal wzrostem swojemu stwórcy. Jej pień grubiał tylko odrobinę, wręcz niedostrzegalnie.
Pierwszy z żaków spojrzał na swój twór. Napiął się, krople potu wystąpiły mu na czoło, głowa lekko zadrżała. Jego roślina tymczasem zaczęła z trzaskiem powoli rosnąć. Adept krzyknął z wysiłkiem, prawie całkowicie zagłuszając pierdnięcie, na które wszyscy zebrani odpowiedzieli głośnym śmiechem.
- Z takimi zaawansowanymi zaklęciami nawet nie ma co się mierzyć - zaśmiał się Nowik. - Ruszajmy gdzie indziej, panowie.
- O, uciekacie? - usłyszeli niemiły głos. - Takie z was ciemniaki, że się boicie pierdzącego idioty?
Odwrócili się, zobaczyli młodzieńca z wypiętą piersią i rękami opartymi na bokach. Był to Nobiusz, chłopak z ich grupy ćwiczeniowej, dokuczający Jaromirowi ze względu na jego pochodzenie. On sam był ze starego rodu, z którego wyszło kilku wielkich magów.
- Skąd - odparował Jaro - uchodząc okazujemy klemencję słabeuszom tobie podobnym.
- Klemencję? - prychnął Nobiusz. - Chyba w ten sposób tylko, że honoru swego nie splamię konkurowaniem się ze swołoczą!
- Ty się honorem nie zasłaniaj. - Lico Jaromira pokraśniało. - Boisz się bić z takimi, bo jakby cię który pokonał, wtedy dopiero miałbyś na nim skazę!
- Zaiste, mógłbym i z tobą przegrać. Walcząc na cepy albo widły, jedyne, czym umiałbyś posługiwać się w pracy.
Aż prosi się o klątwę, pomyślał Jaro gniewnie. W głowie zaczął myśleć nad ewentualnymi czarami.
- Zdziwisz się jeszcze, jak wysoko zajdę w swojej pracy - wysapał, już wręcz bordowy na twarzy.
- Bez wątpienia, życzę ci tego - odparł Nobiusz. - A nawet umożliwię, zatrudniając w charakterze ucznia albo lokaja, przy mnie zajdziesz daleko.
Tego było Jarowi za wiele, zaatakował szydercę. Lecz nim zdążył zmaterializować jakiś wcześniej pomyślany czar, jego pięść wylądowała na twarzy Nobiusza. Uderzony upadł na plecy, napastnik dopadł do niego, siadł na piersi okrakiem. Już chciał poprawić, już zamachnął się do uderzenia wierzchem dłoni, gdy ktoś go odciągnął. Nowik i Myrzik unieśli Jaromira za ramiona, przytrzymali. Wszyscy trzej spojrzeli na Nobiusza, który leżał zszokowany, niemający jakby kontaktu z otoczeniem. Wokół zdążył już ustawić się tłum obserwatorów. Spostrzegłszy jednak, że walka skończyła się, nim jeszcze właściwie się zaczęła, powrócili do oglądania innych konkurujących.
- Pojedynek zaliczony - stwierdził spokojnie Jaromir, wciąż przytrzymywany przez kolegów. - Jeszcze tylko wypad na kufel miodu i można wracać.
Czas płaci, czas traci
"Chronologia - nauka o czasie i o pomiarze czasu.
Chronika - badania nad manipulacją czasem.
Wielu uważa, że wszelkie zmiany czasu pobytu, cofanie się do zdarzeń minionych i odwiedzanie tych, co dopiero nadejść mają, słowem, podróże w czasie, są jeno krotochwilą lub marzeniem. Najwięksi magowie, nawet dysponując doskonałą znajomością prajęzyka Starego Ludu, nie potrafili ułożyć żadnych działających zaklęć tyczących się tej dziedziny, znane są nawet wypadki związane z próbami eksperymentów na tym języku.
Hipotetyczna osoba podróżująca w czasie, o ile czynność ta nie wpływałaby na stan fizyczny, byłoby w wielkiej przewadze nad światem. Mogłaby manipulować zdarzeniami i z wszech miar układać je po swojej myśli i na swoją korzyść. Nie wiadomo jednak, co stałoby się z taką osobą w stosunku do swego "ja" z innego wymiaru czasowego i w ogóle jak trwały i odporny na modyfikacje zdarzeń byłby dany wymiar czasowy - mag jakiśtam."
- Chłopaki? - Młody żak Jaromir, uczący się prawideł czarodziejstwa, przerwał naukę swoim kolegom. - Kto powiedział, że ktoś podróżujący w czasie mógłby sobie robić co chce, ale nie wiadomo, jak by na tym wyszedł? Nie mam tego w notatkach...
- Nawet się tego nie ucz - odparł Myrzik. - To teoria, poza tym czegoś, co nie istnieje. Staruszek nie będzie tego ruszał. Skup się lepiej na konkretnych zaklęciach, to najważniejsze. Zwłaszcza dla ciebie z tym seplenieniem.
- A co ci tak ta teoria przeszkadza, a? - wtrącił Dzisek. - Trzeba ci było poczekać, za trzy księżyce, jak będę miał tytuł bakałarza, mógłbyś zrobić u mnie kurs z samych zaklęć.
- Bo teoria to bardziej tym od badań i wykładów potrzebne, a ja zamierzam od razu gdzieś pracować po nauce.
- Jak takiś ambitny, to najpewniej pójdziesz pracować między chłopy...
- A co masz do chłopów, a? - obruszył się Jaromir, czuły w tym punkcie. Sam pochodził z chłopstwa.
- Oj, nie strosz się już - tłumaczył się Dzisek. - Tak mi się tylko powiedziało...
Drzwi do ich pokoju otworzyły się. Jak słusznie się domyślili, przyszedł znajomy żak, Nowik.
- Koledzy, nie kiście się tu tak - rzekł zaaferowany. - Chodźcie, pojedynek dziś będzie!
- Próbujemy coś do łbów wbić przed jutrzejszym egzaminem - odburknął Dzisek. - Nie widać?
- Co wy? Trzeba było wcześniej sobie wbijać!
- Wcześniej gadałeś, że później będzie czas na naukę.
- No i był - wzruszył ramionami Nowik. - A że gapy jesteście, to was ominął. Chodźcie teraz, więcej nie wkujecie.
Trzech młodzieńców przez kilka chwil siedziało bez ruchu, kontynuując naukę i pozostawiając przybyłego w niepewności i niecierpliwości.
- A, szczać na to - rzucił księgi i notatki Jaromir. - Com miał wykuć, to wykułem.
- No, i to jest duch! - ucieszył się Nowik. - A te mole książkowe niech siedzą, pożywiają się dalej.
- Idę i ja - wstał spokojnie Myrzik. - Zaklęcia umiem, a one najważniejsze.
- Idźcie w cholerę - mruknął Dzisek. - Spokój będzie.
Kompania wypadła z pokoju, prędko zbiegli schodami wieży mieszkalnej, w której mieścił się pokój Jara i Myrzika.
- To kto się dziś będzie pojedynkował? - zapytał z zainteresowaniem Myrzik.
- Kto chce, kochanieńki! - odparł Nowik. - Dziś arena, wedle woli każdy może podjąć wygranego z poprzedniej walki. Sprawdzić się można w trzech konkurencjach: niech ci jak we wiośnie z kija dąb wyrośnie; rzuć badylem, nie tknąwszy go ni przez chwilę i oczywiście, co uwielbiają wszyscy: zaklnij dziada, bo wypada, walka z zachowaniem kilku zasad przyzwoitości. Bezpieczeństwo przede wszystkim, najważniejsze, żeby wszyscy jutro wypytywani trafili bez kontuzji na swoje izpyty.
- A, prawda, ogłaszali - potwierdził informację Myrzik. - Szkoda tylko, że taki dzień wybrali...
- Tak to już jest - rozłożył ręce Nowik. - Albo egzaminy, albo pojedynek. Tu pochwała, tam zakała...
- Ale dosyć marudzenia - znów podjął po chwili milczenia Nowik. - Zasadnicze pytanie, startujecie?
- Obaczy się... - mruknął Jaro. - Przecie chyba nic złego stać się nie może, gdyby tylko poczarować kijkiem.
- No, nie wiem - odparł Myrzik. - Jeszcze gdzie zaseplenisz, zaklęcie powiedziawszy i gotowe ci młode pędy z nosa wyrosnąć...
- Zobaczysz jeszcze - naburmuszył się Jaromir. - Nauczę się kiedy myślą samą czarować, to cię zaklnę, że przyrośniesz do ziemi.
Dotarli do majdanu, gdzie kłębił się tłum podobnych im żaków, odzianych w obcisłe pantalony i kaftany. Mało kto nosił tunikę - było już dość ciepło. Młodzi ludzie stali ustawieni w kilku grupach, otaczając, jak domyślili się trzej przyjaciele, pojedynkujących się. Plac był czymś na kształt rynku miejskiego. Nieco mniejszy, bo i miasteczko żakowskie było mniejsze, niż zwykły gród. Od grodzkiego majdanu różnił się jednak tym, że dookoła, zamiast kamienic, stały, niczym palisada, wieże, w których mieszkali żacy.
Trzej młodzieńcy podeszli do pierwszego z brzegu zgromadzenia. Spróbowali przecisnąć się przez otaczających. W środku znajdowały się dwa stoły, przy nich stało po jednym adepcie - konkurowano tutaj w przekształcaniu martwego patyka w roślinę. Pierwszy z walczących postanowił stworzyć roślinę o pniu średnicy takiej, jak długi był kawałek, który mu dano. Kijek zapuścił już korzenie w drewnianej desce stołu; zaczął przypominać kształtem karpę. Przeciwnik skupił się na nadaniu roślinie wysokości - pięła się do góry, ze stołu dorównując już niemal wzrostem swojemu stwórcy. Jej pień grubiał tylko odrobinę, wręcz niedostrzegalnie.
Pierwszy z żaków spojrzał na swój twór. Napiął się, krople potu wystąpiły mu na czoło, głowa lekko zadrżała. Jego roślina tymczasem zaczęła z trzaskiem powoli rosnąć. Adept krzyknął z wysiłkiem, prawie całkowicie zagłuszając pierdnięcie, na które wszyscy zebrani odpowiedzieli głośnym śmiechem.
- Z takimi zaawansowanymi zaklęciami nawet nie ma co się mierzyć - zaśmiał się Nowik. - Ruszajmy gdzie indziej, panowie.
- O, uciekacie? - usłyszeli niemiły głos. - Takie z was ciemniaki, że się boicie pierdzącego idioty?
Odwrócili się, zobaczyli młodzieńca z wypiętą piersią i rękami opartymi na bokach. Był to Nobiusz, chłopak z ich grupy ćwiczeniowej, dokuczający Jaromirowi ze względu na jego pochodzenie. On sam był ze starego rodu, z którego wyszło kilku wielkich magów.
- Skąd - odparował Jaro - uchodząc okazujemy klemencję słabeuszom tobie podobnym.
- Klemencję? - prychnął Nobiusz. - Chyba w ten sposób tylko, że honoru swego nie splamię konkurowaniem się ze swołoczą!
- Ty się honorem nie zasłaniaj. - Lico Jaromira pokraśniało. - Boisz się bić z takimi, bo jakby cię który pokonał, wtedy dopiero miałbyś na nim skazę!
- Zaiste, mógłbym i z tobą przegrać. Walcząc na cepy albo widły, jedyne, czym umiałbyś posługiwać się w pracy.
Aż prosi się o klątwę, pomyślał Jaro gniewnie. W głowie zaczął myśleć nad ewentualnymi czarami.
- Zdziwisz się jeszcze, jak wysoko zajdę w swojej pracy - wysapał, już wręcz bordowy na twarzy.
- Bez wątpienia, życzę ci tego - odparł Nobiusz. - A nawet umożliwię, zatrudniając w charakterze ucznia albo lokaja, przy mnie zajdziesz daleko.
Tego było Jarowi za wiele, zaatakował szydercę. Lecz nim zdążył zmaterializować jakiś wcześniej pomyślany czar, jego pięść wylądowała na twarzy Nobiusza. Uderzony upadł na plecy, napastnik dopadł do niego, siadł na piersi okrakiem. Już chciał poprawić, już zamachnął się do uderzenia wierzchem dłoni, gdy ktoś go odciągnął. Nowik i Myrzik unieśli Jaromira za ramiona, przytrzymali. Wszyscy trzej spojrzeli na Nobiusza, który leżał zszokowany, niemający jakby kontaktu z otoczeniem. Wokół zdążył już ustawić się tłum obserwatorów. Spostrzegłszy jednak, że walka skończyła się, nim jeszcze właściwie się zaczęła, powrócili do oglądania innych konkurujących.
- Pojedynek zaliczony - stwierdził spokojnie Jaromir, wciąż przytrzymywany przez kolegów. - Jeszcze tylko wypad na kufel miodu i można wracać.