27-09-2012, 19:40
Krwistoczerwone Słońce tkwiło do połowy zanurzone w horyzoncie i, niczym stara panna, ani myślało zajść. Czarne wody rzeki szemrały przy betonowym nabrzeżu. Po chwili fale uderzyły z większą siłą, podpływała średniej wielkości jednostka, statek mogący przewieźć najwyżej dwustu pasażerów.
Na zaokrętowanie czekała spora grupa ludzi.
- Płynie! - wrzasnęła młoda dziewczyna – Zaraz zacznie się wycieczka!
- Nieuchronnie przybywam! - krzyknął przewoźnik, mężczyzna potężnego wzrostu, starzec o siwych włosach, cokolwiek niechlujnie ubrany, bo brakowało mu w koszuli jednego rękawa – Kurwa! - zaklął, gdy burta uderzyła w brzeg.
- Wsiadamy! - zawołała babcia kiedy opadł trap.
- Powoli, moi drodzy, tylko bez nerwów – uspokoił nastroje starzec – Bileciki babcia ma? Żartowałem! Ha, ha! Tylko gotówka!
- Jestem ubezpieczona, wypłacą ustaloną kwotę niezwłocznie.
- Aha, tak jak Amber Gold... - mruknął przewoźnik – Dobra, właź, emerytury niskie, nie jestem czepliwy.
Następny wchodził trzęsący się chłopak, miał wyciągniętą rękę i patrzył na miejsce, gdzie zwykle pobiera się krew.
- Nie za głęboko wbiłem? Mam jakieś dziwne wizje...
- Wsiadaj mały! Rodzina zapłaciła. Zawiodłeś ich, ale i tak cię żałują. Ach, to przywiązanie, te ludzkie odruchy.
Następna wchodziła grupa zgarbionych emerytek, płaciły uczciwie, tylko ostatnia rzuciła banknot z Romualdem Trauguttem.
- Stówka sprzed denominacji? Trudno, niech będzie, opchnę jakiemuś kolekcjonerowi.
Za staruszkami na chwiejnych nogach szedł nieogolony pięćdziesięciolatek z czerwonym nosem.
- Masz obola? - zapytał przewoźnik.
- Dopiero co wypiłem... - Odparł mężczyzna, po czym głośno beknął.
- Pewnie jesteś spłukany?
- Całkowicie. Teraz zbieram na piwo.
- Obawiam się, że sporo czasu spędzisz o suchym pysku. Wsiadaj!
Kolejny pasażer miał na sobie schludną marynarkę, a w ręce netbooka.
- Jakie informacje z giełdy? Dziwne, ale nie mam zasięgu – rzekł.
- Miałeś zawał, więc powinno ci to wisieć – odparł starzec, wpuszczając maklera na pokład.
Kolejka zdawała się nie mieć końca.
Przewoźnik zaczynał się niecierpliwić:
- Miałem taką dobrą łódź, komu to przeszkadzało? Teraz nowoczesny prom... dwa pokłady... Za dużo was! - krzyknął do tłoczących się na nabrzeżu postaci – Globalne ocieplenie to ściema, ale przeludnienie jest faktem.
Mijały minuty, kwadranse.
- Haruję i haruję, to pewnie przez imię, jakie mi nadano.
W tym momencie niebo pociemniało, rozległ się grzmot i z góry dobiegł mocarny głos:
- Nie narzekaj! Masz stałe zajęcie? Może robota średnio płatna, ale umowa na czas nieokreślony. Niejeden o tym marzy w dzisiejszych czasach.
Przewoźnik pochylił głowę skruszony:
- Wybacz, Gromowładny. Obiecuję poprawę, mam podły nastrój, bo nawet nie ma kiedy wypić kawy.
Chmury zniknęły. Szef rzadko kiedy wdawał się w dłuższe pogawędki.
Ostatni mężczyzna był wyjątkowo marudny:
- To nie tak, posłuchaj. Miało być zmartwychwstanie, raj, kolorowe owoce, łagodne lwy spacerujące po łąkach. Miłujący Bóg. Wszyscy moi bracia i siostry, radość i śpiewy, baloniki i latawce. Nowy lepszy świat. Coś mi nie pasuje ta czarna rzeka i szatańskie słońce. Księga przecież wszystko dokładnie przewidziała. Wszyscy czekaliśmy na koniec ziemskiego porządku i nadejście Bożego Królestwa. Mędrcy przeanalizowali szczegółowo...
- Zamknij się wreszcie! - powiedział przewoźnik i klepnął gadułę w plecy, tak że wpadł do środka z łomotem.
Trap został podniesiony, prom powoli ruszył ku przeciwległemu brzegowi. Kapitan jednostki szeptał cicho do siebie:
- Pewnie, każdy chciałby zielonej łączki i lenistwa, ino robić nie ma komu. Śmierć to nie jest bajka.
Tekst nieco przypomina mój Cape Skeleton, podobny poziom i poczucie humoru. Zachęcam do lektury!
Na zaokrętowanie czekała spora grupa ludzi.
- Płynie! - wrzasnęła młoda dziewczyna – Zaraz zacznie się wycieczka!
- Nieuchronnie przybywam! - krzyknął przewoźnik, mężczyzna potężnego wzrostu, starzec o siwych włosach, cokolwiek niechlujnie ubrany, bo brakowało mu w koszuli jednego rękawa – Kurwa! - zaklął, gdy burta uderzyła w brzeg.
- Wsiadamy! - zawołała babcia kiedy opadł trap.
- Powoli, moi drodzy, tylko bez nerwów – uspokoił nastroje starzec – Bileciki babcia ma? Żartowałem! Ha, ha! Tylko gotówka!
- Jestem ubezpieczona, wypłacą ustaloną kwotę niezwłocznie.
- Aha, tak jak Amber Gold... - mruknął przewoźnik – Dobra, właź, emerytury niskie, nie jestem czepliwy.
Następny wchodził trzęsący się chłopak, miał wyciągniętą rękę i patrzył na miejsce, gdzie zwykle pobiera się krew.
- Nie za głęboko wbiłem? Mam jakieś dziwne wizje...
- Wsiadaj mały! Rodzina zapłaciła. Zawiodłeś ich, ale i tak cię żałują. Ach, to przywiązanie, te ludzkie odruchy.
Następna wchodziła grupa zgarbionych emerytek, płaciły uczciwie, tylko ostatnia rzuciła banknot z Romualdem Trauguttem.
- Stówka sprzed denominacji? Trudno, niech będzie, opchnę jakiemuś kolekcjonerowi.
Za staruszkami na chwiejnych nogach szedł nieogolony pięćdziesięciolatek z czerwonym nosem.
- Masz obola? - zapytał przewoźnik.
- Dopiero co wypiłem... - Odparł mężczyzna, po czym głośno beknął.
- Pewnie jesteś spłukany?
- Całkowicie. Teraz zbieram na piwo.
- Obawiam się, że sporo czasu spędzisz o suchym pysku. Wsiadaj!
Kolejny pasażer miał na sobie schludną marynarkę, a w ręce netbooka.
- Jakie informacje z giełdy? Dziwne, ale nie mam zasięgu – rzekł.
- Miałeś zawał, więc powinno ci to wisieć – odparł starzec, wpuszczając maklera na pokład.
Kolejka zdawała się nie mieć końca.
Przewoźnik zaczynał się niecierpliwić:
- Miałem taką dobrą łódź, komu to przeszkadzało? Teraz nowoczesny prom... dwa pokłady... Za dużo was! - krzyknął do tłoczących się na nabrzeżu postaci – Globalne ocieplenie to ściema, ale przeludnienie jest faktem.
Mijały minuty, kwadranse.
- Haruję i haruję, to pewnie przez imię, jakie mi nadano.
W tym momencie niebo pociemniało, rozległ się grzmot i z góry dobiegł mocarny głos:
- Nie narzekaj! Masz stałe zajęcie? Może robota średnio płatna, ale umowa na czas nieokreślony. Niejeden o tym marzy w dzisiejszych czasach.
Przewoźnik pochylił głowę skruszony:
- Wybacz, Gromowładny. Obiecuję poprawę, mam podły nastrój, bo nawet nie ma kiedy wypić kawy.
Chmury zniknęły. Szef rzadko kiedy wdawał się w dłuższe pogawędki.
Ostatni mężczyzna był wyjątkowo marudny:
- To nie tak, posłuchaj. Miało być zmartwychwstanie, raj, kolorowe owoce, łagodne lwy spacerujące po łąkach. Miłujący Bóg. Wszyscy moi bracia i siostry, radość i śpiewy, baloniki i latawce. Nowy lepszy świat. Coś mi nie pasuje ta czarna rzeka i szatańskie słońce. Księga przecież wszystko dokładnie przewidziała. Wszyscy czekaliśmy na koniec ziemskiego porządku i nadejście Bożego Królestwa. Mędrcy przeanalizowali szczegółowo...
- Zamknij się wreszcie! - powiedział przewoźnik i klepnął gadułę w plecy, tak że wpadł do środka z łomotem.
Trap został podniesiony, prom powoli ruszył ku przeciwległemu brzegowi. Kapitan jednostki szeptał cicho do siebie:
- Pewnie, każdy chciałby zielonej łączki i lenistwa, ino robić nie ma komu. Śmierć to nie jest bajka.
* * * * * *
Tekst nieco przypomina mój Cape Skeleton, podobny poziom i poczucie humoru. Zachęcam do lektury!