Lysso, nie należy w poruszaniu tego tematu, gdy niejako z boku obserwujemy, niczego zmieniać. Tu mi się nieźle płynie. Jakbym widział to odpływanie "bohatera" z boku, z brzegu. Ot, takie dosłowne widzenie, ale przekształconego Heraklita, że wszystko (w) płynie. Spoko, to akurat, przyznaję, moja NADinterpratacja.
Wiersz czytałem w pierwszej części pewnym znużeniem- tu: formą także, ale i powiedzmy faktem, że "deja vu", że "znam to", "widuję", aż prawie obojętnieję. I to znużenie uważam za atut.
Potem już wchodzi narracja w rodzaj empatii. Tak, nie trzeba się w butlę, w "ścieżkę", "w żyłę" ("kanał") nabijać tak rzeczywiście w praktyce, aby poczuć, także na sobie. Człowiek ma w sobie naturalną cechę: współodczuwanie, czasem zwane empatią (choć jakoś nie lubię od jakiegoś czasu tego słowa, bo nazbyt w babo-tygodnikach nadużywane, NIERAZ ZUPEŁNIE BEZ ZROZUMIENIA PODSTAWY. A używane i powtarzane CHYBA TYLKO DLATEGO, ZE ŁADNIE BRZMI-???. Empatię tak często się używa jako pojęcia, że aż się... zdewaluowało IMHO).
To, że
się z tym utworem identyfikuję, i jako trzeźwy alkoholik, i jako ten, który po latach abstynencji jest - niby!- tym, którego rzecz czynnego bycia na fazie- pozornie- "nie dotyczy"
(choć
na zawsze zapamiętam to, że od opisywanego przez Ciebie "bohatera"- nie-lirycznego, ale liRYCZĄCEGO- DZIELI MNIE W SUMIE JENO JEDEN KIELONEK JAKIEJKOLWIEK POSTACI ETANOLU!- SIC! by popłynąć. Nawet, jeśli proces zapoczątkowany źródłem w naczyniu szklanym musi jeszcze się rozlać mocniej, ale to naprawdę trwa szybciej niż się wydaje. To jak wodospad, a tu: "wódo-spad')
Uładzanie w całości tego utworu doprowadzi do pewnego zakłamania zreczywistości. Tak, uładzi, uestetyzuje, ale też sprowadzi na manowce, bo owszem Czytelnikowi będziełatwiej pomyśleć, że Jego to nie dotyczy, nie musi się identyfikować z przedstawicielem tego samego gatunku, a ewentualnie będzie mu ("bohaterowi" utworu):
A) współczuć
B) czuć litość
C) życzyć
"by jak najszybciej szczezł, bo skoro się upoił, niech wyschnie na amen i lament--- u nie będzie" (zasłyszane- przyp. ArS)
Ten bezład formy, gdy z pewnego jakby nie-do-formowania idziesz w klarowność, to fajny wybieg. Jakby z obserwacji, takiej z boku, w owo: współodczuwanie, w którym jednak nie stajesz się tylko obserwowanym osobnikiem (to chwilowe!), nadal czujesz ludzkie pokrewieństwo, tylko będąc sobą z krwi i ducha i ciała. Dlatego potem stopniowo idąc w lekkie dygresje, jakby stanowiące rodzaj przerwy między aktami tego spektaklu lirycznego, później już uładzasz opis, trzymając się współczującego ubocza. Może stylistyka poniekąd para-nad-wzniosła (???) momentami, ale ... podoba mi się umiejętne przejście z bezładu w rodzaj ładu. Takie jednak subtelne. Pewnie Budda pomógł?
Hm, z oceną mam problem. Powiem więc tak, że będę się kierował prywatnym gustem. Miałaś kilka utworów bardzo dobrych, więc nie mogę tego powyżej postawić z nimi na równi, dlatego tylko
4/5 (choć z plusem, ale takim tylko w prywatnym odniesieniu! oficjalnie go nie ma.)
Pozdrawiam. Arek