Via Appia - Forum
Najemnicy - Wersja do druku

+- Via Appia - Forum (https://www.via-appia.pl/forum)
+-- Dział: EPIKA (https://www.via-appia.pl/forum/Forum-EPIKA)
+--- Dział: Opowiadania (https://www.via-appia.pl/forum/Forum-Opowiadania)
+---- Dział: High Fantasy (https://www.via-appia.pl/forum/Forum-High-Fantasy)
+---- Wątek: Najemnicy (/Thread-Najemnicy)



Najemnicy - gieferg - 08-04-2014

Witam. Odkopałem swój niedokończony projekt sprzed pięciu lat z czeluści twardego dysku i zabieram się za projekt aktualny, w międzyczasie chętnie zasięgnę opinii dotyczących moich wcześniejszych wypocin (w formie dość nieociosanej), co za tym idzie:

Ranek był słoneczny i ciepły, wyglądało na to, że wiosna nabrała już sił i wszelki ślad po zimie, która w tym roku była wyjątkowo mroźna i nie chciała się skończyć, zaginął. Nie każdy jednak mógł się cieszyć tym pięknym porankiem, niebieskim niebem i lekkim wietrzykiem. Z pewnością nie człowiek, który pędził na ledwo już dyszącym koniu w kierunku wioski co chwilę oglądając się przez ramię wypatrując pościgu. Był to zbrojny w barwach pana tych ziem, barona z Enk, to jest w zieleni z czernią. * Do tych barw dochodziła jeszcze czerwień zalewająca mu czoło i biel pobladłej skóry. Jeździec dyszał ciężko i z trudem trzymał się w siodle. Rana, którą dopiero co otrzymał dawała się w znaki i potrzebował wszystkich sił by nie utracić przytomności i dotrzeć do celu jaki sobie wyznaczył. Co będzie potem w tej chwili się dla niego nie liczyło. Pierwsza chaty były tuż, tuż. Zobaczył obserwujących go z niepokojem ale i zaciekawieniem kmiotków, nie zwracał na nich uwagi, nie ich teraz szukał. Wpadł na plac pośrodku osady i krzyknął głośno:
- Królewscy najemnicy idą, ratuj się kto może!
W normalnych okolicznościach wiadomość o nadejściu wojsk będących na królewskiej służbie nie budziłaby tu w nikim trwogi, w normalnych okolicznościach można się było co najwyżej obawiać, że jeśli zbrojnych jest więcej i zdecydują się zatrzymać dłużej, to zaistnieje realne niebezpieczeństwo może nie dla życia, ale dla sakiewki, bo koszt zapewnienia im żywności spadnie wtedy na wioskę. W normalnych okolicznościach warto byłoby się również zastanowić nad tym żeby jak najlepiej ukryć co bardziej urodziwe dziewczęta, żeby się zanadto nie rzucały w oczy i nie podsuwały gościom pomysłów. Normalnych okolicznościach królewskie wojsko kojarzyło się raczej z bezpieczeństwem. Ale okoliczności nie były normalne. Dodatkowo przybysz obok słowa „królewscy” użył też słowa „najemnicy” co dodatkowo mogło budzić wątpliwości co do perspektyw na najbliższy czas.
Jeździec zatrzymał się, zszedł z konia powoli i z trudem, po czym trzymając się za krwawiącą głowę spytał pierwszego miejscowego, który się nawinął:
- Gdzie sołtys?
Wąsaty blondyn o fizjonomii mogącej uchodzić za symbol poczciwości wskazał ręką jeden z pobliskich domów, po czym podbiegł do rannego i widząc, że ten bliski jest osunięciu się na ziemię podtrzymał go, wsparł ramieniem po czym wolnym krokiem skierował się w stronę domostwa wołając do czającego się obok, koło płota dzieciaka:
- Leć po zielarkę, pędem!
Krzyki kobiet sprawiły, że zarówno ten, który pomocy udzielał, jak i ten, któremu jej udzielano obejrzeli się za siebie w kierunku lasu porastającego wzgórze. Wyłonili się z niego właśnie kolejni jeźdźcy, którzy pędzili w tym kierunku. Ranny otarł krew z czoła, wytężył wzrok by się przekonać czy to już ci, o których mówił. Nie, jeszcze nie. Jeźdźcy nosili te same barwy co on, a więc przebili się. Może jeszcze nie wszystko stracone. Podparty na ramieniu wieśniaka wszedł do chaty sołtysa. Gospodarza spotkał tuż za drzwiami. Był to mężczyzna w sile wieku, pulchnej facjacie, wydatnym brzuchu, bujnej czuprynie i sumiastych wąsiskach, które zdawały się nie mieć końca. Wyraz twarzy miał poważnie zatroskany. Za jego nogą czaiła się kilkuletnia dziewczynka patrząc z zaciekawieniem na gościa. Ranny żołnierz zatrzymał na chwile wzrok na jej twarzy. To niesprawiedliwe – pomyślał. Świat tego dziecka za chwilę się zawali. Nie, to się nie może stać.
- Co się stało? – zapytał sołtys.
- Nadchodzą – odpowiedział przybysz – lada chwila tu będą. Pobili nas nieopodal, koło strumienia, pod lasem. Najemnicy na królewskiej służbie… Nie mają litości dla buntowników.
- Buntowników? – zdziwił się sołtys – a któż tu się buntuje? My spokojni ludzie, robimy co do nas należy, spełniamy wszelakie powinności wobec naszego pana, za co nas karać mają?
Żołnierz stał, patrząc na uczepione nogi ojca dziecko.
- Za waszego pana. Sprzeciwił się królowi, wszyscy za to zapłacimy.
- Co robić? – w oczach sołtysa ranny żołnierz dostrzegł rodzący się strach – dokąd uciekać?
- Do nikąd. Za późno. Niech każdy weźmie co ma pod ręką, czy to sierp, czy widły i prosi bogów o cud.
Sołtys zbladł, odsunął dziewczynkę wskazując jej gdzie ma się udać, następnie trzęsącymi się rękoma sięgnął ponad ścianę, gdzie pod strzechą znajdowało się coś, co ukrywał najpewniej przez wiele lat.
- Byłem żołnierzem. – wyszeptał wyciągając nieco zakurzony, poszczerbiony i najpewniej stępiony miecz . Ranny kiwnął głową po czym spytał:
- Muszę coś zrobić z tą raną, nie będę mógł walczyć w takim stanie.
- Sprowadź Alistę – powiedział sołtys do stojącego obok w milczeniu uosobienia poczciwości. Mężczyzna wyszedł bez słowa, a tymczasem na zewnątrz zadudniły kopyta, towarzysze żołnierza właśnie dotarli na miejsce. Sołtys ruszył w stronę wyjścia niosąc w ręku miecz.. Mijając rannego, który oparł się o ścianę walcząc z samym sobą spytał:
- Jak się zwiecie?
- Wilf z Enk – odpowiedział żołnierz, z trudem ruszając za nim.
Po wyjściu chaty zobaczyli, że zbliża się do nich dzieciak, którego Wilf zauważył wcześniej koło płota, prowadząc trzydziestoletnią kobietę, o długich sięgających ramion, ciemnych, rozpuszczonych włosach. Miała ze sobą jakąś głęboką sakwę i roztaczała wokół zapach ziół. Sołtys wskazał jej ruchem głowy rannego, a sam skierował się w stronę zbrojnych, którzy zatrzymali się na placu. Było ich może ze dwudziestu, właśnie zsiadali z koni. Widać było, że dopiero co brali udział w walce, spora część była pokrwawiona, niektórzy jednak nie swoją krwią. Kilku ledwo się trzymało na nogach, jeden spadł z konia na ziemię na oczach sołtysa. Było pośród nich kilku rycerzy zakutych w stal, jeden nich, noszący na tarczy czerwonego gryfa na srebrnym polu nie miał na głowie hełmu. Sołtys stwierdził, że rycerz ten jest w wieku jego własnego syna. Młodzieniec rozglądał się wokół błędnym wzrokiem jakby nie wiedział co się wokół niego dzieje. Inny rycerz, którego tarcza była jednolicie zielona przechylił się w siodle w stronę sołtysa i krzyknął:
- Każ ludziom się uzbroić! Za chwilę albo staną się żołnierzami, albo oni i ich rodziny przeniosą się na tamten świat!
Głos był potężny, chropowaty, miał w sobie coś co sprawiło, że trudno byłoby się sprzeciwiać. Sołtys zrobił więc to co mu nakazano.

* * *

Zbrojni zatrzymali się na skraju lasu, widać stąd było jak na dłoni położoną w dolinie wioskę. Potężny, łysy mężczyzna w powgniatanej i brudnej, niekompletnej zbroi płytowej, która osłaniała tylko jego prawą rękę i korpus, podczas gdy resztę ciała okrywała kolczuga pierwszy przerwał milczenie:
- Uciekli do tej wioski. Wygląda na to, że to była dopiero rozgrzewka.
- Racja Hornoff – odpowiedział znajdujący się jego lewej stronie, śniady, długowłosy mężczyzna z wąską skórzaną opaską na czole. Miał przewieszoną przez plecy kuszę, a na sobie zbroję stanowiącą połączenie elementów skórzanych i kolczych – teraz dopiero się zabawimy.
- Zabawimy? – Obok niego na koniu siedziała obcięta po męsku kobieta, również w zbroi, tyle że dobrze do jej kształtów dopasowanej. Jej twarz zdawała się kontrastować z wszystkimi i wszystkim wokół. Mimo, że podobnie jak towarzysze również była spocona i brudna, a wyraz jej twarzy, na której widniały ślady po krwi świadczył o tym, że sytuacja nie jest jej obca, to jednak delikatne kobiece rysy oraz w szczególności spojrzenie jakie rzuciła teraz chętnemu do zabawy towarzyszowi sprawiały, że wydawała się być jak nie z tej bajki. – Mnie się wydaje, że zabawa już za nami, a to co czeka nas teraz nic z zabawą mieć wspólnego nie będzie. Tam są ludzie, którzy nic nie zawinili, ludzie, którzy nie są się w stanie obronić. Chcesz się zabawić ich kosztem?
- Czemu nie? – Śniady wyszczerzył zęby w paskudnym uśmiechu. Był przystojny jak diabli, pomyślała, ale też był z niego kawał sukinsyna. Tak czy inaczej Dermott Cervera był jednym z ludzi, których warto było mieć u boku, kiedy się szło do walki. Dobrze o tym wiedziała, wiedział też o tym Kaspar…
- Mamy się zająć zbrojnymi barona z Enk – wtrącił się nagle jasnowłosy mężczyzna o twarzy pokrytej kilkudniowym zarostem. Również miał na sobie zbroję płytową, jednak w odróżnieniu od towarzysza jak najbardziej kompletną. Kaspar Nully był najemnym rycerzem i dowódcą oddziału, każdy z jego ludzi wiedział, że nie warto z nim zadzierać. Mimo że nie skończył jeszcze trzydziestki cieszył się respektem większym niż wielu starszych i bardziej doświadczonych oficerów. Zdawał się roztaczać wokół siebie jakąś dziwną aurę, która sprawiała, że niemal każdy, kto wchodził z nim w spór wynikający z różnicy zdań w kwestii tego co należałoby, a czego nie należałoby by robić w czasie walki, szybko rezygnował.
- Żadnej rzezi mieszkańców wioski, żadnych gwałtów i niepotrzebnego rozlewu krwi, czy to jasne?
- Nie zapominaj drogi kapitanie – wtrącił Hornoff – że nie jesteśmy tu sami, a tamci – tu ruchem głowy wskazał na oddział właśnie wynurzający się z lasu po ich prawej stronie i kierujący się w stronę wioski - mogą mieć inne rozkazy. Jesteśmy na królewskim żołdzie, ale wszyscy dobrze wiemy, kto pociąga za sznurki.
Kaspar zmarszczył brwi. Wiedział. Zakon chciał utopić we krwi swych przeciwników. Baron z Enk ostatnimi czasy dostał dobry powód, by stać się najbardziej zajadłym przeciwnikiem Zakonu i stał się nim. Głupiec. Teraz on i jego poddani poniosą konsekwencje. Kaspar spojrzał na kobietę. Znał Nadię Liefden już ładne parę lat, potrafiła sobie zbudować w oddziale pozycję jakiej pozazdrościłby jej niejeden mężczyzna. Każdy dobrze wiedział, że należy ją traktować jak równego sobie, a wszelkie zaczepki kierowane pod jej adresem i mające jakikolwiek związek z faktem, że jest kobietą kończyły się dla zaczepiających na tyle nieprzyjemnie, że zazwyczaj drugi raz już nie próbowali.
Oddział Kaspara liczył aktualnie piętnaście osób. Jeszcze tego ranka było dwadzieścia jeden, ale potem doszło do potyczki z oddziałem z Enk i kilku miało pecha. Cóż, bywa, znajdą się nowi. Grunt, że wszyscy, którzy dla Kaspara byli najważniejsi są cali i zdrowi. Hornoff był jego prawą ręką, zastępcą. Jeśli trzeba było rozdzielać oddział, to on zawsze obejmował dowództwo nad tą częścią, w której nie było Kaspara. Cervera był po prostu sobą. Pochodzący z dalekiego południa najemnik, który w szczególności upodobał sobie kusze i posługiwał się tą bronią doskonale. Nikt inny nie radził sobie z kuszą tak dobrze jak Dermott. Był w stanie celnie strzelać w biegu czy z konia, a broń której używał została przygotowana na jego specjalne zamówienie przez pewnego gnoma z Brentano. Nie ulegało wątpliwości, że był bardzo cennym nabytkiem, choć czasami występowały między nim, a Kasparem i szczególnie Nadią pewne różnice zdań pomimo których jednak i tak lubili się nawzajem. Co do Nadii - Kaspar zagryzł wargi przypominając sobie swój fatalny w skutkach błąd, którego najwyraźniej nie mogła mu wybaczyć. Żałował tego cholernie, ale było już za późno, teraz z Nadią łączyła go tylko lub aż przyjaźń i nic więcej. Reszta oddziału stanowiła zbieraninę ludzi z całego królestwa jak i spoza niego, jedni byli bardziej użyteczni, drudzy mniej, jedni przychodzili, inni odchodzili ale Chorągiew Wilków Nully’ego jak zwano oddział zazwyczaj utrzymywała stałą liczebność gdzieś pomiędzy dwiema a trzema dziesiątkami. Aktualnie stan osobowy obniżył się niepokojąco, ale Kaspar zbytnio się nie przejmował. Przy pierwszej nadarzającej się okazji zwerbuje się nowych ochotników, tych nigdy nie brakowało.
Widząc, że oddział, którego dowódcy Kaspar był teraz podporządkowany rusza w kierunku wioski wznosząc bojowe okrzyki, Nully nie zwlekał. Dał znak swym ludziom i sam pierwszy ruszył przed siebie opuszczając schronienie jaki dawał las. Nadia była tuż po jego prawej stronie, Cervera po lewej, Hornoff z tyłu, a o krok za nim cała reszta.
Rycerz zakonny, który prowadził oddział zdecydował się na frontalny szturm skierowany w centralną część osady, której już z daleka widać było zbrojnych z Enk. Skoro tak, pomyślał Kaspar, niech sobie szturmuje, a ja tymczasem wjadę do wioski od lewej strony unikając w ten sposób ewentualnych strat, jakie staną się udziałem tych, którzy wystawiają się teraz na odstrzał wrogim kusznikom. Dowódca nie wydał mu konkretnych rozkazów zostawiając wolną rękę, z czego Kaspar nie omieszkał skorzystać. Wskazał swym ludziom kierunek, po czym objechał położone na skraju wioski domostwa by zajść wroga z boku. Najemnicy Kaspara wpadli pomiędzy zabudowania i ruszyli w stronę już trwającej na placu walki. Zgodnie z jego oczekiwaniami główne siły nadziały się na kuszników, a następnie po dotarciu do placu po środku osady nie zastały już tam nikogo. Przeciwnik miał ograniczoną liczbę zbrojnych i postanowił skorzystać z osłony jaką dawały mu zabudowania.
- Z koni! – krzyknął Kaspar do swoich – uważać na okna i drzwi chat.
Tuż obok niego znalazł się Hornoff.
- Sprawdźcie tę chatę – Kaspar wskazał najbliższe domostwo, na co Hornoff skinął głową i biorąc ze sobą jednego z najemników ruszył w stronę wejścia. Dobiegł ich nagle krzyk dochodzący z placu. Kaspar widział jak spada z konia jeden z żołnierzy, a rycerz zakonny kręci się w kółko starając się dojrzeć skąd do nich strzelają. Nie zwracając na to uwagi Kaspar przebiegł wzdłuż ściany jednej z chat i zatrzymał się przy oknie. Krok za nim był Cervera. Kaspar szarpnął drewniane okiennice otwierając okno, jednocześnie odsuwając się w bok. Bełt świsnął obok niego wbijając się w ścianę chaty naprzeciwko, Cervera dopadł do okna i posłał pocisk z kuszy do środka. Rozległ się przeraźliwy krzyk trafionego, Kaspar uśmiechnął się podczas gdy Cervera przełożywszy jedną noge przez okno do środka, zniknął we wnętrzu chaty.
- Uwaga! – to Nadia. Kaspar obejrzał się i ujrzał jak zza rogu wypada kilku zbrojnych. Pierwszy z nich biegł prosto na niego, a kiedy był już o krok zamachnął się mieczem tnąc szeroko. Ostrze uderzyło z brzękiem o tarczę którą Kaspar uniósł w górę niemal w ostatniej chwili, po czym odepchnął napastnika przechodząc do kontrataku. Wymienił z żołnierzem trzy czy cztery ciosy, po czym zwinąwszy się w uniku, obrócił się nabierając impetu i trafił tamtego w bok głowy, chronionej czepcem kolczym. Wystarczyło, żeby wyłączyć go z dalszej walki. Nadia doskoczyła do drugiego, zamarkowała cios myląc przeciwnika, po czym cięła go w brzuch i uskoczyła unikając ciosu kolejnego, który się na nią zamierzył. Kaspar przez chwilę stał tylko i podziwiał jej kunszt szermierczy…

* * *

Nadia zamarkowała cios myląc Ivana po czym klepnęła go drewnianym mieczem w brzuch i roześmiała się radośnie. Kaspar stał z boku i patrzył, a końcową akcję nagrodził oklaskami. Dziewczyna miała brązowe włosy splecione w długi warkocz, który śmigał w powietrzu przy każdym gwałtowniejszym ruchu, Kaspar nie mógł oderwać od niej oczu, a kiedy się roześmiała pomyślał, że piękniejszego uśmiechu jeszcze nie miał okazji oglądać. Ivan był nieco markotny, najwyraźniej niezbyt zadowolony z tego, ze dał się trafić siostrze na oczach przyjaciela.
- Nie spodziewałem się takiego talentu w wywijaniu mieczem po kobiecie – powiedział Kaspar – nie wstydź się tak Ivanie, powinieneś raczej być dumny z siostry.
Nadia najwyraźniej nieco zawstydzona słowami chłopaka zalała się rumieńcem.
- Ojciec się z niej śmieje, a matka kręci nosem – powiedział Ivan – to nie jest zajęcie, przy jakim chcą ją widzieć. Ale jak mam jej odmówić?
Kaspar pomyślał, że komuś z takim uśmiechem odmówić rzeczywiście nie sposób. Dziewczyna bardziej lgnęła do szermierki niż do typowych babskich zajęć. Niesłychane.
- Zechcesz panno Liefden ze mną się spróbować? – puścił do niej oko.
- Z przyjemnością – zachichotała radośnie, robiąc obrót z mieczem, a Kaspar nie potrafił opędzić się od myśli, że wolał by spróbować się z nią w czymś innym niż w szermierce. Ivan podał mu drewniany miecz i siadł pod drzewem przyglądając się. Nadia stanęła z mieczem, przyjmując pozycję jakiej brat jej nauczył. Kaspar podszedł do niej niedbałym krokiem sprawiając wrażenie pewnego siebie. W pewnym momencie zrobił krok do przodu i zamachnął się uderzając od góry. Zasłoniła się błyskawicznie i oddała cios. Odbił, patrząc jej w oczy. Powtórzył atak, raz, drugi, trzeci, dziewczyna zgrabnie uskakiwała, a ostatni odbiła po czym zrobiwszy obrót uderzyła go w udo. Kaspar jęknął, odsunął się o krok:
- To podstęp droga panno. Odwracasz moją uwagę.
- Czy nie na tym to polega? – zmrużyła oczy.
- Walczysz mieczem, czy uśmiechem? – teraz i on się uśmiechnął, po czym niespodziewanie doskoczył do niej, odbił cios którym chciała go sięgnąć, a następnie uderzył w jej broń na tyle mocno, że wypadł jej z dłoni.
- Uśmiech nie na każdego podziała. – powiedział - Warto nauczyć się radzić sobie również i bez niego. Muszę was teraz zostawić, ale mam nadzieję, że spotkamy się ponownie w najbliższym czasie.
Ivan skinął głową, lubił spędzać czas w towarzystwie przyjaciela, ale dzisiaj było inaczej. Dość oczywiste spostrzeżenie, które poczynił nie cieszyło go jednak tak jak powinno. Wiedział bowiem o czymś o czym ani Nadia ani Kaspar nie mieli jeszcze pojęcia. Kilka dni wcześniej ojciec podzielił się z nim swoimi planami, a plany te w głównej mierze tyczyły się osoby siostry.
Kiedy już Kaspar oddalił się w swoją stronę, a rodzeństwo ruszyło w drogę powrotną do leżącego nieopodal dworu Liefdenów Ivan powiedział:
- Dzisiaj nie wiem co ci dostarczyło więcej radości siostrzyczko, lekcja, czy nasz gość.
- A cóż to za pytanie? – odparła udając oburzenie, nie przestając jednak się uśmiechać.
- Mam wrażenie, że Kaspar cię lubi, ale uważaj z nim lepiej – Ivan znał przyjaciela dobrze na tyle, że mimo całej sympatii jaką go darzył, raczej nie życzyłby siostrze takiego mężą.
- A na co mam uważać? Jak widziałeś, potrafię się obronić.
- Jakby to powiedzieć, on jest dość, hmm, rozrywkowy.
- Rozrywkowy? A co dokładnie masz na myśli?
Ivan nie miał ochoty wyjaśniać siostrze na czym dokładnie polega wspomniana przezeń rozrywkowość Kaspara. Dokładne jej wyjaśnienie mogłoby wzbudzić jej niechęć, a to w końcu był jego przyjaciel. Co z tego, że zdarzało mu się odwiedzać zamtuzy, że wszczynał bójki w karczmach, a pewnego razu trafił nawet do miejskiego aresztu za pobicie kogoś po pijaku. Taka ju była rozrywkowa natura Kaspara, dlatego też spojrzenia jakie wymieniał z Nadią podczas tego spotkania budziły niepokój Ivana, który o nikogo na świecie nie dbał tak, jak o swą młodszą siostrę. Życzył jej jak najlepiej, problem polegał tylko na tym, że trudno było stwierdzić co dla niej było rzeczywiście najlepsze. Ivan będąc osobą znającą ją najlepiej martwił się, że ułożony przez rodziców plan wydania ją za mąż, za syna pewnego wpływowego szlachcica wcale nie przypadnie jej do gustu. Niestety plan ten powstał już wiele lat temu, w kilka zaledwie lat po tym jak Nadia zawitała na tym świecie, a jego twórcami byli ojcowie obojga przyszłych małżonków, którzy byli starymi przyjaciółmi. Ivan obawiał się teraz, co się wydarzy, kiedy Nadia pozna swoje ustalone bez jej wiedzy i zgody przeznaczenie.

* * *

Nadia cięła tak dokładnie jak i mocno. Krew bryzgająca z rozciętej szyi żołnierza ochlapała jej twarz. Ładnie teraz muszę wyglądać, pomyślała. Rozejrzała się wokół starając się zlokalizować Kaspara, albo Hornoffa, ewentualnie znaleźć sobie kolejnego przeciwnika. Zobaczyła zamiast tego jakiegoś grubasa o bujnej czuprynie i sumiastych wąsach, pędzącego z krzykiem przeciwko dwóm najemnikom. Grubas wymachiwał mieczem, za nim biegło kilku innych wieśniaków, jeden uzbrojony w widły, drugi z długim kijem, oraz trzeci, który sądząc po ściskanym w dłoniach młocie jak i po posturze musiał być nikim innym jak tylko kowalem. Grubas dopadł do najemników, wyprowadził cios a Nadia pomyślała, że ten człowiek musiał kiedys mieć już do czynienia z bronią. Tyle że niestety musiało to już być bardzo dawno temu. Uzbrojony w topór najemnik zasłonił się tarczą, po czym ciął potężnie. Ostrze topora spadło na bark mężczyzny niemal odrąbując rękę. Ci, którzy biegli za nim zawahali się, ale trwało to tylko chwilę. Nie mieli dokąd uciec i nie mieli żadnego wyboru. Nadia wiedziała, jak się to skończy, nie było sensu dłużej się tutaj zatrzymywać. Pobiegła pomiędzy chatami, a widząc kusznika w barwach barona z Enk mierzącego w kierunku placu, podbiegła do niego szybko i dwoma szybkimi ciosami posłała go do piekła. Kiedy już padał na ziemię, obejrzała się i zobaczyła przerażone twarze w drzwiach chaty. Kobieta i dwoje dzieci. Na widok jej twarzy zniknęły w głębi chaty.
- Hej ty! – usłyszała nagle potężny chropowaty głos za swymi plecami. Kiedy się obejrzała stał przed nią zakuty w stal rycerz w zielonej jace i z taką samą tarczą. W ręku ściskał potężny miecz. Mimo że pełny hełm zasłaniał jego twarz wyczuła coś na kształt wahania, gdy zobaczył, że ma do czynienia z kobietą. Trzeba było z tego skorzystać. Skoczyła naprzód starając się wepchnąć miecz gdzieś poniżej hełmu przeciwnika, ale nic z tego nie wyszło. Najwyraźniej nie był aż tak zaskoczony jak sądziła. Sparował tarczą i przeszedł do ataku. Zbroja wyraźnie krępowała jego ruchy co działało na jej korzyść. Nie zdążył sparować drugiego ciosu jaki wyprowadziła, ale niewiele jej przyszło z tego pożytku. Uderzyła w metalową płytę chroniącą pierś rycerza i jedyną widoczną szkoda jaką mu wyrządziła było długie rozcięcie zielonej szaty. Przez ułamek sekundy zdawało się jej, że widzi jego oczy w wąskiej szparze w hełmie. Rycerz nie tracił czasu, ruszył zdecydowanie do przodu wymierzając jeden za drugim trzy potężne ciosy, po sparowaniu pierwszego miała wrażenie, że traci czucie w całej ręce, po sparowaniu drugiego upuściła miecz i cofając się potknęła o coś i padła jak długa, trzeciego ciosu uniknęła przetaczając się po ziemi. Chwilę później była już na nogach, próbując wypatrzeć miecz, który upuściła. Zanim zdążyła go znaleźć nie wiadomo skąd zjawił się Kaspar. Zielony zauważył go jednak i skierował na niego swą uwagę dając Nadii chwilę wytchnienia. Kaspar był wprawnym szermierzem, jednym z tych, od których Nadia nauczyła się wszystkiego co potrafiła. Zielony dość szybko uzmysłowił sobie, że ma do czynienia z poważnym przeciwnikiem. Zachował więc ostrożność, starając się wybadać go. Sparował dwa ciosy Kaspara po czym widząc, że ten na ułamek sekundy odsłonił się przeszedł do ataku, nie wiedział tylko tego, że Kaspar na to właśnie czeka. Pierwsze uderzenie spadło na hełm rycerza, który zadzwonił niczym wielki dzwon na chwilę go oszałamiając. W ciągutek chwili spadły na niego dwa kolejne ciosy, jeden na prawą rękę, drugi na zakutą w stal pierś. Rycerz zachwiał się i opadł na kolano, podczas gdy Kaspar rąbał jak szalony, uderzając raz za razem gnąc metal zbroi, a kiedy Zielony upadł na ziemię, uniósł miecz i z impetem wbił go w jego kark. Nadia przyglądała się temu pokazowi bojowego szału w wykonania dowódcy oddziału zastanawiając się co było przyczyną tego, że działał w ten sposób. Nigdy go takiego nie widziała, zawsze spokojny i opanowany, nigdy nie panikował. Teraz przez kilka sekund był uosobieniem szaleństwa. Czyżby chodziło o nią? Nie było teraz czasu by się nad tym zastanawiać. Kaspar ruszył w stronę placu, gdzie trwało starcie między kilkoma ludźmi barona, a osamotnionym Hornoffem, a Nadia usłyszała nagle krzyk dochodzący z chaty, której drzwiach przed chwilą zniknęli przerażeni ludzie. Spojrzała w tamtym kierunku i ujrzała wchodzącego do chaty rycerza zakonnego i dwóch jego towarzyszy. Coś kazało jej udać się w ich ślady.

* * *

Słońce świeciło im w twarze, nad nimi szumiały liście poruszane wiatrem. Nadia podniosła się i usiadła poprawiając ubranie, Kaspar przypatrywał się jej z uśmiechem. Przestrogi Ivana na nic się zdały, Nadia miała wątpliwości, ale pomysły rodziców je rozwiały. Nie chciała i nie mogła być tym kim oni chcieli by była. To nie było życie dla niej. Nie dali jej wyboru.
- Dokąd pójdziemy? – spytała.
- Na wschód – odparł Kaspar – do Enk. Mam tam kilku przyjaciół.
Nieopodal pasły się konie, jeden z nich był objuczony, mieli na nim prowiant na kilka dni. Powinno starczyć na drogę do Enk.
- Będą nas szukać – w jej oczach rysowała się obawa – jeśli nas złapią, nie chcę nawet myśleć co z tobą zrobią.
- Nie złapią – odpowiedział Kaspar gładząc ją po włosach – twój brat z pewnością się o to postara.
Wiedziała, że Ivan mimo że przeciwny temu by się wiązała z kimś takim jak Kaspar uszanuje jej decyzję, a co więcej, postara się zrobić wszystko by była szczęśliwa.
- Chyba masz rację, ale pośpieszmy się. Nie możemy tu dłużej zostawać.
- Masz rację. Chodźmy.
Zebrali się spod drzewa, pod którym spędzili ostatnią godzinę i wsiedli na konie. Spośród umiejętności, które do typowo kobiecych się nie zaliczały, Nadia ćwiczyła nie tylko szermierkę. Jeździła konno już całkiem dobrze, na tyle dobrze by być w stanie nie zostawać w tyle za Kasparem, który jeźdźcem był bardzo dobrym i nie musieć obawiać się o skręcenie karku. Jechali pośród drzew, Kaspar uznał, że tak będzie bezpieczniej. Jeśli ktoś będzie ich szukał co było prawie pewne, przede wszystkim sprawdzi trakty. Omijając je nie musieli forsować koni, a szanse na to że spotkają kogoś, kto by im zagrażał również się zmniejszały. Te okolice były zresztą spokojne, nieczęsto trafiali się tu zbójcy czy groźne zwierzęta.
Nadia po raz pierwszy w życiu czuła się naprawdę wolna. Zostawiała za sobą wszystko. Zabrała tylko to co było jej koniecznie potrzebne – żywność, pieniądze, oraz jeden z mieczy, które wisiały na ścianie jednej z sal we dworze Liefdenów. Pamiątka rodzinna, która odkąd dziewczyna sięgała pamięcią wisiała tylko zbierając kurz. Miecz był dla niej trochę za ciężki, ale postanowiła sobie, że sama się do niego dopasuje.

* * *

Wilf z Enk stał nad ciałem młodego najemnika ściskając w zakrwawionej dłoni miecz. Głowę owiniętą miał prowizorycznym opatrunkiem, to było wszystko co zdążyła zrobić kobieta, która miała udzielić mu pomocy. Nie było czasu na nic, kiedy wróg wyłonił się z lasu i chwilę później był już w wiosce. Sytuacja wydawała się być tragiczna. Przeciwnik miał znaczną przewagę liczebna, której w żaden sposób nie rekompensowali ci z wieśniaków, którzy zdecydowali się chwycić za broń i walczyć w obronie swych domostw. Wilf słyszał dobiegające zewsząd krzyki błagających o litość, widział przed sobą płonące chaty, a u swych stóp kałuże krwi. Wszędzie wokół leżały ciała zabitych a to wciąż jeszcze nie był koniec. Otrząsnął się i ruszył przed siebie. Zatrzymał się w miejscu, gdzie leżeli trzej zaszlachtowani mężczyźni. Pośród nich jeden, którego ledwo co zdążył poznać. Sołtysowi nic nie pomogło to, że kiedyś był żołnierzem. Wilf pochylił się nad ciałem i nie zważając na to co działo się wokół niego zamknął powieki zabitego. Usłyszał kroki. Ktoś zbliżał się i to szybko. Zerwał się na równe nogi kierując się w tamtym kierunku, lecz zamiast przeciwnika ujrzał jednego z żołnierzy ze swego oddziału, niejakiego Kerena. Starego druha, z którym był w niejednej bitwie.
- To koniec! – wrzasnął Keren – Trzeba stąd uchodzić!
Wilf patrzył na niego w milczeniu. Keren nie miał hełmu, włosy zlepione miał krwią, z głębokiej rany w boku krew ciekła obfitym strumieniem.
- Dokąd? – spytał pozbawionym nadziei głosem.
- Gdziekolwiek! Chcesz zostać i umrzeć?
- Każdy umiera – skwitował Wilf. Nagle przed oczami stanął mu obraz dziecka uczepionego nogi sołtysa. Rozejrzał się w poszukiwaniu chaty, w której je widział. Keren krzyczał coś do niego ale Wilf już tego nie słyszał. Miał teraz co innego na głowie. Zlokalizował chatę i ruszył w jej kierunku. Wybiegł na plac, na którym wciąż toczyła się walka. Przemknął pomiędzy walczącymi, tnąc w biegu jednego z królewskich zbrojnych w plecy, raniony padł na ziemię. Keren biegł za nim, nie zdając sobie sprawy z tego co Wilf zamierza. Po prostu nie chciał zostać sam.
Chata sołtysa właśnie zajęła się ogniem od sąsiedniego domostwa, które zamieniło się już w gorejącą pochodnię. Póki co płonął jednak tylko dach. Czasu nie było wiele. Wilf dopadł do drzwi i otworzył je na oścież. Jego towarzysz położył mu dłoń na ramieniu i spytał:
- Co robisz? Straciłeś rozum?
Wilf obejrzał się, spojrzał mu w oczy i nic nie mówiąc zniknął we wnętrzu chaty. Keren zaklął z rezygnacją i ruszył w ślad za nim. Wewnątrz zaczynał się już gromadzić dym, obydwaj żołnierze przeszli przez krótki przedsionek i znaleźli się w izbie. W jednym z jej kątów ujrzeli skuloną, płaczącą kobietę tulącą pięcioletnią jasnowłosą dziewczynkę.
- Wstawaj kobieto! – wrzasnął Wilf – wstawaj jeśli ci życie miłe.
- Co ty wyrabiasz? – zdziwił się Keren – zostaw ją i wynośmy się stąd. Wyjdziemy przez okno.
Kobieta jeszcze bardziej przycisnęła do siebie dziecko nie ruszając się z miejsca. Wilf schował miecz, nachylił się, chwycił ją za ramiona i mocnym szarpnięciem postawił na nogi po czym pchnął ją w kierunku okna. Keren, który tymczasem zdążył już to okno otworzyć był już jedną nogą po drugiej jego stronie. Z pomocą Wilfa kobieta również przedostała się na drugą stronę, a kiedy już tam była żołnierz sam wyskoczył przez okno lądując na zgiętych nogach na zewnątrz chaty. Rozejrzał się oceniając sytuację. Trzeba było czym prędzej oddalić się od placu, na którym trwała walka i liczyć na to, że żaden z wrogów nie zauważy uciekających. Na lewo od nich był las, ale dzieliło go od nich jakieś sto metrów otwartej przestrzeni. Nie mając większego wyboru skierował się w tamtym kierunku. Kobieta jednak zatrzymała się rozglądając się błędnym wzrokiem.
- Idziesz czy nie?! – krzyczał Keren, podczas gdy Wilf zatrzymał się przy kobiecie i powiedział.
- Idziesz z nami, albo umieracie, decyduj!
Widząc, że od strony placu zbliża się do nich szybkim krokiem potężnie zbudowany, łysy najemnik w niekompletnej zbroi płytowej Wilf szarpnął ją i pchnął w kierunku, gdzie znajdował się Keren.
- Idźcie z nim! – krzyknął dobywając miecza. Kobieta pobiegła w stronę lasu. Keren stał przez chwilę zupełnie zdezorientowany, w końcu widząc, że jego towarzysz zatrzymał się i czeka na zbliżającego się przeciwnika zawołał do biegnącej kobiety.
- Za mną, w las!
Tymczasem Wilf otarł krew ściekającą spod opatrunku i spokojnie oczekiwał na zbliżającego się przeciwnika. Najemnik zakręcił młynka potężnym mieczem i zaśmiał się głośno. Wilf ruszył mu na spotkanie licząc na to, że zbytnia pewność siebie jaką wykazywał przeciwnik zadziała na jego korzyść. Jednak pewność siebie jaką przejawiał Olnar Hornoff, nie wynikała z jego pychy czy głupoty. Zdawał on sobie sprawę, że ma przeciw sobie zwykłego, szeregowego żołnierza, do tego rannego, podczas gdy sam był znany jako świetny szermierz, w swoim oddziale ustępował pod tym względem tylko dowódcy.
Szczęk stali przy pierwszym zderzeniu mieczy był muzyką dla uszu Olnara. Odbił zmierzające ku niemu ostrze żołnierza raz i drugi, za drugim razem przeciwnik omal nie upadł na ziemię straciwszy równowagę. Hornoff ciął ukośnie od dołu, ostrze miecza przejechało po brzuchu i piersi Wilfa, który zataczając się przebiegł kilka kroków próbując złapać równowagę. Najemnik szedł powoli za nim. Wilf rozejrzał się starając się zobaczyć, czy jego towarzysz i kobieta z dzieckiem są już bezpieczni. Właśnie znikali między drzewami. Wilf uśmiechnął się do siebie. Osiągnął to co chciał, teraz zostaje mu tylko śmierć. Obrócił się w stronę przeciwnika dokładnie w chwili gdy ten wyprowadzał szerokie, poziome cięcie. Lewa ręka Wilfa spadła na ziemię w fontannie krwi, podczas gdy miecz Hornoffa zatrzymał się na jego żebrach. Żołnierz osunął się na ziemię zaciskając zęby by powstrzymać krzyk. Widział jak najemnik staje nad nim unosząc miecz, widział opadające ostrze.

* * *

Zapadał zmrok. Na podwórcu zajazdu „Pod trzema kotami” w Enk kilkanaście osób przyglądało się dwóm uzbrojonym w drewniane miecze, szykującym się do walki. Większość zgromadzonych za wyjątkiem służby z zajazdu była uzbrojona. Już na pierwszy rzut oka wyglądali na najemników, bo zbytnio byli zróżnicowani tak pod względem stroju jak uzbrojenia by można ich było pomylić ze zbrojnymi na usługach barona, którzy nosili zawsze jego barwy. Walka zaczęła się, na co publiczność zareagowała entuzjastycznymi okrzykami. Kaspar, który stał oparty o ścianę budynku w przeciwieństwie do innych nie był do końca zadowolony, ale cóż miał zrobić. Dziewczyna uparła i teraz stała naprzeciwko jakiegoś postawnego draba, który chciał udowodnić, że jest dla niego miejsce w oddziale. Kaspar odmawiał jej długo, ale w końcu musiał ulec.Wolał jej zbytnio nie denerwować, a dłuższe odmawianie jej szansy na pokazanie, że jest na równi z wszystkimi innymi mogło się źle skończyć.
Przeciwnik Nadii był zarośniętym, masywnym drabem z dużymi brakami w uzębieniu. Przedstawił się jako Rohałt. Stał teraz naprzeciwko niej szczerząc swoje poczerniałe zębiska, chichocząc i rzucając co i rusz jakieś wulgarne hasła.
- Najpierw ci dołożę suko, a potem cię wyrucham tak, że popamiętasz!
Dziewczyna nie dała po sobie poznać jak bardzo ją irytował. Przesunęła się w bok mając przeciwnika na oku, starając się znaleźć dogodną pozycję do ataku. Rohałt nie czekał, ruszył do przodu, wziął potężny zamach, uderzył. Odbiła z trudem, uskoczyła przed nacierającym w bok, potem w drugi jednocześnie uderzając od dołu. Drab jęknął przeciągle chwytając się za krocze i puszczając broń. Padł na ziemię wijąc się z bólu. Podeszła do niego i kopnęła go w zęby.
- Temu panu już dziękujemy – powiedział głośno stojący obok Kaspara Hornoff. – kto następny?
Tego dnia znalazło się trzech odpowiednich kandydatów, jednym z nich był niejaki Dermott Cervera. Kiedy część egzaminacyjna się zakończyła Kaspar, Nadia i reszta towarzystwa zajęli się częścią rozrywkową, polegającą na wypiciu maksymalnej możliwej ilości trunków. Jako że zajazd oferował szeroki asortyment usług, to co niektórzy spośród ludzi Kaspara postanowili skorzystać również z usług miłych pań tutaj zatrudnionych. Sam Kaspar z oczywistych względów nie miał takiej możliwości.
Siedzieli we dwoje w oddzielnej, niewielkiej izbie, przy winie i wyśmienitej pieczeni. Patrząc na nią wiedział, że to nie była już ta sama dziewczyna z którą uciekł półtora roku temu. Nie wyglądała tak samo i nie zachowywała się tak samo. Z każdym miesiącem coraz mnie w niej zostawało delikatności i tego dziewczęcego uroku. Stawała się twarda tak jak otaczający ją ludzie. Ścięła swoje długie włosy co się Kasparowi nie podobało, ale nie miał wyjścia i musiał to zaakceptować. Ćwiczyła kiedy tylko miała okazję, by braki w sile wyrównać techniką i nie ustępować pod względem umiejętności bojowych żadnemu z towarzyszy Kaspara. Co go zaskoczyło, to fakt, że cel ten zrealizowała z dużym powodzeniem i jak sądził tylko jemu samemu oraz Hornoffowi jeszcze nie dorównała. Problemem było jednak to, że bał się o nią i okazywał to. Nie było to już dziecko, którym w zasadzie była gdy ją zabrał z rodzinnego domu, ale nie był w stanie podchodzić do niej bez opiekuńczości, która z każdym miesiącem zdawała się ją coraz bardziej drażnić.
- Dobrze się spisałaś – powiedział w końcu by przerwać nieco zbyt przedłużające się milczenie – należało mu się.
- Miałam ochotę go zabić – powiedziała cicho – zrobiłabym to, gdybym miała pod ręką prawdziwą broń.
- Nie zapominaj po co ich tu sprowadzamy. Musisz nad sobą panować, takie zachowania to normalka.
Spojrzała na niego zimno.
- Normalka? Nie, nie mów mi co ma być normalne i co mam znosić, bo znosić tego nie mam zamiaru. Co najwyżej udzielę jeszcze kilku lekcji. Każdemu kto ich będzie potrzebował.
Kaspar uśmiechnął się lekko. Twarda sztuka, prawdziwy skarb, drugiej takiej ze świecą szukać.
- Dobrze. Masz moje poparcie w tej kwestii. Jak wino? – zmienił temat.
- Może być. Piłam już lepsze. Długo tu zostajemy?
- Niedługo, najemnicy potrzebują by ktoś im płacił, musimy kogoś takiego znaleźć. Tutejszy baron najwyraźniej nie potrzebuje dodatkowej siły zbrojnej, będzie trzeba pójść do stolicy. Pech, że akurat mamy czas pokoju.
- Pech?
- Dla większości nie. Dla nas owszem. Ale czuję, że to się wkrótce zmieni. Tymczasem zamiast się martwić o przyszłość, cieszmy się teraźniejszością, jeszcze wina?
Przesunęła puchar w jego stronę.

* * *

Zewsząd dawały się słyszeć krzyki mordowanych. Weszła do chaty, w której zniknęli przed chwilą trzej zbrojni. Słyszała krzyk kobiety. Uzbrojony w miecz mężczyzna zagrodził jej drogę. Uderzyła go rękojeścią miecza w skroń i osunął się na ziemię. Jego upadek zwrócił uwagę rycerza zakonnego, który stał z mieczem nad kulącymi się pod ścianą ludźmi oraz jego towarzysza. Spojrzeli na nią i rozpoznali. Tylko jedna kobieta w zbroi była pośród nich.
- Czego chcesz? – warknął rycerz zza swego pełnego hełmu.
- Tam na zewnątrz bardziej byście się przydali – odpowiedziała podobnym tonem – tu są tylko kobiety i dzieci.
- To zdrajcy i bluźniercy – powiedział rycerz – wszyscy mają zginąć, królewski rozkaz.
- Królewski? – spytała wątpiącym tonem – wątpię.
Rycerz obrócił się w jej kierunku.
- Odejdź stąd lub do nich dołączysz.
Na te słowa, towarzyszący mu zbrojny skierował się w jej stronę. Nie zauważył nawet kiedy cięła go w kolano i padł pod ścianę wyjąc z bólu. Widząc to rycerz wrzasnął:
- Zdrada!
I zaatakował. Nadia była gotowa. Wymienili się kilkoma uderzeniami, z których żadne nie sięgnęło celu. Najemniczka znalazła się teraz między ludźmi w kącie komnaty a rycerzem, który widząc, że ma do czynienia z niełatwym przeciwnikiem odwrócił się i pobiegł do wyjścia. Musiała go uciszyć, nie było wyjścia. Zrobiła to co musiała, ale nie było to zbyt rozważne. Mogła tym ściągnąć na siebie poważne kłopoty.
- Uciekajcie stąd – powiedziała do niedoszłych ofiar i pognała za rycerzem. Był już na zewnątrz i rozglądał się za swymi ludźmi, którzy mogliby przyjść mu z pomocą. Nadia stanęła w drzwiach. Wokół płonęły domy, widziała kilku ze swych towarzyszy zajętych walką. Rycerz tymczasem wołał:
- Do mnie! Mamy tu zdrajczynię!
Nie miała wyjścia. Zaatakowała. Jedno, drugie, trzecie cięcie i wściekłość zaczęła w niej brać górę. Kątem oka zobaczyła że zbliżają się do niej zbrojni z oddziału, któremu rycerz przewodził. Przypomniała sobie teraz jego imię. Rekkared z Karnhen. Sparował wszystkie trzy jej ciosy, ale zachowywał ostrożność starając się doczekać nadejścia pomocy. Nadia zobaczyła, że obserwuje ją Cervera stojący przy ścianie budynku z kuszą w ręku. Najemnik był najwyraźniej zaskoczony tym co widział. Ciekawe co na to wszystko powie Kaspar. Uskoczyła prze włócznią jednego z żołnierzy, miecz drugiego odbiła do góry, robiąc sobie miejsce na cios, którym spokojnie mogła rozpłatać mu szyję. Zobaczył przerażenie w oczach żołnierza, zawahała się i cofnęła.
- Brać ją! – zakomenderował Rekkared z Karnhen.
Bełt ugodził żołnierza, którego Nadia oszczędziła w środek pleców. Rekkared obejrzał się i widząc Cerverę przygotowującego kuszę do kolejnego strzału pomknął gdzieś w prawo znikając Nadii z pola widzenia. Drugi żołnierz zatrzymał się nie wiedząc co ze sobą zrobić. Rozejrzała się. Kaspar zbliżał się biegnąc przez plac i przeskakując zwłoki.
- Co się tu dzieje?!
Cervera podszedł do nich trzymając gotową do strzału kuszę.
- Panna Liefden miała przed chwilą małe starcie z Rekkaredem z Karnhen co każe mi sądzić, że siedzimy w gównie po uszy.
Kaspar spojrzał na leżącego na ziemi żołnierza z bełtem w plecach, potem skierował wzrok na Nadię.
- Co takiego?
Nic nie odpowiedziała, pokiwała tylko głową zastanawiając się co Kaspar teraz zrobi. Opuściła miecz dysząc ciężko.
- Coś ty zrobiła?
- Mamy towarzystwo – wtrącił Cervera wskazując na zbliżających się biegiem kilkunastu zbrojnych z Rekkaredem na czele.
- Hej, Kasparze! Oddaj mi tę kobietę, musi zostać osądzona i ukarana – zakrzyknął Rekkared.
Kaspar spojrzał na Nadię. Ich oczy spotkały się i Nadia wiedziała już, że Kaspar nie zrobi tego o co go proszono. Wiedziała też. Co to dla nich oznacza. Poczuła nagle to czego już od dawna nie czuła, to co swego czasu Kaspar zniszczył.

* * *

Siedzieli wokół wielkiego ogniska rozpalonego w pobliżu starej, zniszczonej chaty, z której zostały tylko kamienne ściany. Wieczór był zimny i wietrzny. Po całym dniu drogi większości z nich humor nie dopisywał, ale wino, które znajdowało się w kilku bukłakach zabranych z ostatniej karczmy jaką odwiedzili stanowiło na to dość skuteczne lekarstwo. Niestety nie dla każdego. Kaspar siedział wlepiając oczy w ogień.
- Kapitanie – odezwał się jeden z najemników, zwany Rolfem – cóż wam?
- Daj spokój Rolf – powiedział Cervera zajęty poprawianiem czegoś przy swej kuszy – nie twoja sprawa, nie mieszaj się.
Od strony chaty przyszedł Hornoff. Usiadł przy ogniu i zwrócił się do Kaspara.
- Porozmawia z tobą, ale nie licz na wiele.
Kaspar spojrzał na niego marszcząc brwi. Hornoff rozłożył ręce w geście bezradności.
- Trzeba było myśleć wcześniej kapitanie. Ta baba jest nieugięta.
Kaspar wstał powoli i bez słowa skierował się w stronę chaty. Kiedy zniknął im z oczu Cervera zapytał:
- Bardzo zła jest?
- Bardzo – Hornoff kiwnął głową – bez kija bym nie podchodził.
- Ech, nawarzył sobie piwa nasz kapitan to teraz musi je wypić. – Cervera dalej coś kombinował z kuszą. – Ale muszę przyznac że i tak się chłop nieźle trzymał.
- Albo to raczej ona go krótko trzymała.
- Racja. – przytaknął Dermott - a w końcu brakło jej na chwilę, wóda uderzyła do głowy, panienki same się pchały prosto w ręce… Tak było, prawda chłopaki?
- Prawda – odrzekł Hornoff – ale wiesz jak to jest z babami. Znałem Kaspara dłużej niż wy, dla niej i tak się zmienił prawie nie do poznania, ale jak to mówią, ciągnie wilka do lasu. W końcu swojej prawdziwej natury nie pokonasz – pociągnął łyk wina z bukłaka – no i wóz albo przewóz. Chciałby kapitan wszystko mieć, a to jest w pewnych sytuacjach nie do zrobienia, ot co.
- Oby się chłopina zbytnio nie załamał – wtrącił Rolf.
- Przejdzie mu, twardy jest – powiedział Hornoff – ale póki co lepiej się do niego nawet nie odzywać.
Od strony chaty dochodziły ich podniesione głosy, ale nie na tyle wyraźnie, żeby dałosię odróżnić poszczególne słowa. Wszystko wskazywało jednak na to że Kaspar pobiera właśnie gorzką lekcję. Jakieś pół godziny po tym jak zniknął we wnętrzu chaty, pojawił się ponownie, ale zamiast wrócić do zgromadzonej przy ognisku reszty skręcił gdzieś w bok i zniknął w ciemnościach.
- Myślisz – zaczął Cervera – że Nadia z nami zostanie?
- Zostanie – odparł Hornoff – też jest twarda.

* * *

- Nic z tego – odrzekł Kaspar na słowa rycerza – mogę tylko zaproponować by każdy z nas wraz ze swymi ludźmi poszedł teraz w swoją stronę. A dokładniej rzecz biorąc to my pójdziemy teraz w swoją stronę, a wy dokończycie tutaj cośmy zaczęli.
- Nigdzie nie pójdziecie! – wrzasnął Rekkared – Brać ich!
- Kurwa mać – skwitował sytuację Cervera, po czym wypuścił bełt w pierwszego z tych, którzy się do nich zbliżali. Żołnierz zwalił się na ziemię. Pocisk trafił go w oko. Nie czekając aż reszta go dopadnie najemnik rzucił się w bok, między płonące chaty.
- Do koni! – wrzasnął Kaspar do Nadii wskazując jej jednocześnie kierunek, w którym musieli się teraz udać. Zbrojni Rekkareda ruszyli za nimi.
Przemknęli wśród dymu i płomieni kaszląc i z trudem łapiąc oddech. Ktoś gdzieś obok jeszcze walczył, ale w tej chwili ich to nie obchodziło. Trzeba było możliwie najszybciej znaleźć konie i uciekać stąd jak najdalej i jak najszybciej to tylko możliwe. Drogę zagrodzili im nagle trzej żołnierze:
- Stać, w imieniu króla! – krzyknął jeden z nich.
Kaspar ruszył pędem kręcąc młynka mieczem. Żołnierze nieco zwątpili, jeden wyraźnie cofnął się do tyłu, drugi zasłonił się niezdarnie przed ciosem najemnika, jednak ten zmylił go w ostatniej chwili zmieniając kierunek uderzenia tak, że ciął go głęboko w udo i powalił na ziemię. Nadia doskoczyła do trzeciego, zaczekała, aż spróbuje uderzyć i dokładnie w tym momencie, błyskawicznym ruchem cięła go w rękę. Żołnierz upuścił broń i opadł na kolana chwytając się za bryzgającą krwią ranę. Ten który się cofnął zaczął uciekać. Mieli drogę wolną. Z dymu wyłonił się jeździec prowadzący ich konie.
- Zbieramy się! – zawołał Dermott Cervera uśmiechając się szeroko, jednak uśmiech szybko zniknął z jego twarzy. – Uwaga z tyłu!
Nadia obróciła się błyskawicznie, zobaczyła wyłaniające się z dymu postacie. Byli pośród nich tez kusznicy. Bełty przeszyły powietrze. Jeden z nich wbił się w pierś konia, na którym siedział Cervera, koń poderwał się na tylnych nogach po czym runął w bok. Najemnik zdążył w ostatniej chwili zeskoczyć spadając miękko na ziemię. Przetoczył się po trawie i zerwał na nogi. Drugi bełt trafił Kaspara w okolice brzucha przebijając zbroję, którą ten miał na sobie. Nadia krzyknęła. Kaspar chwycił się za miejsce, w które oberwał po czym osunął się na kolana. Podbiegł do niego Cervera zdejmując kuszę z pleców, podczas gdy Nadia wydając z siebie przeraźliwy wrzask rzuciła się na wrogów.
Nie panowała nad sobą. Wiedziała, ze nie jest to dla niej korzystne, ale nic nie mogła na to poradzić. Cięła na oślep, słyszała wrzaski zabijanych, widziała czerwone plamy z krwi bryzgającej wszędzie wokół. Jeden z żołnierzy osunął się z rozwalonym gardłem, odepchnęła go kopnięciem, cięła z obrotu zahaczając jednego i trafiając drugiego, sparowała cios, którym ktoś chciał ją dosięgnąć, potem wbiła mu miecz po rękojeść między żebra. Kiedy padał, puściła rękojeść zostając bez broni. W tym samym momencie zobaczyła Rekkareda stojącego kilka metrów dalej. Wokół siebie miała wciąż trzech żołnierzy, ale Cervera nie tracił czasu. Odrzucił kuszę i dobywając miecza rzucił się pomiędzy nich dając jej chwilę potrzebną na podniesienie broni jednego z zabitych. Dermott starł się z jednym z żołnierzy, odepchnął go tak, że tamten padł na wznak upuszczając broń i zajął się drugim w momencie gdy dołączyła do niego Nadia. Rekkared widząc co się dzieje cofnął się znikając w dymie. Nadia natarła ze wściekłością na swego przeciwnika, uderzyła go dwa razy – w bark i w głowę. Żołnierz poleciał na ścianę płonącego budynku i opadł na ziemię. Tymczasem Cervera, który potknął się o ciało jednego z zabitych dostał cios w nogę ale nie upadł. Sparował kolejne uderzenie i wbił miecz w brzuch swojego przeciwnika, po czym wyszarpnął go i nie widząc już wokół nikogo z kim mógłby walczyć wziął głęboki wdech. Nadia nachyliła się nad Kasparem, który klęczał przygarbiony na ziemi. Z pomocą Dermotta z trudem dźwignęli go na nogi, choć przy każdym ruchu Kaspar wydawał z siebie jęk bólu, po czym trzymając go z dwóch stron ruszyli przed siebie. Konie uciekły w międzyczasie spłoszone przez ogień, a z nimi zniknęła nadzieja na szybki ratunek. Nadia nie myślała teraz jednak o tym by uciec, a jedynie o tym, by jakoś pomóc rannemu.
- Musimy znaleźć jakieś miejsce, w którym można by go choć na chwilę położyć. Chyba jeszcze nie spalili całej wioski? – spytała.
- To kwestia czasu – odparł Dermott – tak samo jak to, że nas znajdą. Spieprzyłaś sprawę, nie rozumiem co cię napadło, żeby atakować dowódcę.
- Miałam swój powód.
- Dobre, kurwa, swój powód. Teraz oni mają swój żeby nas wszystkich posłać do piachu. Zastanowiłaś się chwilę nad tym co robisz?
Nic nie odpowiedziała. Zastanowiła się, owszem. Ale chyba zbyt krótko. Zobaczyli przed sobą zapadłą chatę stojącą nieco na uboczu, której ogień jeszcze nie dosięgnął. Przed wejściem stało dwóch zbrojnych. Królewscy żołnierze. Cervera wyszeptał:
- Mogą jeszcze nie wiedzieć. Sprawdzę, a ty go trzymaj. – Ruszył do przodu zostawiając Kaspara opartego na Nadii.
- Hej! Co jest w tej chacie? Można tu złożyć rannego?
Żołnierze spojrzeli w jego stronę. Znał ich. Zdążył zawrzeć kilka znajomości w ciągu tej wyprawy u boku królewskiego wojska.
- Dobrze trafiłeś przyjacielu. – odrzekł jeden z nich – nie puścislismy z dymem tej chaty, bo mieszka tu zielarka, czy inna znachorka. Obiecano jej darować życie jeśli się zajmie naszymi rannymi.
Cervera uśmiechnął się. Nie wiedzą. Na razie. Odwrócił się, podbiegł do Nadii i razem z nią zaprowadził Kaspara do chaty. Wchodząc rzucił do strażnika:
- Daliśmy im łupnia jak należy.
Żołnierze pokiwali głowami.
Wnętrze chaty wypełniał zapach ziół i para unosząca się z zawieszonego nad paleniskiem kociołka. Ściany były obwieszone pękami najróżniejszych ususzonych ziół, liści i kwiatów. Na środku, na przesiąkniętym tymi wszystkimi zapachami posłaniu leżał jeden z rycerzy należący do oddziału Rekkareda. Nieprzytomny. Przy nim siedziała kobieta o długich, ciemnych rozpuszczonych włosach.
- Jak cię zwą? – spytał Dermott.
- Alista – odpowiedziała.
- Posłuchaj więc Alisto, którego przyprowadziliśmy nie może czekać, to oficer, ważniejszy od tego tam – wskazał na leżącego. Trzeba mu wyciągnąc bełt z bebechów i opatrzyć ranę tak, żeby można go było czym prędzej stąd zabrać. Rozumiesz?
Kiwnęła głową.
- Zajmij się tym więc. Nadia, patrz tam czy ktoś tu nie lezie.
Z pomocą zielarki Dermott ułożył Kaspara na posłaniu, które było na tyle szerokie że zmieścił się obok nieprzytomnego rycerza. Nadia stała przy wyjściu blada jak trup. To co się stało to jej wina. Tylko i wyłącznie jej. Powtarzała sobie to raz za razem.
Tymczasem Alista zabrała się za wyciąganie bełtu. Sprawę utrudniał fakt, że pocisk przebił zbroję, by jej więc ułatwić Cervera obciął najpierw końcówkę pocisku i powoli zdjął z Kaspara pancerz. Ranny zaciskał zęby starając się nie krzyczeć. Kiedy zbroja wylądowała już obok, rozcięli ubrania by odsłonić ranę i Alista zajęła się bełtem. Najpierw oblała ranę i jej okolice jednym ze swoich wywarów. Następnie chwyciła za bełt starając się go wyciągnąć. Kiedy położyła dłonie na pocisku zawahała się nagle. Wciąż miała w uszach krzyk zabijanych. Tam na zewnątrz płonęła wioska, ginęli ludzie z którymi spędziła tu całe życie. A jej obiecano życie w zamian za pomoc ich mordercom.. Oficer, pomyślała, ważny oficer.
Cervera przyglądał się jej ale nie był w stanie odczytać myśli. Co chwilę spoglądał też w stronę Nadii, która stała koło drzwi, w końcu dał jej znak głową, że ją zmieni na tym stanowisku by mogła być przy Kasparze. Kiedy ruszył do drzwi, zielarka przechyliła i szarpnęła bełt, ale nie tak jak należało by to zrobić by go najszybciej wyciągnąć. Kaspar krzyknął przeraźliwie i stracił przytomność. Kobieta obróciła bełt w jego wnętrznościach robiąc w ten sposób więcej szkód niż sam postrzał. Nadia doskoczyła do rannego, nie zdając sobie jednak sprawy z tego co się działo.
- Kaspar! – krzyknęła. – co się dzieje? – to pytanie skierowane było już do zielarki.
- Nie chce wyjść – stwierdziła tamta drżącym głosem.
Krew płynęła z rany obficiej niż przed chwilą, a zielarka ponownie chwyciła bełt. Nadia patrzyła na twarz rannego. Wszystko do niej wracało. Wszystko co myślała, że już bezpowrotnie straciła wracało do niej w chwili kiedy Kaspar leżał na tu ranny i być może umierający. Nie możesz teraz umrzeć! Nie możesz!
Zielarka miała dłonie we krwi. Ważny oficer, myślała, darujecie mi życie? Tak? Tylko co mi teraz po nim? Jeśli nadszedł czas, trudno, niech tak będzie, ale przynajmniej się zemszczę. Ważny oficer? Świetnie. Chwyciła bełt i szarpnęła. Tak jak poprzednio.
- Co się dzieje? – spytał Cervera podchodząc do leżącego. Zobaczył że Kaspar jest cały we krwi. Nadia szlochając pocałowała nieprzytomnego. Dermott nie widział jej nigdy takiej. Znowu była słabą kobietą, nie było w niej ąni śladu twardego wojownika. Chwycił zielarkę i odepchnął ją. Padła na podłogę, tuż obok nich. Nie wstawała, sięgnęła po coś, co miała ukryte w sakwie, która leżała na podłodze.
- Coś ty zrobiła? – spytał Cervera. Jego głos był lodowaty. Budził grozę. Nadia podniosła wzrok. Zobaczyła krew ściekającą z rany. Spojrzała na zielarkę nie wiedząc co się dzieje. Alista zerwała się z ziemi trzymając w dłoni krótki nóż i wrzeszcząc rzuciła się na najemnika. Uderzył ją pięścią w twarz, po czym, gdy padła chwycił ją oburącz za szyję i zaczął dusić.
- Zatamuj krwawienie albo on umrze! – powiedział do Nadii.
Do środka wszedł jeden ze strażników, to co zobaczył najwyraźniej mocno go zaskoczyło.
- Co jest grane?
- Ta suka chciała go zabić! – warknął Cervera zaciskając dłonie na szyi kobiety starając się nie zważać na szaleńcze ruchy jakie wykonywała rękami i nogami. Nie zauważył że w tej szamotaninie natrafiła dłonią na swój nóż, który upadł jej na ziemię, gdy została uderzona.
Nadia przypatrywała się z rozszerzonymi ze strachu oczyma jak z jej ukochanego uchodzi życie. Była jak sparaliżowana i nic nie mogła zrobić. Tymczasem zielarka z rozmachem wbiła nóż w szyję Dermotta, który zachłysnął się nagle własną krwią, zwolnił uścisk i chwyciwszy się za gardło, w którym wciąż tkwił nóż osunął się w bok i padł na podłogę. Strażnik widząc co się dzieje podbiegł do zielarki i przybił ją mieczem do podłogi. Nadia nie miała już sił by rozpaczać na śmiercią towarzysza, kiedy w tej właśnie chwili w jej ramionach konał Kaspar. A tego że właśnie umiera była już pewna. Jedyne czego jeszcze chciała, to by na chwile otworzył oczy, na krótką chwile, która pozwoliłaby jej na to, by powiedzieć, jeszcze raz to czego od tak dawna nie mówiła. Ale Kaspar nie miał już nigdy otworzyć oczu i kiedy zdała sobie z tego sprawę nie mogła już powstrzymać łez, które pociekły teraz strumieniami po jej policzkach. Wszystko diabli wzięli i to była jej wina…nie. Nie jej. Ona postąpiła słusznie. Winny był Rekkared z Karnhen. To przez niego zrobiła to co zrobiła. Podniosła się z ziemi podnosząc wzrok na strażnika, na którego widok tej pogrążonej w rozpaczy kobiety najwyraźniej podziałał. Mężczyzna stał z opuszczonymi rękami nad ciałem kobiety, którą przed chwila zabił nie wiedząc co ze sobą zrobić. Nadia wstała. Rozejrzała się po izbie. Żadnych okien, tylko drzwi. Trzeba więc będzie nimi przejść.
Wyszła przed chatę i zatrzymała się na chwilę patrząc w kierunku wioski, gdzie walka dobiegała już końca. Odwróciła się i odeszła w stronę lasu nie oglądając się za siebie. Nie obchodziło jej teraz co się działo z Hornoffem i resztą jej towarzyszy. Teraz chciała być sama. Musiała być sama. A Rekkared z Karnhen poczeka na lepszy moment. Ten nie był dobry. Poczeka, ale prędzej czy później zapłaci. Nikt jej nie ścigał, nikt nie widział jak znikała pośród drzew..

* * *

Olnar Hornoff nie wiedział co się stało. Kaspar, Nadia i Dermott zniknęli gdzieś i nie było po nich śladu. Walka w wiosce dobiegła końca. Ludzie Rekkareda z Karnhen i towarzysze Olnara spalili każdy dom i zabili każdego kogo znaleźli. To miała być przestroga dla wszystkich, którzy ośmielą się podnieść broń przeciwko królowi i przeciw Zakonowi. Decyzję barona z Enk przypłacili życiem niewinni ludzie. Jego poddani. Tak to już jest, myślał sobie Hornoff, normalna kolej rzeczy. Z pewnością jednak nie wydało mu się normalną koleją rzeczy to, że wraz z trzema swoimi towarzyszami został w pewnym momencie otoczony przez ludzi Rekkareda i grzecznie poproszony o złożenie broni. Nie widząc sensu w walce przeciwko przeważającym liczebnie przeciwnikom uznał, że rozsądniej będzie dowiedzieć się najpierw jakiż to powód skłonił ich do tego typu niespodziewanych posunięć. Wkrótce jego ciekawość została zaspokojona.
- A więc, mówicie mi panie – mówił Hornoff – że Nadia Liefden was zaatakowała, a mój kapitan udzielił jej potem pomocy? Czemu mieli by to robić?
Rekkared siedział pod drzewem w miejscu z którego podziwiać można było skalę zniszczeń jakich tego dnia dokonano. Nie miał na głowie hełmu. Włosy miał ciemne, ostrzyżone równo wokół głowy, krótką ciemną bródkę, lecz nie nosił wąsów. Jego twarz była podłużna, oczy wąskie, a typ urody wskazywał na to co kiedyś zwykło się nazywać elfim pochodzeniem. O ile elfów od lat nikt nie widział, tak zdarzali się często tacy, którzy zdradzali pewne cechy tej rasy. Rekkared przypominał elfi typ urody, lecz tylko w minimalnym stopniu. Był nieco zbyt brzydki.
- Widocznie byli skrytymi sympatykami pogańskich kultów.
- Znałem Kaspara od lat, z całą pewnością mogę powiedzieć, że nie był. On w ogóle nie był religijny. Za to cenił wysoce swój honor i słowo, które dawał. – odparł Hornoff węsząc jakieś oszustwo w tym co mówił mu rycerz.
- Stanął w obronie tej kobiety. Czy ją też tak dobrze znacie panie Hornoff?
Olnar zamyślił się. Faktycznie, Nadii nie znał na tyle dobrze, a Kaspar mimo że człowiek słowny i honorowy, miał też jedną słabość. Słabości tej było na imię Nadia. Mógł dla niej złamać dane słowo. To było możliwe.
- Nie. Nie znałem jej tak dobrze.
- A więc sami widzicie panie Hornoff. Jeśli nie demon go opętał, musiała go opętać ta kobieta. Szkoda go, bo świetny to był oficer.
- Co dokładnie się z nim stało?
- Jeden z moich ludzi zranił go. Potem pomocy udzielała mu tutejsza zielarka. Ze skutkiem śmiertelnym niestety. – Rekkared mówił spokojnie, nie zdradzając emocji.
- A Nadia?
- Zbiegła niestety. Strażnicy, którzy ją widzieli puścili ją bo nikt ich nie powiadomił, że to zdrajczyni. Zamordowała przedtem kilku naszych żołnierzy wespół z jeszcze jednym z waszych ludzi, Dermottem Cerverą.
- Co z nim? – spytał Hornoff przez zaciśnięte zęby.
- Również zabity przez zielarkę jak zeznał strażnik.
Twarz Olnara przybrała wyraz bezgranicznego zdumienia.
- Co takiego?
- Ta kobieta wyręczyła nas, w przeciwnym wypadku obydwaj ponieśliby zdecydowanie gorszą karę od tego co ich spotkało. A teraz do rzeczy panie Hornoff. Jeśli wasz kapitan poległ jesteście teraz dowódcą oddziału, a raczej tego co z niego zostało, czyli…
- Ośmiu ludzi. – dokończył Hornoff.
- Czyli niewiele. Ufam jednak, że jako obecny dowódca zechcecie raz jeszcze zapewnić mnie o waszej i waszych ludzi lojalności względem korony jak i waszego aktualnego zwierzchnika w postaci mojej skromnej osoby, a tym samym uniknąć losu jaki stał się udziałem waszych towarzyszy. Mam wasze słowo panie Hornoff? Mogę liczyć na waszą lojalnośc?
Olnar miał wątpliwości. Rycerz coś ukrywał i on to wyczuwał. Jednak w obecnej sytuacji odpowiedź przecząca na pytanie Rekkareda była wyrokiem śmierci na niego i jego ludzi, a takiego wyroku podpisywać nie miał zamiaru. Poza tym w przeciwieństwie do Kaspara, on sam aż tak bardzo nie cenił danego słowa by wahać się je dać w celu ratowania życia. Kiedyś się dowie, co dokładnie doprowadziło do śmierci jego przyjaciół i ucieczki Nadii Liefden, ale póki co…
- Tak jest panie.