Via Appia - Forum
Bezduszne istoty - Wersja do druku

+- Via Appia - Forum (https://www.via-appia.pl/forum)
+-- Dział: EPIKA (https://www.via-appia.pl/forum/Forum-EPIKA)
+--- Dział: Opowiadania (https://www.via-appia.pl/forum/Forum-Opowiadania)
+---- Dział: Horror (https://www.via-appia.pl/forum/Forum-Horror)
+---- Wątek: Bezduszne istoty (/Thread-Bezduszne-istoty)



Bezduszne istoty - Ahab - 05-08-2019

      Silvae Domus Aeterna
Komendant Iwan Rimski sceptycznie wpatrywał się w artykuł zatytułowany po łacinie, przy czym z wyrzutem spojrzał na człowieka, który przed nim siedział.
- Wy poeci to nie umiecie po ludzku? Zaraz musi się pan łaciną chwalić? Sam głupi nie jestem, trochę łaciny znam… Niech no pomyślę… „Wieczny spoczynek w drzewach” albo „Zielony dom spoczynku wiecznego”. Coś takiego, zgadza się? - Komendant milicji był dobrym i sprawiedliwym człowiekiem, jednakże budził strach gdy ze srogim obliczem spoglądał ostrym, skupionym wzrokiem. Przysadzista sylwetka, szerokie bary i gęsta broda nadawała mu cech rosyjskiego dziewiętnastowiecznego pisarza. Budził postrach u podwładnych i przesłuchiwanych, toteż składający zeznania obywatel czuł się bardzo nieswojo.
Poeta swym wyglądem bardziej przypominał kołchozowego skazańca, niż typowego przedstawiciela swego fachu. Krótko przystrzyżony, szczupła twarz, wielki, garbaty nos i oczy - jedyne niepasujące do wyglądu zabijaki, gdyż były łagodne i zlęknione.
- Obywatel Michał Bieskudnikow. Z zawodu fotograf, pisarz. Co pan pisze? Rozumiem, że z poezji nie da się wyżyć, ani tu ani na zachodzie?
- Towarzyszu komendancie. Poezja jest moim niewinnym hobby, że tak się wyrażę. Na zachód w delegację wyjechałem, nie tyle za przyzwoleniem, co za rozkazem. Szef kazał. Gdzieżbym chciał swój ukochany kraj opuszczać. Z zamiłowania poeta i pisarz gardzi zarobkiem. Amerykańskie dolary śmierdzą, na co mi one. Do popularnego magazynu w Stanach robiłem zdjęcia, a większość to nasze piękne krajobrazy, coby też zobaczyli jak pięknie jest u nas. A felietony to pisze, i wywiady, jakieś teksty popularnonaukowe, trzeba być rzetelnym i u źródła być, jeśli jest nawet tam…
- Tak, to zrozumiałe. Rozumiem, towarzysz patriota. I wiem co pan piszesz…
Michał w tych stalowych, srogich oczach już widział Sybirskie kołchozy, jakiś paskudny gułag, może Archangielsk? Brutalne przesłuchanie, śledztwo, paragraf, zsyłka na co najmniej 8 lat.
- Jestem pana wielbicielem. Wiersze swoją drogą, ale te piękne zdjęcia. Coś pan taki zdenerwowany? Tu ze mną jak z ojcem, a nawet lepiej, bo ja się niczego nie boję. Ani Stalina się nie bałem, ani jego psów. Nie słyszałeś obywatelu, co Chruszczow przyrzekł? To się nazywa odwilż. Postalinowska odwilż. Nie czytałeś gazet i nie słuchałeś radia. Gabinet oficjalnie potępił Stalina. To były zbrodnie.
Fotograf – poeta nie mógł uwierzyć na własne uszy. Gdy komendant donośnym głosem huczał na cały swój gabinet, ten tylko nerwowo spoglądał na drzwi, czy aby nikt tam nie stoi, a już na określenie „zbrodnie Stalina” myślał, że zemdleje. Jednak wziął się w garść i nawet miło mu się zrobiło, gdy komendant przyznał się, że zna jego twórczość. Na potwierdzenie tych słów opisywał zdjęcia które najbardziej mu się podobały, nazwy gazet w których były jego artykuły i tytuły wierszy szczególnie leżące komendantowi na duszy. Pisarz co nieco słyszał o tej odwilży, ale zajęty pracą, nie miał czasu się przekonać jak ona wygląda w praktyce.
Konwersacje przerwała sekretarka, podając obu mężczyznom kawę. Kobieta przypominała potężną, dostojną kocicę, poruszała się powolnym, choć zgrabnym krokiem. Zwróciła się do przesłuchiwanego pewnym siebie, niskim głosem.
- Proszę się wziąć w garść. Komendant Iwan to dobry i sprawiedliwy człowiek.
- Czemu taki tytuł? - Na to pytanie Bieskudnikow omal nie wylał filiżanki, ręce zaczęły mu się strasznie trząść, pot spływał po twarzy. Komendant ze zdumieniem zauważył, że artysta był zdenerwowany nie tyle jego obecnością, co samym w sobie dokumentem. Na początku strach wzbudzał w nim aparat władzy, lecz w jego oczach czaiła się groza głębsza, związana z traumatycznymi przeżyciami.
- Komendancie, najgorsze są skojarzenia. Byłem głupi nazywając tak ten dokument. To miał być artykuł do gazety, ale słusznie milicja robi. Nie pokazywać, nie nagłaśniać. Zgoliłem się na łysą pałę, bo przyjechałem z tej wsi całkiem osiwiały. Na serce muszę się leczyć, nerwicę mam. Leki biorę, leczę się jako, ale do zakładu psychiatrycznego nie pójdę. Lekarz mówił schizofrenia, paranoja. A zdjęcia to co? A ci wszyscy ludzie? Zbiorowa halucynacja? Czarno na białym tu u pana pisze. Widzę nie czytał pan jeszcze, bo zdziwiony komendant.
Iwan faktycznie nie chciał czytać skonfiskowanego artykułu przed zeznaniami. Na słowa o fotografiach, przekartkował go. Wypadły trzy czarno białe zdjęcia. Komendant osłupiał. Znów spojrzał się srogo na Michała, niby z wyrzutem typu „co to za kawały?!” a ten trząsł się jakby dostał drgawek, pot z niego kapał. Jeszcze na dobre nie zaczęło się lato, a upał dokuczał w najlepsze. Widząc jego zdenerwowanie, włożył z powrotem zdjęcia między kartki. Pisarz wyraźnie odetchnął z ulgą.
- Niech pan nie pokazuje mi ich. Nie chcę tego widzieć. Swoje już zobaczyłem, a sny do końca życia nie pozwolą mi o tym zapomnieć. - Z trwogą w głosie powiedział Michał. Trzeba dodać, że to był łkający głos człowieka bliskiego płaczu. Z początku komendanta drażnił ten dziki wyraz oczu poety, który przyprawiał go o gęsią skórkę, lecz teraz było mu go żal. Widział przed sobą wycieńczonego psychicznie człowieka, a strach w oczach i łamiący się głos źle mu się kojarzyły. Nie ponaglał Michała, pomimo palącej go ciekawości, jeszcze na dodatek podsyconej przez niezwykłe zdjęcia, które co prawda nie musiały nic udowadniać, ale nadawały złowieszczości. Iwan przysiągł sobie, że odbierze opowieść Michała, na pewno ubarwioną, przez pryzmat sceptycznego rozumowania. Gdyby tylko nie ten wzrok… Strach bijący z całej osoby pisarza. Komendant bał się, że zarazi się tą aurą niepokoju.
- Naprawdę zmarli wstają z grobów i atakują żywych? - Bieskudnikow podniósł wzrok na komendanta milicji, a ten już wiedział, że to nie będzie przyjemna opowieść.


      Trzeba oddzielić fikcję od prawdy. Zostawiam to komendantowi. Nie wiem tego ja, nie wiedzieli tego ci ludzie, a przecież żyją tam od urodzenia. Trzy biedne wiochy sąsiadujące ze sobą, a wokół dzikie lasy, pola i bagna. Obwód pskowski, Łoknia. Wspomniałem o tym mimochodem, od razu mnie tam wysłali. Obszar ten zwrócił moją uwagę z dwóch powodów. Zła sława związana z tym miejscem i fakt, że żyje tam mój przyjaciel z czasów wojska. Spotkałem się z nim i zaprzyjaźniłem na froncie. Po wojnie został komendantem tamtejszej milicji. Choć obiecałem, że go odwiedzę, zwlekałem, skończyłoby się to wspominkami i łzami, chciałem zapomnieć.
Tematy tylko w tym klimacie mogę wybierać. Byłem facetem od spraw co idą na indeks. Czułem się jak pies, co wywąchuje nieprzyjemne historie tylko po to, by rząd mógł schować je do wora „ściśle tajne”. Zwrócona na mnie uwagę gdy z Polski przywiozłem sensacyjny artykuł i zdjęcia z Miedzianki. Podupadające miasto górnicze związane z podejrzanymi radzieckimi działalnościami, a wcześniej sprawki hitlerowskie. Wydobywano Uran. Zapadające się budynki. Miasto widmo. Skonfiskowano mi piękny artykuł. Potem była tunguska, przeciętny artykuł. Jakieś anomalie na Syberii. Tajne hitlerowskie bazy w Kazachstanie, tego typu pierdoły. Podejrzany teren wiec wziąłem go sprawdzonym mi schematem. W pobliżu wojskowa strzelnica, a więc takie buty. Sprawdziłem formalnie, nieformalnie, żadnych dowodów by wojsko majstrowało. Teren zdrowy, czysta woda, nic nie wydobywano, żadnych tajnych placówek, ani huty, ani kopalni, nie ma czynników promieniotwórczych, nic nie skażone. A więc przyjemniejsza część mej pracy, czyli wiejskie legendy. Tak się zastanawiałem, czy przydzielono mnie do tej historii, żeby władze mogły sprawdzić zacofanie naszych wsi pod względem guseł i zabobonu. Władza ma typowy materialistyczny stosunek, więc wszelka ludowa ciemnota nie jest mile widziana, toteż nie wiedziałem w jakich celach posłuży mój artykuł. Zbierałem informację od ludzi bardziej uczonych, aż po szarych obywateli.
Pobliskie miasteczka były uprzedzone, mówili, że spotkam tam zacofanych prymitywów, zwykłe chamy, co to za krzywe spojrzenie w ryj walą, a gołębie to latają tam do góry nogami, bo srać nie warto. Nie zwracałem uwagi na obelgi.
Zauważyłem tendencję, miasto czy wiocha, swoich zachwalają, a sąsiadów z błotem.
I faktycznie będąc na miejscu ludzie zwykli, jedni byli życzliwi, inni chamscy, może ogólnie trochę bardziej spięci i skryci jak gdzie indziej. Ot i wszystko. Piotr, kolego z wojska wzruszył się, jego rodzina życzliwie mnie przyjęła. Co nieco się od nich dowiedziałem, także mój przyjaciel trochę mnie oprowadził po ludziach. On i jego rodzina nie przejawiała cech „zdenerwowania” jak to ja ujmuję, ani innych lęków. Dzieciaki się cieszyły, że okoliczne tereny są magiczne, nawet jeśli miały by to być diabły, a nie dobre wróżki. Wieś jednak inaczej na tą sprawę patrzała. Szczególnie starsi ludzie, bo jak się dowiedziałem klątwa w ostatnich latach jest uśpiona, ale przed wojną, to się różne rzeczy działy. Byłem u paru rodzin. Kowal w średnim wieku, parę typowo rolniczych rodzin i u starego pijaka polskiego pochodzenia, co to pędził bimber w starej stodole i zatruwał resztę wioski swoimi wyziewami. W pewnym czasie, tuż przed wojną było dużo wypadków śmiertelnych. Ludzie często umierali bez przyczyny, młodzi, starzy. Jeden człowiek spłonął w wietrzny dzień. To był samozapłon. Ktoś nagle złapał się za gardło i tak padł. Okazało się, że płuca były pełne wody. Jak to mogło spotkać tego człowieka w upalny dzień przy sianokosach? To tylko przykładowe, podobnych scen było więcej. Sprawdziłem dokumenty u koronera w pobliskim mieście, nikt nie kłamał. Ludziska zauważyli cechy wspólne, wszyscy ci ludzie mieli kontakt z pewnym przeklętym miejscem. Miał mnie tam zaprowadzić Fiodor, starszy pan pod siedemdziesiątkę, sierżant na emeryturze. To on zasiał we mnie niepokój. Jako mieszczuch o materialnych zapatrywaniach, wychowany w świecie gdzie wszystko mierzy się sceptycznym, naukowym okiem, oczywiście nie wierzyłem. Połowa to zbiegi okoliczności, a połowa wiejskie przesądy. Z tym inteligentnym, wykształconym żołnierzem było inaczej. Opowieści były złowieszcze, ale przecież nie jestem dzieckiem żeby się bać, co innego gdy weźmiesz pan szczegóły do kupy, aluzję i staniesz naprzeciwko takiego człowieka. Wie Komendant o czym mówię? Gdy rozsądnemu, twardemu mężczyźnie – co to przecież przeżył wojnę ze wszystkimi jej okropieństwami, zaczyna załamywać się głos, dotąd twardy, nieustępliwy, zaczynają trząś się ręce, a bystry wzrok nabiera cech rozpaczy, strach udziela się słuchającemu. Mieszkał on w tej drugiej wsi. Tak blisko, zaledwie dwa kilometry a różniła się bardzo. W tamtej wsi u Piotra była chociaż jedna asfaltowa droga, jeden sklep, dużo domów z cegieł. W tej było na odwrót. Stare, butwiejące chaty, błotnista, wyboista droga i prawie żadnych ludzi. Mieszkali tu prawie sami starcy, posępni i nieprzyjaźni, tylko Fiodor był inny.
Zaprosił mnie do swej staromodnej chatki. Gdy rozmawialiśmy o różnych rzeczach był miły i uśmiechnięty. Gdy zeszliśmy na temat wsi, zrobił się posępny i dostrzegłem, że mówił w sposób bardzo cyniczny. To był bardzo zimny cynizm, agresywny i złowieszczy. „Pan fotograf niech porobi trochę zdjęć, wieś taka piękna i te gęby tutejszych, tylko do gazety brać. A krajobrazy tyż piękne może trochę dzikie, ale artysta każde piękno wyciągnie”.
Gdy rozpoczął właściwą opowieść zmienił się sposób jego mówienia i zrobił się zlękniony jak już wspomniałem. „Będzie tam polana, ładny zielony pagórek. Za nim będzie las, ciemna ściana grubych drzew. Lasek mniej przyjemny trochę od innych w tej okolicy, dużo dębów, wierzb, olch, jakiś buk czy jesion, żadnych brzózek. Nikt do tej polany i tego lasu z tutejszych nie podejdzie. Był pastuch co posłał tam owce. Wszystkie spłonęły, nie wiadomo czemu. Chłopak uciekł z krzykiem, a gdy powrócił z ludziskami został tylko czarny krąg i trochę spopielonych kości. Kiedy indziej była rodzina co posłała krowy, które się pasły w pobliżu. Były tam krótko, bo coś je spłoszyło, dzieci co pilnowały, tyż się bały, ale czego to nie potrafiły powiedzieć. W ciągu nocy cała rodzina zmarła. Sąsiedzi pomyśleli, że to od mleka, zabili krowy i nawet mięsa nie tknęli. W tych czasach tyż były plotki, że dziwna mgła wychodzi z lasu, a na polu pokazywały się czarcie kręgi.
      Strzelnica stoi opuszczona od końca drugiej wojny światowej. Wały wzniesiono, pechowo tak z boku jak kończy się ta przeklęta polana i zaczynają te pieprzone lasy. A żeby szlak trafił całą tą okolice z tą cholerną wsią! Pochodziłem gdzie trzeba i zamknęli ją. Był taki jeden dzień. Późnym wieczorem jeszcze ćwiczyliśmy gdy przyszła mgła. Inna, nie taka eteryczna zasłona co jest jak dym, nie - ona była gęsta, zimna, wiła się po ziemi i pęczniała. Czasami zdawała się wychodzić z drzew. Coś widzieliśmy w tej mgle. Jakieś kształty. Ja widziałem jakichś małych ludzi. Był taki młody szeregowiec, zaczął strzelać... Ja nie widziałem nic ponad to co ci żem powiedział. Jakieś małe ludki, oni widzieli inne rzeczy, a takie głupoty gadali, że nie warto ich słuchać, ani tego powtarzać. Ten co próbował powstrzymać szczyla co strzelał, przysięgał, że widział jak ludzie z mgły dostały całą serie… Nic, szli dalej. Wszyscy uciekli, ja tyż przyznam się. Gdy byliśmy pod wsią, policzyliśmy się i patrzymy, że dzieciaka ni ma. Łot kretyn pobiegł w druga strona we mgłę. Znaleźliśmy go rano, jak mgła rzedła. To była zwykła mgła. Tak przerażającej gęby żem nigdy nie widział. Grymas twarzy zastygły w kompletnym przerażeniu. Jakby diabła zobaczył czy co. Lekarze zrobili badania, ale my wiedzieliśmy co go zabiło. To był strach… Umarł ze strachu.
Wiesz, że byłem na wojnie, różne potworności widziałem, rany, rozszarpane ciała, ale czegoś takiego nigdy nie widziałem”.
      Pan Fiodor nienawidzi swojej wsi. Zostali sami starzy, bo nie mieli woli i siły się przeprowadzić gdzie indziej. Zapytałem się czy gdyby wyjaśniono co tu się dzieje, czy to by coś zmieniło. On twierdził, że tak. Przeżył grozę wojny, ale to różnica mówił, bać się rzeczy racjonalnych, gdzie zjawiska są zrozumiałe, a śmierć przeznaczona w sposób naturalny, od grozy niewiadomej, która sprowadza śmierć w takiej upiornej postaci. Dodał bezbożnej. Ci ludzie niewątpliwie byli wierzący.
Pokazał mi polanę i las. Nic wielkiego. Postanowiłem, że odwiedzę te okolice wczesnym rankiem gdy przyjdzie mgła. Miejscowi rzucali aluzje, że nikt nie wychodzi z domu o pewnych porach. Kiedy w rześkim, wilgotnym powietrzu słychać delikatne odgłosy. Jakby coś lekko poskrzypywało. Niesie to się z daleka jak echo. I pora kiedy w oddali widać dziwną mgłę. Dopisałem kolejną legendę. Wzmiankę o małych ludzikach co skrywają się przed ludźmi, jakaś pradawna, starożytna rasa co żyje w jaskiniach gdzieś pod ziemią. Z czymś takim spotkałem się u pewnego pisarza z Walii. Najwyraźniej ten wzorzec musi być zakorzeniony w świadomości ludzkiej.
Metodą skojarzeń doszedłem do ciekawej tajemnicy. Nazwa tej drugiej, mocno wyludnionej wsi w starym nazewnictwie mogła kojarzyć się z cmentarzem. Bardzo ponure miano jak dla wsi. Idąc tym tropem zachciało mi się obejrzeć miejscowy cmentarz. Fiodor twierdził, że jest tylko jeden, lecz później wyszło na jaw kłamstwo, bo Piotr wspomniał o dwóch. Pierwszy w miarę nowy, znajduję się między wsiami, natomiast tamten, jest nieczynny. Usytuowany na wzniesieniu za feralną okolicą.
Za drewnianymi szopami pokrywającymi wzgórze (robiłem zdjęcia, prawie nigdy nie ruszam się bez aparatu) prowadziła polna droga wtłoczona między licznymi, wielkimi granitowymi głazami. Powiedzieć, że się rozczarowałem gdy dotarłem na miejsce to za mało. Nie było co fotografować. Miejscówka była wręcz wyprana z grobowego klimatu. Nudne, monotonne groby wykonane z jakiegoś taniego tworzywa. Brzydki, nowoczesny, otynkowany kościół. Cały teren był ogołocony z drzew. To mnie mocno zdumiało. Nie do pomyślenia, by na zabobonnej wsi usuwano drzewa. Oglądając ścięte pniaki, widać było, że większość to drzewa stare. Nie wolno takich rzeczy robić na cmentarzach, przecież drzewa to symbole zmarłych. Nie tylko fizycznie pobierają pokarm z trupa, ale ludzie wierzą, że dusza człowieka jest zespolona z cmentarnym drzewem, a w niektórych okręgach ścięcie drzewa to zbrodnia, bo zawiera ono dusze zmarłych. Czyste wcielenie duszy. A tutaj na Bożej ziemi wycięto je. Cyprysy, Tuje, Akacje, Modrzew, Dąb, wszystkie znikły.
Rozumie komendant to jeszcze nic, bo zauważyłem na wielu grobach rośliny kolczaste. Typowa obrona przed zmarłymi. Ten okręg nie różnił się od innych, typowa fobia przed wampiryzmem. Bali się, że zmarli wstają z grobów. Sadzenie roślin kolczastych na grobach jest tego jawnym przykładem.
Byłem ciekaw w jakim stanie są zwłoki. Podejrzewałem, że w tej sprawie także poczynili pewne zapobiegawcze środki. Przebijanie serca kołkami, łamanie kończyn, okładanie kamieniami i tego typu rzeczy. Dla wykształconych ludzi z miasta to bezczeszczenie zwłok, ale dla wieśniaków to typowe. Bardzo mnie korciło by sprawdzić stan zmarłych. Nawet nie było sensu pytać się o pozwolenie, pomyślałem, że pójdę na ten opuszczony.
Tak mi upłynęło parę dni aż do momentu, kiedy pan komendant usłyszał o tym zabójstwie. Tylko o zabójstwie pan słyszał? No tak i kto zabił. Już opowiadam. Po jednej z tych moich włóczęg odwiedziłem Piotra na posterunku. Siedział bardzo zamyślony, a po twarzy widać było spore zakłopotanie. Z początku nie był skory do rozmowy, ale wyznał mi, bo i tak bym się dowiedział.
Pamiętasz jak wypytywałeś mnie o te groby. Zauważyłeś, że miejscowi boją się zmarłych. Chyba jednego mamy” - powiedział. O, widzi komendant, miałem wtedy taką minę jak pan teraz. Było dwóch braci, Amwrosij i Archibald Stiopa. To byli kuzyni Piotra. Amwrosija poznałem na froncie, trzymał się razem z mym przyjacielem. Nie przepadałem za nim, zmierzły, ponury typ, ale podobno mnie lubił. Zaczęło się od tego, że wiejski lekarz przyszedł na komendę i obwieścił, iż młodszy z braci Archibald, powiesił się, był martwy, lecz ożył. Znalazł go brat. Dwaj bracia ostro kłócili się z własnym ojcem. Młodszy, zrozpaczony wybiegł z domu. Amwrosij znając jego depresyjną naturę, poszedł go szukać. Archibald "zmarł na ckliwość" w pobliskim lasku, starszy brat widział już z daleka wiszące ciało. Nie umiał poluźnić wiązania, więc tylko odciął linę. Gdy niósł ciało, ono ożyło. Na zsiniałej, stężonej twarzy pojawiły się grymasy i uniosły się powieki. Rybie, pokryte błoną oczy zaczęły przybierać normalny wyraz, twarz nabrała koloru, pojawił się puls. Niestety gorzej z umysłem. Archibald nie mówił, poruszał się jak automat, zdawał się nikogo nie rozpoznawać. Jakiś stan pomiędzy katatonią i autyzmem.
Cała wieś wrzała od plotek, ale ja wolałem popytać u źródła. Odwiedziłem lekarza. Okazał się niedouczonym prostakiem, na dodatek przeraźliwie zabobonnym. Był pewny, że to chodzący trup i absolutnie uwierzył we wszystko co starszy brat powiedział. Coś bardzo śmierdziało mi w tej historii. Pacjent miał objawy uszkodzenia mózgu przez niedokrwienie, wiadomo długotrwała blokada tlenu. Pośmiertne ożywienie to po prostu śmierć kliniczna. Takie wypadki są co prawda rzadkie, ale już się zdarzały. Wygarnąłem mu te argumenty, a on skwitował, że jestem mieszczuch więc nie zrozumiem.
      Annuszka, babka Piotra uraczyła mnie plotkami, których bym nie usłyszał od przyjaciela. Bracia mieli nieszczęśliwe dzieciństwo. Ojciec bardzo źle ich traktował, używał przemocy wobec nich, dużo pił i zdradzał matkę. Gdy sąsiedzi zaczęli stawać w obronie biednej kobiety i dzieci, swoja drogą bardzo go nie lubili, ten bez słowa odszedł. Po tym było biednie i bardzo ciężko, ale chociaż mieli spokój. Wyrodny ojciec zaszedł daleko jako polityk, na boku dorobił się, wie komendant, taki ukrywający się burżuj, co to w gułagu powinien skończyć. Wiedzieli wszyscy, że spał na rublach, ale nic rodzinie nie pomógł. Kobieta sama z chłopakami, tyrali w pocie czoła. Serce miała osłabione. Niedawno, przed paroma miesiącami zmarła. Wyrodny mąż po tylu latach nagle się odezwał, że chce rozwodu, wymusił go na niej, znalazł sobie lafiryndę o trzydzieści lat młodszą, ona 35, stary 65. Starszy brat ma teraz 42 lata, młodszy 36, choć teraz to nie wiadomo jak mu lata będzie trzeba liczyć. Mówiła Annuszka. Kobiecina, matka braci zaczęła płakać. Płakała i płakała, aż z żalu zmarła. Były mąż oświadczył, że wszystko co ma przepisał w testamencie tej nowej wywłoce. Drań mieszka w trzeciej wsi, co jest oddalona sześć kilometrów od tej Piotrowej. Bracia mieszkali w tej u Fiodora.
Po tym często go nachodzili i bardzo kłócili się z nim. Obwiniali go o wszystko, szczególnie o śmierć matki. Staruszka rozejrzała się czy nikt nie patrzy i nachyliła się by powiedzieć mi na ucho.
Podobno teraz starszy brat prowadzi młodego do ojca, by pokazać mu ślady na szyi. Powiesił się też przez niego, przecie. Młody to taki delikatny, wrażliwy chłopaszek był. Ciekawam strasznie co na to ten drań powie”.
      Nie zwierzając się Piotrowi, postanowiłem pójść pogadać z jego kuzynem. Nie było nikogo w domu więc od razu wyruszyłem do ich ojca. Adres dała mi Annuszka.
W ten pogodny, upalny dzień, wszystko zdawało się być jakieś złowieszcze. Coś ciążyło na sercu. Piękne, pofalowane równiny ze złotymi kłosami nie przynosiły mi spokoju. Krocząc w morzu złotych łan, czułem się sprowadzany na manowce, jakby to falujące zboże umyślnie chciało mnie omamić swym pięknem, by zaraz z znienacka ukazać jakąś potworność. Wszystko było w zmowie, nawet miły, ciepły wiatr. Złociste morze falowało i jakby szeptało mi „dalej, no idź” a podmuchy pchały w plecy. Przepraszam, trochę odpłynąłem, ale próbuję opisać moje wrażenia, nieczęsto się zdarza byśmy tak podświadomie czuli fatalizm. Bałem się, że stanę się bohaterem wiersza Baudelaire, zwiedziony pięknem, napotkam rozkład.
Znalazłem dom nie bez trudu, bo usytuowany był w sporym oddaleniu, schowany w brzozowym zagajniku. To co w pierw ujrzałem dosłownie mnie zatkało. Gardło mi coś ścisnęło z szoku. Na schodach, przed głównymi drzwiami siedział Amwrosij. Cały był we krwi, szczególnie dłonie były mocno okrwawione. Miał rany na głowie, ale zdawało mi się, że dużo krwi było nie jego. Siedział ze spuszczonym wzrokiem i okropnie dyszał, jak po jakimś ciężkim wysiłku. Nawet oczu na mnie nie podniósł gdy do niego podszedłem. Przedstawiłem mu się, a on mruknął, że mnie pamięta. Na moje zapytanie co się stało, ten jakby się ożywił, spojrzał na mnie i wyraźnie bijąc się z jakimiś myślami, zaczął pewnym siebie głosem mówić, tak bez zająknięcia. „To mój brat. To on zrobił”. Nie przedłużając tego więcej, zostawiłem go samego i śmiało wkroczyłem do domu. Zmierzając do głównego salonu, jasno oświetlonego, gdyż okna były duże i szerokie, poczułem dziwną woń. Zapach drażnił moje nozdrza okropnie, po czym zebrało mi się na mdłości, bo już wiedziałem co to za zapach. Metaliczny posmak w ustach wskazywał na krew. Mój Boże! Ile krwi musiało tu być, żeby tak śmierdziało! Niewątpliwie czułem odór śmierci. Gdzieś w tyłach świadomości czaiła się myśl, że dokonał rzezi nie mający prawa istnieć, powstały ze zmarłych koszmar.
Zdaje sobie sprawę komendant z absurdalności danej sceny? Grało radio. Słyszałem jakieś skoczne, wesołe dźwięki, potem usłyszałem interwał, jakaś miła melodyjka, po czym spiker podawał pogodę. Sympatycznym głosem obwieszczał jak jest gorąco, na dworze ptaszki śpiewały, a ja w świetle dnia zbliżałem się do miejsca mordu i baczyłem na sprawcę tego czynu. Główny salon był skąpany w dziennym świetle i krwi. To była krwawa łaźnia. Krew była na ścianach, szerokie smugi, jakby malarz chlusnął wiadrem farby. Podłoga w kałuży czerwonej posoki. Nie dało rady, musiałem po niej chodzić, żeby podejść do ciała. Absurdalnie spojrzałem się na sufit, chyba bym oszalał gdyby i on był ochlapany. Meble poniszczone, stół złamany, krzesełko, to chyba ono posłużyło za główne narzędzie zbrodni.
W leżących zwłokach rozpoznałem mężczyznę. Więcej nie dało się dostrzec. W twarzy nie było oczu, tylko krew wypełniała oczodoły, wyglądało to tak jakby gałki oczne zamieniły się w jeziorka posoki, która na dodatek się jeszcze wylewała. Język był na wierzchu, szczęka została wyłamana i zwisał luźno. Coś wyrwało mu pół twarzy. Zęby powybijane, nos znikł. Krwawa miazga. Dodam, że głowa była spuchnięta, czaszka była niewątpliwie pęknięta. Gardło rozszarpane. Paznokciami i zębami, ale to komendant wie z sekcji zwłok.
Nie wyobrażałem sobie kto miałby tyle siły, tyle gniewu i nienawiści. Szybko się połapałem, to musieli być synowie. Stare lęki ponownie wróciły, gdzie ten chodzący truposz, sprawca masakry? Gdy się rozejrzałem znalazłem go. Chował się za łóżkiem. Trząsł się ze strachu i nic nie chciał powiedzieć, a raczej nie mógł. Złapałem go za ramię i wyprowadziłem stamtąd. Faktycznie przypominał warzywo, automatyczne ruchy wykonywał jakby od niechcenia.
Twarz była nic nie wyrażającą maską, tylko drżenie ciała wskazywało na jakieś emocję. Dla pewności zmierzyłem puls. Na pewno miałem przed sobą zwykłego człowieka, domniemana śmierć to wierutne kłamstwo. Morderca był na zewnątrz. Gdy się przyjrzałem temu biedakowi, faktycznie miał ślady po linie na szyi, zbiło mnie to trochę z tropu, ale kto zabił nie miałem wątpliwości. Zauważyłem luźno stojące buty uwalone krwią, dlatego nie było żadnych śladów wcześniej. Gdy wyszliśmy, stał przed nami Amwrosij gotowy na nasze wyjście. Od razu się przyznał, nie zdążyłem nawet czegokolwiek pierwszy mu zarzucić. Zadawałem wiele różnych pytań, a czasem te same na inne sposoby, ale on jak zacięta płyta powtarzał „to ja go zabiłem”. Powiedziałem, że mam zamiar zadzwonić na milicję i na pogotowie. Wtedy dopiero się zamknął i po raz pierwszy jakieś ludzkie uczucia się w nim pojawiły. Był zrozpaczony. Zakrył twarz dłońmi i powiedział „dzwoń”. Szczerze było mi go żal. Było mi żal ich obu, ale co miałem zrobić.
Archibald przebywa teraz w specjalnej lecznicy we Lwowie. Amwrosij od razu został zabrany do innego miasta, żeby inny komendant go przesłuchał. Od Piotra co nieco się dowiedziałem. Stary się niczym nie przejął, nazbierało się tego jadu przez te wszystkie lata. Amwrosij w napadzie szału zaatakował ojca. Po pierwszym uderzeniu stary oddał. Tego się nie spodziewał. Nie dość, że ten 65 – latek był szybszy i silniejszy, to na dodatek był niesamowicie wytrzymały. Oszalały z gniewu Amwrosij musiał się bronić. Złapał za krzesełko i tłuk nim starca z całej siły. Potem poszły w ruch pięści. Nie pamięta jak rozgryzł i rozdrapał mu krtań. Niewątpliwie działał w afekcie. No przynajmniej pod koniec.
To co spotkało młodszego było żałosne. Jak wszystko w tej pożałowania godnej historii. Od początku do końca groteskowo.
Gdy po kłótni z ojcem młodszy wybiegł zapłakany, starszy pobiegł za nim. Próbował go złapać, ale Archibald się potknął i uderzył bokiem głowy w kamień. Zemdlał na chwilkę, trochę krwi poleciało, a kiedy brat go ocucił, okazało się, że ten od uderzenia zrobił się głupi. Postanowił wykorzystać okoliczną legendę, by zemścić się na ojcu. Przywiązał mu linę do szyi, poddusił go na stryczku żeby się zrobiły ślady. Groteska.
Zapanowała dłuższa chwila ciszy. Iwan i Michał siedzieli posępnie, zatopieni we własnych myślach.
- I to przez to taki zdenerwowany chodzisz? To skąd te zdjęcia? - Zapytał się Iwan.
- Dla mnie to nie był koniec historii, zaledwie połowa. Dla milicji ta sprawa tu się kończy, ale mam nadzieje, że komendant wysłucha mnie do końca i zrobi coś w tej sprawie, by nikt się tam nie kręcił. Chyba tylko taki głupi, wścibski fotograf jak ja miał odwagę tam łazić.
W miarę spokojny i opanowany Michał podjął dalszą część opowieści.


      Wbrew pozorom, całkiem szybko pozbierałem się po szoku. W redakcji dali mi dużo czasu, tak więc został mi wtedy jakiś tydzień. Postanowiłem ten czas spędzić na wycieczkach po okolicy, pracy nad moim materiałem, trochę porobiłem zdjęć, ogólnie miło się spędziło czas, rodzina Piotra była bardzo sympatyczna.
Znowu Annuszka namieszała. Trochę mi opowiedziała o pewnej bogatej Polsko – Litewskiej rodzinie. Mieli szczęście, że zachowali życie w czasie rewolucji, zdołali zachować nawet swój dwór i ziemie, wiadomo większość bogactw została znacjonalizowana, ale nawet później całkiem nieźle im się powodziło. Wpływowy oficer zawitał w progi reakcyjnej burżuazji i z miejsca zakochał się w 17 – letniej córce właściciela. I tak mniej więcej zdołali przetrwać zawieruchę. Podobno dając w łapę gdzie trzeba zdołali trochę dóbr zachować dla siebie. Podejrzewam, że więcej jak trochę. Sama Annuszka niewiele wiedziała, znowu usłyszałem głupie historyjki o zabójstwach i chodzących trupach, ale mówi się, że wdowa trochę postradała zmysły. Żyje tam sama, najpierw mąż zmarł na froncie, parę lat temu zmarli jej rodzice, a niespełna rok temu córka, miała 18 lat zaledwie.
Podobno kobieta uważa, że jej córka żyje i ktoś kiedyś zauważył jakoby zanosiła jedzenie na mogiłę dziewczyny. Rany boskie, nie dziwie się, że Amwrosij wpadł na ten głupi pomysł, jak tu takie szalone plotki chodzą. Biedna kobiecina potraciła bliskich, żyje sama na odludziu, to i trochę miesza się jej w głowie, pomyślałem wtedy.
Tego dnia co chciałem przeprowadzić wywiad było pochmurno i ponuro. Obchodząc przeklętą polanę z boku, mijając strzelnicę szło się dróżką. Po jakimś czasie odbijała od nawiedzonego lasu i prowadziła w dzikie pole z rzadka usiane pojedynczymi brzozowymi drzewami. Po lewej jak kończył się ten zły las, jeszcze tam za nim widać było na wzniesieniu stary, drewniany kościół. To tam był opuszczony cmentarz. Był świetny, posępny klimat na zdjęcia. Od strzelnicy jakieś 20 minut szło się do alejki. Trochę już zaniedbana, ale gdy tętniło tu życie musiała być piękna. Idealny, równy szereg drzew prowadził aż do rezydencji. Droga była zachwaszczona, przysadziste wierzby o grubych pniach zwieszały się niechlujnie nad głową. Wśród wysokiej trawy na dziedzińcu wydeptana dróżka prowadziła od okazałej, szerokiej bramy do pięknej rezydencji. Pomyślałem, że sam z nudów bym ściął jej tą trawę. Gdy szarpałem się z furtką wyszedł mi na spotkanie jakiś młodzieniec z kosą. Na szczęście to nie było na mnie, kobieta najęła sobie parobka do pomocy. Był to silny, ale mało bystry chłopak, później kobieta powiedziała mi, że tylko ten prostak bez wyobraźni, odważył się jej pomagać. Oddzielny folder ze zdjęciami mam, to tam sobie komendant obejrzy dom, nie będę go opisywał, więc do rzeczy. Na szczęście to nie był „dom Ushera”. Woda w stawie była przejrzysta i pływały tam ryby, niedziałająca fontanna z pękniętym cherubinem, była bardziej śmieszna niż straszna, bo wyglądało to jakby mały aniołek nie mógł się wysikać. Za domem był starannie utrzymany ogród. Wnętrze domu było przestronne i jasne.
      Kobieta miała na imię Apolonia. Była bardzo ładna, ostre rysy wskazywały na osobę dumną i władczą. Była po czterdziestce, mimo to trzymała się dobrze. Mówiła szybko, pewnym siebie głosem, miała bystry umysł, choć jak na mój gust była trochę za dumna i cokolwiek wyniosła. Ujmowała mnie jej siła, oraz inteligencja. Jak z początku nie przepadałem za nią, z powodu chłodnego obejścia, tak pod koniec rozmowy okazała się życzliwą i miłą osobą. Jedno wiem na pewno, nie była wariatką. Pokazała mi portrety rodzinne. Mężczyźni byli sympatyczni, ale to płeć żeńska najbardziej mnie interesowała. Kobieta była niemalże wiernym odbiciem swej babki. Matka miała trochę inne rysy twarzy, była bardziej pucołowata i miała bardzo duże oczy, zawadiackie i wesołe. Spojrzenie bardzo różniło się od tych ostrych, zimnych oczu wdowy i jej babki. Wreszcie miałem możność obejrzeć portret córki Weroniki. Miała coś w sobie, nie była brzydka, ani lica nie szpeciła pospolitość urody, aczkolwiek muszę przyznać, że była najmniej urodziwa z żeńskiej familii. Wydało mi się, że wszystko co najlepsze u przodków lekko się rozwodniło pod wpływem obcej krwi. Przez swe niedoskonałości wydała mi się intrygująca. Dzięki temu, że uroda nie wybijała się na pierwszy plan, wyróżniała się w jej spojrzeniu siła charakteru. Niezbyt idealne proporcje, trochę za mały biust, ale to dobrze, nie ściągała na siebie zboczeńców co wzrok by tylko mieli wbity w dekolt, szczupła twarz, z ciut za ostrym podbródkiem, no i była za chuda. Ale za to jej oczy! Zielone, duże, lśniące, czy ktoś widział kogoś o prawdziwie zielonych oczach? Mały prosty nos, czoło wysokie, brwi gęste, usta za wąskie, ale to wszystko nic, drobnostki, szło by się zakochać dla samych oczu. Włosy czarne, kontrastowały z jasną cerą. Była miła i łagodna z wyglądu, ale wzrok wiercił przenikliwie. Wdowa przyznała, że nie miała prostego charakteru. W małym, kruchym ciałku kipiała żądza władzy, przygód, czynu. A inteligencja mieszała się z cynicznym humorem, mimo to była sprawiedliwa, opiekuńcza i miała serce po właściwej stronie. Kobieta przyznała, że na całej linii, czy u przodków męski, czy żeńskich, ona jedna miała coś czego nikt nie posiadał, - zdrowy rozsądek. Prawda to, moim zdaniem skarb, o który nikt nie prosi, a gdyby każdy go posiadał ten świat nie zaznałby głodu czy wojny. Swoją drogą, chciałby mieć człowiek taką kobietę, bo raz jak nie trafi na taką co rozpłacze się, bo ostrym wzrokiem człowiek się spojrzał, to znowu zołza co w ryj wali bez powodu. Kombinowałem jak tu delikatnie wspomnieć o tajemniczych pogłoskach, więc zapytałem się wprost czy wierzy w te wampiryczne przesądy i pogłoski związane z miejscem, które przecież znajduje się blisko jej rezydencji. Odpowiedziała mi ostro, że nie wierzy i nie miała nic przeciwko bym zobaczył grób jej córki.
Wychodząc z domu, jakieś mgliste wrażenie przebiło się z pokładów mojej podświadomości. Na pewno lekka zmiana perspektywy patrzenia, na którą przecież jako fotograf jestem uczulony, wpłynęła na me przeczucia, a dlatego z nieświadomego umysłu, gdyż nie umiem nawet teraz tego wrażenia opisać. Umysł odbiera to co oko przeoczy, stąd pewnego rodzaju przeczucia. Czułem się trochę podobnie jak wtedy co byłem na złotych polach. Po namyśle sądzę, że drzewo przed domem było dziwne. Nie pamiętam co to za drzewo, a zwykle jestem wyczulony na piękno przyrody.
Wysokie, z grubym konarem i zwieszonymi gałęziami, jakby chciały sięgnąć domu. Zrobiłem piękne zdjęcie dzięki cierpliwości owej damy. Opierając się o pień w kadrze widać dwie rozcapierzone dłonie, jakby mnie obejmowały i wysuwały się dalej by pochwycić budynek. Drzewa w okolicy miały czarną, albo ciemnozieloną korę i były dziwnie poskręcane. Im większe, tym bardziej były pogięte. Nie odbierałem tej atmosfery negatywnie, jak większość tutejszych. Byłem zafascynowany i podekscytowany jak dzieci Piotra.
Dama ubrana na czarno, wprowadziła mnie do lasu. Z początku mijaliśmy małe, skarlałe drzewa, lecz po chwili las zgęstniał i zrobiła się ciemno. Gdy pani Apolonia obwieściła, że znajdujemy się w tym owianym złą sławą lesie, poczułem dreszcz, sam nie wiem czy było coś w aurze tego miejsca, czy to me dotychczasowe doświadczenia tak mnie nastroiły. Przeszliśmy obok rodzinnego grobowca, wspaniała budowla. Trochę dalej był oddzielny grób dla córki. Weronika, zachorowała i zmarła. Zmogła ją gorączka, dostała zapalenia opon mózgowych i tak przekwitła jak ten kilkudniowy kwiat.
Miejscem jej spoczynku, okazała się sporych rozmiarów kolumbarium, niektórzy na takie obiekty mówią też katakumby. Piękna budowla. Wewnątrz znajdowało się kilka wnęk, a ta, w którym leżała dziewczyna, była zamurowana tablicą z epitafium. Niezwykłe było to miejsce. Wyglądało jak jakieś uroczysko. Czarne, dziwno kształtne drzewa obleczone pnączem, niewielka sadzawka widoczne w oddali, to wszystko kojarzyło mi się z baśniami braci Grimm, albo z gotyckimi opowieściami grozy. Pani Apolonia pokazała mi jak wyjść z lasu na stary cmentarz, żebym nie musiał robić koła. Zaciekawiło mnie z jaka stanowczością i precyzją las nabierał ciała. Co kilka kroków gęstniał, a mrok jeszcze bardziej się wzmagał. Przy grobie Weroniki było zielono i jasno, wszystko wydawało się tam takie zdrowe.
W miarę szybko wyszedłem na cmentarne wzgórze. Kościółek cerkiewny z poczerniałego drewna, wspaniale się prezentował nad tą ponurą okolicą. Teren otoczony był płotem.
Tam zostawili w spokoju cmentarne drzewa. Pomniki były zmurszałe, nagrobki popękane, było odpowiednio upiornie by zadowolić mój gust. Znalazłem odpowiednią płytę nagrobną, była niechlujnie zapadnięta i pęknięta. Dużo wysiłku musiałem włożyć by ją odsunąć, ale wysiłek opłacał się. Szkielet miał połamane kończyny i odciętą głowę. Nie byłem zdziwiony, prawdę mówiąc nawet się tego spodziewałem. Chciałem już odchodzić, gdy mą uwagę przykuł porządnie zachowany grób z odsłoniętą płytą. Gdy tam zajrzałem nie ujrzałem ciała, tylko pustą dziurę. Nie wiedziałem co o tym myśleć. Analizę postanowiłem odłożyć na później. Doszedłem do wniosku, że mam ważniejsze priorytety, choć zagadka pustego grobu była intrygująca.
     Pozostały mi dwie rzeczy do zrobienia. Zweryfikować pogłoski o podejrzanych odwiedzinach pani Apolonii na grobie córki i sprawdzić tą strzelnicę w czasie odpowiedniej pory. Miałem nadzieje, że na dniach wzejdzie z rana mgła.
Gdy w domu wszyscy posnęli, spakowałem wałówę do plecaka, dwa piwa, nóż myśliwski i wyruszyłem na obserwację. Wcześniej przydybałem chłopaka co pracował u pani Apolonii i szczerze odparł, że nigdy nie widział jak pani domu wychodzi do lasu. Ponieważ pracował u niej od rana do wieczora, tak więc na grób musi chodzić późnym wieczorem albo w nocy.
Siadłem sobie w gąszczu i oparłem o drzewo. Siedziałem oddalony od grobu jakieś niecałe dziesięć metrów. Trochę znudzony i senny po piwach, straciłem na czujności i wtedy kroki na dróżce mnie rozbudziły. Z napięciem łowiłem rozlegające się w ciemnym lesie ciche stąpania po ściółce leśnej, szelest liści i łamane gałązki. Nagły ruch czarnej postaci na tle trochę jaśniejszej nocy przestraszył mnie, pomimo, że trzymałem się w gotowości. Wystraszony mimowolnie poruszyłem się, przez co ściągałem na siebie jej uwagę, bo nagle zatrzymała się i patrzyła wprost na mnie. Nie mogła mnie widzieć, zbyt dobrze byłem ukryty w gęstwinie, a tam gdzie czatowałem na pewno było smoliście ciemno. Zastygłem w bezruchu i czekałem długie minuty, bo ona tak długo się gapiła.
Było mi głupio, że ją wystraszyłem, ale też prawdę mówiąc, nie wierzyłem, że tu przyjdzie. Miała coś dużego i ciężkiego w rękach. Gdy to zaczęło jej ciążyć, obróciła się w stronę grobu i postawiła tam na oko jakby dzban. Postała jeszcze chwile, wyraźnie bijąc się z myślami jakby nie była zdecydowana, czy chce zostać, czy sobie pójść. Ja się zastanawiałem co zrobić jak będzie chciała zbadać źródło dźwięku, które ją zaniepokoiło. Bym musiał wtedy się zerwać i uciekać. Widziałem w mroku nocy jak bez przerwy obraca swą głowę, raczej łowiła dźwięki niż wypatrywała, bo las był otchłanną ciemnią. Nie było wtedy księżyca i gwiazd, na dodatek powietrze traciło na przejrzystości, bo zaczęła zbierać się mgła. Być może moje poruszenie wybiło ją z rutyny, gdyż widać było, że chce zostać, lecz zlękniona odeszła. Żadnymi zmysłami nie odczuwałem jej obecności, więc palony ciekawością sprawdziłem co ona tam zostawiła. Tak jak myślałem, to był metalowy dzban. Nasiąknięty miejscowymi zabobonami roiłem sobie w głowie, że wewnątrz jest krew dla jej nie umarłej do końca córki. Na węch nic nie wyczułem, więc zaryzykowałem i napiłem się. To była świeża woda. Usiadłem nieopodal leśnej ścieżki na spróchniałym, omszałym pniu, by sobie poukładać w głowie. Co nieco wdowa mówiła o swojej rodzinie, ale nie wspomniała ni słowem o obrządku zostawiania wody zmarłym. Chodziła po nocy, by uniknąć plotek i pomówień, ale cóż to za zwyczaj? Nigdy się z takim nie spotkałem. Zatopiony w myślach, nagle to ujrzałem… Myślałem, że umrę ze strachu. Nic nie zdradzało, że to nadejdzie, żadnego dźwięku, żadnego szmeru. Gdy w nieprzeniknionej ciemnicy człowiek polega głównie na słuchu i podniesie zamyślony wzrok… Biała postać sunęła przed siebie. Ktoś w białej szacie lub sukni. Trząsłem się ze strachu jak kapitalista na przyjęciu u Lenina, ale nic nie mogło mnie zmusić bym poruszył głową nawet na centymetr. Ten ktoś postał parę chwil przed grobowcem, po czym obszedł go i znikł w mroku. Siedziałem jak przyspawany, obrzydliwe tchórzostwo nie pozwalało mi się ruszyć. Poszczałem się w porty. Cholerne piwo. Rozbity i zmieszany zebrałem się w sobie, by podejść do miejsca w którym stała ta istota.
W dzbanie nie było wody. Gdyby ktoś ją wylał, usłyszałbym to.
Cieszyłem się, że Piotr miał pralkę w domu. Wrzuciłem dół do Frani i zrobiłem pranie.
Mało kto na wsiach ma pralki, a mój kolega może nawet pochwalić się takim zbytkiem jak lodówka, choć nie wiem po co mu ona.
Niezawodna Annuszka, ostatecznie doprowadziła me zdrowie do ruiny.
Po nocnych ekscesach i wczesnoporannym praniu, poszedłem spać. I spałbym jak zabity, gdyby ona mnie nie obudziła. „Nie wychodź ty mi dzisiaj na wieś, bo dziwna mgła jest” powiedziała naiwna. Gdy wybyłem z domu, zewsząd otaczała mnie biała próżnia w której majaczyły szare kształty, jak dom sąsiada po przeciwnej stronie ulicy, budynki były bezkształtnymi cieniami.
O ile we wsi mleczna zawiesina była eteryczna i bezcielesna, tak w polach i lasach zalegała gęsta jakby miała ciało z substancji stałej. Absurdalne skojarzenie, wie komendant, ale ona poruszała się jakby była żywa. Grube, wężowe sploty wiły się jakby w konkretnym celu.
Gdy przechodziłem przez nie, te na chwilę owijały się wokół nóg i rozrywały się. Pierwszy raz coś takiego widziałem. Jeszcze dziwniej było gdy zaobserwowałem ją na polach uprawnych. To wyglądało tak, jakby ktoś wziął wielki odkurzacz i zasysał parę. Zdawało mi się, że z rozmysłem unosiła się nad zaoraną ziemią i leciała w konkretne miejsce. Zbierała się ze wszystkich pól w ten zły las i strzelnicę.
     Czarna ściana lasu wyłoniła się z posępnej bieli. Mgła kłębiła się przy wlotowej ścieżce między sękatymi olchami tuż przy korzeniach, a w taki sposób jakby coś wielkiego oddychało w ciemnościach.
Nie zdecydowałem się jeszcze wkroczyć w posępną przestrzeń, obszedłem ścianę lasu aż wyszedłem na smętne pole, dzikie i zachwaszczone. Obracając się za siebie wypatrzyłem kościół kryjący się we mgle. Szedłem jakiś czas przez wyżynny teren, a wzgórza skrywały doliny, na dnie których najchętniej kotłowała się mgła. Me ciało zareagowało szybciej chyba jak mózg filtrujący obraz, bo nim świadomość przyjęła, serce zatętniło, a oddech przyśpieszył. Z krajobrazu wyłowiłam dwie nieruchome sylwetki. Na wzniesieniu między karłowatymi drzewkami i krzakami wpatrywały się we mnie zastygłe w bezruchu. Ruszyłem dalej zdziwiony śmiałością tych płochliwych stworzeń. Minąłem je zaledwie dwa, może trzy metry będąc od nich, ale one stały jakby sparaliżowane. Dwa młode jelonki. Słowo daję, to było cholernie dziwne. Oglądałem się co chwile za siebie, z absurdalnym lękiem, myśląc czy aby nie podążają mym śladem. Gdy byłem już parę metrów przed zardzewiała bramą byłej placówki wojskowej, na ścieżkę wybiegły spłoszone sarny, kręcąc się jak w pułapce. Zacząłem gwizdać i kląskać żeby je odpędzić, lecz te zaczęły obmierźle beczeć. Z pól po przeciwnej stronie ścieżki dobywała się odpowiedź na to wołanie, tak samo odpychająca. Tuż przede mną wyskoczył jeleń, niknący zaraz w gęstej zawiesinie. W ślad za nim pobiegły pozostałe. Zwierzęta były wyraźnie rozchwiane emocjonalnie, ale ja nie będąc leśnym psychologiem, nic na to poradzić nie mogłem.
No Pasaran!” Wyblakłe litery straszyły na pordzewiałej tablicy. Olbrzymie wały wzniesione z ziemi otoczone były drutem kolczastym, lecz po chwili znalazłem przerwany fragment, tak więc bez problemu wspiąłem się i przelazłem na drugą stronę. Tam zrobiłem te trzy zdjęcia i kilka innych, niestety miernej jakości.
Nie długo tam pochodziłem, gdy usłyszałem te dźwięki. Jakby ktoś łamał spróchniałe gałęzie. Gdy zbliżałem się do źródła dźwięku, coś zobaczyłem.
Na najwyższym wale, pomiędzy drzewami, stali jacyś ludzie. Po chwili zaczęli schodzić.
W polu widzenia miałem ich pięciu, bo też podszedłem blisko, a nie bałem się aż tak bardzo, bo to były niewyraźne kształty o ludzkiej sylwetce, tylko nie podobała mi się sztywność ich ruchów, poruszali się nienaturalnie, z matematyczną precyzją stawiali kroki. Gdy pierwszego ujrzałem z bliska… To trzecie zdjęcie… W porwanym garniturze, bez rękawa, tam widziałem jego rozoraną rękę. Mięśnie, kości, wszystko na wierzchu. W twarzy ział pusty oczodół, drugie oko było całe białe. Pół twarzy miał w strzępach, widziałem zęby, miał zerwany skalp.
Chyba nie zemdlałem, ale dosłownie ścięło mnie to z nóg. Ze strachu nie mogłem się poruszyć, przeszedł dosłownie obok mnie. Drugi wyglądał jeszcze okropniej, bo chodził na połamanych nogach, miał spodnie dzięki bogu, ale wybrzuszały się tak, że szło się skapować jak bardzo kości mu tam wylazły. Wiem co wieśniacy robili zwłokom. Ręce tak samo, jakieś nienaturalnie wydłużone i zwisały. W tym szaleństwie trzeci podsunął mi jakiś trop, ale o tym pomyślałem dopiero po powrocie. Od pasa w górę był nagi, spodnie tak były porwane, że widziałem jego łydki i stopy. Był trochę dalej więc z początku nie byłem pewny, ale zdawało mi się, że tors i głowę pokrywa jakaś łuska, a ręka… Przypominała gałąź… A gdy podlazł trochę bliżej, pierś i głowa były jakby zdrewniałe. To nie były łuski, to bardziej przypominało korę. Nie miał ust, całkiem mu zarosło. Nogi oplecione były jakimiś pnączami, a ciało w wielu miejscach było zielone. I na pewno to nie była zieleń zgnilizny. Czwarty przybysz wyglądał normalnie prócz dziwnego chodu. Piąty miał klatkę piersiową dziurawą jak rzeszoto… Jakby dostał serię z karabinu… Gdy ci przeszli, przybyli następni. Widziałem małe ludziki we mgle. Jak mówiłem, ruszyć się z miejsca nie mogłem. Nie jestem pewien, ale to były dzieci. Jakby bliźniaki tego samego wzrostu. Z każdym poruszeniem bardzo skrzypieli.
Wreszcie nadeszła ona. Czarnowłosa piękność w białej szacie. Na jej widok zebrałem się w sobie i wstałem. Gdy podeszła do mnie mogłem się jej przyjrzeć. Miała żywy wzrok, choć był nieobecny, jakby się zamyśliła. Na pewno mnie widziała, po prostu nie zwracała na mnie uwagi. Naprawdę miała zielone oczy. W jej bladej skórze, pulsowały żyły. Odważyłem się dotknąć jej ramienia. Nie zareagowała zupełnie. Chwyciłem ją za dłoń, chciałem zbadać jej puls. Dotyk jej dłoni nie różnił się niczym od dłoni żywego człowieka. Ta dziewczyna zmarła rok temu. Ręka usiana była zielonymi plamkami, ale pulsu w końcu nie zmierzyłem. Wewnętrzna cześć jej ramienia była twarda i już trochę zdrewniała.
Na to się zląkłem i uciekłbym gdybym znowu się nie wyłożył jak ostatnia oferma. Byłem kompletnie rozbity. I gdzie ten instynkt samozachowawczy? Gdyby chcieli mnie zabić, mogli by bez problemu, bo leżałem jak sparaliżowany. Spojrzała się wtedy na mnie, ale tylko po to by mnie wyminąć. Całe szczęście, że przez cały ten czas aparat miałem na pasku przewieszonym przez szyję. Próbowałem się z stamtąd wydostać na mych roztrzęsionych nogach. Lazłem tam gdzie oni, nie to, że chciałem ich jeszcze obserwować, nigdy w życiu, po prostu nie myślałem co robię. Schodząc z wałów na polanę ujrzałem ich. Stali w bezruchu z lekko rozpostartymi rękami i patrzyli się w niebo. Nie miałem już siły by zawracać, więc postanowiłem przejść obok Weroniki. Pomimo tego, że się jej bałem, chciałem jeszcze raz się na nią spojrzeć. Mgła wirowała wokół nich, a oni stali niby w oku cyklonu. Nagle mleczna zawiesina skropliła się gwałtownie, i została wessana przez te istoty. Ukazała się słońce i wtedy różne dziwne rzeczy zaczęły dziać się z ich ciałami. Z pleców dziewczyny coś wyszło, jakby olbrzymie liście. Powoli rozwinęły się i na plecach uformował się dziwny jakiś twór, kojarzyło mi się to z kwiatem. Oczy były pełne słonecznego blasku. Żywili się wodą i światłem słońca. Uciekłem w te pędy. Najbliżej było mi do Fiodora.
Uspokajał mnie długo, ale cierpliwość jego została nagrodzona. Opowiedziałem mu wszystko i musiał znieść mój pożałowania godny stan, bo wtedy dużo gorzej się trzymałem jak teraz.
Razem uradziliśmy co tu może się dziać, tak prawdopodobnie chociaż. Fiodor wspomniał jak za czasów jego dziadka miejscowi chodzi w głąb nawiedzonego lasu. I od tamtej pory już nikt tego nie robi. W samym jego czarnym sercu, tam gdzie matecznik jest najgęstszy, znajduje się kolosalnych rozmiarów dąb. Straszny i dziwnie poskręcany. Dąb wisielców, mówili wtedy na to. I jak w tych starych baśniach pobliskie drzewa miały ludzkie sylwetki, a niektóre nawet twarze, aż do złudzenia realne. Uznano to miejsce za przeklęte. Wrażenie musiało być niezwykłe, bo nikt od tamtej pory już tam nie chodził.
- I co to mogło by być? - Spytał się komendant Iwan, na dobre wsiąknięty w opowieść Michała. Nie zdążył mu odpowiedzieć, bo sekretarka weszła coś powiedzieć komendantowi. Zdziwiła się bardzo, bo obydwaj podskoczyli przestraszeni. Srogi jak dotąd Iwan Rimski już niczym się nie różnił od siedzącego przed nim Michała.
- Tam żyje coś w rodzaju rośliny. Podejrzewam, że to jest jakiś nieznany nauce rodzaj symbionta. Niekoniecznie pasożyt, bo zdaje mi się, że korzyść jest obopólna. Jedyny w swoim rodzaju, endemiczny gatunek. Podejrzewam, że owe coś występuje tylko w tym okręgu. Gdyby się rozprzestrzeniało, wiedzielibyśmy o tym. Niezwykła istota, która łączy się ze świeżymi trupami. Zastanawiam się jak długo umysł umiera, po tym jak ustaną czynności życiowe. Być może jakieś iskierki błąkają się po mózgu. Istoty bez pamięci, bez uczuć, bo wątpię czy Weronika oddaje czułe uściski swej matce. Są jakby bez duszy, bezmyślni, sterowani przez istotę, która wykorzystuje ich do własnych celów.
- Jak my za Jego czasów. - Nachmurzył się komendant.
- To w zamian pozwala im żyć. Może nie jest to ludzkie życie, ale jednak jest. Spokojne, bez cierpienia i zawiści. Nieszkodliwie się pożywiają i zasną zamieniwszy się w rośliny. Sądzę, że ta roślina uruchamia w miarę nieuszkodzony mózg, reanimuje zwłoki i przechodzi powolną syntezę z komórkami w ciele. Po pewnym czasie staną się jednym.
- Rozumiem czemu jesteś taki zdenerwowany, pomimo tego, że to nie wydaję się złe. Sam za żadne skarby bym tam nie pojechał. Straszne, a nikomu żadne niebezpieczeństwo nie grozi. Zrobię jak chcesz, będę uważał, żeby tam nikt się nie plątał. Niech żyją dalej w spokoju.



RE: Bezduszne istoty - Eiszeit - 06-08-2019

(05-08-2019, 11:10)Ahab napisał(a):
  (...)Coś takiego(przecinek) zgadza się?

(05-08-2019, 11:10)Ahab napisał(a):
Krótko przystrzyżony, szczupła twarz, wielki, garbaty nos i oczy jedyne niepasujące do wyglądu zabijaki, gdyż były łagodne i zlęknione.
Wydaje mi się, że powinno być łącznie.

(05-08-2019, 11:10)Ahab napisał(a):
Gdy komendant donośnym głosem huczał na cały swój gabinet, ten tylko nerwowo spoglądał się w drzwi, czy aby nikt tam nie stoi, a już na określenie „zbrodnie Stalina” myślał, że zemdleje.
Opcja - spoglądał na drzwi / oglądał się na drzwi / spoglądał w drzwi (chociaż to ostatnie najmniej).

(05-08-2019, 11:10)Ahab napisał(a):
Kobieta przypominała potężną, dostojną kocicę, poruszała się powolnym, choć dostojnym krokiem.
Zabrakło końcówki i bliskie powtórzenie.

(05-08-2019, 11:10)Ahab napisał(a):
Leki biorę, leczę się jako, ale do zakładu psychiatrycznego nie pójdę,(sugerowałabym podzielić w tym miejscu kropką) lekarz mówił schizofrenia, paranoja.

(05-08-2019, 11:10)Ahab napisał(a):
Choć obiecałem, że go odwiedzę(przecinek) zwlekałem, skończyłoby się to wspominkami i łzami, chciałem zapomnieć.


Czułem się jak pies(przecinek) co wywąchuje nieprzyjemne historie tylko po to, by rząd mógł schować je do wora „ściśle tajne”.


Pobliskie miasteczka były uprzedzone, mówili, że spotkam tam zacofanych prymitywów, zwykłe chamy(przecinek) co to za krzywe spojrzenie w ryj walą, a gołębie to latają tam do góry nogami, bo srać nie warto.

(05-08-2019, 11:10)Ahab napisał(a):
On i jego rodzina nie przejawiała cech „zdenerwowania” jak to ja ujmuję, ani innych lęków.
Zabrakło końcówki.

(05-08-2019, 11:10)Ahab napisał(a):
Wieś jednak inaczej na tą sprawę patrzała.
Powinno być "tę", ale rozumiem, że opowiada postać.


(05-08-2019, 11:10)Ahab napisał(a):
Gdy rozsądnemu, twardemu mężczyźnie – co to przecież przeżył wojnę ze wszystkimi jej okropieństwami, zaczyna załamywać się głos, dotąd twardy, nieustępliwy, zaczynają trząść się ręce, a bystry wzrok nabiera cech rozpaczy, strach udziela się słuchającemu. Mieszkał on w tej drugiej wsi.
Zabrakło końcówek.

(05-08-2019, 11:10)Ahab napisał(a):
Pokazał mi polanę i las.


(05-08-2019, 11:10)Ahab napisał(a):
Miejscowi rzucali aluzje, że nikt nie wychodzi z domu w pewnych porach.
Myślę, że odrobinę zgrabniej brzmiałoby - o pewnych porach.

(05-08-2019, 11:10)Ahab napisał(a):
Pierwszy w miarę nowy, znajduję się między wsiami, natomiast tamten, jest nieczynny.
Nadprogramowa końcówka.

(05-08-2019, 11:10)Ahab napisał(a):
Nie tylko fizycznie pobierają pokarm z trupa, ale ludzie wierzą, że dusza człowieka jest zespolona z cmentarnym drzewem, a w niektórych okręgach ścięcie drzewa to zbrodnia, bo zawiera ono dusze zmarłych.
Okręgi kojarzą się mocno geograficznie, kręgi z kolei kulturowo, ale może tak miało być.

(05-08-2019, 11:10)Ahab napisał(a):
Archibald zdążył powiesił (powiesić?) się w pobliskim lasku, starszy brat widział już z daleka wiszące ciało.

(05-08-2019, 11:10)Ahab napisał(a):
Przepraszam, trochę odpłynąłem, ale próbuję opisać moje wrażenia, nieczęsto się zdarza byśmy tak podświadomie czuli fatalizm.

(05-08-2019, 11:10)Ahab napisał(a):
Zemdlał na chwilę, trochę krwi poleciało, a kiedy brat go ocucił, okazało się, że ten od uderzenia zrobił się głupi.

Będę czytała na raty. O swoich odczuciach odnośnie fabuły napiszę na koniec, póki co tylko technikalia Wink

Pozdrawiam  Smile


RE: Bezduszne istoty - Eiszeit - 08-08-2019

(05-08-2019, 11:10)Ahab napisał(a):
  Obchodząc przeklętą polanę z boku, mijając strzelnicę szło się dróżką.
Zabrakło końcówek.

(05-08-2019, 11:10)Ahab napisał(a):
  A inteligencja mieszała się z cynicznym humorem, mimo to była sprawiedliwa, opiekuńcza i miała serce po właściwej stronie.
Bardzo podoba mi się to określenie.

(05-08-2019, 11:10)Ahab napisał(a):
  Wewnątrz znajdowało się kilka wnęk, a ta(przecinek) w której leżała dziewczyna, była zamurowana tablicą z epitafium.

(05-08-2019, 11:10)Ahab napisał(a):
Zaciekawiło mnie z jaka stanowczością i precyzją las nabierał ciała.

(05-08-2019, 11:10)Ahab napisał(a):
Nie wiedziałem co o tym myśleć. Nie chciało mi się już tego analizować, doszedłem do wniosku, że może być ze sto powodów dla czego ten grób był pusty.
W przedstawionych okolicznościach wydaje mi się jednak dziwne i nielogiczne, że nie zainteresował się tą sprawą.

(05-08-2019, 11:10)Ahab napisał(a):
Z napięciem łowiłem rozlegające się w ciemnym lesie ciche stąpania po ściółce leśnej, szelest liści i łamane gałązki.

(05-08-2019, 11:10)Ahab napisał(a):
  Wrzuciłem dół do Frani i zrobiłem pranie.

(05-08-2019, 11:10)Ahab napisał(a):
  Gdy przechodziłem przez nie, te na chwilę owijały się wokół nóg i rozrywały się.

(05-08-2019, 11:10)Ahab napisał(a):
Gdy byłem już parę metrów przed zardzewiała bramą byłej placówki wojskowej, na ścieżkę wybiegły spłoszone sarny, kręcąc się jak w pułapce. Zacząłem gwizdać i kląskać żeby je odpędzić, lecz te zaczęły obmierźle beczeć.
Nie ta forma.

(05-08-2019, 11:10)Ahab napisał(a):
Jakby dostał serię z karabinu…

Bardzo podobał mi się klimat tego opowiadania. Opisy są naturalistyczne i działające na wyobraźnię - najbardziej przypadł mi do gustu dom wdowy. Drzewa, mgła, cmentarz, wszystko zawieszone w takim dziwnym, melancholijnym ujęciu. Czuję artyzm w tym opowiadaniu, pewnie przez narrację pierwszoosobową i sposób wypowiadania się postaci, ale według mnie działa to na plus.
Kolejną ogromną zaletą jest oryginalny pomysł. Początkowo byłam sceptyczna, bo spodziewałam się kolejnej treści o zombie, a tutaj proszę, nowatorsko Wink Sam wpadłeś na ten motyw, czy czymś się inspirowałeś? Jest bardzo interesujący i niecodzienny, nie czytałam jeszcze czegoś takiego. Odrobinę skojarzył mi się z Latającym Holendrem, który "pochłaniał" swoją załogę.
Sugestywne opisy postaci, zwłaszcza kobiecych, mogłam je sobie szczegółowo "obejrzeć" podczas czytania.

Uważam, że powinieneś popracować nad zredagowaniem całości, zwłaszcza pod kątem przecinków, końcówek i innych, drobnych błędów. Z jednej strony czuję potrzebę przeczytania tego opowiadania jeszcze raz, bez rozpraszania się takimi rzeczami, a z drugiej wiem, że dopóki nie zostanie zredagowane, to będę się męczyła. Technikalia odsuwają uwagę od treści.
Czasami narracja jest bardzo specyficzna. Nadaje to artyzmu, o którym wspominałam, ale w przedawkowaniu męczy.
Najbardziej bolącą mnie kwestią jest zakończenie - opowiadanie wydaje się urwane. Czy masz zamiar kontynuować tę historię? Jeżeli nie, sugerowałabym wyraźniej domknąć tę opowieść.

Plus za tytuł Wink Na koniec nabiera głębokiego znaczenia. Jest w tym opowiadaniu dużo smutku i melancholii, ale cieszę się, że je przeczytałam. Chętnie wrócę, jeżeli zdecydujesz się dopracować tekst.

Pozdrawiam  Smile


RE: Bezduszne istoty - Ahab - 08-08-2019

Witam.
Bardzo dziękuję za przeczytanie i pomoc.
Poprawiłem wskazane błędy, a niektóre zdania nawet znacząco przerobiłem.
Obwód pskowski, Łoknia. To miejsce na terytorium Rosji istnieje naprawdę. Szukałem miejsca o złej sławie typu nawiedzone, czy jakaś ukryta tajemnica. Na początku miała być Miedzianka w Polsce o której czytałem, jednak zdecydowałem się na powyższe. Czytałem artykuł w jakiejś kiepskiej ezoterycznej gazecie. Z niej przytoczyłem legendy o samozapłonie, znikaniu ludzi, wypalonych kręgach, artykuł bardzo starał się udowodnić, że to przez UFO. Ale ja chciałem o zombie więc sobie pozmieniałem. Czytając wspaniałe opowiadanie M.R. James,a "Stelle katedry w Barchester" naszło mnie żeby spróbować napisać op, tak bardzo szczegółowo z drobiazgowym tłem akcji. W tym samym czasie wpadła mi książka o cmentarzach, grobach i historii pochówków na przestrzeni setek lat. Tam znalazłem tradycje opisane w op, jakie drzewa musiały rosnąć i jak radzono sobie ze strachem przed zmarłymi.
Tak jak zauważyłaś, chciałem przesunąć akcent typowy dla zombie. Za zło, przemoc i makabrę odpowiedzialni są ludzie. Pospolite wiejskie wypadki, przemoc domowa, znieczulica, wydaje się straszniejsze od zjawiska nadnaturalnego jakim jest zombie, jednak to nieszkodliwe istoty okazały się ponad siłę dla Michała, a sam komendant przyznał mu rację. Dwie opowieści w jednej miały pokazać właśnie tą różnicę.
Szczerze nie pamiętam co mnie mogło zainspirować. Bardzo chciałem, by dało się naukowo to wyjaśnić, ich powstanie, no i żeby nie było stereotypowo, czyli krwiożerczo, ciężko by ich było nazwać weganami, pożywiały się w najbardziej niewinny sposób. Widziałem program przyrodniczy jak rośliny wykorzystują owady. Nie wiem, czy wymyśliłem to pierwszy. "Inwazja porywaczy ciał" ma chyba podobny koncept.
Latający Holender pochłaniający załogę, fajne, to czyjeś opowiadanie?
Specyficzna narracja, to fakt. Po napisaniu wydaje mi się, że narrator jest zbyt ekscentryczny, aż przesadza z manierą.
Historia jest już cała, nie mam w planach jej ciągnąć. Mnie też się wydaje urwana, prawie jak Proces Kafki. Naprawdę nie mam pojęcia jak to zakończyć, głowiłem się przy pisaniu, ale nie umiem tego ładnie spuentować. Tym bardziej nie lubię jak opowieść kończy się dialogiem. Będę wdzięczny za pomysły.
Smutna i melancholijna opowieść, a starałem się jak najwięcej humoru i luzu wprowadzić.
Bardzo dziękuje za uwagi, mam nadzieje, że po poprawkach trochę lepiej się czyta.
Pozdrawiam.


RE: Bezduszne istoty - Eiszeit - 08-08-2019

(08-08-2019, 18:53)Ahab napisał(a): Latający Holender pochłaniający załogę, fajne, to czyjeś opowiadanie?
To wątek z filmu "Piraci z Karaibów", na którym jest oparta cała druga część serii Smile
Liczę na to, że po przeczytaniu po raz drugi tego opowiadania pojawią mi się w głowie jakieś pomysły na zakończenie. Nie wiem, czy nie pokusiłabym się o opis sceny na tej polanie we mgle, żeby jeszcze mocniej zaakcentować, że Bezduszni faktycznie są, "żyją", nie tylko w opowieści fotografa. Ale to luźna myśl.


RE: Bezduszne istoty - Ahab - 10-08-2019

Alternatywne zakończenie.

W starym ciemnym lesie, stara staruszka siłowała się z czymś dziwacznym. Nie było to drzewo, nie był to człowiek, choć ogólnym kształtem jakby człowieka przypominało. A może bardziej potwora z laguny. Raz to pchała, bo wyraźnie nie chciało iść. Kiedy indziej z mozołem ciągła, gdy to niechętne dalszej podróży chciało się zakorzenić w glebie atrakcyjnej w bogate próchno i minerały odżywcze. Była już u kresu sił, miała w końcu 86 lat. Nastał szary ranek, lecz oto już kończył się las, niedługo będą w domu. Nadzieje zasiał niewinny, krótki artykuł w gazecie, rzecz, którą poważni naukowcy uznali za wybryk jakiejś miernoty, co zamiast skupić się na faktach, wolała oddawać umysł pustym imaginacją. Oczywiście, musiał to być niemiecki przyrodnik. Wedle własnych badań, przyznał on, że drzewa, wręcz cały las dzieli coś na kształt świadomości. Na innym planie jak zwierzęta i ludzie, jednak ich czynności zdają się to potwierdzać. Poprzez korzenie wysyłają pewne sygnały porozumiewawcze, zdają się rosnąć tam gdzie chcą, jest jakaś więź między nimi, dożywiają stare lub chore jednostki. Tylko, że te wszystkie wybory, rozmowy i świadomości odbywają się na przestrzeni wielu lat. Nie dostrzegamy tych ruchów i przejawów, gdyż właśnie dzieli nas inny plan istnienia i postrzegania czasu. Jednakże pani Apolonii to wystarczyło, by na nowo rozbudzić w niej nadzieje. Jeśli zwykłe, proste drzewa, są zdolne do pewnych odczuć, to co dopiero powiedzieć o ludziach zaklętych w drzewa? Wierzy, a nawet jest pewna, że jej córka, jej dusza śpi w tym drzewnym ciele, dopóki jest tam uwięziona, nie wyrwie się z ziemskiego padołu. Mimo to nie może inaczej. Widziała, że przeinaczeni dzielą ze sobą jakiś wyższy stan istnienia.
- Zapuść korzenie obok taty. Jak się uda niedługo i ja dołączę. - Powiedziała do córki, gdy ta zaczęła sztywnieć i się ukorzeniać. Córkę podobnie jak innych ciągło w ten straszny las dębu wisielca, ale ona nie pozwoliła na to. Jej miejsce jest przy rodzinie. Podobnie zrobiła z mężem. Tylko poeta, który tak namieszał wiele lat temu, zdawał się podejrzewać coś. W końcu jego wścibstwo okazało się korzyścią wymierną. Odpowiednie osoby się dowiedziały i roztoczyli nad tym terenem jakby ochronna siatkę. Gdy stała z ręką złożoną na sercu, za nią zebrało się kilka wtajemniczonych osób, by podziwiać niecodzienny widok. Byli to potomni Fiodora, jego wnuki i prawnuki. Obiecali, że kobietę też przyprowadzą obok, by w trojkę sobie żyli. Nikt nie wiedział czemu przemiana trwa u różnych osób tak wybiórczo. Jej mąż w niespełna trzy lata zamienił się w drzewo. Na córkę musiała czekać ponad trzydzieści lat. Weronika zadrżała od korzeni aż po koniuszki liści. Być może poczuła się jak w domu.

Jak ktoś chce, może wymyślić, a nawet napisać własne. Byłoby to nawet fajne.


RE: Bezduszne istoty - Eiszeit - 12-08-2019

(10-08-2019, 20:12)Ahab napisał(a): W starym ciemnym lesie, stara staruszka siłowała się z czymś dziwacznym.
Wychodzi trochę masło maślane.

(10-08-2019, 20:12)Ahab napisał(a): Kiedy indziej z mozołem ciągła, gdy to niechętne dalszej podróży chciało się zakorzenić w glebie atrakcyjnej w bogate próchno i minerały odżywcze.
To już nie jest narracja fotografa, prawda? Zmienił się narrator. Zastanawiam się nad tym stylem wypowiedzi.

(10-08-2019, 20:12)Ahab napisał(a): Nadzieję zasiał niewinny, krótki artykuł w gazecie, rzecz, którą poważni naukowcy uznali za wybryk jakiejś miernoty, co zamiast skupić się na faktach, wolała oddawać umysł pustym imaginacjom.
Końcówki.

(10-08-2019, 20:12)Ahab napisał(a): Wedle własnych badań, przyznał on, że drzewa, wręcz cały las dzieli coś na kształt świadomości.
Dałabym tutaj formę dzielą coś na kształt świadomości. Wyrażenie, że coś je "dzieli", przywołuje na myśl jakiś podział, rozłam, a nie wspólnotę.

(10-08-2019, 20:12)Ahab napisał(a): Na innym planie jak zwierzęta i ludzie, jednak ich czynności zdają się to potwierdzać.
Mam trudność ze zrozumieniem tego zdania.

(10-08-2019, 20:12)Ahab napisał(a): Nie dostrzegamy tych ruchów i przejawów, gdyż właśnie dzieli nas inny plan istnienia i postrzegania czasu.

(10-08-2019, 20:12)Ahab napisał(a): Jednakże pani Apolonii to wystarczyło, by na nowo rozbudzić w niej nadzieję.

(10-08-2019, 20:12)Ahab napisał(a): - Zapuść korzenie obok taty. Jak się uda niedługo i ja dołączę - powiedziała do córki, gdy ta zaczęła sztywnieć i się ukorzeniać.

(10-08-2019, 20:12)Ahab napisał(a): Odpowiednie osoby się dowiedziały i roztoczyli nad tym terenem jakby ochronną siatkę.

(10-08-2019, 20:12)Ahab napisał(a): Gdy (kobieta/Apolonia?) stała z ręką złożoną na sercu, za nią zebrało się kilka wtajemniczonych osób, by podziwiać niecodzienny widok.

(10-08-2019, 20:12)Ahab napisał(a): Weronika zadrżała od korzeni aż po koniuszki liści. Być może poczuła się jak w domu.
Te dwa zdania są mega i bardzo dobrze zamykają treść.

Zamysł mi się podoba, według mnie znacznie lepiej wygląda teraz całość opowiadania. Ma swojego rodzaju klamrę, nawiązanie do wątku, jakąś przyszłość.
Powinieneś popracować nad formą i stylistyką, bo, może przez inną narrację, ten fragment odstaje od poprzednich. Czasami mam wrażenie, że zdania są zbyt przekombinowane i metaforyczne, miałam trudność z wyłapaniem ich sensu. Przydałby się jeszcze spokojna redakcja Smile 
Dziękuję za to zakończenie, teraz opowiadanie wybrzmiewa dla mnie znacznie lepiej.

Pozdrawiam Smile


RE: Bezduszne istoty - Ahab - 21-08-2019

To ja bardzo dziękuję za zainteresowanie. Bardzo się cieszę, że się podobało. Dla kogoś kto pisze, takie słowa to jak nagroda. Szczerze mówiąc dopisałem końcówkę, na twoje życzenie, bo sam z siebie nie chciałem, a szczerze mówiąc myślałem, że już nie umiem, pierwszy tekst od pół roku jaki napisałem. Mam dosyć poważną blokadę i wrzucam stare rzeczy. Samo opowiadanie powstało jakieś trzy lata temu, dlatego dopisane zakończenie tak bardzo się różni. Chyba styl pisania mi się zmienił. Ogólnie jestem bardzo niepewny siebie, a przez dysortografię (dyslekcję?) trochę mi wstyd, bo to straszna grafomania. Ale naprawdę super, że sama w sobie historia się spodobała.
Pozdrawiam.